Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2008, 10:09   #11
 
Tołdi's Avatar
 
Reputacja: 1 Tołdi nie jest za bardzo znany
„Szybki” Peter

Walka była skończona, choć w jej początkowej fazie nic nie zapowiadało tak udanego finału. Udanego? Peter podnosząc się zza burty barki ujrzał pobojowisko gdzie ciała piratów leżały w najróżniejszych pozach, brocząc szkarłatem pokłady łodzi. Martwi, lub umierający. Jednak to nie martwi piraci, których nieliczni kompani wybrali skok w mętną otchłań błotnej topieli od śmierci z rąk pasażerów „Żaby”, wzbudzili taką obawę Petera. Najgorsze było to, że dwójka jego kompanów stała pośród tej krwawej jatki niczym bogowie zniszczenia, nie robiąc sobie nic z otrzymanych ran a pociski wyciągając jak nic nie znaczące kolce.

- Pięknie – powiedział Peter odkładając łuk na pokład, świadom tego, że teraz przydatny będzie niczym bałałajka do polowania na niedźwiedzie. Nie wyciągnął jednak swoich mieczy. Nie było na kogo a wolał nie prowokować tej dwójki. Podchodząc do siedzącego na łodzi piratów Olivera krytycznym okiem obejrzał jego rany, po czym zabrał się za ich opatrywanie. Rycerz stawał mężnie a Peter miał w swoim ekwipunku dość maści i opatrunków, by zapanować nad krwotokami wywołanymi otrzymanymi przezeń ciosami. Widząc zaś przytomne spojrzenie rycerza i mając świadomość tego, że pozostali kompani zajęci są nieszczęsnym, pokaranym przez los Hagenauem, mruknął doń pod nosem, tak by tylko on jeden go słyszał.

- Dwójka z naszych, to nieludzie. Demony jakie, których oręż się nie trzyma. Musimy dawać na nich baczenie, choć nie wiem, czy zda się na co. Uważaj na siebie! Nie wiadomo wszakże jakie są ich zamiary, ale wszak gdyby chcieli czynić nam jakąś krzywdę czasu mieli dosyć. Tedy może lepiej nie mów nikomu, com ci rzekł i jeno bacz na się. – szeptał pod nosem tak, że wyglądało to jedynie na uspakajanie rannego. Kiedy zaś opatrunki były na swoim miejscu poklepał rycerza po ramieniu i powstał spoglądając wkoło po czym gromko zawołał do kompanów skupionych nad uwalnianym z więzów Hagenauem – Komuś jeszcze nałożyć opatrunki jakie? Znam się nieco na tym a na tym zapowietrzonym bagnisku zaraza w rany może się wdać w każdej chwili.

Mówiąc to zręcznie skakał z łodzi na łódź, by dostać się do nich wszystkich. Modlił się w duchu, by ci kompani, których podejrzewał o przeklęte dziedzictwo też zgłosili się do opatrzenia ran, ale miał również pewność, że będzie inaczej. To zaś nie wróżyło niczego dobrego. Istoty takie jak te nie mogły bowiem pozwolić, by wieści o ich istnieniu rozeszły się szerszym kręgiem. Poufność ich istnienia była wprost proporcjonalna do długości ich żywotów. A Peter nie miał wątpliwości, że żaden z nich nie miewa skłonności samobójczych. To wywoływało fatalne skojarzenia.
 
Tołdi jest offline  
Stary 20-01-2008, 13:21   #12
 
Khadgar's Avatar
 
Reputacja: 1 Khadgar nie jest za bardzo znany
Oliver

Rycerz zacisnął zęby, jakby tłumiąc ból i jeszcze raz spróbował skoku na "Żabę", ale nagły zawrót głowy skutecznie mu przeszkodził. Jego dłonie były całe we krwi. Jego własnej.

Osunął się, klnąc pod nosem, i oparł o burtę. Chciał walczyć, chciał pozbawić żywota więcej nikczemników. Wiedział jednak, że wykrwawienie się skutecznie uniemożliwi mu ten zacny plan.
Oliver wyjął zza pasa mizerykordię i całkiem sporym wysiłkiem odpruł prawicą część rękawa, po czym zawiązał kawałki szmaty tuż nad ranami nad lewym ramieniem i udem. Łyknął godziwej gorzały z manierki, a następnie polał trunkiem rany, co zdecydowanie i dość brutalnie go otrzeźwiło. Dobiegające gdzieś z tyłu odgłosy walki rozwścieczyły wojownika. Chciał dokończyć dzieła i własnym ramieniem wymierzyć sprawiedliwość. Rozejrzał się wokół i dojrzał kusze walające się wokół rozbebeszonych ciał. Wewnętrzny głos kusił go, by sięgnąć po śmiercionośny oręż, by jednym strzałem zakończyć żwyot "Ślepego" i całą walkę. Jednak... to się nie godziło. Oliver z trudem odepchnął od siebie tą myśl i splunął.

Jakkolwiek dość świeżo pasowany, był dość sprytny by wiedzieć, że nadmiar bohaterstwa i wiary we własne siły skutkuje najczęściej kilogramem wszelkiej maści metalu wystającym, w najlepszym wypadku, z brzucha. A wszelkie przewagi wymagają wykorzystania, zanim skorzysta z nich przeciwnik. Jednak, jakaś ocalała cząstka "rycerskości" podpowiadała mu, że walka to... walka twarzą w twarz. A strzał w plecy... To uczyniło by z niego tchórza, niczym nie różniącego się od piratów. ~Rycerskie piętno...~ Oliver westchnął ciężko, sumienie zawsze odzywało się nieproszone. Bycie honorowym draniem w Senecji było trudniejsze, niż sobie to wyobrażał.

Walka dogorywała. Oliver podnosił się z wolna, by dojrzeć zaścielone ciałami tych pirackich skurwieli łodzie i barkę. Peter zbliżał się ku niemu, spiesząc z opatrunkami. Wojownik podziękował - był szczerze wdzięczny. Te parę bandaży i trochę maści było wybawieniem na jego niemoc.
- Dwójka z naszych, to nieludzie. Demony jakie, których oręż się nie trzyma. Musimy dawać na nich baczenie, choć nie wiem, czy zda się na co. Uważaj na siebie! Nie wiadomo wszakże jakie są ich zamiary, ale wszak gdyby chcieli czynić nam jakąś krzywdę czasu mieli dosyć. Tedy może lepiej nie mów nikomu, com ci rzekł i jeno bacz na się. –
Rycerz, slysząc słowa ''Szybkiego" w zamyśleniu skubnął bródkę.

-Będę mieć na uwadze twe słowa- odparł i skinął głową, przemyślenia zostawiając dla siebie. -W tej krainie trzeba mieć oczy w dupie przez cały czas, bo nawet dziewka służebna może okazać się czortem jakim albo zbójem.-spuentował nader nie po rycersku i skrzywił w ironicznym uśmiechu, po czym jął wczołgiwać się na "Żabę".
 

Ostatnio edytowane przez Khadgar : 20-01-2008 o 13:29.
Khadgar jest offline  
Stary 20-01-2008, 22:48   #13
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
But skończył dorzynać rannych piratów i zręcznie skoczył na pokład „Żaby”. Wnet jego głos rozniósł się nad Topieliskiem. – Kuto! Herb! Psubraty! Wszystko skończone! Wracajcie bo wam łby pourywam!

Jego krzyk był żywym dowodem na to, że rejterada jego pomocników nie zaskoczyła go i nie zezłościła zbytnio. Inna sprawa, że obaj pomocnicy zdawali się z szyprem zżyci, zwłaszcza rudy Herb, który młodszy od Buta znacznie wyraźnie miał w sobie ślady pokrewieństwa. Krzyk szypra, stłumiony przez tataraki szumiące w rytmie lekkich powiewów wiatru, zdał się gasnąć szybko. Bez efektu. Pomocnicy zniknęli jak, nie przymierzając, kamień w wodę. Inna sprawa, że Buta wnet zagłuszył spuszczony w dół przez Srebro i uwolniony z pęt Hagenau.

- Dobry Boże! Niechaj Niezwyciężony błogosławi wam tak, jako ja wam błogosławię! – kupiec zbierał się z pokładu szybko poprawiając roztrzęsionymi rękoma podarte, porwane ubranie. Solidny siniak pod okiem oraz świeża, krwawiąca jeszcze rana na ramieniu była dowodem na to, że i on mężnie stawał w obronie swego majątku. I był również dowodem na prawdziwość starego powiedzenia „I rycar dupa gdy wrogów kupa”.Psubraty osaczyły nas tu w tym rozlewisku i jeszcze się okazało, że ponad połowa moich własnych ludzi jest z nimi w zmowie. O ten kurwi syn! – but wściekłego kupca szturchnął jednego z martwych piratów – I tamten! I jeszcze ten! Ale Bóg ich pokarał za tę zdradę waszymi rękoma! Dobrze im tak! Każdemu wedle zasług, mówi pismo! Prawda?! Nie, nie martwcie się przyjaciele, nie pytajcie nawet… - kupiec uniósł dłonie w górę w obronnym geście, jakby chciał zaprzeczyć czemuś, lub coś powstrzymać. Jego świńskie, małe oczka biegały roztrzęsione od jednego do drugiego oswobodziciela nie zważając na milczące spojrzenia. Czerwona z wysiłku i dopływu krwi do głowy twarz łysiejącego handlarza przecinana była jedynie jaśniejącymi smugami kolejnych podbródków. – Ja wam to wynagrodzę! A jakże?! Cóż to, Otto Hagenau miałby bez odpłaty pozostawić takich mężnych salwatorów? Niech bym sczezł! Po pierwsze całe złoto onych kurwich synów, moich niedoszłych ochroniarzy i obrońców wam daruję, jako połowa odpłaty. Wiem, nic nie mówcie. Należy wam się. Jam popełnił błąd nie dając wam się do mnie dołączyć wprzódy. Uniknęli byśmy tego wszystkiego. Ale błędy takie szczęściem Pan dał nam naprawić i to niniejszym czynię. Aby zaś w pełni nagrodzić wam za ocalenie dodam, że oddam wam dziesiątą część zarobku ze sprzedaży mego towaru w Brzegu! Ha?! Widzicie?! Jakem…

- Kutas, cham i oszust oszwabię was po raz kolejny! – But pojawił się nagle stając przed Ottem z kwaśną miną. – Mogłeś nas dołączyć, aleś nie dołączył. Żal ci było wydatków na ochronę gnoju. Bałeś się większego ryzyka. To masz efekt dusigrostwa.

- Przecież chcę zapłacić. Sami słyszeliście Panowie? – Otto stracił rezon, ale szukał oparcia w otaczających go oswobodzicielach ku którym strzelały przestraszone, świńskie oczka.

- Gówno mnie obchodzi co ty dziobem kłapiesz. „Żaba” to moja łódź. Nie wezmę na nią żadnego twojego ładunku. Ocaliliśmy cię. Teraz możesz wybrać. Płyniesz na mojej łodzi do Brzegu, lub zostajesz tu ładunku pilnować. – But strzyknął śliną pod nogi Otta, popatrzył nań wrogo, po czym się odwrócił i ruszył ku swej barce. Jednak Hagenau nie dawał za wygraną.

- Panowie! Dam wam połowę! Słyszycie! Połowę zysku! I drugą część zapłaty, którą przeznaczyć miałem ochronie. To będzie społem z tym co wcześniej już wam darowałem…

- Gównoś darował! – But zawrócił w miejscu i w dwóch skokach był przy kupcu. – Sami dobylim. Nam będziesz łup przez nas zdobyty darował? Cwanyś, ale nie na mnie. Jako rzekłem, bież co dla cię ważne i na łódź mi wsiadaj. Tobołek jeden lub dwa. Nie chcę mieć przeciążonej łodzi. W Brzegu za ocalenie zapłacisz tyle, co się zwykle płaci. Sto lwów. A jak ci nie w smak, możesz ty dalej przy swoim towarze wartować czekając na inszych, co przyjdą. Bo że przyjdą, to pewne. Wybieraj!

Nie czekając na odpowiedź But ruszył po pokładach połączonych barek konwoju Hagenaua i piratów szukając rzeczy przydatnych i wartościowych. Idąc kolejno przyklękał przy kolejnych ciałach, co szybko zdeterminowało i Srebro i Petera do podobnych działań. Hagenau, rozdarty pomiędzy potrzebą uprzedzenia ich w ich dziele a próbą ratowania co się tylko da zwrócił się do pozostałych.

- Błagam, Panowie! Nie zostawiajcie dorobku życia mego na pastwę bagniska. Możemy przecie przeładować to na waszą barkę, albo dwoma popłynąć. To da się zrobić. Jesteśmy już blisko głównego nurtu rzeki! Nie ma już żadnego ryzyka! Błagam! – Kupiec klęknął przed najbliżej stojącymi ludźmi, Jonathanem i Bronthionem, nie dostrzegając tego, że w ich spojrzeniu nie było ni śladu człowieczeństwa. – Błagam was na wszystko co dla was święte! Ja w domu mam dziatki chore. Ślepe. Od urodzenia. Wszystko co czynię, dla nich czynię. Muszę zarobić dwa tysiące lwów jeno jeszcze. W klasztorze w Burkstangu mogą im wzrok wrócić, ale w ofierze żądają pięciu tysięcy lwów. To miał być mój interes życia. Dla nich! Błagam, nie zostawiajcie mnie… - po twarzy, rozedrganej twarzy człeka złamanego, płynęły łzy. Błagalne spojrzenie szukało zrozumienia a wyciągnięte dłonie szukały w ich dłoniach wsparcia…


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 21-01-2008, 12:27   #14
 
Tołdi's Avatar
 
Reputacja: 1 Tołdi nie jest za bardzo znany
„Szybki” Peter

Przeszukując łodzie piratów, ich ciała i ładunek kupca nasłuchiwał cały czas tego, co ten ostatni mówił. Co prawda nie interesowało go to zbytnio, ale zawsze wolał wiedzieć z której strony wieje wiatr. Pewnie też dla tego nie spuszczał wzroku z dwóch demonów, których nie imały się pociski kuszników. Był pewien, że mimo swoich niebywałych zdolności łuczniczych, on również nie uczynił by im krzywdy. Nie z łuku. Tam myśl nie spodobała mu się zbytnio.

Po obszukaniu każdego ciała i znalezieniu wcale znacznej liczby mieszków, jakichś świecidełek i tanich klejnocików ściąganych z martwych palców czy wyrywanych z uszu kolczyków, Peter zajął się pakami ładunków. Tu jednak sprawa już tak gładko nie poszła. Wszystkie były starannie zapakowane, osłonięte dodatkowo wzmocnionym płótnem powiązanym solidnym sznurem. Nie chciał niczego uszkodzić, więc w końcu sięgnął po jeden z wielu swoich noży i przysłuchując się błaganiom kupca rozciął linę i płótno docierając do bagażu. Wewnątrz zaś starannie ułożone na kolejnych niedużych paletach leżały płócienne woreczki. Ostrze musnęło jeden z nich i naraz ze środka z cichym sykiem jęły wysypywać się maleńkie granulki. „Przyprawy” pomyślał Peter, po czym nie okazując dalszego zainteresowania ładunkowi wrócił na pokład „Żaby”. Wolał być tu, gdyby But, któremu kupiec ocalony najwidoczniej zalazł za skórę, zdecydował się odpłynąć.

Znalazłszy się już na barce Peter cisnął sakiewkami na ziemię czyniąc z nich wcale pokaźny kopczyk, dorzucając do niego kolejne, wyciągane zza pazuchy świecidełka. Widząc zdziwione pojrzenie stojącego opodal Srebro, uśmiechnął się doń szeroko i krótko wyjaśnił – Wszyscy na to walczyli, podzielim się. Tak więc się nie krępuj. Dorzuć coś i sam zebrał. I wy też, panie szyper.

Jego słowa nie spodobały się obu, przynajmniej tak mu się wydało. Z drugiej jednak strony wiedział, że to było właściwe. Wskazał Srebro wzrokiem kupca i szepnął doń tak, by tylko on słyszał – Ten pewnie też ma tu skarbczyk na swoich łodziach. Trza by go zgłębić.

Wciąż jednak Peter nie potrafił znaleźć w sobie spokoju, choć powinien nań spłynąć dawno. Wiedział, że zawdzięcza to dwóm potężnym biesom, które co prawda póki co trzymały ich stronę, ale odwidzić mogło im się w jednej chwili. Wiedział, że i oni widzą jego pełne niepokoju spojrzenie. Niepokoju tym większego, że powoli robiło się coraz ciemniej, bowiem zapadał zmrok.
 
Tołdi jest offline  
Stary 21-01-2008, 13:31   #15
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Stał w pobliżu kupca słuchając z uwagą rozmowy, lecz patrząc w dal. Przeczesał włosy i odwrócił się widząc wzrok Petera, na który odpowiedział lekkim uśmiechem ukazując jeden kieł. Wiedział czemu tak mu się przygląda, zachowywał się jak każdy człowiek, który zobaczył coś coś odbiegającego od standardów. Bronthion przyzwyczaił się do tego i nie mógł powstrzymać przez ukazaniem jednego lub dwóch kłów, w takiej sytuacji ciekawski człowiek zazwyczaj pospiesznie spuszczał wzrok chcąc znaleźć się jak najdalej.

Spojrzał na tafle wody z obrzydzeniem i zaczął się rozglądać za czymś co dałoby się zrabować co było dość trudne biorąc pod uwagę, że jego przedsiębiorczy kompani zrabowali już wszystko łącznie z tandetną biżuterią, której prawie żaden jubiler by nie kupił. Podszedł do jednego z piratów:~Nic nie ma... a ten? To samo...~
Skrzywił się wyraźnie, gdy nagle dostrzegł błysk złota w okolicy twarzy jednego z rzezimieszków. Podszedł do niego szybko, nachylił się i wiedział już co błyszczało. Pirat leżał na plecach z otwartymi ustami jakby skonał krzycząc a jego dwa przednie zęby były ze złota. Bronthion wyrwał je szybkim ruchem otrząsając z krwi i pakując do kieszeni. ~Tego chyba nie zrabowali~ Sprawdził jeszcze kilku lecz smród wydobywający się z ich ust zniechęcił go do dalszych poszukiwań.

Wrócił do miejsca dyskusji Buta z kupcem i stanął obok Jonathana, gdy kupiec nagle padł na kolana i zaczął lamentować, wzywać niebiosa i błagać ich o pomoc. Wampir spojrzał na niego pogardliwie, a gdy usłyszał o starcach powiedział:

-Nie znoszę dzieci, zwłaszcza małych, drą się i powstrzymać potrzeb fizjologicznych nie potrafią, strata czasu.

Kupiec jakby złamał się już totalnie słysząc te okrutne słowa i przez chwile usta drgały mu jedynie z bezsilności roniąc co raz więcej łez.

-Lecz jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie wybrałbym opcję, na której zarobimy więcej.

Otto spojrzał na wszystkich w około z nadzieją i ufnością małego dziecka, a Bronth skrzywił się na ten widok powstrzymując się od komentarza i wrócił na pokład "Żaby" dorzucając do stosu zrabowanych skarbów dwa złote zęby.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 21-01-2008 o 21:22.
Bronthion jest offline  
Stary 21-01-2008, 20:44   #16
 
Khadgar's Avatar
 
Reputacja: 1 Khadgar nie jest za bardzo znany
Oliver

Rycerz uniósł lekko brew, spoglądając na owoce szabru poczynionego przez kompanów. Nie był to najprzyjemniejszy z widoków, zwłaszcza, że pośród sakiewek i świecidełek dało się dostrzec takie perełki jak pierścień, wciąż solidnie przytwierdzony do palca jego właściciela. Oliver gestem dłoni zachęcił towarzyszy, by podzielili się jego dolą, w duchu dziękując niebiosom, że nie musi wzbogacać się w podobny sposób.

Jako że "łup" nie znajdował się w sferze jego zainteresowań, mógł poświęcić całą uwagę sprawie ocalonego kupca. Zaryzykował rzut oka na ładunek przypraw i choć kupiectwo nie było jego konikiem, wiedział jak wiele potrafią zapłacić szlachetnie urodzeni, by dogodzić swym wybrednym podniebieniom. A i sama ilość towarów przewożonych przez Hagenaua mogła robić wrażenie...

Mimo lamentów, Oliver nie ufał Hagenauowi. Owszem, pewnie odwrócenie się kupca dupą do podróżujących na "Żabie" miało na to spory wpływ. Ale gdy teraz mierzył spojrzeniem usmarkanego po uszy Ottona Hagenaua, gdy spoglądał na jego tuste, zapewne od, obżarstwa palce i sygnety, których nie zdążyli zrabować piraci... Gdy przypominał sobie jego butę...

Cóż... gdyby mówił prawdę, Oliver byłby nawet skłonny mu pomóc. Ale jak na razie Hagenau wydawał się gładko łgać i na pewno nie wyglądał na osobę, która odmawiała sobie czegoś dla dziatek.

Oliver skwitował westchnięciem wynurzenia Bronthiona Z pewnością krasomówstwo nie należało do jego największych talentów, no ale czego można było oczekiwać od nieludzia... Skubał chwilę w zamyśleniu bródkę, po czym stukocząc obcasami skierował się w stronę kupca.

-Pewnyś, że prawdę powiadasz?- zapytał hardym głosem skomlającego tłuściocha, po czym skrzyżował ręce na piersi.
-Wybacz mości, ale jakem człek pobożny, po tym co zobaczyłem, twej hsitorii czczo wiary dać nie mogę.- zawieszone dźwięcznie ostatnie sylaby nie pozostawiały wątpliwości. Oczekiwał odzewu drugiej strony.

Rycerz nie odrywał lustrującego spojrzenia od szukającego ratunku u kolejnych pasażerów statku Ottona. Był pewien, że jeśli ów kłamie, obalenie jego bajeczki nie zajmie mu wiele czasu.
 
Khadgar jest offline  
Stary 21-01-2008, 23:28   #17
Banned
 
Reputacja: 1 WitchDoctor nie jest za bardzo znany
Jonathan Sarassani

Patrzył na żałosnego kupca. Kolejny raz zawiódł się na ludziach, myślał że ten mężczyzna ma w sobie chociaż trochę godności i przyzwoitości. Wyglądał na przebiegłego, a okazał się kolejnym skomlącym śmieciem. Nawet stracił ochotę na posiłek, jego krew była przesiąknięta fałszem i obłudą. Powoli wysunął swoje lodowato zimne dłonie z jego tłustych zaciśniętych paluchów. Jeden z jego przeraźliwie ostrych paznokci zahaczył o skórę kupca, przecinając je lekko.

- Nie mam słów by wyrazić me ubolewanie z tego powodu. Z rozkoszą bym pomógł tobie... pozbyć się tego problemu.- uśmiechnął się, a grubas odruchowo odszedł krok do tyłu, wreszcie wyczuł, że coś jest nie tak. Głos Jonathana nie wyrażał żadnych emocji, poza dziwną niebezpieczną nutą zagrożenia. - Jednak kim jestem by krytykować naszego przewoźnika? Raczysz mi wybaczyć, ale na me wstawiennictwo nie licz... Kupcu Hagenau. – odszedł od niego; skończył już z tym mężczyzną. Kątem oka jeszcze zauważył jak tamten zaczyna się trząść, widocznie odkrył dwuznaczność, w zaproponowanym „rozwiązaniu” problemów. Poczuł chwilową satysfakcję z takiego obrotu sprawy, a strach mężczyzny był niby słodki nektar.

Spojrzał na Bronthiona, który wcale nie krył swojej tajemnicy, obnosił się z swym dziedzictwem. Jonathan czuł jak wzbierają w nim tak ludzkie emocje, złość. Nie powinien tego czuć. Teraz dopiero uświadomił sobie, jak wiele musi się jeszcze nauczyć. Jego mistrz powtarzał mu, że chłód i opanowanie są najlepszymi strażnikami tajemnicy. Schylił się i podniósł leżący na pokładzie ciemnozielony kapelusz o szerokim rondzie i białym piórze zatkniętym na samym czubku. Nałożył sobie na głowę i przekrzywił lekko. Miał nadzieję, że ten „wampirek” nie będzie sprawiał kłopotów.

Rozejrzał się po wszystkich obecnych, miał nadzieję, że albo nie poznali się po nim, albo nie będą ryzykowali głośnego wyrażania swojej opinii o jego malutkiej tajemnicy. Podszedł do Szybkiego i poklepał go po ramieniu, poczuł jak mężczyzna zadrżał wyraźnie, ale nic nie powiedział, ani słowa. Siła woli tego mężczyzny bardzo mu zaimponowała, tacy ludzie niosą ze sobą wielki... potencjał.

~~Imponujący człowieczek...~~

- Wspaniale sobie z nimi poradziliście, gdy tylko dotrzemy na suchy ląd bezsprzecznie napiszę o tym balladę, „O Żabie na O”. – wreszcie odszedł od niego. Więc wiedział, a przynajmniej podejrzewał, że coś jest nie tak. Wtedy ujrzał rannego Olivera, nawet poważnie rannego. Co prawda był już opatrzony, ale Jonathan dysponował umiejętnościami wykraczającymi daleko ponad te posiadane przez zwykłych śmiertelników. Podszedł do niego i klęknął przy siedzącym wojowniku.
- Olivierze... Twoje rany wyglądają na bardzo poważne. Jednak mimo tych ran poradziłeś sobie w walce wielce imponująco. Zastanawiam się... Czy może mógłbym pomóc? Dysponuję pewnymi... zdolnościami. – popatrzył rycerzowi w oczy, nie ujrzał tam ani iskierki strachu i ten uśmiech na jego twarzy. Jonathan od razu uśmiechnął się lekko, nie otwierając ust. Wiedział, że nie będzie miał problemów z tym rycerzem.
- Nawzajem... Panie, twe umiejętności okazały się nader... niezwykłe. Dziękuję za troskę, ale pozostanę przy maściach i bandażach. I tak zagoi się najdalej do pełni. – uśmiech rycerza pozostał nieprzenikniony.

Jonathan kiwnął głową, nie zdziwił się reakcji rycerza, po tym wszystkim co dziś zobaczył miał prawo odmówić pomocy. Sarassani usiadł obok niego i oparł się o burtę barki. Teraz trzeba było tylko przeczekać tą przeprawę...
 
WitchDoctor jest offline  
Stary 22-01-2008, 08:29   #18
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
But nie polemizował z Hagenauem, nie wdawał się w dyskusje, nie odpowiedział w końcu na jego błagania. Poczekał aż wszyscy pasażerowie wsiądą, jako wprzódy, po czym spojrzał na Hagenaua pytająco. Roztrzęsiony kupiec posłał mu mordercze spojrzenie, podniósł się z kolan i ruszył po pokładzie ku stertom tobołków. Trochę przy nich marudził, ale w końcu skończył i ruszył ku „Żabie” uginając się pod ciężarem niesionego balastu.

- Mógłby … mi… ktoś… pomóc! – wysapał stękając, próbując przerzucić ciężki tobół na barkę. Jego rozbiegane oczka szukały ochotników.

- Pewnie, chętnie! – wszystkich zdziwił pewny głos Buta. Nikt się po nim ochoty do pomocy kupcowi nie spodziewał. – Odbijamy! – Dopiero gdy zaczął wprowadzać swoje słowa w czyn Hagenau zrozumiał, że szyper nie żartuje. Tygrysi skok, jakim kupiec pokonał nagle powstałą pomiędzy jego łodziami a barką szczelinę wprawił by w zażenowanie linoskoczka. Z głuchym dudnieniem i brzękiem monet wylądował obok kupca niesiony przezeń wór. Nim się Hagenau podniósł, barka już się obracała burą do spiętych ze sobą łodzi kupieckiego konwoju. W ciszy jaka panowała wokół słychać było wyłącznie plusk sterowego wiosła, szelest tataraków i złorzeczenia, którymi kupiec raczył szypra i jego rodzinę. Bliższą i dalszą. Do kilku pokoleń wstecz.

Do czasu gdy głuche „Łuuuup” nie przerwało ciszy. Wszyscy na „Żabie” spojrzeli ku źródłu hałasu. But zaś nie zważając na wszelkie spojrzenia kolejnym ciosem bosaka wybił w końcu dziurę w burcie mijanej łodzi. Hagenau zerwał się wyjąc dziko. Z rozcapierzonymi serdelkowatymi paluchami skoczył ku szyprowi, ale podcięty zręcznie przez Srebro runął na ziemię, gdzie przydusili go inni.

- On mi łodzie topi! Zapłacisz mi za to kurwi synu! Słyszysz?! – szarpiąc się w uścisku Petera i Srebra próbował wstać. Na próżno. Wściekły kupiec wyrywał się na ile mu starczyło sił. W końcu czerwony na pysku osłabł i się osunął. But zaś kontynuował dzieło zniszczenia wybijając dziurę w kolejnej barce.

- Coś ty myślał durniu? Że po to wrócisz? Za godzinę najdalej znów tu będą sępy rzeczne. Bo ich swojaki ściągną. Wszak nam zbiegło najmniej dwójka. Przypłyną i co zobaczą? – „Łuuup” po raz kolejny obwieściło śmierć kolejnej łajby – Gówno zobaczą. Pakunki jakie pływające. A co od swoich co zbiegli co usłyszą? Opowieści niestworzone o kilku podróżnych, co całą ich bandę wyrżnęli. Tak? Jednak skoro pakunków nikt nie złupił a łodzie zatonęły widać będzie, że to nie człeka robota. Znaczy, może nawet pomyślą, że tu był zeugl? Albo jaka, tfu, żyrytwa? Może uznają opowiadania swoich, co nam zbiegli, za łeż? Może nawet nikt za nami w pościg nie ruszy? – kolejne „Łuuuup” było już ostatnim. But odłożył bosak i tylko wzrokiem z oddalającej się majestatycznie barki obserwował dzieło zniszczenia. Które z bulgotem pluskiem szło na dno rozrzucając lekkie pakunki po ciemnej powierzchni topieli. – Jako jednak, że nam teraz potrzeba się co rychlej stąd oddalić proszę by dwóch z was siadło do wioseł. Inaczej nie popłyniemy bo wiatr słaby.

„Żaba” powodowana pewną ręką Buta snęła cicho i coraz szybciej, wyraźnie zbliżając się do głównego nurtu. Do wioseł zaś wpierw siedli Oliver i Srebro, ale ranny rycerz szybko zaczął słabnąć i krwawić i wnet musiał ustąpić miejsca Jonathanowi. Jednak dosyć szybko wiosła zastąpił żagiel wciągnięty przez Buta natychmiast po tym, jak barka wypłynęła na nieco szersze wody. Barka zaś płynąca z prądem dosyć szybko zyskiwała na prędkości oddalając się z każdą chwilą od miejsca starcia.

Po ponad godzinie Topielisko było już tylko czarną plamą na tle ciemnoniebieskiego nieba. Barka płynęła szybko a But teraz dopiero zawiesił na dziobie latarnię, jakby dotychczas obawiał się, że słabe światełko ściągnie na łódź kłopoty. Teraz jednak, kiedy brzegi szerokiej na kilkaset kroków rzeki zalśniły od jasnych plam pół i łąk, gdy od czasu do czasu zamajaczyły światła jakichś ludzkich sadyb, szyper zyskał na odwadze. Prowadził swą łódź pewnie. Co do tego, że zna rzekę na wskroś nie mogło być żadnych wątpliwości.

Było już grubo po północy, kiedy zza kolejnego zakrętu rzeki wyłoniły się światła. Znacznie liczniejsze i położone wyżej, niźli było by to możliwe w zwykłym siole. Zamajaczyły oświetlone łuczywem mury, zamajaczyły domostwa podgrodzia. Wyłaniające się z czeluści nocy, zacumowane w portowej przystani łodzie zabrzęczały portowymi dzwonkami, zachlupotała o burty woda. „Żaba” sunęła pewnie zmierzając do pomostu. To, że coś jest nie tak, dostrzegli dopiero po dłuższej chwili, kiedy łódź była już bardzo blisko przystani.

Brzeg, największe miasto Senecji, zbliżał się z każdą chwilą. Mury, którymi miasto dzieliło się od podgrodzi i przystani rosły w oczach odsłaniając kolejno baszty, przypory i krenelaże aż po sylwetki niemrawo chodzących na murach wartowników. Zza nich wystawały dachy najwyższych domostw, jakieś baszty kilku położonych w obrębie miasta pałacyków i kościelne wieżyce. I czarna sylwetka zamku książęcego o potężnym stołbie podobnym ogromnej kilkukondygnacyjnej wieżycy. Potężne mury stolicy księstwa na nie jednym musiały zrobić wrażenie. Jednak zmęczenie wygrało z ciekawością i teraz podróżni „Żaby” myśleli jedynie o twardo na gruncie stojącym, wygodnym łożu w jakiej oberży. Żaden z nich też nie bywał w Brzegu. Nie wiedzieli zatem jak zwykle wyglądało życie w przystani portowej stolicy księstwa. Jednak wyobrazić sobie pijanych marynarzy, żebraków i portowe dziewki potrafili doskonale. Pewnie dla tego widok samotnej postaci, odzianej w długi do samej ziemi czarny płaszcz nie był tym, czego spodziewali się jako powitania. Zwłaszcza, że nie oszczekał ich nawet bury psiak, których na każdym podgrodziu brakować nie powinno. Jednak to właśnie ta postać wyszła im po drewnianym pomoście naprzeciw i czekała tu, aż barka zacumuje.

- Ki czort? – spytał But samego siebie rzucając wprawnie liny na sterczące kołki i wskakując na położony niżej niż główny, pomost cumowniczy. Hagenau, który podczas podróży popadł w odrętwienie i marazm, teraz ożywił się, zebrał swoje manatki i jako drugi wyszedł na pomost. Jego nalane, tłuste oblicze przepełniała nienawiść, choć zmęczenie nie pozwalało na takie facecje jak za dnia. Jednak Otto widocznie miał obmyślone dalsze kroki z drobiazgową dokładnością, bowiem cisnął Butowi skórzany mieszek pod nogi i jedynie warknął. – Odpłata. Sto lwów. Ale się spotkamy jeszcze… - po czym ruszył po schodach w górę. Ani szyper, ani nikt z pasażerów „Żaby” nie wątpił w prawdziwość słów jego.

- Stójcie Panie! Imieniem Jaśnie Wielmożnego Księcia, Simona Malahaja II zatrzymuję was i waszych kompanów w przystani! – odziany w czarny habit nieznajomy miał niski, grobowy głos, którym zdominował ciszę przystani burzoną dotychczas jedynie chlupotem wody i dzwonieniem okrętowych dzwonków. – W mieście i okolicach panuje zaraza. Miłościwie nam panujący Książę rozkazał, by każdego co przybywa do miasta poddać kwarantannie, dla jego i miasta bezpieczeństwa. Musicie udać się do „Przystani Jonasza”, oberży w której wszyscy przybywający do miasta zostają zatrzymani. Tam będziecie pod opieką moich współbraci, którzy dopilnują, byście w zdrowiu opuścili miasto nie czyniąc ni sobie ni nikomu innemu krzywdy.

- Precz mi z oczu kruku! – cierpliwość Hagenaua została znów wystawiona na próbę i znów przegrała z kretesem. Wściekły kupiec najwidoczniej miał odmienne zdanie co do swego pobytu w mieście.

- Nie krzyczcie Panie. Ja jedynie wypełniam książęce rozkazy. Wy zaś możecie o nich podyskutować z dowódcą garnizonu straży, który u ma pilnować w przystani, by wszystko szło zgodnie z rozkazami Jaśnie Wielmożnego Księcia. On również w „Przystani Jonasza” stacjonuje i choć teraz śpi, z pewnością rankiem zechce was wysłuchać. Pytajcie o Gustawa von Gertz. – głos odzianego na czarno nieznajomego nie zmienił tonu ni o jotę. Jednak widać uznał, że powiedział już wszystko, co powiedziane być miało, bowiem zawrócił w miejscu i nie spiesząc się ruszył pomostem ku brzegowi. Jakby nie miał żadnej obawy czy jego rozkazy zostaną wykonane. But zaś pytającym wzrokiem spoglądał na swoich podróżnych, jakby się wahał „Odpłynąć? Nie odpłynąć?” I szukał w nich poparcia którego kol wiek z pomysłów. Na próżno…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 22-01-2008, 16:27   #19
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Srebro

-Stójcie Panie! Imieniem Jaśnie Wielmożnego Księcia, Simona Malahaja II zatrzymuję was i waszych kompanów w przystani!
Kurwaaa!
Srebro mało nie wyzionął ducha, gdy zobaczył ubranego na czarno osobnika, i zbladł już totalnie, gdy nieznajomy 'zatrzymał ich w przystani w imieniu Jaśnie Wielmożnego sratata'. Można powiedzieć, że blondyn był przewrażliwiony - ale gdybyś ty miał tyle na sumieniu, co on, też czułbyś się nieswojo, gdy ktoś zatrzymuje cię w imieniu tego czy tamtego wielmoży.
Bogom dzięki, chodziło tylko o jakąś zarazę. Nic specjalnego. Srebro odetchnął z ulgą i z uśmiechem klepnął Buta po plecach.
-No, panowie, długo chcecie się tu jeszcze kisić? Nieczęsto się zdarza, żeby wyprawiali do nas posłańca z zaproszeniem do karczmy, nim jeszcze stopa dotknie suchej ziemi- Zarechotał, rozbawiony własnym żartem, i zważył po płaszczem ciężki worek łupów zdartych z piratów. Piękny, zdobyczny kordelas Ślepego w zdobionej pochwie wisiał mu z drugiego boku, dla przeciwwagi. Ni chybi, był w dobrym humorze i coś tak błahego jak zaraza nie mogło mu go zepsuć. Obłowił się na parę miesięcy do przodu i nie pozostało mu nic innego, jak osiąść gdzieś na jakiś czas i wydać oszczędności. A Brzeg idealnie się do tego nadawał, będąc największym miastem w calutkiej Senecji.
Ale Srebro miał też inne powody, by pchać się w paszczę zarazy. Miasto dotknięte plagą to ostatnie na świecie miejsce, gdzie będą szukać go tropiciele Trzech Palców, albo funkcjonariusze narządów prawa. Przy odrobinie szczęścia uda mu się nawet rozpuścić plotkę, że zginął od choroby, a jego ciało wrzucono na jakiś grupowy stos. To byłby koniec jego kłopotów na dłuższy czas! Nie ma co czekać na lepszą okazję, jak dają to brać, a jak biją, to uciekać.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"
K.D. jest offline  
Stary 23-01-2008, 16:58   #20
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Sir Roderyk z Pellak

