Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2008, 10:17   #204
Tahu-tahu
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Już melodia, która popłynęła spod smyczka Sae gdy ten nieszczęśnik Croise miotał się bezładnie była dla niziołki męcząca - wymagała złączenia się z jego szaleństwem, zsynchronizowania swojego umysłu na rzucających nim drgawkach... ale to nic.
Później przyszło prawdziwe wyzwanie - umysł Valquara był miejscem tak dziwnym, tak niepokojącym, prawie odbierającym zmysły. Jak inni mogli się w czymś takim specjalizować? Sae ogarnęły dwie myśli - jedną z nich była wdzięczność i szacunek dla Airuinath, zaakceptowała bowiem to imię tak samo jak kobietę która nie była Sidero. Druga... druga myśl była prawie obezwładniającą tęsknotą za zwyczajnością - cóż, w zasadzie była to górska łąka w letnie południe. Słońce, zapach trawy, skrzypce w dłoni, nieograniczona ilość wolnego, spokojnie płynącego czasu...

Marzenie. Teraz trzeba było się spieszyć. Z każdym krokiem jednak w głąb umysłu Valquara niziołka traciła orientację... i świadomość własnego umysłu.

Chaos obrazów, dżwięków, odczuć... nieznane-znane twarze, wspomnienia zapachów... falujące kurtyny chwil... Sae prawie zatraciła się w przeglądaniu ich.
Jedna-jedyna... ta, której szukają? Znajome schody, widok na to dziwne miasto... koniec? Nie, później coś jeszcze się stało, coś najważniejszego... co to było? Dłoń z gorejącym znakiem? Czyja?
Z niewiadomych powodów niziołka nie mogła skupić się na tym, co zobaczyła, przywołać ponownie tego wspomnienia... coś ją ciągnęło? Coś się działo.

Niziołka, choć sama o tym nie wiedziała w połowie była jeszcze pogrążona w umyśle Valquara podczas gdy druga połowa powracała już do znacznie mniej spokojnej rzeczywistości. W jej małej głowie wirowały sprzeczne odczucia i strzępy zdarzeń...
Gorejący znak na dłoni... srebrne postacie... czyjeś silne ramiona porywające ją w górę - wróg? porwanie? Przyjaciel.
Wspomnienia Valquara... i powietrze gęste od ofensywnej magii. Chłód powietrza na zewnątrz budynku orzeźwił Sae i pozwolił jej opanować chaos myśli. Więc zostali zaatakowani...

- Możesz mnie już postawić, pójdę sama. - powiedziała do najwierniejszego z towarzyszy, ale już w tej samej chwili pożałowała swoich słów. A podziękowanie? - Uratowałeś mi życie... jeśli oczywiście wszyscy naprawdę żyjemy. Teraz nie potrafię dostatecznie podziękować... w spokojniejszych czasach zrobię to pieśnią.

Oczywiście nie było czasu - całe szczęście jednak, że zakupili maski. Niziołka wzięła swoją w dłonie - i już po chwili mała, wychowywana na ulicy dziewczynka o popielatych włosach i szarych oczach stała wśród tłumu gapiów. Taak... jeśli chodzi o zginięcie w tłumie ta maska była dobrym wyborem.
Dziewczynka na imię miała najwyraźniej Flo i jej ulubionym zajęciem było powodowanie zamętu, robienie bogatym kupcom złośliwych psikusów i podkradanie z ich sakiewek drobnych monet... nawet i teraz Sae musiała nieźle się wysilić, żeby zmusić małą do podążania za towarzyszami.

Azyl

„Przybytek Pieśni”

Szyld miejsca, do którego dotarli dla Flo nie znaczył nic... w Saennie jednak budził uczucia silne, nieokreślone i dziwne. Podobnie jak pisana jej dłonią nazwa lokalu i jego wnętrze. Jak to możliwe...? Niziołka zdjęła maskę by lepiej opanować narzucające się tu odczucia.
Znała to miejsce, znała schody, poręcze, piwnicę... znała. Ale skąd? I jak to możliwe? Wspomnienia powracały falami a wśród nich ona sama w tych wnętrzach i postać Mistrza.
Dimble? Czy też jest tutaj? Czy ją rozpozna? Dla niziołki wrażenia tego dnia zbyły stanowczo zbyt intensywne. Nie miała już siły na odgadywanie, o co w tym życiu-nieżyciu chodzi. Miała dość. Najchętniej siadłaby teraz w kącie i popłakała w samotności z godzinkę lub dwie.

Stało się jadnak inaczej. W sali na dole niziołkę - która ponownie stała się małą ludzką dziewczynką - dopadła fala Muzyki. I mimo, że od tak długiego czasu była zadowolona i dumna ze swoich melodii - gdzieś w tle czaił się żal, że nigdy nie uda jej się dorównać wiolonczeliście. Mimo to wzięła w dłoń skrzypce i dołączyła się do wypełniającej salę melodii. Nieprzyzwyczajone do smyczka i strun palce Flo bolały i nie słuchały poleceń niziołki, po raz kolejny jednak triumf odniosła jej silna wola i mała dziewczynka grała prawie tak, jak zwykle robiła to Saenna.

Obydwie zatraciły się w muzyce - do niziołki na jej fali przypłynęło jeszcze jedno wspomnienie... kogoś naprawdę ważnego. Za chwilę kolejna fala melodii zmyła je jednak i wypełniła sobą wszystko... dopóki nie nastał koniec.
Bard zamiast kolejnej pieśni wygłosił wiersz - i mimo, że niziołka czuła że jest on ważny nie potrafiła opanować złości. Słowa, słowa, słowa... są tak mało warte w porównaniu z zakończoną właśnie pieśnią.
Wypełniający salę tłum powoli powracał do rzeczywistości, rozpoczęły się najpierw szepty, później rozmowy, wreszcie ruch. Towarzysze Sae również się ocknęli.

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad, którym teraz był Harpo - Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

- Likwidacja wrogów? Chyba oszalałeś. Nie widzisz, że jesteśmy podobni do łownej zwierzyny... i to już od dawna? Widziałeś kiedyś, żeby ścigany zwierz przystawał, odwracał się i atakował myśliwych? O, być może tak - ale czy widziałeś kiedy by ich pokonał?
Powinniśmy poszukać tu sojuszników. Niedokładnie pamiętam, co działo się w naszej kryjówce - ale zdaje mi się, że jedna z walczących grup może się nimi okazać: "Wrogowie naszych wrogów..." i tak dalej. Poza tym... to ledwie cień wspomnienia, ale czy ktoś tam nie odliczał czasu do ich przybycia? Czy nie był to ktoś z nas? Wybaczcie, jeśli bredzę jeszcze - mam w głowie totalny chaos z moich myśli, moich wspomnień i wspomnień Valquara.
Teraz postaram się najdokładniej jak mogę przekazać to, co widziałam w jego umyśle - zdążyłam sobie już to poukładać:

Cytat:
Wąskie drewniane schody zakończone klapą. Ostrożnie stawiane kroki i charakterystyczny dźwięk skrzypiących desek. Pomału odchylana klapa, odsłaniająca dachy okolicznych budynków. Nagle całe płótno pokryło się czernią i niemal znikając. Po chwili pojawił się na nim nagły, niewyraźny przebłysk. Przemykający cień dobywający zakrzywionego sztyletu. Nad którym górował łopoczący na wietrze fragment czerwonego płaszcza. W mgnieniu oka falującą tafla ponownie pokrył mrok. Po chwili wyczekującej ciszy, nagły rozbłysk niczym grom przecinający burzowe niebo, sprawił, że Saennie i Airuinath serca podeszły do gardeł. Rozwarta dłoń, jarząca się mętnym białym blaskiem, z trudem mieściła się na płótnie. Wolno zbliżała ku dwójce widzów. Dźwięk dudniącego w przerażenia serca Valquara zaczął się wzmagać. Z każdą upływającą sekundą gorejący znak wytatuowany na wewnętrznej części dłoni stawał się coraz ostrzejszy. Nagle obraz znikł, postawiając po sobie czerń płótna.
- Jestem pewna, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec. Uważam też, że powinniśmy się teraz naradzić i podzielić wiedzą zamiast gnać w miasto w poszukiwaniu ścigających nas wrogów.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline