Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2008, 11:33   #23
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dwight Godwrath:

Upragniony sen nie przychodził długo. Może sprawiały to dalekie odgłosy nocy, może grobowa cisza przystani brzeskiej przerywana jedynie od czasu do czasu ochrypłym zaśpiewem jakiegoś pijusa czy śmiechem dziwki. Jednak wrażenie grobowej ciszy pozostało. Dwight leżał na łożu nie mogąc zasnąć. Jakieś przeczucie, przekonanie że wkrótce zdarzy się coś. Czasami właśnie ono, przeczucie, szósty zmysł, nieodłączny towarzysz samotnych przecieraczy szlaków, ratowało mu życie. Nie podobało mu się to. Jednak nie wiedział co może być źródłem owego niepokoju. Profilaktycznie jednak, pomimo tego że zajmował jeden z pięciu pokoi przeznaczonych dla szczególnych gości i zamykany na głucho drewnianym skoblem, sięgnął dłonią ku wysłużonej rękojeści oręża. Miecz był jego najbliższym druhem. Przymykając oczy, by nie rozjaśniał ich blask ogarka, rycerz jął wypowiadać słowa, które zwykle dodawały mu w takich chwilach otuchy. Słowa modlitwy…


Sir Roderyk z Pellak:

Przybył późno, grubo po zmroku. „Przystań Jonasza”, druga oberża o tej nazwie o jakiej dane mu było w życiu słyszeć, nie oferowała wielu udogodnień dla swoich gości. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Brzeg był wielkim miastem i miejskie oberże, karczmy, gospody i zajazdy z pewnością potrafiły ugościć każdego wędrowca w należytej mu oprawie. Inna sprawa, że ów Brzeg przy stolicy Królestwa wyglądał niemal jak obora. Tutejsze piwo było nędzne, nędzne były dziewki służebne, rozmówcy byli nędzni a goście, którzy mogli by dostarczyć rozrywki; Czarny Paladyn dowiedział się o przybyłym rycerzu od pachołka; już spać się położyli. Czyli też był nędzni.

Niedopity i zły, mrukliwy i rozważający co dalej czynić, siedział w biesiadnej nie dostrzegając jak ta z każdą chwilą pustoszeje. Wędrowcy i pracownicy przystani udawali się na spoczynek głośno wypowiadając swoje nadzieje na o, że jutro „Czarni” otworzą bramy miasta. On z doświadczenia wiedział, że nadzieja rzadko przedkłada się na zdarzenia przyszłe. Pił posępnie. Wkrótce zaś samotnie. Samotny rycerz nad garncem piwa przy dogasającym ogarku świecy. „Jak moja rycerska sława” – pomyślał ze złością. Miał rację…


* * *


Kormak siedział w kanciapie dłubiąc sobie solidną drzazgą w zębie. Nudziło mu się. Nie było zresztą w tym nic szczególnie odkrywczego. Nudziło mu się od chwili, kiedy został wysłany do Przystani, pięć dni temu. Tutaj nie mógł bawić się w ulubione zabawy, którym na służbie poświęcał zwykle znacznie więcej czasu. Za blisko byli tu czarni a nie wiadomo było jeszcze jak nowi totumfaccy Księcia odnoszą się do gwałcenia dziewek, gnębienia żebraków i łupienia kupców. No, z łupieniem może i nie było wątpliwości. „Święci na obrazach też mają malowane dłonie do siebie a nie od siebie malowane” zwykł mawiać pewien zaprzyjaźniony z nim kapłan, gdy brał odeń ofiarę za grzechów odpuszczenie. To do Kormaka przemawiało. Nie miał wątpliwości, że nowo powstały w Brzegu zakon mnisi też nie z czystej miłości do Księcia służy mu swoim wsparciem. Zwłaszcza, że sądząc po przekazanej im siedzibie ubóstwo nie było jedną z cnót, którym hołdowali.

Kormak się nudził piekielnie. Pewnie dla tego w chwili, kiedy drewniane wota kanciapy rozwarły się z hurmem nie zdołał nawet powstać i zamarł wpatrzony w okrytą czarnym habitem postać z durnym wyrazem bezbrzeżnego zaskoczenia na twarzy. Tamten nie dbając o nic wszedł do klitki zamykając za sobą drzwi równie energicznie jak e otworzył. Dopiero wówczas odrzucił na plecy kaptur odsłaniając łysą czaszkę obciągniętą pergaminową skórą popstrzoną starczymi plamami. Kormakowi nie podobał się czarny zupełnie, przypominał sępa. Chuda niczym tyka szyja użylona błękitnymi żyłkami jedynie umacniała owe ważenie. Może dla tego Kormak zdjął ze stołu buty, wypluł drzazgę i wstał. Czarny uśmiechnął się bezzębnymi dziąsłami i odezwał się swoim dudniącym, niskim głosem zupełnie nie pasującym do nędznej fizjonomii mnicha.

- Nowi przybyli. Weź ludzi i ich przepytaj! Zadbaj też o to, by nikt z nich nie zbiegł, bym ja i moi ludzie tego czynić nie musieli.

Kormak chciał mu powiedzieć, by sobie swoje rozkazy wsadził w dupę i gmerał nimi długo. Chciał. Ale nie mógł. Rozkazy, które otrzymał były jasne i czyniły z czarnego, którego imienia nawet nie znał, jego przełożonego. Pokiwał więc niechętnie głową w pozorze ugodowego potakiwania, myśl że ta łysa czaszka wydaje mu rozkazy zdała się mu obrzydliwa i nie licująca z honorem, tfu!, strażnika. Od razu też sięgnął po leżący obok stołu jaszczur i tarczę. Mnich, jakby rozumiejąc doskonale naturę jego rozważań uśmiechnął się znów i swoim niskim głosem dodał – I zrób to dobrze, bym nie musiał cię ukarać…

Kormak spojrzał zaskoczony na mnicha, ale tamten już się odwrócił i śmiejąc się klekocącym głosem wyszedł zakładając na łysy łeb swój głęboki kaptur. Kormak z rozkoszą pchnął by go mieczem, ale nie mógł. Nie mówiąc już o tym, że nieco się bał…



* * *


Biesiadna w „Przystani Jonasza” była przestronna. Postawiona w połowie na palach wbitych głęboko w muliste dno zakola rzeki w połowie zaś na śmierdzącym od brudu brzegu oberża miała do dyspozycji gości pięć odrębnych, zamykanych pokoi, dormitorium dla wszystkich pozostałych i dwupoziomową izbę biesiadną, która szlachetnie urodzonym oferowała miejsce na podwyższeniu, za balustradką z drewnianych żerdzi, oraz co najważniejsze wcale pokaźny składzik i stodołę. Pewnie dla tego była uznawana za niekwestionowaną królową wśród podmiejskich zajazdów Brzegu. Pozostałe dwie, „Rzeczny Dom” i „Leluja” nie miały szans z nią konkurować wciśnięte między magazyny i składy, przystanie przeładunkowe i gęste zabudowania podgrodzia.

Siedzący za stołem na podwyższeniu smutny, pijący sam z sobą rycerz, nie mógł zatem zdziwić się widząc otwierające się z hurmem drzwi oberży i wkraczającego przez nie sponiewieranego człeka o nalanej, brudnej i zmęczonej twarzy. Zdziwił się natomiast oberżysta, który drzemał za barem od czasu do czasu spełniając odpłatnie zachciewajki upijającego się rycerza. Nim jednak dał wyraz swemu zdumieniu kupiec podszedł do jednej z ław i zwalił na niej swe ciężkie cielsko.

- Pokoju mi trza i pachołka, bym wiadomość mógł posłać! – warknął do oberżysty, który ruszył do zostawionych otwartymi przez przybysza drzwi. Nie zamknął ich jednak widząc kolejne, idące za nim postacie.

- Słyszysz kpie!? Jam Otto Hagenau, znany kupiec. Ruszże się człeku to ci się może i opłaci. I wody mi nagrzej! Muszę się odświeżyć nim do cechu się udam! – kupiec, który rozsiadł się z widoczną ulgą, skinął uprzejmie głową samotnemu rycerzowi. Nie dostrzegł zupełnie drugiego urodzonego, sir Dwighta, który słysząc raban na dole przypasał jaszczura i schodził właśnie na dół do biesiadnej. Tylko on czuł rosnące napięcie, gorejące w podbrzuszu motyle szukające ujścia. „Jak przed bitwą jaką” – pomyślał zstępując powoli w dół. Skrzypienie drewnianych schodów zagłuszyli gremialnie walący do oberży kolejni przybysze.

Biesiada zaludniła się w kilku chwilach. Oberżysta, Tymo zwany przez bliskich „Cudakiem” z racji na pewne specyficzne upodobania, kłaniając się w pas witał ich w progu całym sobą wołając „Witaj gościu miły bowiem przynosisz pieniądze!”. Wchodzący rozleźli się po biesiadnej trzymając się jednakże z dala od pierwszego przybyłego, kupca. Wszyscy wyglądali na zdrożonych a jeden z nich nawet był ranny bowiem ego opatrunki przesiąknięte były krwią . Czuli się pewnie podobnie, albowiem całodzienna, ciężka i mozolna podróż na łodzi przerwana jedynie walką wytchnienia dać nie mogły. Tak też się czuli. Jednak zmęczenie nie było w stanie wyłączyć ich czujności na tyle, by nie dostrzegli siedzącego za stołem, na szlacheckim wyniesieniu, rycerza i drugiego męża przy mieczu w samej jedynie przyodziewie, który zbudzony najwidoczniej rumorem schodził o schodach obserwując kolejnych gości „Przystani Jonasza”. Nikt nie zwrócił uwagi na wahanie dwóch ostatnich, których dopiero oberżysta ośmielił swoim gromkim - Proszę, proszę! Czym chata bogata tym rada. Zapraszamy serdecznie szanownych Panów!


Prawie nikt…



--------------------------------------------------------------------

[Jako, że doszło do spotkania kilku znających się nieco z widzenia słyszenia postaci, proszę o ustalenia wspólnych notek, nie „nadpisywania” innych BG i „zawieszanie” istotnych kwestii. ]

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline