Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2008, 18:54   #14
sante
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Cassia dopiero teraz zauważyła mechaniczną dłoń człowieka, którego starając się uratować, o mało nie zabiła razem z sobą.
- Yri „Szczur” Yang. Nie pytaj dlaczego „Szczur”. Nie pamiętam… A może ty wiesz… Ostatnio spotykam wiele osób, które wiedzą o mnie dużo więcej niż ja… – Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i oswobodził dłoń z jej uścisku obserwując z uwagą jej reakcje
Cassia zamyśliła się, rzeczywiście gdzieś słyszała to imię, nagle uświadomiła sobie:
- Strzelec wyborowy, to przez Ciebie zginął mój brat… - słowa wydawać by się mogły oskarżające, ale w jej głosie nie było nawet krzty złości – przy odbijaniu z rąk Cephei, jednym z ludzi, którzy z naszej strony oddali swoje życie by ratować twoje, był mój brat. Mniejsza z tym, taki już jest los, jedni giną wcześniej, drudzy później, tylko w Mieście Bogów żyje się do późnej, spokojnej starości. – na myśl o tej enklawie, złość ją ogarnęła i trzasnęła butem o kawałek gruzu na ziemi.
– Zanim mi przerwałaś zmierzałem do mojego wozu… Właściwie, do wozu mojej grupy. O ile pamiętam z papierów, to ty miałaś nas zaprowadzić na spotkanie… Cassia. – Yri skinął do niej głową i ruszył uliczką, którą szedł uprzednio, nim dziewczyna go z niej zgarnęła. - Strzały, które słyszałaś to sprawka grupy Combat… Tak myśle… O ile przeżyją najbliższe parę minut, to spotkasz ich osobiście. Póki co, musisz się zadowolić mną… Poczekamy na nich przy transporcie. – Wywinął młynka pistoletem i rozglądając się bacznie na boki ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
Dziewczynie ulżyło, najprawdopodobniej miał rację, przecież w okolicy innych anarchistów poza Combat 125 nie było. Ruszyła za nim. Po paru kilometrach dotarli na miejsce, gdzie już czekali na nich żołnierze Cephei. Yri jak to na strzelca wyborowego przystało, pozbył się wroga bez większego problemu. Wtedy też usłyszała dźwięk zbliżającej się korwety.
- Schowaj się – porwała faceta w cień gruzowisk – korweta. – wskazała na niebo, skąd wyłonił się za jakiś czas pojazd.
Krążył nad miejscem, gdzie leżały dwa trupy. Rozległ się dźwięczny rytm, uderzania o metal. Odpowiedział mu dźwięk z pozycji bliżej nie określonej, ale było to wyraźnie gdzieś między budynkami. Nie byli sami. Już chciała sięgnąć po broń, gdy Yri zadowolony coś do siebie rzekł:
- Oho. Pora się ujawnić jak sądzę…
Cassia wstała jego śladem i ruszyli na spotkanie lądującej korwecie.

Zeskoczyli na zabójczy pojazd, należący do Combat 125. Yri ją przedstawił człowiekowi, który najwyraźniej był tu dowódcą.
- Witam – dziewczyna wyprostowała się i zasalutowała Jonowi jedną ręką, drugą jednocześnie podnosząc swój niebieski naszyjnik do ust, całując go w oznace szacunku.
- Cassia jestem jak już mnie przedstawiono, widzę że dorwaliście korwetę. Piękna robota- dziewczyna zajrzała do środka, gdzie Dead Eye Fox coś grzebał. Obok niego leżał nieprzytomny oficer. Na jego widok przypomniała sobie o wszystkich niegodziwościach jakich dokazali ludzie jemu podobni. Wyciągnęła broń i wycelowała w oficera, wtedy jednak oprzytomniała i skarciła się w duchu za swoją porywczość. Wyjrzała z korwety.
- Trzeba go ocucić, może wie, co planowano zrobić z złapanymi w obławie. – pomogli jej go wyciągnąć, po czym jeden z ludzi o imieniu Sam Terborn z uśmiechem na twarzy opróżnił pęcherz na oficerze, który ocknął się, nadal będąc lekko zamroczonym. Kilka kopnięć i oprzytomniał całkowicie. Na widok obcych, którzy byli całkiem nieźle uzbrojeni i do tego nie mieli go za przyjaciela, poczuł, że sztywnieje z strachu.
- Ja.. ja.. ppproszę – jąkał się, sparaliżowany strachem.
Cassia kucnęła koło niego z wyciągniętą bronią.
- Dokąd ich zabrali? I odpowiadaj bez kręcenia, bo szkoda tylko naszego czasu i twojego zdrowia. – przywaliła mu soczyście bronią w twarz, tak że krew z nosa biedakowi trysnęła. – Mów wszystko.
Oficer tamując krwotok z nosa, zaciągnął głęboko powietrze w płuca i opowiedział wszystko co tylko wiedział na temat dzisiejszej eskapady.
- Jeden z waszych, niejaki Mirra, zdradził was, w zamian za bogactwa, które mu obiecano. Zastrzeliliśmy go zaraz jak tylko dotarliśmy na miejsce i okazał się już niepotrzebny. Znaczy nie ja, bo mnie kazano zawrócić. Zauważono was, miałem was złapać. Powiadomiono mnie potem przez radio, że wszystkich anarchistów zabito, a dziewczynę uprowadzono. Także poinformowano mnie, że jeden z was to Jon White, człowiek o specjalnych zdolnościach, miałem go jednego zostawić przy życiu. – Cassia zamyśliła się przez chwilę. Właściwie to nie powiedziano jej dlaczego zorganizowano to spotkanie.
- Jaka dziewczyna? Jaki był cel spotkania?
- Nie wiem, nie powiedzieli mi. – na widok szykującej się Cassii do kolejnego ciosu, bełkotliwie dorzucił – plotki wśród oficerów mówiły coś o Mieście Bogów, że niby ta dziewczyna stamtąd. Niby była się skontaktować z waszą organizacją. Podobno Miasta Bogów zaczynają się wadzić o kwestię ingerencji na powierzchni. Widziałem kilkakrotnie jak piękne statki przybywały do nas, by odwiedzić Imperatora, może te plotki to prawda? – oczy mu się rozszerzyły, sam zaczynał wierzyć w prawdziwość swoich domysłów.
- To wszystko? – w odpowiedzi obity oficer kiwną głową. Cassia wstała i rozejrzała się po swoich nowych towarzyszach.
- Nie wydaje mi się by kłamał. Jest już nam niepotrzebny, zróbcie, co z nim chcecie. – przez myśl przeleciała jej masa sposobów w jaki można tego człowieka upokorzyć i umęczyć nim się go zabije. – Nie mam pojęcia, co chcecie robić dalej, ale ja na pewno pójdę śladem tej tajemniczej dziewczyny, nawet sobie nie wyobrażam, jakie to ma kolosalne znaczenie dla nas wszystkich. To, że Miasta Bogów chcą ingerować w tutejsze sprawy. Tylko mam prośbę, nie niszczcie korwety, to najlepszy sposób dotarcia w krótkim czasie na miejsce, a jeśli są wam potrzebne z niej części, to chociaż pomóżcie mi odbić jedną z pozostałych dwóch, które zostały za nami…. – spojrzała błagalnie po wszystkich obecnych.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline