|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
12-01-2008, 20:10 | #81 |
Reputacja: 1 | Odpowiedź nieznajomego nie zadowoliÅ‚a BretoÅ„czyka. Poszukiwania Barrego stawaÅ‚y siÄ™ dla niego coraz bardziej uciążliwe, a spotkanie tych ludzi byÅ‚o zdaniem Louisa dobrÄ… okazjÄ… by siÄ™ czegoÅ› dowiedzieć. Takie typy musiaÅ‚y wiedzieć wiÄ™cej niż przeciÄ™tny mieszkaniec tego miasta. - Dobrze, nic wam nie zrobimy. Znaj mojÄ… Å‚askÄ™… - sÅ‚owa towarzysza nie ucieszyÅ‚y banity. WystrzaÅ‚ nieco zaskoczyÅ‚ Louisa, nie ruszyÅ‚ do ataku od razu. PchnÄ…Å‚ posiadacza korbacza swoim mÅ‚otem. WiedziaÅ‚, iż jego broÅ„ ma wiÄ™kszy zasiÄ™g niż oręż przeciwnika, ale i tak miaÅ‚ siÄ™ na bacznoÅ›ci uważajÄ…c na Å‚aÅ„cuchy i na to jak zachowajÄ… siÄ™ znajomi przeciwnika. MiaÅ‚ nadziejÄ™, że cios bÄ™dzie celny. - Nie jestem rabusiem - wysÄ…czyÅ‚ przez zÄ™by atakujÄ…c.
__________________ Nic nie zostanie zapomniane, Nic nie zostanie wybaczone. Księga Żalu I,1 |
13-01-2008, 20:11 | #82 |
Reputacja: 1 | - Miejsca szukamy, no i piwa chyba, że posiadasz kwas chlebowy bom wielce w nim zagustowaÅ‚ na wyprawie w Kislevie. Cóż to dzisiaj taki tÅ‚ok, jarmark, jaki czy kogo wieszać bÄ™dÄ…, że ludzi tyle siÄ™ zwaliÅ‚o, że szpilki nie idzie wsunąć tak ciasno jak u dziewicy miÄ™dzy udami. - To powiedziawszy Cohen wybuchnÄ…Å‚ Å›miechem. „SwojÄ… drogÄ… dziwne to tÅ‚umy w takiej mieÅ›cinie czyżby znów jakiÅ› oddziaÅ‚ chaosu siÄ™ ruszyÅ‚ i ludzie uchodzÄ… z Kislevu.” W oczekiwaniu na zmówiony napitek oczy wojownika bÅ‚Ä…dziÅ‚y w poszukiwaniu jakiegoÅ› miejsca gdzie można by usiąść i nogi wyciÄ…gnąć. „Jak zwykle peÅ‚no zÅ‚odziei” pomyÅ›laÅ‚ dojrzawszy jednego kaprawego zÅ‚odziejaszka. RÄ™ka Cohena gÅ‚Ä™biej wsunęła mieszek z pieniÄ™dzmi w specjalny saczek umieszczony pod kolczugÄ….
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |
14-01-2008, 20:59 | #83 |
Reputacja: 1 | No dalej, chodźcie.-powiedział Raziel do mężczyzn. Już nie raz z takimi walczył, a to on zawsze wychodził cało. "Chodźcie... Ja wam pokażę." pomyślał sobie. Wtedy Justicar wystrzelił ze swojego pistoletu. No to zabawa się zaczęła.-powiedział do towarzyszy. Gdy któryś z mężczyzn podszedł do niego, Raziel zaatakował. Co chwilę oglądał się na towarzyszy, czy któryś z nich nie potrzebuje pomocy w walce.
__________________ GG. 10666642 |
14-01-2008, 22:05 | #84 |
Reputacja: 1 | Barry usłyszał w sumie wszystko co chciał, a jego podejrzenia się potwierdziły. Gnojek nic nie wiedział, a ten łysy miał coś wspólnego z ich sprawą. Teraz mądre głowy musiały ustalić co. Wreszcie pomyślał o kompanach. Musieli być na niego nieźle rozeźleni, ale miał to gdzieś. Rozchmurzą się jak usłyszą, że zdobył poszlakę. Widząc, jak zebranie zaczyna się w burdę, ruszył przez tłum. Znów nie żałował ciosów, tym razem mocniejszych - nie odżałowałby przecież, by przy okazji burdy nie wybić komuś paru zębów. Teraz jednak miał cel, który przyćmiewał niewątpliwą przyjemność długiego wzajemnego obijania pysków - musiał przekazać informacje kamratom. Gdy przebił się, ruszyl zatem spowrotem tą samą ulicą co przyszedł, przyspieszając kroku i kierując się instynktownie na karczmę. |
15-01-2008, 20:43 | #85 |
Reputacja: 1 | "Cholera! Wszystko popsuł, ten wieśniak. Co za strata. Plan był dobry. Może za bardzo przesadziłem z tym spirytusem. Nie szkodzi. Jeszcze nie wszystkie asy z rękawa wyjąłem. Jednak ta lekcja drogo mnie kosztowała. Oby było warto!" Balius zaklął w myślach i szybko przeanalizował swoją sytuację. Problem był, ale już z nie takich sytuacji wychodził obronna ręką. Pamiętał dobrze, kiedy to w jednej ze spelun zaczynał jako zwykły oszust. Sam wolał to wykwintniej nazywać. Był dawcą miłych myśli. Tym co ludzie chcą usłyszeć by ich życie w brutalnym świecie stało się lepsze. Wtedy w tej karczmie miał już nóż na gardle przyłożony i czuł jabłkiem adama jak ostry kawałek metalu wpija się w skórę. Myśli przelatywały wtedy przez niego jak woda przy samym źródle rzeki Reik. Kant był mimo wszystko banalny. Sam się nie spodziewał, że ci idioci są tak prości. Słowa o znajomości z piękną Irys pozwoliły mu przeżyć i nigdy więcej nie pojawiać się w tej wsi. Irys oczywiście nie znał, nie wiedział nawet czy ktokolwiek tam taki istniał. Ale opis kształtów kobiety oraz jej imię sprawiły, że te prosiaki śliniły się. Słowa o spotkaniu ich z nią były jak dar niebios. Najwidoczniej Ranald miał wobec niego jeszcze jakieś plany, inaczej by zginął wtedy. Spojrzał na Svena i podnosząc kufel z doprawionym piwem wychyla łyk. Samo podniesienie do ust miało być zamaszyste jakby miał pół kufla wychłeptać, ale w rzeczywistości wiedział co robił. Sam łyk odbywał się przy zamkniętych ustach a w siebie wlał niewielką ilość równą zwykłemu łykowi. -A więc gadasz o pilnowaniu? Ale ja w dzień będę budował sobie warsztat a może sklep. Jako mój pierwszy kompan masz u mnie zniżkę. I jeden dowolny produkt za darmo. Interesowały mnie budynki i ktoś w ratuszu o magazynie mi gadał co to miał niedawno lekki pożar. Zaprowadź mnie tam! Obejrze co można z tego zrobić, a może po niskiej cenie uda mi się to kupi!- Usmiechnął się do blondyna w sposób pijacki. Opanowany miał ten grymas twarzy. Wystarczyło tylko delikatnie przymrużyć jedno dowolne oko i podnieść brwi tak jakby chciało się trzymać oczy szeroko otwarte. -No i powiedz co tam się stało. Bo może nie warto tego gówna kupować. A napijmy się. Twoje zdrowie i mojego interesu!- Podnosi kufel chcąc się stuknąć naczyniami ze Svenem. "Nigdy więcej nie angażować więcej osób do intrygi niż samą ofiarę. Człowiek uczy się całe życie." Balius uśmiechnął się w duchu rozbawiony własnym spostrzeżeniem.
__________________ "...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..." Ostatnio edytowane przez lopata : 15-01-2008 o 20:51. |
17-01-2008, 22:36 | #86 |
Reputacja: 1 | Revan, Cohen Krasnolud spojrzaÅ‚ na ciebie bystro i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ lekko. -W Kislevie byÅ‚eÅ› hÄ™? Kwas chlebowym mam owszem, droższy co prawda od piwa ale taÅ„szy od gorzaÅ‚ki, zaraz podam. Co prawda nie tak dobry jak solidny trunek krasnoludów, ale i nie najgorszy. A tÅ‚um i owszem wiÄ™kszy niż zazwyczaj, ale niewiele. Ludzie wiedzÄ…, gdzie można siÄ™ porzÄ…dnie napić i pogadać ze znajomymi. A ty co niemowa, czy co?- zwróciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ Revana, niedoczekawszy siÄ™ odpowiedzi wzruszyÅ‚ ramionami – Jak wolisz. Wydaje siÄ™, że tamci majÄ… dość na dziÅ›. Podejdziecie do nich i powiecie, że majÄ… wyjść. Ja nie mam czasu. Jakby siÄ™ stawiali to powiedźcie, że Mordag was przysÅ‚aÅ‚. Tam poczekaj aż ci przyniosÄ™ ten kwas.- WskazaÅ‚ na jeden z najmniejszych ze stołów, gdzie czwórka mężczyzn koÅ„czyÅ‚a wÅ‚aÅ›nie kolejny dzban piwa. Z szybkich rachunków Cohena wynikaÅ‚o, że na stole stojÄ… juz trzy puste dzbany oraz jeden pod nim. Zanim zdążyliÅ›cie siÄ™ o cokolwiek zapytać karczmarz już zniknÄ…Å‚ wam z oczu. Balius Sven spojrzaÅ‚ na ciebie odrobinÄ™ mÄ™tnym wzrokiem popierajÄ…c gÅ‚owÄ™ ramieniem, jednak kiedy siÄ™ odezwaÅ‚ mówiÅ‚ wyraźnie. -ToÅ› ty rzemieÅ›lnik jest? A co wyrabiasz, bo ciekawym? A zresztÄ… po cholerÄ™ mi to wiedzieć. PytaÅ‚eÅ› o magazyn.- pasterz zwilżyÅ‚ gardÅ‚o Å‚ykiem piwa –Ano nie sÄ…dze, żeby byÅ‚ sens tam iść. Wiele nie zostaÅ‚o do oglÄ…dania dach spÅ‚onÄ…Å‚, tak samo jak i zawartość, zostaÅ‚y tylko Å›ciany. Dobrze, że sÄ…siednie budynki z cegÅ‚y i kamienia nie z drewna zrobione byÅ‚y. Inaczej toby Å‚adny kawaÅ‚ miasta mógÅ‚ pójść z dymem. Do tej pory nikt nie martwiÅ‚ siÄ™ ruinÄ…, w koÅ„cu kto zajmowaÅ‚by siÄ™ nie swoim? A braciszkom ze wzgórza najwyraźniej obojÄ™tne co z ich wÅ‚asnoÅ›ciÄ… siÄ™ dzieje.- Jego gÅ‚os cichÅ‚ z wolna po czym zamilkÅ‚ zupeÅ‚nie. Pasterz zasnÄ…Å‚. Nagle i bez ostrzeżenia z gÅ‚owÄ… podpartÄ… prawÄ… rÄ™kÄ…. Jego towarzysze siedzÄ…cy obok najwyraźniej nie zwrócili na to uwagi, albo byli zbyt pijani by to zauważyć. Trudno ci byÅ‚o jednostronnie orzec co byÅ‚o bliższe prawdy. Faktem byÅ‚o, że bawili siÄ™ w najlepsze kłócÄ…c siÄ™ miÄ™dzy sobÄ…, podÅ›piewujÄ…c do sobie tylko znanej melodii, zapewne wymyÅ›lonej na potrzeby chwili oraz co chwilÄ™ wybuchajÄ…c Å›miechem Louis, Justicar, Raziel Justicar najwyraźniej stwierdziÅ‚, że czas skoÅ„czyć rozmowÄ™ i przejść do czynów. Kiedy zaczÄ…Å‚ opuszczać pistolet mężczyzna uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, niespodziewanie dla wszystkich poza osobÄ… go dzierżącÄ… pistolet wypaliÅ‚. StrzaÅ‚ byÅ‚ celny… prawie. Kula zarysowaÅ‚a metalowÄ… ochronÄ™ przedramienia i bez szkody dla nikogo zrykoszetowaÅ‚a uderzajÄ…c w deskÄ™, pozostaÅ‚Ä… z rozbitej beczki. Mężczyzna z lekko zdziwionÄ… minÄ… spojrzaÅ‚ na Justicara. -Kurwi syn. ToÅ› ty taki? Dobra to zataÅ„czymy z wami.- uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ ponownie, ale tym razem jego uÅ›miech bardziej przypominaÅ‚ zÄ™by wyszczerzone przez wilka. –Andreas i Otto wy pierwsi.- Mężczyzna wycofaÅ‚ siÄ™ wraz z drugim za plecy towarzyszy, uniemożliwiajÄ…c cios Louisowi. Jednak nie oznaczaÅ‚o to bezczynnoÅ›ci BretoÅ„czyka. Potężnym zamachem staraÅ‚ siÄ™ on trafić obu przeciwników na raz. Plan powiódÅ‚ siÄ™ częściowo, jeden z przeciwników uskoczyÅ‚ przed mÅ‚otem ale drugi staraÅ‚ siÄ™ przejąć impet uderzenia, blokujÄ…c cios mieczem, pomysÅ‚ niezbyt dobry. Mężczyzna poleciaÅ‚ na Å›cianÄ™ uderzajÄ…c w niÄ… plecami. Jego miecz pÄ™kÅ‚ na pół a on sam zdawaÅ‚ siÄ™ być odrobinÄ™ zdezorientowany tym co siÄ™ dziaÅ‚o dookoÅ‚a niego. A dziaÅ‚o siÄ™ sporo. Raziel chcÄ…c wykorzystać okazjÄ™ ciÄ™ciem z góry próbowaÅ‚ przepoÅ‚owić drugiego z przeciwników. Cios doszedÅ‚by celu, gdyby mężczyzna lekko nie trÄ…ciÅ‚ mieczem ostrza banity. To wystarczyÅ‚o, żeby topór skrzesaÅ‚ deszcz iskier zaraz obok stopy przeciwnika. W tym czasie Louis postanowiÅ‚ dobić leżącego pod Å›cianÄ… mężczyznÄ™. Już miaÅ‚ wyprowadzić morderczy cios, kiedy zauważyÅ‚ bÅ‚ysk z lewej. UskoczyÅ‚ odruchowo i to ocaliÅ‚o jego życie. Kolczasta kula Å›mignęła mu tuż obok policzka. -Nie tak szybko, dopiero zaczynamy.- WÅ‚aÅ›ciciel korbacza spojrzaÅ‚ na BretoÅ„czyka zÅ‚oÅ›liwie i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. W tym czasie Justicar rozsÄ…dnie staÅ‚ za plecami towarzyszy dajÄ…c im pole do manewru. (mapka planszy w komentarzach) Barry PrzepychajÄ…c siÄ™ ponownie przez tÅ‚um ludzi i tym razem nie żaÅ‚owaÅ‚eÅ› innym uderzeÅ„ oraz przekleÅ„stw. Sam również zostaÅ‚eÅ› lekko poturbowany. Jedna sytuacja mogÅ‚a przerodzić siÄ™ w bójkÄ™ ale mężczyznÄ™, który chciaÅ‚ ciÄ™ najwyraźniej uderzyć osadziÅ‚eÅ› na miejscu celnym ciosem w szczÄ™kÄ™. Oczy momentalnie rozbiegÅ‚y mu siÄ™ i dość Å›miesznie klapnÄ…Å‚ on na ziemiÄ™. WiÄ™cej chÄ™tnych nie byÅ‚o. Kiedy ostatecznie udaÅ‚o ciÄ™ siÄ™ przecisnąć poszedÅ‚eÅ› tÄ… samÄ… drogÄ…, którÄ… przyszedÅ‚eÅ› w stronÄ™ karczmy. Teraz jednak towarzyszyÅ‚o ci kilka osób, które najwyraźniej inteligentnie doszÅ‚y do wniosku, że okolica przestaje być bezpieczna. Do samej gospody nie byÅ‚o ci trudno trafić, ale kiedy wszedÅ‚eÅ› do Å›rodka zaklÄ…Å‚eÅ› na gÅ‚os. W Å›rodku jak siÄ™ okazaÅ‚o nie byÅ‚o tu już twoich towarzyszy. Sama karczma byÅ‚a bardziej zatÅ‚oczona niż poprzednio, ponad poÅ‚owa stołów byÅ‚a zajÄ™ta, ale to nie zmieniaÅ‚o faktu, że ich tu nie byÅ‚o. Karczmarz spojrzaÅ‚ na ciebie lekko zdziwiony ale byÅ‚ zbyt zajÄ™ty przyjmowaniem zamówieÅ„ od innych by do ciebie podejść.
__________________ Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie. Armia Republiki Rzymskiej |
17-01-2008, 23:12 | #87 |
Reputacja: 1 | "Demony wzięły by tych opijów. W najlepszym momencie mi padł. Szkoda już czasu na tego moczymordę." Wstając od stołu Balius klepnął najbliższego z siedzących kompanów Svena. Kiedy ten odwraca się, spokojnie zaczyna mówić do pastucha: -Wasz kompan już nie dał rady. W takim razie reszta piwa dla Was. Tylko powiedzcie jak trafić do tego spalonego magazynu? Kiedy Balius otrzyma odpowiedź zostawia pastuchów i karczmę w spokoju. Jeśli nie wiedzą, pyta karczmarza gdzie to jest. To jednak mimo wschodniego rejonu nie miejsce gdzie znalazł to czego szukał. Kiedy tylko wychodzi z karczmy spogląda w niebo by zorientować się ile jeszcze pozostało czasu. Jak na wiosenny wieczorek było jeszcze ładnie na niebie. Jedynym tropem jaki teraz miał to ten magazyn. "Budynki same nie płoną. Ktoś zapewne chciał zatrzeć za sobą ślady. Ale najdziwniejsze to by było, gdyby ten ktoś był na tyle bezczelny by to wszystko przygotować w budynku należącym do klasztoru. Czemu ten mnich nic nie wspomniał o tym? Coraz bardziej jestem przekonany, że to musiał być ktoś z kapłanów lub akolitów." Idąc ulicami musiał specjalnie przypominać sobie jak to szło się kiedyś luźno. Wiele ćwiczeń włożonych w szlachecki chód weszły tak w krew, że teraz ciężko było się odzwyczaić. Jednak nie to miałna celu Balius. Nie chciał tracić umiejętności tak ciężko zdobytej. Był doskonałym aktorem i potrafił wmawiać ludziom przeróżne rzeczy. Kiedyś miał nawet ochotę spróbować wmówić ludziom, że zbliża się koniec świata i że należy ratować swoje życia. Z powodu brau idealnego przygotowania się do najdrobniejszego szczegułu nigdy tego nie zrobił. Ale plany w głowie nadal pozostały. Kiedy tylko dociera do ruin, pozostałości po magazynie, rozgląda się po tym co tu zostało. Najbardziej interesowały go na ten czas klapy w podłodze. Szukał też czegoś co nie pasowało do tego miejsca. Niewątpliwe, że mogą tu być jakieś ślady. "Oby coś tu było. Kiedy człowiek się spieszy to Ranald się cieszy. Jeśli coś tu ktokolwiek szykował musiał popełnić jakiś błąd."
__________________ "...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..." Ostatnio edytowane przez lopata : 17-01-2008 o 23:15. |
18-01-2008, 18:07 | #88 |
Banned Reputacja: 1 | Revanowi przypomniaÅ‚a siÄ™ dokÅ‚adnie pewna scena, kiedy to bÄ™dÄ… w karczmie wszedÅ‚ do niej gruby, wrÄ™cz pÄ™katy jegomość i zaczÄ…Å‚ siÄ™ dobierać do pewnej szlachcianki. Nie wytrzymaÅ‚ i pochlastaÅ‚ go na kawaÅ‚ki, przez co musiaÅ‚ uciekać i włóczyć siÄ™ dobre 2 tygodnie, nim sÅ‚uch o nim zaginÄ…Å‚. Gdy siÄ™ ocknÄ…Å‚, krasnolud zostawiÅ‚ go z gÅ‚upiÄ… minÄ…. ChciaÅ‚ zamówić piwo… nie szkodzi, pomyÅ›laÅ‚. WziÄ…Å‚ ukradkiem jeden z peÅ‚nych kufli faceta obok. I tak chciaÅ‚ jakiÅ› wziąć, ale krasnolud siÄ™ napatoczyÅ‚ akuratnie. PociÄ…gnÄ…Å‚ Å‚yk, i zniknÄ…Å‚ w tÅ‚umie, by po chwili znaleźć siÄ™ blisko wskazanego stolika, razem z Cohenem. On ma kwas, ja mam piwo, też da radÄ™. Taki gorÄ…cy dzieÅ„, a zaduch w karczmie dodatkowo potÄ™gowaÅ‚ to nieprzyjemne zjawisko. Czemu tyle ludzi musiaÅ‚o siÄ™ akurat zwalić tutaj? Niech spieprzajÄ… na ulicÄ™. - Niech spieprzajÄ… na ulicÄ™. – powiedziaÅ‚ do Cohena. - Hej, wy, widać, że macie już dość. Nie jest wam przypadkiem za gorÄ…co? Idźcie siÄ™ przewietrzyć, dobrze wam to zrobi. – stanÄ…Å‚ hardo przed nimi, lustrujÄ…c ich twarze swoim żelaznym spojrzeniem. Nigdy nie ulegaÅ‚ we wzrokowych potyczkach, potrafiÅ‚ tak stać jak kamieÅ„, i ani mu powieka drgnęła. Nie znosiÅ‚ też sprzeciwów… |
18-01-2008, 18:12 | #89 |
Reputacja: 1 | „MajÄ… kwas nieźle jak na takÄ… dziurÄ™” – pomyÅ›laÅ‚ Cohen, zanim rzuciÅ‚ za odchodzÄ…cym karczmarzem. - Jak siÄ™ gada tyle, co on bez przerwy to nic dziwnego, iż w koÅ„cu siÄ™ zatchnie jeszcze dzban piwa dla mojego milczÄ…cego druha. Potem szybko przepchnÄ…Å‚ siÄ™ do stolika zajmowanego przez wskazanÄ… czwórkÄ™. - Niech spieprzajÄ… na ulicÄ™. – rzuciÅ‚ stojÄ…cy obok Revan. - Racja bo skoÅ„czÄ… w rynsztoku - Hej, wy, widać, że macie już dość. Nie jest wam przypadkiem za gorÄ…co? Idźcie siÄ™ przewietrzyć, dobrze wam to zrobi. - ochrypniÄ™ty gÅ‚os Revana zwróciÅ‚ nikÅ‚Ä… uwagÄ™ osbników - Racja, macie dość na dzisiaj, Mordag kazaÅ‚ wam przekazać abyÅ›cie zwijali żagle i do domu siÄ™ udali. – poczym nonszalancko zaÅ‚ożyÅ‚ kciuki za pas.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-01-2008 o 18:52. |
18-01-2008, 21:40 | #90 |
Reputacja: 1 | Justicar nie mógÅ‚ mieć szczęścia caÅ‚y czas, kula zrykoszetowaÅ‚a. Nie byÅ‚ z tego zadowolony. KiedyÅ› wystrzeliÅ‚ a jego wÅ‚asny pocisk trafiÅ‚ go w udo. Przynajmniej nie staÅ‚o siÄ™ to i tym razem. StanÄ…Å‚ za towarzyszami i patrzyÅ‚ spokojnie jak uderzajÄ…. Jeden z przeciwników padÅ‚, nie wyglÄ…daÅ‚ na martwego. To dobrze. O ile wygrajÄ… tÄ… walkÄ™ bÄ™dÄ… mogli go przesÅ‚uchać. W czasie wyczekiwania zaczÄ…Å‚ Å‚adować pistolet. Potem nacelowaÅ‚ i wystrzeliÅ‚ po raz kolejny, znowu w swojego „ulubieÅ„ca”. MiaÅ‚ nadziejÄ™ że trafi. W sumie żaÅ‚owaÅ‚ teraz swojej reakcji. PrzypominajÄ…c sobie jednak jak nieprzyjaźni byli ci ludzie uczucie zniknęło. Gdy wystrzeliÅ‚ zaczÄ…Å‚ biec jak najszybciej w stronÄ™ najbliższego przeciwnika. MiaÅ‚ w rÄ™kach 2 sztylety. ZamierzaÅ‚ dźgnąć go nimi w pierÅ› podczas biegu i ominąć go. Jego towarzysze mieli i tak maÅ‚o miejsca ale on chciaÅ‚ stanąć przy beczkach które wÅ‚aÅ›nie zobaczyÅ‚. |
| |