Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2008, 21:53   #22
homeosapiens
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Jasność dnia raziła w oczy. Dwight nie miał pojęcia co tak naprawdę zaszło, ale jedno było pewne. W lesie było ciemno. Zasłonił oczy ręką. Musiał widzieć gdzie jedzie i czy w lesie nie czają się kolejni, bądź też zgoła ci sami zbóje. W razie czego planował dać koniowi ostrogę i liczyć na szczęście. Zginąć od strzały nie było śmiercią haniebną - wszak człek się przed nią nie uchyli. Jednak póki co nie miał zamiaru umierać. Skoro reszta wyprawy pewnie nie żyje, to fakt, że Niezwyciężony go ocalił musiał coś znaczyć. Tak samo jak i znalezienie konia. Cóż też przytrafiło się świętemu mężowi w lesie?

Nad niebem panowała, dostojnie i majestatycznie, burza. Pioruny trzaskały regularnie, jakby w rytm jakiegoś tańca potępieńczych wichrów. Szybko i regularnie - nie dawały uszom odpocząć. Gdzieś w pobliżu przewróciło się drzewo, prawdopodobnie uderzone jednym z wspomnianych już "Białych Łez Heironeusa". Czterech jeźdźców wjechało do lasu. Dwighta na spotkanie z Panią Jeziora kierowało sumienie - sumiennie zazwyczaj wypełniał powierzone mu poruczenia. Jednak w tę upiorną noc nic nie poszło w sposób, który wydawał by się komukolwiek do przewidzenia. Wszystko stało się nagle, bez ostrzeżenia. Jakby las wyczuł ich intencję i zaalarmował kogo trzeba. Czas i przestrzeń przestały być oczywiste - młody Godwrath poczuł się zagubiony. Jak zwykle w takich sytuacjach wyciągnął ostrze, to dłuższe, zza pleców. Nie widział już swoich towarzyszy. Zagubili się w tym lesie, który falował wręcz od przeklętej magii. Czarny paladyn, jego giermek i tępiciel nie mogli mu teraz pomóc. Był zdany tylko na siebie - to była jego próba.

Niespokojnym krokiem i z uniesionym mieczem starał się zorientować w terenie, znaleźć bądź źródło tego zaklętego stanu rzeczywistości, bądź też wyjście, ponieważ być może tam czekają na niego kompani, którzy w ramach swoich naturalnych ludzkich słabości ulękli się czarostwa i poszli precz. Z pewnością udali się po pomoc do kapłanów, pomyślał Dwight.

Zrobił zaledwie kilka kroków, kiedy został brutalnie obalony. Korzeń drzewa, zamiast siedzieć w ziemi, gdzie jego przez bogów przypisane miejsce, uderzył go w nogi z siła rozpędzonego tarana chyba. Błyszcząca dotąd wśród blasku piorunów zbroja zaczęła przypominać wnętrze chlewu. Na dodatek na tym się nie skończyło - drewnianej potworze wciąż było mało! Cienka i giętka końcówka straszliwej drzewo-macki ucapiła go z sobie tylko znanym brakiem delikatności za nogą nad kostką. Dwight poczuł, że się unosi. Wyobraził sobie, że to właśnie teraz zmierza już do Pana, gdzie za oddaną służbę przypadnie mu zasłużona nagroda. Już widział blask jego chwały, miejsca, skąd brały się jego łzy, czekającą na niego Fabirienne, a także dumnego dziadka, który z zadowoleniem kiwał głową.

Obudził się nazajutrz. Leżał na skraju lasu. Bolało go wszystko, z duszą włącznie. Jak się domyślił, jedna z pieprzonych łez po prostu uderzyła dość blisko niego. Stąd wzięła się światłość, reszta była wymysłem jego wyobraźni. Zbroja dalej była cała w tym czarnym gównie, stanowiącym mieszaninę piachu, leśnego runa, dobrej ziemi i odchodów. Skąd on się tu wziął? Nie miał pojęcia, do momentu w którym nie spojrzał na drzewo, pod którym leżał. Widniejące na nim ślady błota i fizjonomia Dwighta były aż nad to zbieżne. Więc ten mackostwór mną rzucił! Ten las należy spalić i zaorać! Nie miał pojęcia jakim sposobem jego miecz i koń znaleźli się pod ręką. Może las miecz też wyrzucił? Ale jakim sposobem koń się urwał i mnie znalazł? Dedukując, że z towarzyszami stało się to samo Godwrath jeszcze przez dwa dni przeszukiwał obrzeża lasów. Nie znalazł nikogo.

*****

Paladyn wszedł do karczmy. Nikt nie ośmielił się na niego spojrzeć - przynajmniej tak Dwight Godwrath to odebrał. Jeżeli już spojrzał, to na tyle skrycie, że nie miało to znaczenia dla butnego młodzieńca. Na Sąd Boży nikogo za to nie pozwę, pomyślał uśmiechając się. Ten uśmiech rozluźnił nieco nastrój w karczmie. Ludzie wrócili do chwilowo przerwanych wejściem sługi Niezwyciężonego zajęć.

Paladyn był zdenerwowany. Nie miał czasu na przerwy w drodze - miał ważną misję do spełnienia. Teraz, gdy już dawno zapomniano o tej haniebnej porażce na rynku mógł dalej sławić imię swojego rodu. Karczmarz spojrzał się na swojego nowego klienta i błyskawicznie powrócił do szorowania kufli po piwie.

-Nie bój się dobry człowieku! Kiedy jestem tutaj, to zapewniam Cię - żadna burda się nie zdarzy, ani magów nie doświadczysz. Tymczasem daj mi pokój, najlepiej z działającym zamkiem, oraz każ służce przynieść mi tam jakąś strawę. Niewybrednym.

Położył na stole kilka monet. Karczmarz z zadowoleniem pokiwał głową i poprowadził go do pokoju. Dalsze działania będą opóźnione. Heironeusie, czemuż to zawsze stawiasz przede mną tyle przeszkód? Azali chcesz sługi swoje hartować, czy też może niewinni są ci, których wytropić i zgładzić mi nakazano. Odpowiedzi, jak zwykle, nie usłyszał.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 23-01-2008 o 21:55.