Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2008, 21:52   #206
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl

„Rudera”


Gdy Sae i Airuinath skierowaÅ‚y siÄ™ w gÅ‚Ä…b pamiÄ™ci Valquara, uwagÄ™ Trykka przykuÅ‚a mamroczÄ…ca coÅ› pod nosem Å»ywa Skórznia, w „objÄ™ciach”, której tkwiÅ‚ dalej Chudzielec.

- Co ty tam smÄ™cisz wyleniaÅ‚y dywanie? –
Spytał zaintrygowany taran

Zbroja całkowicie zignorowała pytanie żywej broni, nie przerywając szeptu.
- Że jak? Chyba głuchnę od tego walenia głową w bramy. Powtórz.

Widząc, że Skórznia nie reaguje, Trykk natężył słuch
- Siedem...
- Hmm?? –
Odparł zdziwiony
- Osiem...
- Chwalisz się, że umiesz liczyć?
- Dziewięć...
- Biedne, biedactwo kompletnie sfiksowaÅ‚o. „Hehe dobrze mu tak”
Ta cała sytuacja, to za dużo dla jego malutkiego rozumku. Smutne...


Zdanemu na słuch Learionowi coś to przypomniało. Dopiero jednak na 'osiemnaście', i przybycie Srebrnych Płomieni zrozumiał co odliczała zbroja.

"Nie mógł powiedzieć na głos!?"

Dwie sekundy później zdezorientowany Learion przykucnął w rogu szukając wyciągniętą dłonią swojego pupila. Jedno przybycie rozumiał, ale drugie?

Nowa grupa, pod dowództwem Iomi Vete, szybko dążyła do konfrontacji, ale i tak wymiana zdań coś powiedziała gnomowi.

"O szlag... jedni przybyli po NAS, drudzy po niezarejestrowanych magów... Ale czy tylko??"

Pierwsze zaklęcia przeszyły powietrze, wydarzenia potoczyły się szybko. Za szybko dla ślepca. Gnom natychmiast padł na plecy i przetoczył się jak najbardziej w kąt, by nie dostać nawet rykoszetem. Jego myśli pobiegły ku kotu, ale natychmiast - jak zawsze - gnom skarcił się. Powoli miał dość. Wydarzenia ostatnich dni wyraźnie pokazywały, jak potężną siłą jest magia, i co jego z trudem zdobyte umiejętności ograniczone są jego kalectwem.

Gnom zdrętwiał nagle, oszołomiony prostą myślą.

"A jeśli jestem mu ciężarem?"

Bo przecież co ciekawego jest w towarzystwie ślepca? W dodatku bez własnej pamięci i tożsamości? Jak długo ktoś może podróżować z kamieniem u szyi?

* * *

W czasie gdy skrzypaczka Srebrny Lew Magyar i Ariuinath walczyli o życie, skulony w kącie Learion spróbował zorientować się w sytuacji. Nie czuł żadnej woni, do jego uszu nie docierał, żaden dźwięk. Dłoń gnoma w końcu natrafiła na puszyste futerko Fialara. Z silnym westchnieniem ulgi ślepiec przyciągnął do siebie przyjaciela. Magiczna ochrona dodała mu pewności siebie, ale dołożyła też swoje do wątpliwości gnoma.

"Co ja robiÄ™ dla niego? Dla nich?"

Pchnięty tym, wyczuwając potęgę zaklęć śmigających tam i z powrotem po ruderze, gnom oblizał wargi. To była okazja. Już i tak miały ich kolegia, więc odrobina magii więcej nie zaszkodzi... A może się przydać.

Chwytając kota lewą ręką od spodu, przy klatce piersiowej i przednich łapach, młodzian uniósł go na tak rozpostartej dłoni, drugą rękę kładąc na jego głowie; tak, że palec środkowy schodził tuż nad kocie brwi a kciuk i mały palec sięgały za uszy.

I wyszeptał:

- Spójrz w przyszłość Fialarze - by zainicjowawszy zaklęcie dodać jego cel - pomóż mi znaleźć 'Matkę'!

Emanacja mocy była kroplą przy mocach szalejących w pomieszczeniu. Kot znieruchomiał, a jego źrenice poszerzyły się, sam zaś Learion otworzył ślepe oczy, by spojrzeć na świat.

A świat go zalał.

Obecność Matki zalała gnoma ze wszystkich stron. Tak silna, że zaklęcie zostało natychmiast zakończone, a młodzieniec oszołomiony klapnął z powrotem na tyłek, nieledwie puszczając kota.

"Może to oznaczać trzy rzeczy. Albo jest więcej niż jedna 'Matka' i zaklęcie usiłowało wykryć wszystkich członków organizacji, albo Matka jest wszędzie albo zaklęcie zostało przez Matkę zablokowane. Najmniej to trzecie. Ale mi szumi w głowie..."

Machinalnie młody Aylinn starał się pomagać ciągnącym go towarzyszom przebierając nogami i próbując się podnieść, by miast szorować plecami o podłogę, choć próbować iść, machinalnie sapnął krótkie - dzięki! - machinalnie też zarejestrował co tak naprawdę było owym srebrnym płomieniem - magiczny ogień, esencja magii.

Zgoła natomiast niemachinalnie zarył głową w podłogę, gdy coś pochwyciło go za kostkę. To, co stało się potem było sceną z koszmarów. Węgląca się na śmierć istota musiała być opętana, bowiem miast konać w spokoju, wpełzła na Leariona, który z każdym jej dotknięciem odczuwał ciepło z niej bijące, i niemal przykryła go całego mimo desperackiego wierzgania nogami by wyszeptać wierszyk.

Nie wołaj o pomoc
Nie nadejdzie
Nie próbuj się bronić
Szkoda sił
I choćbyś uciekał
To je gonisz
I choć byś się skrywał
Szukasz go
I choć byś był głuchy na krzyk
To usłyszysz jego szept.
Nie tylko ty nie
umiesz się z nim pogodzić


Learion próbował to zrozumieć nawet, gdy Trykk rozwalił ścianę, gdy zawalała się im na głowy rudera, gdy nad głowami latały im zaklęcia a on na ślepo przebierał nogami próbując pomóc towarzyszom wpół go niosącym wpół ciągnącym. Nie zważał nawet na kolejne zakręty, dopiero odgłos kilkunastu biegnących stóp wywołał w nim jakąś reakcję:

- Wyraźnie słyszę, że ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp... obwieścił ciężko dyszący gnom.

Z ołowianego nieba zaczął sączyć się ciepły letni deszcz. Kilkanaście par rozbieganych oczu zaczęła szukać jakiekolwiek kryjówki. Wtem bystre oczy rudowłosego gnoma dostrzegły w oddali skrzypiący na wietrze szyld karczmy.

- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod ręką maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!

ChwilÄ™ później caÅ‚a grupka przekroczyÅ‚a próg „Przybytku PieÅ›ni”. DÅ‚oÅ„ gnoma zaÅ› niepewnie dotknęła zapakowanego przedmiotu.

Wizja Magyara, ginącego w jego obronie. Wizja Fialara, zastępującego Magyara. Po raz pierwszy kalectwo gnoma stało się dlań tak poważnym problemem. Gnom miał ochotę strząsnąć prowadzące go dłonie, rzucić szorstko "sam sobie poradzę". Tylko świadomość, że byłaby to nieuzasadniona niewdzięczność powstrzymała go przed tym. Ale na podziękowania nie umiał się jeszcze zdobyć. Nie umiał się teraz zdobyć na nic, poza sprawdzeniem pulsu Croisa.

- Stały - obwieścił cicho, jeśliby ktoś był zainteresowany.

Był wdzięczny mężczyźnie za jego atak. Czymkolwiek był, spowodował, że gnom nie był jedynym ciężarem, przynajmniej we własnych oczach.

Azyl

„Przybytek PieÅ›ni”

Witający ich krasnolud miał ewidentnie zły dzień. Zapraszał, ale wymuszenie. Słysząc nabrzmiały złością głos, gnom uśmiechnął się. Było jakoś lepiej wiedzieć, że nie on jeden ma coś na głowie.

Dlatego uprzejmie podziękował krasnoludowi, uśmiechając się doń sympatycznie.

Skojarzył, co oznaczał wirtuoz już właściwie za późno. Muzyka się już zaczęła, a jemu samemu zostało tylko słuchać i nerwowo się rozglądać.

Learion nie lubił muzyki. Unikał bardów, pieśniarzy, minstreli, omijał wszelkie okazje, gdzie ktoś miał grać dla publiczności, od wędrownych grajków po koncerty sław. Jedyne jego okazje z muzyką, to były spotkania tego typu, jak to z Saenną. Do jej muzyki Aylinn miał się dopiero przekonać, póki co jednak nadal patrzył na jej fach przez pryzmat swojej instynktownej ku muzyce niechęci.

Źródło owej niechęci miało miejsce w jakimś wspomnieniu z dzieciństwa, wspomnieniu na tyle silnym, że gnom w miarę dobrze je pamiętał, w przeciwieństwie do właściwie wszystkich innych. Pamiętał na przykład, że w sprawę zamieszane były inne dzieci, dużo innych dzieci, i Fialar. I że muzyka tam również była bardzo piękna. A bard - przeuroczy. Do niemal samego końca, kiedy muzyka i bard przerażały go tak bardzo, że się budził.

To właśnie był powód, dla którego doskonale rozumiał Airuinath. Jego własne wspomnienia były tak nieliczne, że mógłby je pewnie policzyć na palcach u rąk i nóg. A po zajściach w Cytadeli Sominusa, Learion nijak nie mógł zagwarantować, że te kilkanaście przezeń posiadanych wspomnień naprawdę należy do niego.

Okazjonalnie napełniało to gnoma gniewem tak palącym, jak nigdy dotąd, może poza chwilą, kiedy Sominus ujawniał swoje machinacje przy śmierci przewodnika.

Okazjonalnie wypełniało go to równie wielką pustką, w której były jedynie pytania. Pytania, na które przecież odpowiedzieć powinien umieć każdy.

Gnom jednak nie miał zamiaru się poddawać. Jeśli straciło się przeszłość, pozostawała teraźniejszość i przyszłość. Choć wcale niełatwo było podążać za radą daną Airuinath, ślepiec wiedział, że pójście inną drogą jedynie osłabiłoby wagę tamtej chwili, jej ponownych narodzin. Milczał więc, nie pozwalając żadnej ze swych wątpliwości ujść na zewnątrz, starając się żyć tak, jakby każde z posiadanych wspomnień było pewnikiem, czymś, co na pewno przeżył, niezbitą prawdą. Tak, jak jego imię.

Do koncertu przyłączyła się Sae, i warunkowe zaufanie, jakie wyrobiła sobie swoim dotychczasowym postępowaniem u ślepca pozwoliło mu nieco rozluźnić swą samokontrolę.

Dotknięcie Fialara przyniosło obraz i Aylinn aż się zatchnął. Unoszące się instrumenty. Zielony, ropuchopodobny stwór przy ich stoliku. Ciemny elf. Mała ludzka dziewczynka, z wyglądu dziecko ulicy. Gnom przełknął ślinę, powstrzymując ochotę by dotknąć towarzyszy. Czy to naprawdę byli oni? Czy to nie kolejna iluzja Sominusa, kolejna pułapka na tej ostatnio usianej nimi drodze?

Po chwili w sali zabrzmiał niewiarygodnie ciepły, melodyjny głos:

- Melodia dedykowana wszystkim tym, którym jakieś ważne sprawy w życiu się nie udały. Ufam, że na pewno się jeszcze udadzą.


* * *

Po zakończeniu koncertu ślepiec wciąż nieobecnie gładził spoczywającego na jego kolanach kota lewą ręką, prawą dotykając zapakowanej w żółty materiał maski. Był rozdarty. Niechęć do muzyka wróciła ze zdwojoną siłą, wzmocniona tym, że na moment pozwolił tamtemu na przejęcie kontroli. Z drugiej strony... przecież nic się nie stało, prawda?

Nie umiał zdecydować, czy popełnił błąd, czy nie, więc w końcu machnął ręką. Były ważniejsze sprawy, co uświadamiała rozmowa Harpo i Sae... jeśli to byli oni. Głosy też brzmiały inaczej. Choć rozmawiały o tym samym. Ba! Jeśliby oceniać po słowach, to diabli wiedzą kim był ten zielony! Nie brzmiał jak rozsądny Harpo... choć pewnego rozsądku nie można było mu odmówić. Przynajmniej miał pewność, że Sae jest teraz ludzką dziewczynką. Elf... miałby się zmienić w ciemnego elfa? Nikt pozostały nie założył maski, więc na to by wyglądało. Niespodzianka została umieszczona na odpowiednim miejscu, wśród rzeczy wielkiego kalibru, ale nie na tą chwilę.

Gnom zapukał w stół, by zwrócić na siebie uwagę i rzekł:

- Nie zgadzam się z... eee... kimkolwiek, kto mówił o likwidacji wrogów. Zgadzam się z Sae. Jeśli on rozmawiał z Sae, wnioskuję ze słowa 'bardko'. Nie wiem nawet które z nich jest kim, bo brzmią inaczej. Dlaczego się nie zgadzam: rozumowanie przedstawiasz wcale do rzeczy, ale zrozummy się. Nie masz na kogo wskazać. Sominus to owszem, tylko imię. Te można zmieniać jak rękawiczki, lub mieć ich jak ja albo Harpo - mnóstwo.

Wspomnienie Harpo przywiodło Aylinnowi skojarzenie kim mógłby być slaad. Zaczynał naprawdę obawiać się założenia własnej maski... choć z drugiej strony... Wyobraził sobie siebie jako kopię Magyara... a potem Magyara jako kopię siebie.

"I w ten sposób może spełnić się wizja czarta chroniącego gnoma i ginącego zań. Paradoks? Samospełniająca się przepowiednia? Może nim założę własną maskę, zobaczę jaka jest jego? Wpadam w paranoję..."

Żeby zamaskować chwilowe zdezorientowanie, gnom udał, że nasłuchuje.

- Jest tu Harpo, tak przy okazji? To on mnie chyba wyciągnął, prawda? Zdawało mi się, że rozpoznaję dotyk jego dłoni wtedy. Ktokolwiek to zrobił, ma moje podziękowania.

Gnom powstał i ukłonił się starannie w przestrzeń, dbając o to, by Fialar nie zleciał przy tym z jego kolan.

- Ale wracając do sprawy - tak naprawdę my mamy strzępki informacji. Nic właściwie. Ściga nas potężny Sominus, kimkolwiek by nie był. Czemu? Diabli wiedzą. Sae, Almirith, Airuinath i Magyar zostali przezeń uwięzieni w szkatule. Co tam się działo - diabli wiedzą. Czemu Sominus potrzebował jeszcze Ciebie, mnie, czy Croise'a lub Valquara? Czemu nas nie zabił, tylko posłał tutaj? Czemu tak bawi się naszymi wspomnieniami? Co to właściwie za miejsce? Tysiące pytań. Żadnej odpowiedzi. Eliminować wrogów? Kogo, znaczy się? Ja nie wiem.

Słuchajcie, zwróćcie uwagę na to, co się stało. Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete. Tenże Vete faktycznie powołał się na klauzulę o użyciu magii, ale przybył w innej sprawie tak samo jak ci w słupach ognia. No, chyba, że Płomienie mają lepsze systemy detekcji i dwie sekundy forów w stosunku do pozostałych, a wyczekiwanie i ekscytacja w głosie tego Vete były moim złudzeniem. Byliśmy na tyle ważni, by się o nas pobić. By obłąkane Srebrne Płomienie wpadały na osiemnaście chcąc nas żywych, a przywódca kolegium mający nas zgarnąć za nierejestrowane używanie magii cieszył się jak dziecko z prezentu na urodziny.

Co na razie wiemy? Jesteśmy w Azylu, uciekamy przed Matką, bo nie wiemy co od nas chce, a załatwiła nasze źródło informacji, czyli chudzielca. Uciekamy przed Sominusem, bo ciężko by nie, po ostatnim. Teraz jeszcze doszły dwie nowe frakcje, Srebrne Płomienie i ktokolwiek był tam jeszcze. A chudzielec o nas kogoś poinformował. Pamiętacie to jeszcze? Pytam więc, kim jesteście? Co tu robicie? Co was łączy z Sominusem? Ja próbowałem uzyskać odeń pomoc w odzyskaniu części moich wspomnień
- gnom celowo nie precyzował jak wielkiej - w zamian miałem odzyskać dlań przedmiot z jednego labiryntu. Droga zawiodła mnie do skarbca, resztę znacie.

Teraz przyszła pora na zaplanowany od dawna krok. Od momentu, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy. Gnom sięgnął dłonią na oślep, pomacał i 'trafił' na dłoń Sae. Dotknięcie było delikatne, przeliczyło palce, dotknęło skóry, kostek, zmierzyło wielkość palców i przegubu. Powoli, nie nachalnie, dając mnóstwo czasu na wycofanie się.

- Może Ty teraz, ludzkie lub elfie dziecko?
 

Ostatnio edytowane przez Tammo : 22-01-2008 o 03:08. Powód: Jedna poprawka i dodane fragmenty - w zgodzie z MG
Tammo jest offline