| Eva Davis
Eva zakończyła swoją przemowę i podsunęła wódkę nieznajomemu. Nie była pewna reakcji, jaką zapewne wywoła jej tyrada, ale mentalnie przygotowała się na najgorsze. Nastąpiła chwila ciszy. Mężczyzna podniósł kieliszek i szybko wypił. Z trzaskiem odstawił na ladę i spojrzał beznamiętnie na dziewczynę. Chwycił pistolet, który przed chwilą tak czule gładził. Eva zamarła, spięła się w sobie, a jedna ręka powędrowała instynktownie pod ladę. Już go dotknęła, już go miała, przygotowana i czujna.
Na twarzy mężczyzny zagościł przelotnie lekki uśmiech, pokiwał głową i schował broń do kabury. Odetchnęła. Zwolniła uścisk z kolby pistoletu, ale rękę dalej trzymała pod ladą.
- No, dziewczyno, masz temperament, naprawdę, nalej mi jeszcze jednego to pogadamy, na spokojnie, bez nerwów i zbędnych ruchów, które mogłyby się okazać co dla niektórych całkiem śmiertelne – powiedział, podsuwając kieliszek w stronę dziewczyny i patrząc ostentacyjnie na jej rękę schowaną pod ladą.
- Czego chcesz? – zapytała. – Nie mam ci za wiele do powiedzenia – wyjęła drugą rękę i napełniła kieliszek.
- Dawno nie słyszałem takiej gadki, kiedyś pewnie odstrzelił bym ci łeb, ale teraz, zważywszy na okoliczności i mój wiek, nawet mi się to podobało, nie spodziewałem się takiej elokwencji i potoku słów z twej strony, zrobiłaś na mnie wrażenie, naprawdę – wziął wódkę i podsunął do siebie. – Ale do rzeczy, zapewne nic nie wiesz na temat wczorajszego wydarzenia w okolicy twojego baru, co? - Nie, nic nie wiem – ucięła krótko, cały czas patrząc na przybysza.
-Tak też myślałem. Miał miejsce wypadek. Gość wyskoczył przez okno i rozwalił się na chodniku. Wyglądało to na samobójstwo, choć w istocie samobójstwem to nie było. Mniejsza o to, i tak pewnie gówno cię to obchodzi – wziął kieliszek i upił połowę. – Do czego zmierzam? Ano do tego, że ów gość był moim dobrym znajomym i wykonywał dla mnie pewną robotę, za którą przypłacił życiem. W trakcie misji, której się podjął, wypłynęły trzy nazwiska. Jednym z nich, było twoje, pozostałe to ksiądz Richard Rakus i Warren Gralowe – zrobił krótką przerwę. – Pewnie ich też nie znasz? - Raczej nie, nie sądzę – odpowiedziała krótko, zabierając się za polerowanie blatu.
- Tak. Widzę, że nie masz ochoty na rozmowę. Wiedz jedno. Gliniarze będą cię o to wypytywać. Bądź tak małomówna jak ze mną. Nie mieszaj w to policji, a jak przyjdzie ci ochota na rozmowę to znajdziesz mnie w Central Parku. Gdy ktoś cię zaczepi, powiedz że chcesz pogadać z Marcelem – wypił resztę wódki i wstał. – Pamiętaj, nie mieszaj do tego policji!
Poprawił płaszcz i powoli wyszedł z knajpy.
Po wyjściu nieznajomego Eva odetchnęła. Dobrze to rozegrała, choć milion pytań krążyło po głowie. Srał go pies, srał wszystkich, mam to gdzieś – w końcu pomyślała, ale sprawa nie dawała jej spokoju.
Faktycznie, po jakimś czasie przyszło dwóch gliniarzy, wypytywali ją o wypadek. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, żeby podpieprzyć faceta, ale wolała się nie mieszać w to wszystko, tak było bezpieczniej, na razie. Złożyła standardowe zeznania, ewentualnego świadka, detektywi dali jej wizytówki, na wypadek gdyby sobie coś przypomniała i wyszli.
Miała to za sobą. Jakoś przez to przebrnęła. Dzień pełen wrażeń. Posiedziała jeszcze w barze ale jak się spodziewała, klientele dzisiaj wywiało. Chyba zamknę wcześniej, odpocznę i pozwolę sobie na odrobinę relaksu – pomyślała i powoli zabrała się za sprzątanie. Warren Gralowe
Knajpa okazała się być całkiem niedaleko. Dotarł szybko na miejsce i odnalazł ślepą uliczkę, przy której, prawie w końcu znajdował się Midnight Express. Zsiadł z motoru i rozejrzał się.
Okolica nie napawała optymizmem. Nie bywał w tej części dzielnicy i całkiem inaczej to sobie wyobrażał. Popatrzył na skuter i szybko przypiął linką do pobliskiego słupa. No to super. Tutaj na pewno z kimś pogadam i kim jest ta Eva, że pracuje w takiej norze? – pomyślał i z lekkim oporem wszedł do środka baru.
Już przy wejściu uderzyła go ostra, hardcorowa muzyka. Przystanął, nie przyzwyczajony do takich klimatów. W środku było pusto i tylko jakaś dziewczyna, przytakując w rytm muzyki, stała za barem i układała szklanki. To chyba ona i nie wygląda mi na dziewczynę, z którymi zazwyczaj przebywam – pomyślał, gapiąc się na nią i cały czas stojąc w wejściu.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w jego kierunku. Przestała układać szklanki i zrobiła jednoznaczną minę sugerującą, że chyba nie na rękę jej klienci. Chyba nie przypadłem jej do gustu – szybko zastanowił się jeszcze czy może nie ulotnić się z tego miejsca. – Może przygotowuje jakieś spotkanie morderców, a ja wlazłem nieproszony – uśmiechnął się do siebie nerwowo. ks. Richard Rakus
Popędził, najszybciej jak mógł na górę, trzymając cały czas telefon przy uchu. Zatrzymał się na drugim piętrze, sycząc z bólu. Plecy okrutnie go rwały. Oparł się o ścianę i zamknął oczy.
Wtedy w słuchawce usłyszał zdenerwowany i załamujący się głos proboszcza. - Richard. Boże, jak dobrze, że się odezwałeś, mam tu mały kłopot, przyjdź jak najszybciej. - Charles, co się stało? – nie chciał usłyszeć, spodziewał się najgorszego.
- Chodzi o Maksima...
Richard szybko się rozłączył i pognał, mimo bólu, z powrotem na dół. Rany boskie, jak to możliwe. Ile ja byłem nieprzytomny? Nie miał czasu nad tym myśleć.
Zgięty w pół starał się jak najszybciej dostać na plebanię. Dotarł na miejsce, otworzył drzwi wejściowe i cicho wszedł do środka. W jadalni usłyszał cichy płacz gosposi. Oparł się o ścianę, złapał oddech i ruszył w tamtym kierunku. Stanął w drzwiach i w środku najpierw zobaczył gosposię, zwiniętą w kłębek w kącie, a później proboszcza, siedzącego na krześle przy stole. Za nim stał Maksim, zupełnie goły, tak jak go ostatnio widział, z jednym wyjątkiem. Trzymał na gardle przełożonego wielki, kuchenny nóż, a w oczach kryło się szaleństwo. Łzy dawno już zniknęły. Teraz na twarzy chłopaka wyryła się niepohamowana niczym nienawiść. Proboszcz był całkowicie blady i starał się nie ruszać nawet na milimetr. Spojrzał na Richarda, błagającym wzrokiem.
Richard rozłożył ręce w geście poddania. Zupełnie nie wiedział co zrobić, a musiał, bo zaraz dojdzie do tragedii.
Maksim głośno się roześmiał. Nie zabrzmiało to wesoło.
- Richardzie! Księże Richardzie! Trzeba było pozwolić mi upaść. Trzeba było pozwolić!
__________________ Wycofuję się na z góry upatrzoną pozycję
Ostatnio edytowane przez Dogen : 22-01-2008 o 15:50.
|