Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2008, 18:29   #2
WitchDoctor
Banned
 
Reputacja: 1 WitchDoctor nie jest za bardzo znany
Jonathan Sarassani


Zakapturzony mężczyzna siedział na barce opierając się plecami o burtę. Skrobał coś w księdze, oprawionej w skórę i z bogato zdobionymi, aczkolwiek pustymi stronami. Cichutko nucił jakąś smętną melodię pod nosem, co chwilę przygryzając pióro, jakby zastanawiając się co dalej pisać. Jego pismo było staranne, mimo, że barka chybotała się na wszystkie strony. Wreszcie odłożył pióro i przymknął szare podkrążone oczy. Zsunął kaptur odsłaniając twarz, był przystojny, miał młodzieńcze rysy twarzy, które całkiem nie pasowały do jego oczu, mrocznych, które zdawały się w sobie zawierać wszystką pustkę i cierpienie tego świata. Jakąś ukrytą pod zasłoną powiek tajemnicę. Długie, popielate włosy nosił spięte w kitkę, która opadała mu na plecy. Wyróżniał się też lekko spiczastymi uszami, które bezsprzecznie wskazywały na jego „elfie” korzenie. Ubrany był w skrojone na miarę czarne skórzane spodnie i tak samo smoliście ciemną kamizelę z długimi rękawami wyszywaną srebrną nicią. Na to wszystko miał jeszcze założony ciemnozielony, modny ostatnimi czasy wams. Spojrzał jeszcze raz na pierwszą strofę wiersza, który miał nadzieję zadeklamować w Brzegu.

~~Prędzej czy później, gdy mię czas owionie
Snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni,
O niepamięci! wtenczas chłodne skronie
Weź pod twą schronę do grobowej cieśni.~~

Był odpowiedni. Uśmiechnął się cierpko, czas pokazać światu, że nie umarł dla poezji. Wreszcie odłożył księgę do torby i odłożył ją na pokład barki. Wstał i otrzepał się z pyłu. But, awanturował się, a Jonathan zachowywał spokój, czas był pojęciem względnym.

Jeden z komarów obudzonych przez barkę usiadł na dłoni Jonathana, wbił się w skórę i po chwili upadł na ziemię. Sarassani nawet nie zareagował. Bardziej interesował go widok wciąganego na maszt tłustego kupca, który tak „niegrzecznie” się do nich odnosił. Krzyki piratów nie zrobiły na nim wielkiego wrażenia. Właściwie, to niewiele go teraz mogło zaskoczyć. Schylił się i podniósł swój łuk, wyglądał dość egzotycznie, głownie dlatego, że miał dwie cięciwy. Ujął w dłoń strzałę i przyłożył do bliższej, krótszej cięciwy, która naciągnęła się tak bardzo, że aż dotknęła drugiej, wraz z nią idąc dalej i zginając łuk do granic możliwości. Poecie nawet nie zadrżał jeden mięsień. Już miał wypuścić strzałę celując w głowę jednego bandyty, gdy jakiś wyglądający na dowódcę mężczyzna zaczął krzyczeć. Jonathan pokręcił głową i powoli zwolnił naciąg kierując łuk ku pokładowi barki. Załoga Buta miała jasne plany na przyszłość, głównie te związane z nieumieraniem, lub wręcz przeciwnie, z umieraniem w odmętach rzeki. Co kraj to obyczaj, tak przynajmniej mówią. Spojrzał w oczy herszta bandy, widział tam tylko strach, skrywany pod maską bezwzględności, mógłby tylko poruszyć jedną małą żyłkę, pociągnąć za odpowiedni sznurek, a całkiem by się załamał. Jednak nie zrobił tego, zamiast tego ujął mocniej łuk. Otworzył usta, a jego głos miał dziwną magnetyczną barwę, przyciągał, wabił i kusił, jednym słowem mógł obiecać góry ze złota, a drugim ich pozbawić.

- Johnie... Dlaczego chcesz zginąć? – uniósł łuk i szybkim ruchem, naciągnął cięciwę. - „Daję tobie wybór, a ty uparcie wybierasz jego brak.” Jeszcze masz wybór. Możesz żyć. – odległość była znaczna, jednak Jonathan spojrzał w oczy „Ślepego”. Szare źrenice Jonathana na chwilę spotkały się z brudno-brązowymi oczyma herszta bandytów. ~~Dlaczego chcesz umierać?~~ , zdawał się słyszeć w swojej głowie zbir. Niepewność i strach, głęboko skrywany od dawna, teraz obudził się w nim na nowo.

John znów był chłopakiem, lanym przez pijanego ojca, wyśmiewanym przez rówieśników z powodu ubóstwa. Wtedy odgrażał im się zbitą butelką i zaostrzonym kamieniem. Teraz miał pirackiego korda, broń wykonaną z sumiennością i mistrzostwem, jednak patrząc w oczy tego człowieka, dałby wszystko, by znów mieć ten kamień... Mimo wielu "kompanów" za plecami, czuł się bardzo niepewnie.
 
WitchDoctor jest offline