Jon dalej biegną z resztą z przerwami na złapanie oddechu mówił: -Walka nie ma sensu... może uda nam się odbić jedną korwetę i podlecieć do pojazdu pozorując... wypadek...
Ta obrana droga ucieczki musiała nieźle wmanewrować żołnierzy gdyż już od dłuższego czasu nie widzieli ogona. Byli już blisko miejsca lądowania. Kilka skrętów z uliczki i już można byłoby ujrzeć korwety. Jednak w tej chwili Jon spostrzegł brak Yria. Rzekł pod nosem jakoby do siebie, lecz pośrednio do reszty: -Cholera, gdzie jest Yiy?
Jednak dobrze wiedział gdzie jest członek oddziału. Zapewne znowu się odłączył od Comabt 125 jak to miał w zwyczaju. Nienawidził tego, wiedział tak samo jak Yiy że gdyby coś mu się stało to po niego nie wrócą. Biegli dalej, oddział był już przy korwetach. Stanęli chwile zaczajeni w ruinach. Jon wyjął lornetkę, lekko się wychylił i spojrzał na miejsce lądowania. Żołnierzy nie było dużo, kilku strzegących pojazdów, może o dwóch lub trzech więcej niż liczył Combat 125. Jon Wyszeptał do pozostałych: -Jeden idzie na wabik, dwóch przygotowuje zasadzkę. Ja z Christianusem odbijamy korwety, potem wskakujemy do środka. Jeśli nie... uciekajcie, a spotkamy się na wschodzie w jakimś budynku...
Kiedy to powiedział po cichu zmienił tryb ognia w karabinie na pojedynczy i kawałkiem rękawa przeczyścił celownik optyczny...
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |