- Avnar - powtórzył imię elfa - miło cię poznać - i uśmiechnął się jak kot, który ma zaraz połknąć kanarka.
- Tak, jestem wiedźminem - mruknął - Dziwi cię to?
Elf począł powoli krążyć wokół wiedźmina dokładnie go oglądając ze wszystkich stron. W końcu zatrzymał się przed nim i rzekł z powagą, znamionującą iż sprawa jest dlań istotna:
-Hmmm... n'aen spar a vatt'ghern... Czy jak inna... hmm inna zwierzyna uśmiercić można was tak samo? - Mówi powoli, z wyraźnym trudem. Zdaje się, że nie używał tego języka od dawna. Bardzo dawna. Każde jego słowo znamionuje dziwny archaiczny akcent.
-Cáelm, seidhe - powiedział - Nikt nas nie ściga. Odjechaliśmy wystarczająco daleko od Kerack a wątpię aby przyszło im do głowy, że zmierzamy w tym kierunku.
Ciszę przeszył cichy, sykliwy dźwięk. Dopiero po chwili wiedźmin zdał sobie sprawę, że słyszy jak ten dziwny elf śmieje się. Usta wykrzywiły mu się w grymasie, który przy sporej dawce wyobraźni można by nazwać uśmiechem. Drobne zęby elfa błyskały drapieżnie w zapadającej ciemności. W końcu elf westchnął głośniej i powiedział zmęczonym głosem:
-Ess'laine vatt'ghern... En'ca yoliae... - Gdy wypowiedział te słowa nagle wydało się, że jego wyprostowana, smukła sylwetka przygarbiła się, oczy przygasły i zmętniały. Wyglądał na bardzo starego i jeszcze bardziej zmęczonego. Trwało to tylko chwilę. Gdy mówił dalej rysy twarzy mu stwardniały, a całe ciało zdawało się być jak napięta cięciwa łuku. -To co za mną idzie... me gaes... Nie poczujesz, nie wytropisz... Nie pojmiesz...
Ostatnie słowa wypowiedział z niejakim smutkiem. Potem zamilkł odwróciwszy się plecami do wiedźmina począł wpatrywać się w gwiazdy.
- Jeśli masz coś przeciwko rozpaleniu ogniska to powiedz - mruknął Vildemor - Chyba, że rzeczywiście bardzo się czegoś obawiasz. A właściwie przy okazji... - spojrzał w stronę elfa - Co Ciebie pędzi w tę stronę? Tą drogą można dojechać tylko do Brokilonu, więc wnioskuję, że tam zmierzasz, prawda?
Machnął ręką tylko nie odrywając spojrzenia od gwiazd, a gdy Vildemor zabrał się za rozpalanie ognia Avnar podniósł się niechętnie ze swego miejsca. Podszedł do przygotowanego ogniska, z wydobytym nie wiadomo skąd krzesiwem. Iskierki poczęły przeskakiwać w gęstniejącym mroku. Pojawiały się i znikały, aż w końcu prawdziwy płomień rozświetlił polankę.
-Elaine daith... -Avnar zamarł na chwilę wpatrując się w ogień, nagle podniósł głowę jakby przypomniał sobie o obecności wiedźmina - Me spar va vort... Przed siebie zawsze... Dziś Brokilon...
Wzruszył tylko ramionami i raz jeszcze się wykrzywił się w tym dziwnie obcym uśmiechu pytając:
-Va'te a Brokilon? |