Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2008, 13:04   #43
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

Sprawę zabitego wieśniaka załatwił dość szybko - rodzina nie była zbyt chętna do sprzeczki o wysokość główszczyzny. Jasnym było, iż jeżeli zażądają wyższej kwoty, rycerz może sprawdzić czystość ich wiary. Tego zaś lepiej było unikać, więc sakiewka Gerarda nie straciła zbytnio na wadze. Czasu Czarny Paladyn także nie stracił zbyt wiele, ponieważ ludzie, pomni losu, jaki spotkał nieszczęsnego rozmówcę Rideforta, starali się nie nadwrężać cierpliwości ser Gerarda de Ridefort.

Do świtu było jeszcze dość sporo czasu, więc sługa Niezwyciężonego planował spędzić go na modlitwach, gdy wtem zobaczył kogoś znajomego, kto przybyć mógł zapewne dopiero przed kilkoma chwilami.

Ów znajomy miał długie blond włosy, ostre rysy twarzy, zielone oczy i charakterystyczną bliznę przecinającą twarz - zrobioną dawno temu od miecza jednego z bitniejszych heretyków - oraz nosił srebrzysty płaszcz z czarnym mieczem narzucony na plecy. Był to z pewnością ser Armand de Perigold, rycerz z Zakonu

Rycerstwa Veluny, przybyły z jakiegoś powodu do Brzegu. Gerard uśmiechnął się nieznacznie. Armand był jego poplecznikiem w zakonie, kiedy Czarny Paladyn sprawował urząd komtura Wysogrodu i zasiadał w kapitule Zakonu.

Paladyn wątpił, aby de Perigold odważył się bronić jego racji w czasach po jego wygnaniu, lecz o ile docierały do niego prawdziwe wieści, zakonnik wciąż uznawał ideały. Uznawał potęgę wiary, której trzeba było podporządkować swoje życie. Uznawał konieczność walki z heretykami. Uznawał wagę męstwa i w pogardzie miał tych, dla których konieczność zbawienia dusz była czymś nieoczywistym. Przy tym, w przeciwieństwie do Rideforta, wiara nie przyćmiła jego rozsądku. Dlatego, chociaż w walce mieczem i swym zaufaniem Niezwyciężonemu Gerard wciąż nad nim sporo górował, większość ludności Bissel stwierdziłaby, że Armand stał znacznie bliżej ideału paladyna niż Czarny Paladyn. Był to istny dar nieba dla kompanii, która reputację miała dość niedwuznaczną...


- Witajże w imię przesławne Niezwyciężonego, cóże przywiodło cię do takiegoż występków siedliszcza?
- Jeśliż uszy mi jeszcze nie łżą, to wciąż nie uchybiasz roli paladyna, Gerardzie.
- twarz rycerza rozjaśnił lekki uśmiech - Aniż troszynę czas nie tknął cię od dnia, w którymże byłem przeze ciebie pasowany. A przybywam tu w tą godzinę, bowiem brat Luzynan, z łaski Pana naszego Wielki Mistrz, z woli kapituły do Senecji posłać mnie nakazał... Wszakże nurtuje mnie jedna kwestyja - po cóże ci pancerz w takiejż oberży...?
- Nie dziwota, że o to pytasz, przecie języka zasięgnąć jeszcze zapewne nie zdołałeś... Ale wiedzieć musisz, iże w tej oberży wąpierze były.
- Wąpierze...?
- spytał z powątpiewaniem de Perigold. Ich cicha rozmowa nie różniła się zbytnio od tych, jakie swego czasu przeprowadzał z Gerardem... Jednakże rycerz, mimo że osiem lat już w zakonie służył, ani jednego wąpierza nie spotkał.
- Takoż i ja wcześniej ichże nigdyż nie zoczyłem... Aliści Niezwyciężon widać chciał, abym potwarz taką na swejże drodze spotkał. Dwaj byli, a miano jednego, poety pono, poznać dane mi było - Jonathan mu było... Drugi zasię Bronthionem się zowie, co ode jednego z jego towarzyszy dowiedzieć mi było się dane. Czyże wąpierzami są, sprawdzić nakazałem... Lecz tłuszcza nie dopuściła nas, za gorszych od wąpierza nas widać uważając... Jedno pamiętam - poetą mieniący się cienia nie rzucał, co poprzysięgam na Mormegila, któregoż nosić dane mi było, swójże honor rycerski i swe służebnictwo Panu.
- Komuż innemu wiary bymże nie dał... Aliści twemu ślubowi ufam... Cóże więc chcesz, abym zrobił?
- Pogawędzić z tobą rzeczą jest miłą, jednakowyż czas nieubłagany zmusza nas do działania... Przysługę mi wielką oddać możesz, śląc giermka swego z prośbami o wsparcie do sług Pana naszego... A jeżelisz umysł mój z latami się nie zmącił, skoroż do Senecji cię posłali, czyże świta twa z brzegu nie pochodzi?
- Jasne-ć to.
- Toż zapewne domóstwo tutajże mają...? Przysłużyć się Niezwyciężonemu mogliby, jeśliby jeden ugościł w nim przez noc, która po dniu owym koleją rzeczy nadejść musi, paladynów dwójżę i w owymże domóstwie noc całą pozostał... Wedle opowieści bowiem wąpierzom bez proszenia do ludzkich domów wchodzić nie można, zasię dwójka krwiopijnych bestyj afront do nas silny ma...
- Arturze, pożnym chrześcijaninem jesteś... Czyże zgodę swoją dasz, jeślić ten rycer obieca, iże rodziny twej nie popali?
- Tak, pa...nie...
- Pobożnyś sługa Niezwyciężonego, Armandzie... I tyś może takim jest, Arturze...


Zaraz po tym, jak Armand posłał swego giermka do kościoła, aby spełnić prośbę swego dawnego mentora, do karczmy wkroczył znajomy Gerardowi wampir. Zwął się Jonathanem Sarassanim. Jakby Czarnemu Paladynowi nie dość było już złości i żądzy zniszczenia niewiernych, bezwstydnie paradowali oni mu tuż przed nosem. Teoretycznie powinno to być kroplą przepełniającą czarę opanowania Rideforta, jednakże opanowanie rycerza już dawno było fikcją...

- Toż to ów wąpierz... - rzekł Czarny Paladyn do de Perigolda...

Jakby wyczuwając niemal namacalne napięcie obu zakonników, wampir z uśmiechem podszedł do ich stołu i przysiadł się do zdębiałych rycerzy...

~~Bezwstydnik i bezbożnik...! Dajże mi siłę, Niezwyciężony, abym takich jak ówże wąpierz w ogniu oczyścić mógł!~~

- Bardzo miło mi poznać szanownych rycerzy. Jak już tutaj obecny Riderfort zdążył zauważyć, jestem wampirem. A teraz by nie budzić nieprzyjemnych stereotypów i nie żyć we wzajemnej złości i uprzedzeniach, zapraszam mości rycerzy na kufel piwa lub kielich wina. Odmówicie zaproszenia?
- niesławny zakonnik zaczął się zastanawiać, czy tak naprawdę ton głosu Sarassaniego jest miły, ironiczny, czy też dźwięczy przez niego głupota...
- Powiedziane przeć jest "Kto z wyklętymi spod praw boskich ucztować waży się, wyklętym niech sam będzie.".
- Tak się składa, przypadkiem, że w ręce święte pismo mi wpadło. I z tego co mnie moja "heretycka" pamięć nie myli... Ten dogmat brzmi "Kto z wyklętymi spod praw boskich ucztować waży się i radość z tego czerpie, wyklętym niech sam będzie." Nadal zapraszam w razie takim.
- Wszakże manuskrypt, w którym owy dogmat przedstawion tako był, za heretycki przeze kanonika Veluny uznan został, a tyś potworem... Odmawiam więc poczęstunku...
- Wszakże pogawędzić z tobą mogę, nimże sprawę twą osądzę... Cóże mi więc chcesz rzec...?
- drugi rycerz wyrzekł spiżowym głosem, zaś Gerard skrzywił się wyraźnie. Nie było tajemnicą, że Czarny Paladyn wszelaki dialog z istotami mroku uważa za zupełnie nieprzydatny i grożący popadnięciem w herezję.
- Szanuję. - skłonił się lekko wampir i uniósł trzymany w dłoni kielich. - Wasze zdrowie, mości Ridefort. - zanurzył usta w krwistoczerwonej cieczy. - W areszcie jestem. - ozwał się do Armanda...

Tym razem obaj paladyni odpowiedzieli równocześnie.

- A więc jest choćby troszynę sprawiedliwości w owym mieście... - wycedził Czarny Paladyn.
- W areszcie? Przeć wampiry się pali we trumnach wedle zwyczaju, jeśliż pamięć jeszcze ma nie łga.
- - Pali, ćwiartuje, rozsypuje na cztery strony świata. Jednak to są prawa Boskie. Jak sam Czarny Paladyn - bo słyszałem o tobie, żal, że nie czytałeś ballady poświęconej twojej osobie, była poczytna wśród szlachty - widzi, nie mają one tu wielkiej estymy.
- Prawa Boskie estymy nie mają...? Wszakże to przy świata-ć skończeniu one będą zwycięskie.
- Jakżesz rzekłeś, Gerardzie.
- Mam nadzieję, że dotrwam tego końca świata, by samemu się o tym przekonać.
- usmiechnął się lekko i skłonił się Riderfortowi. - Dziękuję za zajmującą rozmowę. Dam radę na przyszłość, więcej radości życia. Jeszcze młody jesteś, a już zgorzknienie tobie twe serce opętało. - Jonathan wzniósł jeszcze raz toast i wrócił do lady.

Zanim zaś ozwać się do kogoś zdołał, Bronthion również stanął w progu...

- Hola...! Tolerować, żeś plugawy stwór nocy zmuszon jestem! Jednakowyż to obraza obyczajów przez Kościół stanowionych...! Potwarz to obrzydliwa... - wrzasnął Gerard, krzywiąc się niemiłosiernie na widok obrażającego obyczaje negliżu owego potwora.
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 27-01-2008 o 13:51. Powód: Kłamstwo WD.