Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2008, 20:54   #539
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Las na obrzeżu Hyalieonu

Gwaenhvyfar korzystając, że skupił na niej swoje spojrzenie skierowała do niego śpiew kryjący moc Zdominowania osoby. Jej głośny śpiew poniósł magie w kierunku nacierającego elfa. Potęga czaru była wielka, jeździec na moment zwolnił i ledwo oparł się działaniu magicznej pieśni bardki…Niemniej nieugięta wola doświadczonego siepacza zatriumfowała… Elf pognał na swej bestii w kierunku Gwaen, by raz na zawsze zlikwidować to zagrożenie.
Tymczasem w pobliże przybyli trzej kolejni osobnicy…Była to trójka magów, dobrotliwie wyglądający czarodziej z białą brodą w kolorowych szatach, gnomi w czarnych szatach i z łuskowatym ogonem, oraz młody mag z laską wywołań w dłoni i w szarych szatach. W dłoni gnoma zapłonął jasny ogień, którym cisnął prosto w pysk bestii. Jaszczur ryknął z bólu, taogsaiski elf przerwał szarżę przyglądając się zdziwiony kolejnym przeciwnikom. Siwobrody staruszek rzucił zaś czar…i ziemia się pod nim rozstąpiła. Gnom skoczył do tej dziury za magiem, ciskając jednocześnie mieczem w kierunku napastnika Gwaen …Miecz zamiast upaść na ziemię uniósł się w powietrze i głosem w metalicznej tonacji, krzyczał.- Na plasterki go!

W drodze Hyalieonu

- Tak Urienno, masz rację, nie możemy dopuścić, aby coś złego spotkało Mordragorna. Ja z nim pójdę. Wy lepiej ode mnie poradzicie sobie z wytropieniem naszego dziecka, chociaż wolałbym się nie rozdzielać. Dzisiejsze czasy nie są zbyt bezpieczne, zrobicie jak będziecie uważać. A ty Mac'Baethcie wolałbym, abyś poszedł ze mną. Vilgitz na pewno ucieszy się, jeżeli po drodze do Hyalieonu spotkamy jeźdźca z Tagosai. Nie możesz odmówić mu przyjemności stoczenia walki z porządnym przeciwnikiem. Gościnnością Hyalieonczyków nie musisz się obawiać, nie mam zamiaru zostawać tam dłużej niż to będzie konieczne. Aha, do sekty wegetarian nie należę, po prostu nie lubię zabijania.-odparł Akramed.
Gnom wzruszył ramionami i dodał.- A kto lubi zabijać? Chyba tylko sekciarze złych bóstw.
- Tylko nie bierz mnie za jakiegoś maniaka. Jak się jest ożywionym kawałkiem metalu, to nie ma się zbyt wielu rozrywek w życiu! Poza tym lubię tępić zło!- wtrącił miecz.
Po wysłuchaniu odpowiedzi Akramed ruszył szybkim krokiem za Mordraghorem. Po krótkiej chwili dogonił starca i głosem pełnym szacunku powiedział.
- Skoro jaszczur z Tagosai jest tak wielkim zagrożeniem, to nie możemy pozwolić abyś szedł sam drogi Mordraghornie. Mam jednak nadzieję, że szybko wrócimy do naszego zadania. Skoro już idziemy do Hyalieon z ostrzeżeniem to czy jest szansa, że w zamian wesprą nas w walce ze złym duchem?-
- Drogi chłopcze. Nigdy nie pozwól by misja przesłoniła ci oczy na wszystko inne.- rzekł w odpowiedzi Mordraghor.- Zbyt wielu paladynów zeszło na drogę ciemności przez takie zaślepienie.- tu na moment przerwał, po czym rzekł po chwili.- Nie wiem czy elfy pomogą, zapewne mają własne problemy na głowie. Chociaż…nie zawadzi zapytać.
Trzej magowie zagłębili się w puszcze, ale odmienną od tej którą znali, wszystko tu było jakieś niepokojące…Zapewne był to złowieszczy efekt dzikiej magii. Nagle usłyszeli śpiew, donośny i pełen mocy…Magiczny śpiew. Natychmiast ruszyli w tamtą stronę. Ich oczom ukazała się niezwykły widok. Elfa za pomocą magicznej pieśni próbowała spętać, umysł szarżującego na nią tagosiskiego jeźdźca…Niedaleko zaś ,pospolity elf, próbował wstać na nogi mimo ciężkich ran.
-Zaczyna się.- westchnął gnom. Jego oczy zabłysły, a w dłoni uformował się magiczny ogień którym cisnął prosto w pysk jaszczura…To zwróciło jego uwagę na trójkę magów. Mordraghor wypowiedział słowa zaklęcia i ….Otworzyła się pod nim dziura w ziemi. Mag z wyrazem zaskoczenia na twarzy wpadł do niej.
- Zajmijcie tego jaszczura, a ja złapię staruszka.- rzekł Mac’Baeth skacząc do dziury i jednocześnie ciskając mieczem w kierunku przeciwnika. Vilgtiz z bojowym okrzykiem. - Na plasterki go! - Pognał na zaskoczonego tagosaiskiego elfa….Problem jednak w tym, że to zaskoczenie wrogiego elfa szybko minie...Bardzo szybko.

Phalenopsis, Dzielnica Przybyszów, obóz niziołków

Nuhilia zgodnie z poleceniem druidki ruszyła na poszukiwanie jednego z napastników. Tropiąc ślady krwi pognała pomiędzy zaułki miasta, tak, że po chwili znikła Luinehilien z oczu…

Wtedy druidka zwróciła się do niziołków.

- Przepraszam was za to zamieszanie spowodowane dziką magią... Chciałam zesłać mgłę na wozy, ale widzicie jak to się skończyło... - pokręciła zrezygnowanie głową. - Aha. Zapomniałabym... - dodała, po czym po jednym, szybkim ruchu ręki, korowa skóra zniknęła.
- Nie martw się drobiazgami ślicznotko. Zwyciężyliśmy, nikt nie został poważnie ranny, a i dobytek choć ucierpiał, to nie aż tak bardzo.- odparł Rybauld wesoło, po czym puszczając oko, zażartował.- Możesz wszak w ramach rekompensaty przyłączyć się do taboru. A nawet zostać moją jesienną żoną…Jestem pewien że Kruczowłosa Boginka, nie miałaby nic przeciw…
- Przeciw czemu ?- Servalis stanąwszy tuż za Rybauldem spytała głośno.- Co ty knujesz, stary zbereźniku?
- Eeee…nic boginko.- dodał wesoło Rybauld.- Absolutnie nic.
- Faceci…Tylko ruja im w głowie.- westchnęła dramatycznie Servalis, ale błąkający się po jej twarzy subtelny uśmiech, przeczył jej słowom.- Nie bądź tak głupia jak ja druidko. Jeśli już żenić to z krasnoludem…Oni przynajmniej potrafią utrzymać swe żony na dobrej stopie życiowej.
Lunehilien spojrzawszy na Servalis zobaczyła, ze niziołka musiała walczyć z ogniem. Jej włosy były w nieładzie, twarz osmalona, miała lekkie poparzenia na lewym ramieniu. Piękny stój gdzieniegdzie nadpalony, zwłaszcza długa falbaniasta suknia jaką obecnie miała na sobie.
Widząc, że przy wozach nie jest potrzebna, wyszła dalej w uliczkę, czekając na Nuhillę.
Wilczyca wróciła po kilkunastu minutach wlokąc za sobą wierzgającego poirytowanego krasnoluda w bogatych, kupieckich szatach.
-To oburzające! – krzyczał.- Ten zapchlony zwierzak ma mnie natychmiast puścić! Co to ma znaczyć? Straż miejska się o tym dowie! Nie puszczę płazem tej napaści!
Luinehilien z zaskoczenia, na początku nie wiedziała co zrobić. Po chwili jednak się ocknęła z szoku. Przyjrzawszy się stwierdziła, że krasnolud zapewne był bogatym kupcem. Jego strój był szykowny i bardzo drogi.

- Nuhilla... - powiedziała do wilczycy ostro i z wyrzutem w głosie, a ona natychmiast wypuściła krasnoluda. Spojrzenie oczu wilczycy zdradzało, że bynajmniej nie czuje skruchy. Druidka nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Krasnolud nie mógł wyczytać z jej twarzy nic.

- Bardzo za nią przepraszam. Zostaliśmy napadnięci - wskazała na spopielone wozy na końcu uliczki. - i wysłałam ją, by złapała, któregoś z uciekających napastników. - mówiła spokojnym głosem, ale jednocześnie, prawie niezauważalnie, przyglądała się kupcowi uważnie. Chciała dojrzeć jakiekolwiek ślady walki. - Zapewne kierowała się tropem krwi i trafiła na pana. Nie wiem, jak to możliwe, żeby aż tak się pomyliła... - dodała, postanawiając sobie, że jak tylko ten zrzęda odejdzie, to porozmawia z wilczycą.
-Ja też nie wiem. Niech pannica trzyma tego psa na uwięzi…Z dala od porządnych obywateli. Drudika nie zapewne nie wie, że tu cywilizacja. I nie wolno szczuć nikogo psami. No. Ja złożę skargę…Od razu.- rzekł nerwowym lekko jąkającym się głosem krasnolud i szybko się oddalił. Luinehilien zdążyła jednak zauważyć , że niewątpliwe uczestniczył on w napadzie na niziołki…Był bowiem lekko ranny. W dodatku druidka była pewna, że to ona mu te rany zadała.

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej

Mi Raaz trzymał teraz sztylet w lewej dłoni. Prawa ręka wyprostowana wzdłuż ciała. Palec wskazujący pokazywał na podłogę. Kapłan twardym głosem rzekł:
- Tutaj ścierwa! Padać do mych stóp. Już.
Ghule posłuszne kapłanowi wspięły się po stromych schodach i upadły u stóp kapłana.
Mi Raaz czekał w skupieniu na jakiekolwiek słowa młodego druida.
- Ho ho, a co! - zaśmiał się Rasgan odwracając uwagę orka od pokazu siły kapłana. - Marna ta bitka co Yokura? Przydało by się jeszcze komuś sklepać miske przed żarciem, co?
- Taaa…Czemu nie.Byle nie znów za darmo.- odparł ponuro Yokura.
-Chwaliłem się wam już jak lubię walczyć? –rzekł retorycznie elf,.
- Idę na górę…W tej ruderze musi być coś wartego splądrowania!- powiedział poirytowany półork i nie zwracając uwagi na kogokolwiek ruszył po najbliższych schodach w górę.
Widząc, że Mi Raaz chce się nad nimi pastwić, Amman podszedł do niego i powiedział:
- Może lepiej je zostaw... Albo weź je ze sobą - mogą przydać się tak jak te szkielety w kanałach, o ile możesz tak postąpić. Jeśli nie, to może lepiej abyś rozkazał im wynieść się z tego obszaru, co?
Wziął jedną czaszkę zabitego potwora do worka przygotowanego prowizorycznie z własnego płaszcza (co spowodowało że przyszły druid po stanowił zrobić dwie rzeczy…Wyprać płaszcz przy najbliższej okazji i zawsze przygotowywać się na misję, przed wyruszeniem na nią.) i oparł się o ścianę obserwując Mi Raaza i jego tymczasowych poddanych.
Owo zachowanie elfa zdziwiło mocno kapłana…
Tymczasem…Martwe oczy poruszyły, głowa lekko ruszyła. Zabity ciosem Yokury trupożerca czuł, że coś jest nie tak… Nie oddychał, stał się ghulem. Na razie wyczekiwał odpowiedniej okazji. Wreszcie ją zauważył. Sprężył się i obrócił ciało przygotowując do skoku…Ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Półork który go zabił , minął nowonarodzonego ghula nie poświęcając mu nawet chwili uwagi.
Dopiero gdy Amman się zbliżył po kolejne „trofeum”, stwór zaatakował. Pazury stwora chlasnęły po przedramieniu i dłoni elfa, zadając mu głębokie rany. Rasgan i Mi Raaz przygotowali się do walki, jeden sięgając po broń, a drugi.. Cokolwiek planował kapłan, nie zdążył. Atak na ramię Ammana był przypadkowy. To Mi Raaz był celem ożywieńca.
Korzystając z przewagi zaskoczenia ghul skoczył na klatkę piersiową kapłana, oplótł długimi łapami, pazury stwora wsunęły się w szczelinę między szczelinami zbroi, Mi Raaz poczuł ból promieniujący z prawego boku. Co gorsza uwieszony ghul spowodował że kapłan stracił równowagę i runął wprost na dwa ghule, potem cała czwórka runęła z impetem na piwniczne schody. Ona zaś nie wytrzymały impetu ich ciężaru i zawaliły się…kapłan zaliczył upadek na ziemię, na szczęście złagodzony przez ciała nieumarłych na które spadł, a którzy natychmiast odpełzli w mrok. A co gorsza upuścił sztylet i znalazł się w ciemnej piwnicy z trzema ghulami…nad którymi stracił kontrolę w wyniku tego upadku. W dodatku bez schodów po których mógłby wejść.

Phalenopsis, Dom Turama

Beriand zdziwił się propozycją Aydenna.
-I zostawimy dom pusty? Pewnie ma jakieś zabezpieczenia, ale zważając na ten kielich, księgę i takie tam.... Nie wystarczy że ja i ty pójdziemy? Albo ty i Varryaalda? Nie żebym był tchórzem, ale rekonesanse to nie jest moja dobra strona. Jeśli się zgodzisz mogę rzucić na ciebie niewidzialność.... ale wiesz, dzika magia. To jak? Idziemy wszyscy?- spytał pod koniec elf.
- Możesz, rzucić na siebie jak się boisz. Ja sobie bez czarów poradzę.- rzekł Aydenn w odpowiedzi, po czym rzekł do krasnoluda.- Mości Turamie, ty lepiej zostań w domu. Pójdę powiedzieć Varryaaldzie, żeby poszedł na rekonesans. A ty Beriandzie…Rób jak uważasz.
Po czym cicho niczym cień, minął elfa i krasnoluda schodząc na dół.
- To ja sprawdzę, pokoje…Na wypadek intruzów.- rzekł Turam , jak tylko Aydenn znikł z pola widzenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-01-2008 o 13:53. Powód: Poprawka błędu MG
abishai jest offline