Jeden z najsłynniejszych rycerzy Bissel - a za takiego się Roderyk uważał... Czekał. Wbrew wszystkiemu, co go uczono i wszystkiemu, co podpowiadał mu jego instynkt... Musiał czekać. Po długich latach służby Niezwyciężonemu musiał znosić niewygody kwarantanny w jakimś mieście... które widać sprzeniewierzyło się Niezwyciężonemu! Bo jakże inaczej mogła nastąpić zaraza? Przecież to jasna sprawa, iż było to winą wszelakich kacerzy, którzy heretyckimi rytuałami do skalania miasta dopuścili.

Pod opadającymi na plecy, długimi, czarnymi włosami i za świrującymi i zimnymi, brązowymi oczyma kłębiła się cała masa myśli. Czasu miał wszak dużo, skoro utknął w tej mieścinie - a piwa w „Przystani Jonasza” skosztować nie zamierzał - był wszakże post. Jak zawsze. Przeważająca większość społeczeństwa nie chciała mieć jednak z myślami... pielgrzyma...; do czynienia. Budził on uczucie zaniepokojenia, jakby nie był do końca tym, za kogo się podaje - i zaprawdę, taok było. Chociaż Roderyk było naprawdę jego drugim imieniem, więc nikt nie mógł mu zarzucić, iż kłamie.

~~Dzięki, iże dałeś mi kolejnych wiary nieprzyjaciół, aby ich pokarać.. Trza stosy porozpalać i heretyckie nasienie ...;~~ -; przemknęło rycerzowi przez głowę, wnet jednak namaszczony wyraz twarzy ustąpił miejsca grymasowi...; Zapominał się. Nie był przecie tym, kim był dawniej…

Płaszcz, który niegdyś zapewniał mu władzę nad życiem i śmiercią dziesiątek, ba, setek!, osób, leżał spokojnie w jego podróżnym kuferku. Jego właściciel zaś, mimo przywiązania i ślubów, nie zdecydował się zaś go założyć. Miał swoje powody - i właśnie jeden z owych „powodów” wspominał.

***

Wioska nieopodal, dwa dni wcześniej.


- Któż jedzie…? - powietrze przeciął gardłowy głos Jana, strażnika na
żołdzie ser Artura Fossoway, małego wielmoży.
- Rycerz, w imię Boże! - odpowiedział jeździec, na oko trzydziestoletni.
- Więc jedźże z imieniem… Zaraz! Wszak to potwór! Wejścia mu bronić!

Pozostali ludzie wpierw protestowali, lecz później usłuchali, skoro tylko spojrzeli na płaszcz przybysza - srebrny miecz na czarnym tle. Dokładne odwrócenie barw zakonnych. Tylko jeden rycerz w całym Bissel nosił taki przyodziewek...

***

~~…I tak oto z wielkiego rycerza stałem się wyrzutkiem w oczach ludzi małej wiary…~~ - dokończył swą myśl. On sam nie widział w obecnej sytuacji niczego szczególnego - może i okoliczności jego powrotu były... dziwne, lecz przecież Heironeous doświadcza swoje sługi. Przy czynach, których dokonali święci jego historia była wręcz nic nieznaczącym epizodem.

Jednakże ludzie byli ułomni i skłonni widzieć zło nawet w czynie sługi Niezwyciężonego - a nawet owego człeka napastować. Co zresztą robili. Sam rycerz zaś musiał się chwilowo z tym pogodzić - przynajmniej dopóki nie dotrze do Wysogrodu, miejsca w którym wszystko się zaczęło. Kilka pytań przecie wciąż nie znalazło swoich odpowiedzi...

Tymczasem zaś popił kolejny łyk… wody i skrzywił się. Jeśli takie było również piwo – zaraza nie była niczym dziwnym. Tak… brudnego… napoju od lat nie pił, a wszystkie okoliczności wskazywały na to, iż będzie skazany na picie go przynajmniej przez kilka następnych tygodni.

~~Ciekawym, czy będzie ktoś na tyle pobożny, by się dosiąść do stołka i nie bać się konwersacji ze sługą bożym…~~

A właściwie nie tyle pobożny, co… odważny – mógłby stwierdzić każdy… Jeśli tylko zauważył zaniepokojone spojrzenia, którym większość pobieżnie ludzi obrzucała Roderyk. Zaprawdę, było zdumiewające, iż w ciemnej uliczce same jego oczy mogły bardziej przerazić człowieka niż banda pijanych oprychów, mimo iż oprócz miecza przy pasie Roderyk nie miał żadnego oręża.
 
 
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172