Wątek: Oddech śmierci
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2008, 23:18   #44
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
***Cohen***

Mara nocna. Sen na jawie? Tu, w tym pomieszczeniu, przy palenisku na drewnianych pieńkach siedziała grupka osób, w większości byli to młodzi ludzie. Śmiali się, i ucztowali. Tylko jeden z nich się wyróżniał, stary mężczyzna o siwych włosach. Gdyby nie był tak wysoki, z pewnością uchodziłby za krasnoluda, tak mu blisko było do przyziemnych braci.

Mówił coś, nadzwyczaj cicho, nader często zawieszał głos, a gdy tak milkł, pozostali wybuchali śmiechem, od czasu do czasu powtarzając słowa dziadka i śmiejąc się na nowo. Nie byłeś w stanie zrozumieć, o czym mówili, wydawało ci się, że brzmiał jak bretoński, wymieszany z kislevskim, lecz brzmiał bardzo dziwnie. Barczysty dziadek skończył mówić, groźnie spojrzał po wszystkich, i powiedział.

- … zabiją go. – w sieni momentalnie wybuchł gromki śmiech.

Byłeś pośród nich, siedziałeś na pieńku i piłeś jakąś polewkę. Gdzie ja jestem? Ci młodzi ludzie… przypominali ci kogoś. Nie bardzo jednak wiedziałeś, kogo. Przyglądałeś się jednej dziewczynie. Z profilu wydawała się ładna, blondynka o dużych, zielonych oczach. Miała na sobie męski strój, częściowo obdarty, brudny, zakrwawiony. Gdy jej się tak przyglądałeś, zauważyłeś, że ona też ci się przygląda. Wszyscy milczeli, i patrzyli na ciebie ukradkiem. Wtedy dziewczyna odwróciła twarz.

To, co zobaczyłeś, przyprawiło cię o mdłości Co to ma znaczyć?. Prawa połowa twarzy, oddzielona dokładnie niczym ręką chirurga, wyglądała koszmarnie. Skóra zwisała z kości policzkowych, zamiast szczęki miała prostą kość otuloną czarnym przypalonym kawałkiem mięsa. Zamiast źrenic same bielmo, nos wbity do środka. Czoło niskie, ponacinane wzdłuż i wszerz. Zamiast ręki miała kikut owinięty zakrwawionym rękawem, prawej nogawki spodni nie było w ogóle, zamiast tego jątrzyła się ogromna rana, jakby jakiś zwierz odgryzł jej spory kawałek mięsa, aż do kości.

Pozostali wyglądali podobnie, a nawet gorzej. Kim oni są? Łypali na ciebie spode łba. Niczym żywe trupy, jednak to była tylko ich druga połowa. Pozostała, nietknięta wciąż patrzyła na ciebie wesoło, wydawało ci się, że ta druga połowa się do ciebie uśmiecha. Dziadek wstał, zrobił dziwny gest ręką, i zaczął do ciebie podchodzić.

- Dołącz do nas, Cohenie, zostań z nami. – odezwał się cicho. W miarę, jak się przybliżał, pozostali zaczęli powtarzać jego słowa. Dołączyć do nich? Gdzie te krasnoludy, gdzie moi kompani?
- Zostań z nami, nie opuszczaj nas. – dziadek stanął nad tobą, dotknął cię jednym palcem w czoło. Wydawało ci się, że jakby tym palcem chciał cię zabić, chciałeś się obronić. Nic nie mogłeś zrobić, jedynie wstałeś, i zacząłeś cofać cię do tyłu. Pozostali jak na komendę, rzucili się w twoim kierunku, dopadli cię. Dziewczyna o podzielonej twarzy rzuciła ci się do gardła, i próbowała zgnieść je w swoim żelaznym ucisku. Czułeś, jak zdzierają z ciebie ubranie, jak ich zęby i pazury rozdzierają ci skórę, i dobierają się do mięsa. Krzyczałeś.

Obraz nagle stał się niewyraźny, zaczęli się rozmazywać, jakby ktoś rzucił kamień w wodne odbicie.
- Zostań z nami! Nie odchodź! – mówił cicho dziadek.

-Cohen, kurwa, obudź się! – usłyszałeś teraz całkiem znajomy głos. To był Moffin. Obudziłeś się z koszmaru zlany potem. Z krzykiem.

- Obudził się. – odparł ktoś przerażony. Czułeś okropny ból w lewej stopie. Spostrzegłeś, jak Felix opatruje twoją nogę. Rana, którą się w ogóle nie przejąłeś, zaczęła z czasem rosnąć i jątrzyć się, powodując niemiłosierny ból.

*** Felix ***

Słyszałeś kiedyś o podobnym przypadkach, o zarażeniu trupim jadem. Śmiertelnie niebezpieczna substancja, którą nieumarli podobno są zdolni zarażać żywych. Mało było przypadków zarażeń, bo zazwyczaj człowiek uchodził ze starcia cało. Zazwyczaj, bo medycyna, a raczej wiedza którą posiadały wioskowe znachorki nie znały środków czy zabiegów, które mogłyby pomóc takiemu zarażonemu nieszczęśnikowi.

Podejrzewałeś takie zatrucie, Cohen wszakże nic nie jadł, ba, czuł się dobrze. Obudzony jękami chorego natychmiast przystąpiłeś do leczenia. Kilka obudzonych krasnoludów zaczęło go przytrzymywać, gdyż nagle zaczął się wić, w miarę zabiegu. Stan zapalny obejmował większą część stopy. Ku przestrodze babki, od której, kiedy to jeszcze byliście w krainie zgromadzenia, kupiłeś maź, która jakoby leczy ciało i duszę po kontakcie z umrzykami. Nie miałeś niczego innego pod ręką, więc zdezynfekowałeś okolice rany gorzałką krasnoludzką, a na samą posmarowałeś mazią. Specyfik podziałał, rano stopa wyglądała znacznie lepiej.

*** Skarbimir ***

Usłyszałeś jęki. Po krótkiej chwili, uświadomiłeś sobie, że to Cohen tak cierpi. Obudziłeś szybko Felixa, aby zajął się sprawą. Przyglądałeś się całemu zabiegowi z obojętną miną, jedna nie uśmiechało ci się spać pod jednym dachem z jednym z nich…

Wydawało ci się przez chwilę, że widziałeś siedzącego na oknie karzełka, o żółtych ślepiach. Było zbyt ciemno, byś mógł mu się dokładniej przyjrzeć, lecz gdy przymknąłeś powieki, na ten ułamek sekundy, jego już nie było. Iście, diabelne miejsce.

Sporo zachodu było przez tego Cohena. Gdyby nie on, z pewnością miałbyś bardzo udany sen, bo śniło ci się całkiem sporo przyjemnych rzeczy, które, być może przede wszystkim, nie były w żaden sposób powiązane z tą przeklętą krainą. Wielu z tych rzeczy, o których śniłeś nie udało ci się przypomnieć po ponownym zajściu w sen. Zresztą, to był daremny trud, gdyż i tak dość wcześnie przyszło wam zbierać manatki i pakować się w podróż. Mimo waszej czwórki, krasnoludzcy najemnicy wręcz pałali zapałem, by jak najszybciej opuścić tą wioskę, to miejsce. Widać było z ich temperamentu, że nie są typowymi krasnoludami, ze muszą być w ruchu. Że lubią działać, lubią wykonywać swoją robotę. A tej było od cholery i ciut więcej.

Podczas całej nocy Grimm spał. Spał jak zabity, wrzaski i jęki żołnierza w ogóle go nie zbudziły. Widać było, że podczas starcia namachał się solidnie, i teraz spał niczym niedźwiedź. Nawet wczesnym rankiem był problemy z jego obudzeniem, wydawałoby się, że z chęcią by tu został.

Był ranek, bardzo wczesny. Niemal na rozpoczęcie dnia przywitała was mżawka, potem zaś wydawało się to oberwaniem chmury, ale dosłownie na kilka chwil, potem wszystko ucichło i znów podniosła się lekka mgiełka. Całkiem szybko opuściliście wioskę. Nie wszyscy wyspali się dokładnie, co było widać. Cóż, trzeba przywyknąć do trudów wędrówki.

Szliście błotnistą ścieżką, wydawało się, że w całej Sylvanii nie było suchego miejsca. Cohen czuł się lepiej, ale musiał kuśtykać, bo stopa wciąż go bolała.
 
Revan jest offline