Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2008, 08:29   #18
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
But nie polemizował z Hagenauem, nie wdawał się w dyskusje, nie odpowiedział w końcu na jego błagania. Poczekał aż wszyscy pasażerowie wsiądą, jako wprzódy, po czym spojrzał na Hagenaua pytająco. Roztrzęsiony kupiec posłał mu mordercze spojrzenie, podniósł się z kolan i ruszył po pokładzie ku stertom tobołków. Trochę przy nich marudził, ale w końcu skończył i ruszył ku „Żabie” uginając się pod ciężarem niesionego balastu.

- Mógłby … mi… ktoś… pomóc! – wysapał stękając, próbując przerzucić ciężki tobół na barkę. Jego rozbiegane oczka szukały ochotników.

- Pewnie, chętnie! – wszystkich zdziwił pewny głos Buta. Nikt się po nim ochoty do pomocy kupcowi nie spodziewał. – Odbijamy! – Dopiero gdy zaczął wprowadzać swoje słowa w czyn Hagenau zrozumiał, że szyper nie żartuje. Tygrysi skok, jakim kupiec pokonał nagle powstałą pomiędzy jego łodziami a barką szczelinę wprawił by w zażenowanie linoskoczka. Z głuchym dudnieniem i brzękiem monet wylądował obok kupca niesiony przezeń wór. Nim się Hagenau podniósł, barka już się obracała burą do spiętych ze sobą łodzi kupieckiego konwoju. W ciszy jaka panowała wokół słychać było wyłącznie plusk sterowego wiosła, szelest tataraków i złorzeczenia, którymi kupiec raczył szypra i jego rodzinę. Bliższą i dalszą. Do kilku pokoleń wstecz.

Do czasu gdy głuche „Łuuuup” nie przerwało ciszy. Wszyscy na „Żabie” spojrzeli ku źródłu hałasu. But zaś nie zważając na wszelkie spojrzenia kolejnym ciosem bosaka wybił w końcu dziurę w burcie mijanej łodzi. Hagenau zerwał się wyjąc dziko. Z rozcapierzonymi serdelkowatymi paluchami skoczył ku szyprowi, ale podcięty zręcznie przez Srebro runął na ziemię, gdzie przydusili go inni.

- On mi łodzie topi! Zapłacisz mi za to kurwi synu! Słyszysz?! – szarpiąc się w uścisku Petera i Srebra próbował wstać. Na próżno. Wściekły kupiec wyrywał się na ile mu starczyło sił. W końcu czerwony na pysku osłabł i się osunął. But zaś kontynuował dzieło zniszczenia wybijając dziurę w kolejnej barce.

- Coś ty myślał durniu? Że po to wrócisz? Za godzinę najdalej znów tu będą sępy rzeczne. Bo ich swojaki ściągną. Wszak nam zbiegło najmniej dwójka. Przypłyną i co zobaczą? – „Łuuup” po raz kolejny obwieściło śmierć kolejnej łajby – Gówno zobaczą. Pakunki jakie pływające. A co od swoich co zbiegli co usłyszą? Opowieści niestworzone o kilku podróżnych, co całą ich bandę wyrżnęli. Tak? Jednak skoro pakunków nikt nie złupił a łodzie zatonęły widać będzie, że to nie człeka robota. Znaczy, może nawet pomyślą, że tu był zeugl? Albo jaka, tfu, żyrytwa? Może uznają opowiadania swoich, co nam zbiegli, za łeż? Może nawet nikt za nami w pościg nie ruszy? – kolejne „Łuuuup” było już ostatnim. But odłożył bosak i tylko wzrokiem z oddalającej się majestatycznie barki obserwował dzieło zniszczenia. Które z bulgotem pluskiem szło na dno rozrzucając lekkie pakunki po ciemnej powierzchni topieli. – Jako jednak, że nam teraz potrzeba się co rychlej stąd oddalić proszę by dwóch z was siadło do wioseł. Inaczej nie popłyniemy bo wiatr słaby.

„Żaba” powodowana pewną ręką Buta snęła cicho i coraz szybciej, wyraźnie zbliżając się do głównego nurtu. Do wioseł zaś wpierw siedli Oliver i Srebro, ale ranny rycerz szybko zaczął słabnąć i krwawić i wnet musiał ustąpić miejsca Jonathanowi. Jednak dosyć szybko wiosła zastąpił żagiel wciągnięty przez Buta natychmiast po tym, jak barka wypłynęła na nieco szersze wody. Barka zaś płynąca z prądem dosyć szybko zyskiwała na prędkości oddalając się z każdą chwilą od miejsca starcia.

Po ponad godzinie Topielisko było już tylko czarną plamą na tle ciemnoniebieskiego nieba. Barka płynęła szybko a But teraz dopiero zawiesił na dziobie latarnię, jakby dotychczas obawiał się, że słabe światełko ściągnie na łódź kłopoty. Teraz jednak, kiedy brzegi szerokiej na kilkaset kroków rzeki zalśniły od jasnych plam pół i łąk, gdy od czasu do czasu zamajaczyły światła jakichś ludzkich sadyb, szyper zyskał na odwadze. Prowadził swą łódź pewnie. Co do tego, że zna rzekę na wskroś nie mogło być żadnych wątpliwości.

Było już grubo po północy, kiedy zza kolejnego zakrętu rzeki wyłoniły się światła. Znacznie liczniejsze i położone wyżej, niźli było by to możliwe w zwykłym siole. Zamajaczyły oświetlone łuczywem mury, zamajaczyły domostwa podgrodzia. Wyłaniające się z czeluści nocy, zacumowane w portowej przystani łodzie zabrzęczały portowymi dzwonkami, zachlupotała o burty woda. „Żaba” sunęła pewnie zmierzając do pomostu. To, że coś jest nie tak, dostrzegli dopiero po dłuższej chwili, kiedy łódź była już bardzo blisko przystani.

Brzeg, największe miasto Senecji, zbliżał się z każdą chwilą. Mury, którymi miasto dzieliło się od podgrodzi i przystani rosły w oczach odsłaniając kolejno baszty, przypory i krenelaże aż po sylwetki niemrawo chodzących na murach wartowników. Zza nich wystawały dachy najwyższych domostw, jakieś baszty kilku położonych w obrębie miasta pałacyków i kościelne wieżyce. I czarna sylwetka zamku książęcego o potężnym stołbie podobnym ogromnej kilkukondygnacyjnej wieżycy. Potężne mury stolicy księstwa na nie jednym musiały zrobić wrażenie. Jednak zmęczenie wygrało z ciekawością i teraz podróżni „Żaby” myśleli jedynie o twardo na gruncie stojącym, wygodnym łożu w jakiej oberży. Żaden z nich też nie bywał w Brzegu. Nie wiedzieli zatem jak zwykle wyglądało życie w przystani portowej stolicy księstwa. Jednak wyobrazić sobie pijanych marynarzy, żebraków i portowe dziewki potrafili doskonale. Pewnie dla tego widok samotnej postaci, odzianej w długi do samej ziemi czarny płaszcz nie był tym, czego spodziewali się jako powitania. Zwłaszcza, że nie oszczekał ich nawet bury psiak, których na każdym podgrodziu brakować nie powinno. Jednak to właśnie ta postać wyszła im po drewnianym pomoście naprzeciw i czekała tu, aż barka zacumuje.

- Ki czort? – spytał But samego siebie rzucając wprawnie liny na sterczące kołki i wskakując na położony niżej niż główny, pomost cumowniczy. Hagenau, który podczas podróży popadł w odrętwienie i marazm, teraz ożywił się, zebrał swoje manatki i jako drugi wyszedł na pomost. Jego nalane, tłuste oblicze przepełniała nienawiść, choć zmęczenie nie pozwalało na takie facecje jak za dnia. Jednak Otto widocznie miał obmyślone dalsze kroki z drobiazgową dokładnością, bowiem cisnął Butowi skórzany mieszek pod nogi i jedynie warknął. – Odpłata. Sto lwów. Ale się spotkamy jeszcze… - po czym ruszył po schodach w górę. Ani szyper, ani nikt z pasażerów „Żaby” nie wątpił w prawdziwość słów jego.

- Stójcie Panie! Imieniem Jaśnie Wielmożnego Księcia, Simona Malahaja II zatrzymuję was i waszych kompanów w przystani! – odziany w czarny habit nieznajomy miał niski, grobowy głos, którym zdominował ciszę przystani burzoną dotychczas jedynie chlupotem wody i dzwonieniem okrętowych dzwonków. – W mieście i okolicach panuje zaraza. Miłościwie nam panujący Książę rozkazał, by każdego co przybywa do miasta poddać kwarantannie, dla jego i miasta bezpieczeństwa. Musicie udać się do „Przystani Jonasza”, oberży w której wszyscy przybywający do miasta zostają zatrzymani. Tam będziecie pod opieką moich współbraci, którzy dopilnują, byście w zdrowiu opuścili miasto nie czyniąc ni sobie ni nikomu innemu krzywdy.

- Precz mi z oczu kruku! – cierpliwość Hagenaua została znów wystawiona na próbę i znów przegrała z kretesem. Wściekły kupiec najwidoczniej miał odmienne zdanie co do swego pobytu w mieście.

- Nie krzyczcie Panie. Ja jedynie wypełniam książęce rozkazy. Wy zaś możecie o nich podyskutować z dowódcą garnizonu straży, który u ma pilnować w przystani, by wszystko szło zgodnie z rozkazami Jaśnie Wielmożnego Księcia. On również w „Przystani Jonasza” stacjonuje i choć teraz śpi, z pewnością rankiem zechce was wysłuchać. Pytajcie o Gustawa von Gertz. – głos odzianego na czarno nieznajomego nie zmienił tonu ni o jotę. Jednak widać uznał, że powiedział już wszystko, co powiedziane być miało, bowiem zawrócił w miejscu i nie spiesząc się ruszył pomostem ku brzegowi. Jakby nie miał żadnej obawy czy jego rozkazy zostaną wykonane. But zaś pytającym wzrokiem spoglądał na swoich podróżnych, jakby się wahał „Odpłynąć? Nie odpłynąć?” I szukał w nich poparcia którego kol wiek z pomysłów. Na próżno…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline