Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2008, 14:15   #550
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Opuszczone opactwo na wzgórzach w pobliżu Silwerriwer, tajemna świątynia Ashura, wiele lat temu.

Czcigodny Perengast, wielki kapłan Ashura z niepokojem spoglądał na leżąca na biurku głowę. Za życia nosił ją na swym karku Miraaz Ergemon. Ale została odrąbana w bardzo bolesny sposób. Perengast widział już gorsze widoki, lecz ten napawał go strachem. Głowa została podrzucona bez wzbudzania uwagi straży, uaktywniana magicznych symboli i pułapek.
Kult Bezlitosnego dawał w ten sposób ostrzeżenie…Możemy cię zabić w każdej chwili, i nic na to nie poradzisz.
Arcykapłan zacisnął dłonie w bezsilnej złości. W znajdującym się poniżej świątyni Silwerriwer kapłani Ibn-Hazima mieli monopol na morderstwa na zlecenie, i bezlitośnie tępili wszelką konkurencję. W tym i wyznawców Ashura, jeśli się za bardzo rozochocili. Miraaz Ergemon był tego przykładem.
-Oby ich agonia była bolesna. – zaklął kapłąn duszac w sobie dławiącą go wściekłość. Wiedział, że będzie musiał spróbować rozprawić się z kultem Ibn-Hazima i wiedział też, że jego ludzie nie mają z wrogiem szans. Kapłani Bezlitosnego byli doświadczonymi zabójcami, cichymi jak noc…Zaś wyznawcy Ashura, byli mordercami, ale innego rodzaju. Lubili bezbronne i słabe ofiary, które nie wymagały wysiłku i były łatwe w zabijaniu. Nie mogli się mierzyć z sługami Bezlitosnego. Ale wiedział, że sekretną wojnę musi wypowiedzieć…Jeśli okaże strach i słabość, ci którzy obecnie liżą mu buty, sięgną po sztylety. Przywódca tej świątyni nie mógł okazać strachu.
-Wiellki Perengaście.- rzekł nerwowym głosem akolita Minchest. Nic dziwnego, Perengast przeszedł trzy z pięciu wielkich rytuałów wtajemniczenia. Skóra arcykapłana pokryła się zrogowaciałymi purpurowymi brodawkami, resztki włosów na głowie przeobraziły się w kolce. A oczy stały się jednolicie czarne.
- O co chodzi?- rzekł poirytowanym głosem arcykapłan.
- Branców brat Micheas przywiózł, będzie z 10-ciu.- rzekł akolita.
- Virun, sprawdź i oceń czy straże należycie przykładaja się do obowiązków. Zdasz mi potem raport. - rzekł Perengast.. Cień za plecami arcykapłana ożył i syknął.- Tak ekssscelencjo.
Po czym znikł, zaś Perengast minął gnącego się niskim ukłonie przestraszonego akolitę.
Gdy zszedł na dziedziniec, obejrzał powoli zebrane brata Micheasa dzieci i idąc mówił.- Ten na ofiarę, na ofiarę, na ofiarę…Z tego może da się coś zrobić, ten na ofiarę.
Nagle zwrócił uwagę na sześciolatka w bogato zdobionych szatach i krzyknął.- Co on tu robi? Bracie Micheasie. Nie potrzebuję tu poszukiwaczy przygód węszących za jakimś synkiem szlachcica!
Do czcigodnego Perengasta podeszła przygarbiona sylwetka ubrana w poszarpany i starą mnisią szatę kapłanów Ormesa.
Garbaty i szpetny jak noc brat Micheas zbliżył się zaczął i szeptać coś arcykapłanowi do ucha, przy okazji wręczając sakiewkę.
- Doprawdy? Hmm...Aż tyle?…To zmienia postać rzeczy...ofiara?- odzywał się co chwilę Perengast. Spojrzał na dzieciaka mówiąc. - Szkoda go na ofiarę. Żywy będzie bardziej użyteczny. Zwłaszcza w przyszłości…Nie zabijemy go na ołtarzu.
Podszedł na wprost chłopaczka i rzekł.- Zapamiętaj sobie szczeniaku , od dzisiaj jesteś członkiem kultu Bolesnej Śmierci, a on każe za porażki. Ja zaś jestem przedstawicielem Bolesnej Śmierci na Tais, zawodzisz mnie, zawodzisz mego Pana. Od dzisiaj przepada twe stare imię, a zyskujesz nowe…Będziesz…Hmmm…Miraaz Ergemon.
Perengast chwycił najbliższego brańca stojącego obok dzieciaka, i przyłożył mu sztylet o zębatym ostrzu do szyi. Następnie ze słowami - Patrz jak kończą ci co sprawiają mi zawód.- Poderżnął chłopaczkowi gardło. Krew martwego dzieciaka ochlapała chłopca w bogatych szatach.
-Jak więc masz na imię?- spytał Perengast.. Dziecko wydukało zaś.- Mi..Mi..Mi Raaz panie.
- Mi Raaz…Hmmm..Mi Raaz też ujdzie. Ale następnym razem nie będę taki pobłażliwy.- rzekł arcykapłan, po czym dodał. - Micheas, zamknij rekrutów i ofiary na ołtarz.Potem zaś dodał ciszej.- I dopilnuj by w procesie edukacji wymazać Mi Raazowi wspomnienia o jego prawdziwym imieniu, rodzicach i przeszłości…Niech myśli, że jest chłopskim synem.
-Tak czcigodny Perengaście.- rzekł brat Micheas.

Nie wiedzieli wówczas, że zginą zanim zdążą skorzystać z tajnej broni jaką była przeszłość Mi Raaza.

Wioska Earduum
Genasi, z właściwą sobie energią, przeszedł do sedna sprawy mówiąc.-
Wyglądasz na takiego, któremu marzą się bohaterskie czyny, co? Akurat mam coś dla ciebie…Wyruszysz do Phalenpopsis, zobaczysz, ile prawdy jest w plotkach o wałęsających się w tamtej okolicy tabunach potworów. Jak dostaniesz się do miasta, to popytasz się…Może wiedzą coś o sytuacji w okolicy. To miasto wieszczów, na pewną wiedzą o tym, jak kataklizm wpłynął na okoliczne krainy…Co ty na to?

- Nazywam się Gaalhil Varher a ty? - rzekł życzliwie, pozwalając sobie na lekkie rozdrażnienie genasi. Kultura wymagała, by najpierw się przedstawił.
To nieco zbiło Abziira z tropu…Myślał, że wszyscy tu go znają. Widać były wyjątki.
Rzekł więc.- Jestem Abziir-Il-Thalani potomek długiego rodu wywodzącego się od pierwszych ifirytów, drugi syn władcy Duchów Pustyni, zwany także Abziirem Szczęściarzem.Ale to nie ma teraz znaczenia. Wybierzesz się do Phalenpopsis i …
Gaahill odpowiedział, dokładnie przeanalizował to, co przekazywał mu o genasi kryształ –„Chyba mówi prawdę szefie, wygląda na szczerą istotę” , umieszczony z powrotem w sakwie.

- Phalenpopsis? Oczywiście. - powiedział z pewnością w głosie. - Jeśli mogę jakkolwiek pomóc, zrobię to bez wahania - uśmiechnął się - A jeśli przy okazji mogę stać się bohaterem, zrobię to natychmiast. - zażartował, po czym przekrzywił lekko głowę.

- A teraz przejdźmy do konkretów. Mogę prosić o więcej szczegółów?

- Szczegółów co? Hmm…Cóż…Pojedziesz, zobaczysz jak jest sytuacja, bez narażania się na niebezpieczeństwo i wrócisz. Bardziej szczegółowo już się nie da, chyba że trzeba ci wskazać stronę w która masz się udać. Niewiele wiem o obecnej sytuacji by dawać ci szczegółowe wytyczne.-rzekł genasi. Krytycznym okiem spojrzała na chłopaka.- Wiesz, może i jesteś odważny i szczery, ale coś mi mówi, że mógłbyś sobie sam nie poradzić.
Gwizdnął głośno i po chwili do obu podeszła dziwna istota, o tułowiu uskrzydlonego białego lwa, torsie i twarzy kobiety, z drobnymi różkami ukrytymi wśród platynowych włosów. Niebiańska lamia…jedno ze stworzeń, które powstały dzięki wiedzy i potędze dobrych arcymagów.

Stworzenie było uzbrojone w półtoraręczny magiczny miecz i w drugiej dłoni dzierżyło magiczny kamień.
- Czego chcesz Abzirze.- rzekła niebiańska lamia.- Muszę pilnować bezpieczeństwa obozu, a twoich rzeczy w szczególności
- Mam dla ciebie ciekawsze zadanie Ilmaxi. Ten chłopiec wyrusza by sprawdzić drogę, która podąży nasza grupa. Chcę żebyś mu pomogła w wykonaniu tego zadania.
Ilmaxi spojrzała na Gaahila i spytała.- Gdzie mamy się udać?
-Do Phalenpopsis…Krążą plotki…-zaczął genasi. Ale Ilmaxi mu przerwała.- Nie należy wierzyć plotkom.
- A więc macie około dwa tygodnie na dojście tam i powrót. Potem niestety musimy uznać, że wam się nie udało. I ruszymy dalej.-rzekł Abziir.- W każdym razie, zostawimy wskazówki ukryte w gospodzie w razie gdybyście wrócili po tym czasie.
Ilmaxi tylko skinęła głową i rzekła.- Rozumiem, ruszamy…
Po czym powolnym korkiem udała się w kierunku wyjścia obozu, dodając tylko przez ramię.- Nie myśl sobie, że będę robiła za twojego wierzchowca, chłopcze.

Las na obrzeżu Hyalieonu

Akramed wyciągnął rękę w kierunku wroga, nakreślił w powietrzu magiczny znak i wypowiedział formułę zaklęcia. Czuł jak magia wije się w jego umyśle, ale czar telekinezy został rzucony poprawnie. Mag skierował telekinetyczną siłę w dinozaura. Jaszczur zachwiał się i upadł przy wtórze gniewnych krzyków miecza.- Hej! To nie fair, jeszcze cię nie zaatakowałem, a ty już się poddajesz?! Gdzie twój honor?! Psujesz mi całą zabawę !
Gwaen wykorzystała okazję, jej miecze szybko wbiły się w głowę potwora, przebijając oczodół, docierając do mózgu…zabijając bezbronna w tej chwili bestię.
Ale jej jeździec szybko i zwinnie zeskoczył, odrzucił halabardę i natarł na elfkę, czarną rękawicą pokrywającą jego dłoń, a wyposażoną w długie pazury. Bardka odskoczyła, nie zdołała jednak wyjąć mieczy z głowy bestii. Tymczasem latający miecz wskoczył w jej dłoń krzycząc.- Do boju! Pokażmy temu ciemniakowi, jaki ze mnie świetny szermierz!
Wrogi elf zaś ponownie zaatakował wykorzystując mroczną moc demonicznej zbroi jaką nosił.
Tymczasem z dziury wyfrunął gargulec niosący w łapach Mordraghora.

- No i jak? Wygrywamy?- zapytał Akrameda stary czarodziej.
- Koniec darmowego lotu.- rzekł gargulec głosem Mac’Baetha. Upuścił czarodzieja i pofrunął w kierunku walczących.

Phalenopsis, Dzielnica Przybyszów, obóz niziołków

-Ja też nie wiem. Niech pannica trzyma tego psa na uwięzi…Z dala od porządnych obywateli. Druidka nie zapewne nie wie, że tu cywilizacja. I nie wolno szczuć nikogo psami. No. Ja złożę skargę…Od razu.- rzekł nerwowym lekko jąkającym się głosem krasnolud.
- A ta rana, to pewnie się pan nożem skaleczył? A może sejmitarem? - zapytała spokojnie druidka, lecz jej głos przepełniony był nie skrywanym jadem.
- Nie pani interes.- odburknął krasnolud.
- A to nawet dobrze, że przyprowadzisz straż miejską, bo nie będę ich musiała ja ich fatygować w sprawie napaści na te niziołki. - niemal wysyczała.
- A pójdę, a co ! Porządek musi być.- rzekł zacietrzewiony krasnolud. Po czym szybkim krokiem oddalił się z tego miejsca…Straż jednak jakoś nie nadchodziła. Zresztą tak jak druidka podejrzewała. Pożegnała się z niziołkami i ruszyła do druida, mając nadzieję, że Amman już wykonał zadanie.

Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei


W nocy park i świątynia …były ciche i spokojne. Wilczyca wąchała nerwowo nocne powietrze. Borein podszedł prawie bezszelestnie ze swym pomocnikiem Łasuchem.
Niedźwiedź pomrukiwał od czasu do czasu.
- One już czują drudiko.- rzekł Borein.- Pogoda wkrótce się zmieni, bynajmniej nie na lepsze.
- Czy Amman już przybył?- spytała Luinehilien.
- Nie, jeszcze nie. Ale wyczuwam zawirowania w równowadze natury. Coś złego wkrótce się zdarzy.- mruknął Borein.- Bądź ostrożna Luinehilien.

Dzielnica Rzemieślnicza, okolice domu Turama

Beriand od kilkunastu minut przemierzał uliczki miasta w nadziei na uniknięcie kłopotów. Gdzieś tam w jego głowie kiełkowała prosta myśl. – „Czemu, ach o czemu nie uczyłem się rzemiosła łotrzyków?”
Ci bowiem potrafili świetnie się skradać, a nie tak kulawo jak mag.
Wspomniał też rozmowę z krasnoludem.
„ -Lepiej te "złe" rzeczy schować gdzieś głęboko.... czy bierzesz je ze sobą, mości krasnoludzie?-
Za radą pana Aydenna, biorę ze sobą.-„
odparł w odpowiedzi Turam.
Przemierzał spowite mrokiem nocy uliczki, niekiedy dziwacznie zabarwione blaskiem chmur przepływających nad nimi. Gdy skręcił w kolejny zaułek…Nagle,ulice znikły mroku ciemnym niż najczarniejsza noc. Świat zaczął wirować, zmuszając elfa do opadnięcia na kolana. Szepty, głosy, wrzaski, krzyki… nie pozwalające wszak rozróżnić poszczególnych słów. Kroki, szybkie ciężkie…Ktoś się zbliża…Uciec…Dokąd? Wszędzie ciemno.
Beriand nie potrafił odróżnić myśli, od wrażeń wzroku i słuchu…Co się działo?
Po chwili wszystko ucichło…I wróciło do normy. Z wyjątkiem jednego.
-„Głupiec, tchórz, żałosna kreatura niewarta uwagi.”- jakaś wroga myśl wdarła się do umysłu elfa.- „Niegodny nazywania mężczyzną…O to kim jesteś, żałosny robaku.”
Skąd te myśli?.. Beriand nie widział nikogo. „Znasz rozwiązanie. Użyj swej broni i zabij się. Zrób coś dobrze, choć raz…Skoro wszystko robisz źle.”

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piwnica

Kapłan otrząsnął się…Co prawda jeden ghul się nadal trzymał jego ciała, to jednak była to drobnostka. Zbroja skutecznie chroniła przed poważniejszymi atakami nieumarlego.
- Rasgan, mów do mnie, bo Cię nie widzę. A nie chciałbym żebyśmy się pozabijali. - po czym się zaśmiał, bo on sam dla widzącego w ciemnościach elfa musiał być jak żarówka.
- Yokura! Na dół, problem mamy - krzyknął elf skacząc na dół do kapłana.. -Amman znajdź jakiś ogień i poświeć na dół. Nie wszyscy widzą po ciemku. I na bogów uważaj by cię coś nie zaatakowało. - wykrzyczał elf zeskoczywszy atakując ghula trzymającego kapłana. Rąbał cielsko potwora bez opamiętania licząc na to, że pozostałe dwa nie wyswobodzą się spod kontroli kapłana… Rąbał więc bez opamiętania, bez finezji i fantazji. Elf po prostu rąbał ciało ghula i kapłana przy okazji. Więc kapłan odczuł furię elfa. Ciosy mieczem jakie Rasgan zadał ghulowi, trafiały pośrednio w Mi Raaza.. Ból od zadanych mieczem ran połączył się z bólem jaki zadał kwas mieczy elfa. Przy tym wszystkim ugryzienia i pazury nieumarłego były drobnostką.
Kapłan desperackim ruchem odepchnął od siebie elfa. Na wpół umierający ghul próbował odsunąć się poza krąg światła.
Kapłan stał oparty plecami o jedną ze ścian, po czym sprawdził czy na wyciągnięcie ręki nie ma innej ściany. Wiedział, że jeśli jest blisko narożnika pomieszczenia, to lepiej, żeby właśnie w nim stał…Plecami opierając się o ścianę dotarł do oświetlonego narożnika, z ulgą przyjmując fakt że jego zbroja „zgasła”. Oba miecze trzymał przed sobą, bardziej gotowe do parowania niż do ataku. Zresztą na tak nie miał już sił. Ciosy Rasgana spowodowały u niego utratę sporej ilości krwi...A choć kwas wypalił rany to bynajmniej nie poprawiło to zbytnio stanu kapłana. Mi Raaz był ciężko ranny i w obecnym stanie nawet ghule stanowiły śmiertelne zagrożenie. Mi Raaz wspomniał jedno ze słynnych powiedzeń Giltiusa Haemirrdana „Bogowie, strzeżcie mnie od głupoty sojuszników, z mądrością wrogów sam sobie poradzę.”
- Światło! Potrzeba światła - wykrzyczał elf do kogokolwiek. Po kilku ( jak mu się wydawało, furia zaburza nieco percepcję) ciosach jedna było ich uspokoił się nieco. Przystanął trochę i spokojniej się rozejrzał po pomieszczeniu.
- Postaraj się odepchnąć go od siebie - powiedział do kapłana. Nieumarły na skraju śmierci ostatecznej jednak nie był przeciwnikiem, który miał ochotę na dalszą walkę. I szybko oddalał się od Mi Raaza. Choć nie dość szybko. Miecze Rasgana zakończyły jego "żywot".
Mi Raaz zacisnął zęby z bólu, zastanawiając się jakim cudem ta cała prosta rozprawa z ghulami zmieniła się w walkę o życie...W dodatku o jego życie! Amman gdzieś odbiegł, nie było bowiem słychać jego kroków…Ciszę przerwał jednak prawie zwierzęcy ryk z góry…A potem znów cisza, przerywana jedynie szuraniem przyczajonych nieumarłych…Amman nie wracał, Yokura też nie. Na kapłana wystąpił zimny pot. A jeśli oni …nie żyją? Jeśli poza ghulami było tu coś jeszcze i teraz przyjdzie kolej na nich?
Jakie mają szanse przetrwać we dwóch? Śmierć dla kapłana nie była straszna, ale śmierć przez bycie pożeranym żywcem..to już nie wzbudzało entuzjazmu Mi Razza.
Cegła uderzyła w twarz elfa...rozkwaszając mu nos i rozbijając łuk brwiowy. Ghule korzystając z tego, że same są ukryte w ciemności, a przeciwników mają na widoku, zaczęły obrzucać wrogów cegłami…Głównie Rasgana.

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piętro

„-Znaleźć ogień, znaleźć ogień!-„ Amman z taką myślał rozejrzał się po parterze, po czym w biegł na pierwsze piętro, mijając kolejne drzwi i puste pokoje, zauważył Yokurę w jednym z nich. Ork szedł po skrzypiącej podłodze w kierunku drewnianego kufra z żelazną kłódką. Była w nim jeszcze szafa i na wpół- rozlatujące się łoże.
- Yokura...ghule…Mi Raaz.- wydyszał próbując złapać oddech.
-Wiem, wiem…załatwiliście ghule i wynosimy się stąd.- przerwał mu półork.- Przeszukam tylko kufe..eee…aaa!- ryknął prawie zwierzęcym głosem Yokura, gdy deski pod jego prawą noga załamały się. Ciężki półork w płytowej zbroi opadł na dół, gdy jego prawa noga przebiła spróchniały strop, zanurzając się w podłodze aż po pośladki, zaś lewa w bolesny sposób skręciła się w kostce…do tego jeszcze ból naciągniętej pachwinie. Ryk Yokury miał więc niewiele wspólnego z jego ludzkim dziedzictwem.
-Zrób coś.- wypiszczał płaczliwym głosem Yokura do Ammana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-01-2008 o 11:04.
abishai jest offline