Katedra – DzieÅ„? MiesiÄ…c? Rok?
„Wierny” zatracaÅ‚ siÄ™ w swoich urojeniach. Wciąż, niczym montaż poklatkowy, powracaÅ‚a Å›mierć kobiety na Woli, rozwalonej przez porucznika z BÅ‚yskawicy. Ale czy miaÅ‚ wyjÅ›cie? A wtedy znów spoglÄ…daÅ‚ na witraże i widziaÅ‚ uduchowione twarze Basi, Olgi, Jonasza czy Chmury… Witraże ukazujÄ…ce wychudÅ‚ych powstaÅ„ców broniÄ…cych siÄ™ ostatkiem siÅ‚ w kupie gruzów. Lament Matki Boskiej ucichÅ‚ kompletnie, mÅ‚ody oficer sÅ‚yszaÅ‚ tylko dudnienie wÅ‚asnej krwi, przyspieszone bicie serca. SkuliÅ‚ siÄ™ jeszcze bardziej, bojÄ…c siÄ™ spojrzeć w uduchowione oblicze Matki Boskiej.
„Czarny” próbowaÅ‚ wyrwać ze stuporu „ChmurÄ™”, na próżno. Warszawiak ze Starówki pÅ‚akaÅ‚ jak dziecko, do swoich omamów i swoich win. „Czarny” czuÅ‚ niepokojÄ…cÄ… aurÄ™ tego miejsca, przykucnÄ…Å‚ obok przyjaciela. PotrzÄ…snÄ…Å‚ nim raz, drugi… „Chmura” jakby powracaÅ‚ do nich, rzuciÅ‚ gÅ‚owÄ… skrytÄ… w dÅ‚oniach, raz jeszcze zaszlochaÅ‚, lecz gÅ‚osy Å»ydów mówiÄ…cych kadisz ucichÅ‚y zupeÅ‚nie. PodniósÅ‚ z ziemi erkaem i wstaÅ‚. „Czarny” wraz z nim”
- „Chmura”, co tu siÄ™ dzieje? To jest… - OblizaÅ‚ nerwowo usta. – Musimy siÄ™ ruszyć, musimy siÄ™ dowiedzieć, gdzie jesteÅ›my… Boże… Tylko nie ona, nie Jagoda…
„Czarny” wyglÄ…daÅ‚ jak trup, wyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ przed siebie, przebierajÄ…c delikatnie palcami. Jakby czegoÅ› dotykaÅ‚, czyichÅ› wÅ‚osów.
- Jagoda, Jagódko…
Zrobił krok naprzód, kolejny.
- Ja nie wiedziaÅ‚em, nie byÅ‚o mnie wtedy… DowiedziaÅ‚em siÄ™ po akcji…
„Chmura” poczuÅ‚, jak w górÄ™ krÄ™gosÅ‚upa wÄ™druje mu coÅ› lodowatego. Strach Å›cisnÄ…Å‚ go za serce.
„Daniel” spacerowaÅ‚ po katedrze, napawajÄ…c oczy taÅ„cem goÅ‚Ä™bi. BiaÅ‚ych synogarlic wirujÄ…cych pod sklepieniem katedry. ByÅ‚y piÄ™kne, piÄ™kniejsze niż ptaki ze Starówki, które po tylekroć ratowaÅ‚y mu skórÄ™. Nawet nie dostrzegÅ‚ kiedy przeszedÅ‚ nawÄ™ główne, wszedÅ‚ w transept, zakrÄ™cil i wróciÅ‚, stojÄ…c przed „Wiernym”. UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ leciutko i Å‚agodnie, a potem poÅ‚ożyÅ‚ dÅ‚oÅ„ na ramieniu „Olgi”:
- Tu siÄ™ dla mnie wszystko skoÅ„czy. DziÅ› jeszcze… - DotknÄ…Å‚ dÅ‚oniÄ… Polika dziewczyny. – JesteÅ› taka piÄ™kna „Olgo”. UmrÄ™ tutaj. Tak chyba trzeba. Kolejnego dnia już bym nie przeżyÅ‚. Tu w Å›rodku wszystko jest już zÅ‚amane, wypalone.
Druga dłonią wskazał swoją pierś.
- One mówią, że mamy niewiele czasu. Powiedzcie Tadziowi, że poszedłem na wieżę. Stamtąd będę was wspierał. Mam jeszcze 26 naboi.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku zakrystii.
„Jonasz” wlókÅ‚ za sobÄ… „BasiÄ™”. Dziewczyna niej opieraÅ‚a siÄ™, byÅ‚a kompletnie bezwolna, a z jej na wpółprzymkniÄ™tych oczu pÅ‚ynęły Å‚zy. Zbliżali siÄ™ do gargulca, który czatowaÅ‚ przy wielkich wrotach Å›wiÄ…tynnych. Z każdym krokiem gargulec wydawaÅ‚ siÄ™ coraz groźniejszy, coraz bardziej imponujÄ…cy. Byli kilkanaÅ›cie kroków od niego. Mogli dostrzec, że na skrzywiony pysk stworzenia wyraża dziwnÄ… zÅ‚oÅ›liwość i sarkazm. Rzeźbiarz, choć caÅ‚ość wykonaÅ‚ topornie i niestarannie, tu widać staraÅ‚ siÄ™ najlepiej jak mógÅ‚. Emocje na pysku gargoyli byÅ‚y oddane niezmiernie realistycznie. „Jonasz” i „Basia” weszli do westybulu. Byli ledwie kilka metrów od kamiennej figury. Gargulec mrugnÄ…Å‚ oczami otrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™, a potem rozprostowaÅ‚ bÅ‚oniaste skrzydÅ‚a. „Basia” przywarÅ‚a do „Jonasza”, który zrobiÅ‚ to, co powinno być cechÄ… gargulców. SkamieniaÅ‚, lecz z przerażenia. Bestia potrzÄ…snęła skrzydÅ‚ami, wyprostowaÅ‚a grzbiet, a potem znów zamarÅ‚ w poprzedniej postawie. Znów byÅ‚a zwykÅ‚ym posÄ…giem. Zarówno „Jonasz” jak i „Basia” dostrzegli w pysku posÄ…gu jakiÅ› zwój. Sierżant siÄ™gnÄ…Å‚ po niego i bez trudu wyjÄ…Å‚. To byÅ‚ chyba jakiÅ› obraz zwiniÄ™ty w rulon. RozwinÄ…Å‚ go. Nie obraz, rycina. UkazujÄ…ca zdjÄ™cie Chrystusa z krzyża. Rycina wydawaÅ‚a siÄ™ bardzo stara, niezwykle wrÄ™cz, a jednoczeÅ›nie oboje dostrzegli nagle podobieÅ„stwo w twarzach kobiety i mężczyzny na rycinie, rozpaczajÄ…cych nad losem Jezusa. Twarze nich samych. Wrażenie chwilÄ™ później zniknęło, pozostawiajÄ…c ich peÅ‚nych wÄ…tpliwoÅ›ci. PozostaÅ‚a jedna rzecz.
„Jonasz” bez słów otworzyÅ‚ wrota katedralne. PrzyblakÅ‚e Å›wiatÅ‚o dzienne wpadÅ‚o do wnÄ™trza Å›wiÄ…tyni. Zarówno „Jonasz” jak i „Basia” otworzyli ze zgrozy oczy. DokÄ…d wzrokiem siÄ™gnąć widzieli morze niskich ruin. Åšlady po domach wypalonych niemal do ziemi, niskie kopce grobów, sterty cegieÅ‚. PoÅ›ród oceanu ruin staÅ‚a wzniosÅ‚a katedra.