Yri dotąd milczący zaśmiał się nagle. Sięgnął w biegu za połę płaszcza i dopiero teraz wyciągnął pistolet – Wcześniej, zwyczajnie szkoda było mu amunicji by prowadzić ogień zaporowy – Zresztą… Uważał, że jego towarzysze świetnie sobie poradzą bez niego.
- Oż kurew… To dopiero przywitanie, co? – Zmrużył oczy i wsunął magazynek do broni. Obejrzał się na Jona. – Nie jest nas wielu, dlatego radzę jeden strzał na jednego przeciwnika… Amunicja ma to do siebie, że szybko się kończy w kryzysowych sytuacjach.
Chłopak naglę przeskoczył przez zwałowisko jakiś gruzów leżących na zrujnowanym chodniku i skręcił w boczną alejkę znikając oddziałowi z oczu.
Yri nie lubił planów nie dopiętych co do ostatniego guzika… Choć pamięć go zawodziła, podejrzewał, że właśnie przez takie durne eskapady stracił łapsko, a ci durni cephei’czycy grzebali mu w głowie – Dlatego właśnie przed planowanym spotkaniem długie godziny spędził w zrujnowanych miejskich bibliotekach, najpierw by odnaleźć plany tej dzielnicy, a później ślęczeć nad nimi badając wszelkie możliwe trasy ewentualnej ucieczki, co jak się okazało było strzałem w dziesiątkę.
- Cholera! – Yri wydarł się po raz kolejny, gdy znowu natrafił na zawalone przejście, które według planów poprowadziło by go do miejsca zaparkowania pojazdu. W duchu zaśmiał się z Jona - Taki z niego dowódca, a nawet zanim przyszło co do czego, nie zapytał się pilota, gdzie zostawił maszynę… Takie rzeczy trzeba wiedzieć!
Chłopak w końcu odnalazł w plątaninie wąskich kładek i korytarzy pomiędzy budynkami dostępne przejścia… Pozostało mu już tylko dobiegnięcie w okolice pojazdu i sprawdzenie okolicy – Znając życie Combat wparuję tam nawet nie zastanawiając się, czy mogą wpaść w zasadzkę Cephei… „No, ale mają mnie” – Pomyślał Yri i zaraz w duchu dodał: „A ja potrzebuje żywego pilota, by stąd się wydostać, dlatego chcąc nie chcąc musze ratować im dupę.”
Ostatnio edytowane przez Khaes : 19-01-2008 o 17:42.
|