Marek z uśmiechem i nie skrywaną fascynacją wpatrywał się w Tibę.
- Ładnie powiedziane. Choć gdybym to ja stwierdził pewnie uznano by to za przejaw patosu – zaśmiał się swobodnie. – Szefie, przy takim wsparciu na pewno dasz sobie radę. Ale tak na wszelki wypadek i co bym mógł być świadkiem wszystkich zdarzeń, pójdę z wami. Tylko malutka prośba. Nie przesadzajmy z lista dialogową.
Ahroun podążył za dwójką Garou. Odruchowo wchodząc do środka strzepnął resztki wyimaginowanego brudu z nogawek i poprawił kurtkę. Jak na istotę która przed chwilą była kilku-metrową bestią, wyglądał nieskazitelnie poprawiając ubiór i fryzurę.
Dobry nastrój szybko jednak zniknął kiedy wewnątrz powitały ich ślady krwi. Wspomnienie niedawnej kaźni. – A imię jej ciemność… – Szept zmącił ciszę.
Marek znów spojrzał na Tibę zdziwiony. Chwilę nie zwracał uwagi na nic innego wpatrują się w Tibe, tak jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |