Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2008, 20:49   #5
sante
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Ryk silników, powietrznych morderców narastał, Cassia wiedziała, że lada chwila zza chmur wyłoni się spora ilość wrogiej flotylli. W tym momencie uświadomiła sobie fakt. To nie był przypadek, to zdrada wśród szeregów anarchii! Zeskoczyła z ogromnego kawałka betonu, który był kiedyś częścią jednej z ścian budynku przy ulicy Hempton jak głosiła zardzewiała, metalowa tabliczka na rogu pozostałej ściany. Należało się pospieszyć, nie mogła zostawić tak wielu ludzi, którym groziło niebezpieczeństwo. Pędziła, co sił w nogach, przeskakując przeszkody jedna za drugą. Teraz nie przemieszczała się miedzy ruinami dla uniknięcia wykrycia, zbyt jej zależało na czasie by obierać bezpieczniejszą, ale dłuższą drogę. Biegła wzdłuż ulicy mijając pomniki wojny, jakimi były ruiny pięknych niegdyś wieżowców. Była może, gdzieś w połowie drogi, gdy z chmur wyłonił się rój myśliwców i korwet. Nie miała szans, nie mogła uratować przyjaciół, ani nie miała możliwości ich ostrzeżenia. Liczyła, ze usłyszą zawczasu ryk silników i zdążą się gdzieś ukryć. Niestety były to płonne nadzieje, bo Cephei rozdzieli się w taki sposób, który wyraźnie wskazywał, że chcą ich okrążyć, tak by żadna osoba nie zdołała uciec. Nagle z tego orszaku zagłady oddzieliły się trzy korwety, które zawróciły. Uświadomiła sobie, że właśnie zostawiła Combat 125, na których to miała czekać. Jej przyjaciół nie mogła teraz uratować, mogła tylko marzyć o tym, ze trafią gdzieś w niewolę, a nie zginą na miejscu. Zawróciła z powrotem do miejsca gdzie miała na spóźnioną grupę czekać. Nikogo na miejscu nie zastała, natomiast doszedł jej uszu głos strzelaniny od południa.
- Kurwa, odcięli mnie od nich...
Cassia tym razem już wolniej, ruszyła na oślep, szukając okrążonych ludzi. Odgłosy strzałów ucichły. Nie wiedziała gdzie szukać, toteż na spokojnie ruszyła na południowy wschód, zachowując całkowitą ostrożność, by przypadkiem z jednoosobowego oddziału ratowniczego nie zamienić się w jednego więcej trupa na pustkowiach. Przemykając między budynkami dostrzegła nagle biegnącą postać. Wtedy zrozumiała, musiała jakimś cudem minąć linię Cephei i dostać się do środka zaciskającego się okręgu, a nieznajoma postać z naszyjnikiem z kapsli to był najprawdopodobniej członek Combat 125. Przeraziła się na myśl, że przez swoją głupotę zostawiła tych ludzi na śmierć, którzy najprawdopodobniej nie znali terenu. Miało być ich kilkoro, teraz widziała tylko jednego, widać reszta była już martwa. Musiała, chociaż jemu pomóc. Szybkim sprintem dopadła do niego, nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć wskazała na niebieski naszyjnik.
- Wybacz za spóźnienie. Jestem tu by cię uratować – uśmiechnęło się zakłopotana w odpowiedzi na wzrok zdezorientowanego w tej chwili Yriego. Zdała sobie sprawę, jak muszą być to śmieszne słowa, padające z ust drobnej dziewczyny. – Chodź, nie mamy czasu. Pociągnęła mężczyznę za rękę i skręciła w uliczkę. Gdy Yri zrobił to samo, ujrzał przed sobą wielką stertę gruzu.
- Mam nadzieję, że dasz radę się na to wspią… - nie skończyła zdania, przerwały jej inne, zbliżające się głosy.
- Nie mogli kurwa wyparować! Psia mać, oficer ustnie mi jaja jak nie przyprowadzę mu trupów. Ja pier…. – i jemu przerwano.
- Trzzz…z…z..zzz…. Alfa d5….Alfa d5 odbiór, słyszycie mnie?...trzzzz… - odgłos z radia jednego z żołnierzy domagał się potwierdzenia.
- Tak, tu Alfa d5, jesteśmy w fazie przeczesywania terenu. – odparł do urządzenia rozeźlony żołnierz.
- Trzzz..z .zzzz…. w śród ludzi których złapaliśmy nie znaleziono niejakiego Jona White’ja. Sądzimy…tz.z.zzzz…..z.sz…s.., że znajduje się wśród ludzi …s.z..tt…których otoczyliście.... trata ta ta – dźwięk broni maszynowej – cholera! Zaatakowa.., bang!……… - nastąpiła cisza na eterze, a odgłos ognia broni palnej z radia powielił ten który usłyszeli w powietrzu, tyle, że ten w powietrzu nadal trwał. Pochodził z strony gdzie wylądowali. Po czym ucichły.
- Kurwa, słyszeliście to?! To były odgłosy strzelaniny?! – zapytał swoich ludzi, tak jakby sam tego nie wiedział. – wracamy i to biegiem! – grupa Cephei zawróciła pośpiesznie.
Cassia zrobiła wymowny gest, wzruszając ramionami i robiąc zdezorientowaną minę. Patrzyła na Yri’ego tak jakby on znał odpowiedź. Wyjrzała za róg, ujrzała oddalającą się grupę ludzi w czarno czerwonych strojach.
- Nie wiem, kto nas uratował, ale nie przeszlibyśmy tej ściany gruzu na czas, nim by tu wpadli. Teraz nie ma to znaczenia, to, co robimy? Wybacz, Cassia jestem. – dziewczyna szczerze uśmiechnęła się do mężczyzny i podała mu dłoń w geście przywitania.

Tymczasem, jakiś kilometr dalej…..

-Jeden idzie na wabik, dwóch przygotowuje zasadzkę. Ja z Christianusem odbijamy korwety, potem wskakujemy do środka. Jeśli nie... uciekajcie, a spotkamy się na wschodzie w jakimś budynku... Jon wydał rozkazy reszcie swojej drużyny
Przez lornetkę dostrzegł w korwecie, która ku ich zdumieniu okazała się wersją bojową(!), dwóch ludzi, pilot i zdaje się oficer wyższej rangi, który to najwyraźniej rozmawiał z kimś przez swoje radio. Dookoła korwety stało jeszcze pięciu ludzi. Łącznie to dawał siedmiu dobrze wyszkolonych przeciwników.
Jon wskazał na jednego z swoich towarzyszy.
- Okrążysz od wschodu to miejsce i oddasz kilka strzałów w stronę strażników, po czym udasz, że uciekasz. Natomiast wy dwaj – spojrzał na dwójkę swoich ludzi. – przyczaicie się na piętrze jakiegoś budynku i ostrzelacie ich w ogniu krzyżowym. Ruszajcie. – spojrzał na Christianusa . – Mam nadzieję, ze nadal pamiętasz jak pilotować takie cacka.
Nie czekali dłużej niż 10 min, gdy od wschodu padło kilka strzałów, a jeden z nich zabił strażnika. Christianus wymierzył przez celownik optyczny w pilota, który właśnie coś nadawał przez radio. Cel, wstrzymany oddech, głuchy dźwięk strzelaniny i spust. Pociągną delikatnie za dźwignię, co pociągnęło za sobą proces nie do zatrzymania. Uderzenie w łuskę, wylot pocisku z lufy, uderzenie w głowę pilota, rozbryzg krwi i mózgu na szybie, zwiotczałe ciało zsunęło się na ziemię. Tymczasem pozostali żołnierze zdążyli wpaść pod krzyżowy ogień prowadzony z okien przeciwległych budynków. Krótka, ale krwawa egzekucja dobiegła końca, nikt z Cephei nie przeżył poza oficerem w korwecie. Bał się snajpera, toteż ukrył się za ścianą pojazdu.
- Nie zabijajcie mnie! Proszę! – słychać było błagalny głos tchórzliwego oficera.


 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 19-01-2008 o 20:53.
sante jest offline