Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2008, 17:15   #11
Dogen
 
Dogen's Avatar
 
Reputacja: 1 Dogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputację
ks. Richard Rakus
Wpatrując się z napięciem w okno, dalej wypowiadał modlitwę, wszystko co zapamiętał i wszystko co mogło pomóc. Mimo zimna, zrobiło mu się bardzo gorąco, czuł energię płynącą przez ciało. Maksim nie odzywał się ani słowem, kołysał się niebezpiecznie na krawędzi, jakby słuchał, choć wydawałoby się, że jest nieobecny.
Słowa płynęły, brakowało już tchu, czas mijał. Zrobił już wszystko co mógł. Umilkł. Spoglądał cały czas z nadzieją w górę. Chłopak, przestał się kołysać. Spojrzał w dół na księdza. Na jego twarzy wyryło się cierpienie, oczy nabiegły łzami.
- To nie tak, to nie tak jak myślisz – powiedział cicho i skoczył.
Richard, szybko odrzucił Biblię i rozpostarł ramiona, przygotowując się na uderzenie. Maksim spadł prosto na niego. Siła uderzenia wywróciła go na ziemię, poczuł ból w okolicach pleców. Zaczął tracić przytomność, nie mógł złapać oddechu. Zobaczył jeszcze chłopaka, leżał obok niego. Obraz się rozmazał i zgasł.
Ocknął się po chwili. Leżał tam gdzie upadł. Strasznie bolały go plecy. Spróbował wstać, rwało go jak jasna cholera, ale dał radę. I wtedy zobaczył, że Maksim zniknął. Rozejrzał się jeszcze wkoło, ale obok leżała tylko Biblia, otwarta w połowie, furkocząca kartkami na wietrze.

Warren Gralowe
Tak jak zamierzał, po drodze zrobił zakupy i pojechał do Central Parku. Pokręcił się chwilę alejami, rozmyślając o swojej dziwnej sytuacji. Zakręciło mu się w głowie. Usiadł na najbliższej ławce. Wyjął z torby kanapkę, rozpakował i zaczął jeść. Odchylił głowę do tyłu i głęboko zaciągnął się zimnym powietrzem. Pomogło, poczuł się o wiele lepiej. Powinien więcej się dotleniać. Gdy kończył jeść i zamierzał wstać, krzaki po drugiej stronie dziwnie zaszeleściły, a po chwili wyszedł z nich jakiś obszarpany dziadyga i spojrzał wprost na niego.
Tego mi teraz brakowało, jakiegoś kloszarda, który zaraz będzie czegoś chciał – pomyślał i szybko wstał z zamiarem odejścia i nie wdawania się w żadną rozmowę.
- Hej chłopczyku! Zaczekaj no. Mam sprawusię.
Usłyszał za sobą chrapliwy i przepalony nie wiadomo czym głos kloszarda.
- Spieszę się. Muszę już iść – odpowiedział i chwycił torbę.
- Ja ci, kurwa mówię, żebyś zaczekał, szczeniaku zafajdany!
Tym razem nie zabrzmiało to miło. Warren lekko się zdenerwował.
- A co? Zbijesz mnie? Przecież ledwo pewnie możesz podnieść winiaka do ryja, a co dopiero mi coś zrobić. Weź się kurwa odczep.
- Chcesz się założyć? – odpowiedział i zanim z krzaków wylazł pies, szczerząc kły i warcząc na Warrena.
Był to wilczur, ale strasznie duży wilczur, nigdy nie widział tak olbrzymiego psa, przypominał mu pewną krzyżówkę z wilkiem, ale przecież to niemożliwe, żeby takie bydle uchowało się w centrum miasta.
Pies postąpił parę kroków do przodu dalej groźnie warcząc.
Nie miał zamiaru robić nic głupiego i rozłożył ręce przed siebie.
- Dobra, tylko spokojnie, weź odsuń to bydle i czego chcesz? Pieniędzy? – odpowiedział spokojnie.
Facet poklepał owczarka i ten natychmiast się uspokoił.
- Siadaj grzecznie z powrotem, pogadamy sobie, ale najpierw kopsaj no mi tu coś do żarcia dla mnie i mej psinki.
Warren posłusznie usiadł. Wyjął z plecaka ostatnie kanapki i podał kloszardowi. Ten odwinął obie, jedną rzucił psu, a drugą wpakował sobie do ust, siadając obok chłopaka.
- No, i tak jest o wiele lepiej – odpowiedział, głośno przeżuwając. – Wyglądasz mi na zmartwionego i zagubionego. Nie często tu zaglądasz hę?
- Raczej nie.
- To może i lepiej dla ciebie, w obecnym stanie – zaśmiał się głośno, prawie dusząc się kanapką. – A ja miałem szczęście, akurat cię spotkać, niewyobrażalne. Gdyby Marcel tu był, strasznie by się ucieszył.
- Zaraz moment, czego pan chce? Niech pan powie i pozwoli mi odejść – jak najspokojniej powiedział, spoglądając ukradkiem na leżącego teraz psa i zajadającego kanapkę.
Mężczyzna przysunął się bliżej, niezbyt ładnie pachniał.
- Słuchaj no chłoptaśku, jest pewna dziewczyna, tak samo zagubiona jak ty. Nazywa się Eva i prowadzi spelunę Midnight Express. Odwiedź ją, pogadaj i trzymajcie się razem, bo razem możecie nam pomóc, a musicie nam pomóc, bo nie macie już pieprzonego wyjścia. A jeśli sprawa wymknie się spod kontroli to kaput, młody, czarny człowieczku, rozumiesz, kaput.
Warren zaniemówił, chciał o coś zapytać ale to wszystko nie miało sensu.
- Już dobrze, dobrze, a teraz idź i nie zbaczaj z drogi, wszystko co złe to nie my – staruch zarechotał obrzydliwie, zakasłał niezdrowo i wypluł flegmę.
Chłopak wstał, zgarnął torbę, odwrócił się i powoli poszedł w kierunku wyjścia. Nie oglądał się za siebie, słyszał jeszcze napad kaszlu i rechot tajemniczego bezdomnego. Był zszokowany.
 
__________________
Wycofuję się na z góry upatrzoną pozycję
Dogen jest offline