Głosy i słowa innych dochodziły do niego otulone jakby lekką mgiełką. Zresztą, Justin nie miał ochoty ich słuchać - wolał skupić na tym opanowującym go, przyjemnym uczuciu. Niezwykle zabawne wydały mu się kolorowe smugi unoszące się z silnika ich Deloreana, a już O'Malley tańczący w kółko z gitarą, a chwilę potem przyskakujący jak oparzony do auta - wprost komiczny.
Priceless, jak mawiają.
Justin zarechotał, podchodząc do osamotnionej niespodziewanie Emily. Paliła już znacznie mniejszego skręta, którego przekazał jej Robert.
Justin zwykle nigdy nie zaczynał rozmowy pierwszy. W gruncie rzeczy nigdy nie zaczynał żadnej rozmowy - obojętne, pierwszy czy drugi. Należał do typu ludzi, którzy wszystkich innych w obrębie własnego gatunku traktują jako przykrą konieczność, a potem dziwią się, że z nikim nie są w stanie znaleźć wspólnego języka.
Tym razem jednak, Justin postanowił zrobić wyjątek. W końcu rzadko ma się okazje taką jak ta!...
- Buc i pozer, nie sądzisz? - stwierdził, stanąwszy obok dziewczyny i założywszy na chwilę ręce, patrząc na gapiącego się w maskę auta Roberta. Emily zwróciła się do niego półgębkiem - Nie lubię takich jak on - wyjaśnił Justin, wykonując w powietrzu dłonią jakiś nieokreślony gest. Po chwili wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny, jakby domagając się przekazania mu skręta.
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |