Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2008, 22:36   #86
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Revan, Cohen

Krasnolud spojrzał na ciebie bystro i uśmiechnął się lekko.

-W Kislevie byłeś hę? Kwas chlebowym mam owszem, droższy co prawda od piwa ale tańszy od gorzałki, zaraz podam. Co prawda nie tak dobry jak solidny trunek krasnoludów, ale i nie najgorszy. A tłum i owszem większy niż zazwyczaj, ale niewiele. Ludzie wiedzą, gdzie można się porządnie napić i pogadać ze znajomymi. A ty co niemowa, czy co?- zwrócił się w stronę Revana, niedoczekawszy się odpowiedzi wzruszył ramionami – Jak wolisz. Wydaje się, że tamci mają dość na dziś. Podejdziecie do nich i powiecie, że mają wyjść. Ja nie mam czasu. Jakby się stawiali to powiedźcie, że Mordag was przysłał. Tam poczekaj aż ci przyniosę ten kwas.-

Wskazał na jeden z najmniejszych ze stołów, gdzie czwórka mężczyzn kończyła właśnie kolejny dzban piwa. Z szybkich rachunków Cohena wynikało, że na stole stoją juz trzy puste dzbany oraz jeden pod nim. Zanim zdążyliście się o cokolwiek zapytać karczmarz już zniknął wam z oczu.

Balius

Sven spojrzał na ciebie odrobinę mętnym wzrokiem popierając głowę ramieniem, jednak kiedy się odezwał mówił wyraźnie.

-Toś ty rzemieślnik jest? A co wyrabiasz, bo ciekawym? A zresztą po cholerę mi to wiedzieć. Pytałeś o magazyn.- pasterz zwilżył gardło łykiem piwa –Ano nie sądze, żeby był sens tam iść. Wiele nie zostało do oglądania dach spłonął, tak samo jak i zawartość, zostały tylko ściany. Dobrze, że sąsiednie budynki z cegły i kamienia nie z drewna zrobione były. Inaczej toby ładny kawał miasta mógł pójść z dymem. Do tej pory nikt nie martwił się ruiną, w końcu kto zajmowałby się nie swoim? A braciszkom ze wzgórza najwyraźniej obojętne co z ich własnością się dzieje.-

Jego głos cichł z wolna po czym zamilkł zupełnie. Pasterz zasnął. Nagle i bez ostrzeżenia z głową podpartą prawą ręką. Jego towarzysze siedzący obok najwyraźniej nie zwrócili na to uwagi, albo byli zbyt pijani by to zauważyć. Trudno ci było jednostronnie orzec co było bliższe prawdy. Faktem było, że bawili się w najlepsze kłócąc się między sobą, podśpiewując do sobie tylko znanej melodii, zapewne wymyślonej na potrzeby chwili oraz co chwilę wybuchając śmiechem

Louis, Justicar, Raziel

Justicar najwyraźniej stwierdził, że czas skończyć rozmowę i przejść do czynów. Kiedy zaczął opuszczać pistolet mężczyzna uśmiechnął się, niespodziewanie dla wszystkich poza osobą go dzierżącą pistolet wypalił. Strzał był celny… prawie. Kula zarysowała metalową ochronę przedramienia i bez szkody dla nikogo zrykoszetowała uderzając w deskę, pozostałą z rozbitej beczki. Mężczyzna z lekko zdziwioną miną spojrzał na Justicara.

-Kurwi syn. Toś ty taki? Dobra to zatańczymy z wami.- uśmiechnął się ponownie, ale tym razem jego uśmiech bardziej przypominał zęby wyszczerzone przez wilka. –Andreas i Otto wy pierwsi.-

Mężczyzna wycofał się wraz z drugim za plecy towarzyszy, uniemożliwiając cios Louisowi. Jednak nie oznaczało to bezczynności Bretończyka. Potężnym zamachem starał się on trafić obu przeciwników na raz. Plan powiódł się częściowo, jeden z przeciwników uskoczył przed młotem ale drugi starał się przejąć impet uderzenia, blokując cios mieczem, pomysł niezbyt dobry. Mężczyzna poleciał na ścianę uderzając w nią plecami. Jego miecz pękł na pół a on sam zdawał się być odrobinę zdezorientowany tym co się działo dookoła niego. A działo się sporo. Raziel chcąc wykorzystać okazję cięciem z góry próbował przepołowić drugiego z przeciwników. Cios doszedłby celu, gdyby mężczyzna lekko nie trącił mieczem ostrza banity. To wystarczyło, żeby topór skrzesał deszcz iskier zaraz obok stopy przeciwnika. W tym czasie Louis postanowił dobić leżącego pod ścianą mężczyznę. Już miał wyprowadzić morderczy cios, kiedy zauważył błysk z lewej. Uskoczył odruchowo i to ocaliło jego życie. Kolczasta kula śmignęła mu tuż obok policzka.

-Nie tak szybko, dopiero zaczynamy.-

Właściciel korbacza spojrzał na Bretończyka złośliwie i uśmiechnął się.
W tym czasie Justicar rozsądnie stał za plecami towarzyszy dając im pole do manewru.

(mapka planszy w komentarzach)

Barry

Przepychając się ponownie przez tłum ludzi i tym razem nie żałowałeś innym uderzeń oraz przekleństw. Sam również zostałeś lekko poturbowany. Jedna sytuacja mogła przerodzić się w bójkę ale mężczyznę, który chciał cię najwyraźniej uderzyć osadziłeś na miejscu celnym ciosem w szczękę. Oczy momentalnie rozbiegły mu się i dość śmiesznie klapnął on na ziemię. Więcej chętnych nie było. Kiedy ostatecznie udało cię się przecisnąć poszedłeś tą samą drogą, którą przyszedłeś w stronę karczmy. Teraz jednak towarzyszyło ci kilka osób, które najwyraźniej inteligentnie doszły do wniosku, że okolica przestaje być bezpieczna. Do samej gospody nie było ci trudno trafić, ale kiedy wszedłeś do środka zakląłeś na głos. W środku jak się okazało nie było tu już twoich towarzyszy. Sama karczma była bardziej zatłoczona niż poprzednio, ponad połowa stołów była zajęta, ale to nie zmieniało faktu, że ich tu nie było. Karczmarz spojrzał na ciebie lekko zdziwiony ale był zbyt zajęty przyjmowaniem zamówień od innych by do ciebie podejść.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline