Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2008, 19:40   #26
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

Długo po zmroku, rycerz wciąż jeszcze siedział w karczmie, powoli popijając wodę. Ciecz ta zawierała stanowczo więcej brudu, niż czegokolwiek innego. Lecz, pomimo tego, paladyn uparcie się wpatrywał w swą szklanicę. Wzrok, którym ją zaszczycał, sugerował, iż była ona pradawnym zbiornikiem... Jednakże nikt na to nie zwracał uwagi - prócz śpiącego karczmarza, oberża była całkowicie pusta. A zresztą, nawet przy pełnej karczmie, niewiele osób miało odwagę spojrzeć w oczy de Rideforta... Większość unikała jego wzroku nawet wtedy, gdy paladyn nieprzytomnie lustrował szklankę...

***

Południe Marchii Nilandzkiej, cztery lata wcześniej

Szumiał las. Słychać było zawodzenie wilków...

Tych zwierzęcych, które nikomu nic złego nie robiły... i tych ludzkich, w osobach ser Dwighta i ser Gerarda. Owi już uczynili tego ranka dość złego kilku elfom, które miały wyjątkowe nieszczęście przeciąć im drogę. Jednakże nastał już wieczór, zaś wszystkie znaki na niebie i ziemii wieszczyły, iż czwórka wędrowców zgubiła drogę. Nie było to dziwne, zwłaszcza, iż Tępiciela dosięgnęła strzała elfów. Zatruta. Gregor mógł mówić o szczęściu, jeśli kolejny dzień przeżyć mógł.

Teraz zaś leżał w kubalkach, niezdolny do większych ruchów i gorączkujący. Jego jęki zwiększały jeszcze napięcie panujące pomiędzy towarzyszami. Tajemnicą nie było, iż dwaj dowodzący wyprawą paladyni ostatnimi czasy wadzili się bardzo często. Zbyt często...

- Mówiłem, iże ten szlak błędny jest... - zaczął de Ridefort. Zanim jednakże jego zdenerwowany głos skończył się unosić w powietrzu, w oddali mignął jakiś ogień. Pewny znak, iż nieprzyjaciel jest blisko.

- Gotować się! - szepnął tym razem ryter...

***


Były komtur Wysogrodu oparł się plecami o drzewo, wciąż jęcząc cicho...

~~Niech przyjdą... Sługa Niezwyciężonego nie sprzeda swego życia tanio... Czterech położyłem, następnych czterech położyć Pan mój pozwolić mi może... Byle tylko nie zakradli się od tyłu, abym mej ofiary dla Boga pozbawiony być nie mógł...~~

Była to bardzo optymistyczna diagnoza, zważywszy,iż wojownik krwawił już z trzech miejsc, zaś jego koń był niemal na śmierć zajeżdżony. Ucieczka nie rokowała więc żadnych szans (nawet jeśli Czarny Paladyn by jej z miejsca nie odrzucił). Drzewo, o które się opierał, oferowało jako taką ochronę. Powinno też pomóc uniknąć zaskoczenia przez nieprzyjaciół i śmierci z zasadzki. Raylina los dosięgnął w poprzedniej potyczce, zaś Gregora i Dwighta zgubił, gdy popędził na złamanie karku za Panią Jeziora. Samego siebie pewnie też zgubił.

Tymczasem... Cały świat ucichł. Nie słuchać było nic. Cisza była tak idealna, że Gerard słyszał nawet bicie własnego serca... I odgłos ciężkich butów.

Gdy podniósł wzrok, wiedział już. Widział ser Dwighta Godwratha, który właśnie wznosił miecz...

***

Ser Gerard de Ridefort, teraz nazywający się Roderykiem z Pellak, oderwał wzrok od szklanicy. Dość już pamiętał, cóż się stało potem. Tymczasem przypomniał sobie, iż dzień liturgiczny trwa od zmroku. Post więc już nie obowiązywał... Przeto mógł zamówić sobie garniec miodu, aby spróbować o zdradzie towarzysza, którą mgliście z lasu pamiętał, zapomnieć.

- Karczmarz! Piwa!
- Co...?! Rabują...


Rozbudzony karczmarz wpierw niezbyt kojarzył rycerza i wziął go za zbója... Jednakże później podał mu garniec miodu, wciąż nie wierząc swoim uszom. Siedział kilka godzin i tylko wodę popijał, a teraz miodu mu się zachciało...

Tak, na dopijaniu jednego marnego kufla, minęła mu jeszcze godzinka, lecz wtem coś się dziać zaczęło. Do karczmy zawitało kilka osób. Gerard jednakże na to nie zwracał na to uwagi. Odwzajemnił tylko skinięcie kupca i przywitał pozostałych gromkim głosem... Lecz wówczas dostrzegł kogoś innego...

- To... Ty... - prawie wydyszał, wstając. Ręka jego zaś do miecza powędrowała...
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 24-01-2008 o 19:43.