Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2008, 19:34   #41
Banned
 
Reputacja: 1 WitchDoctor nie jest za bardzo znany
Jonathan Byron

Wspomnienia jak po zgwałceniu dziewczyny i posileniu się jej słodką krwią zatańczył nad ich ciałami, wygrywając w tanach delikatną melodię na harfie; jak odczuwał perwersyjną rozkosz z patrzenia na ich martwe sylwetki, zastygłe w bólu i przerażeniu. Potem wziął truchła i przemykając po dachach budynków, ukrywając się przed wzrokiem ciekawskich dotarł aż na brzeg rzeki, po czym wrzucił je do niej, by popłynęły z prądem i nigdy nie zostały już odnalezione.

Miało nie być rozgłosu, a to byłoby bardzo nieciekawe, jeśli nagle jakiś szlachcic zostałby znaleziony martwy, wraz ze swoją ukochaną, do tego zgwałconą i wyssaną z krwi. Nie wiedział kim był ten młody fircyk, ale jeśli posługiwał się swoim imieniem to musiał być kimś znacznym. W dniach, gdy zaraza zbierała swoje żniwo, zniknięcie dwóch osób nie będzie niczym nadzwyczajnym.

Jonathan wiedział, że nie zostawił po sobie żadnych śladów, poza kałużą zakrzepłej krwi, pomiędzy kamiennymi płytami ulicy. I zastygłym w tamtej uliczce krzykiem i bólem. Wiedział, że jeszcze kiedyś tam wróci. Powspominać.

Upił łyk z kielicha i posmakował, było niezgorsze, ale i tak nie czuł skutków alkoholu miał bardzo mocną głowę, szczególnie jako wampir. Siedział przed ladą i wpatrywał się w tańczące cienie na ścianach. Miotały się po nich, rzucały w niesamowitym tańcu. Był nadal bardzo pobudzony krwią, patrzył na świat inaczej. Zamierzał tak przeczekać całą noc.
 

Ostatnio edytowane przez WitchDoctor : 26-01-2008 o 19:43. Powód: Powtórzenie
WitchDoctor jest offline  
Stary 26-01-2008, 19:36   #42
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Po rozmowie z von Gertzem wrócił do swojego pokoju. Położył na łóżku i wpatrywał w sufit rozmyślając o tej całej sytuacji. Poczuł się lekko głodny, lekko więc mógłby jeszcze wytrzymać, nie lubił posilać się w tak dużych miastach, tracił nad sobą panowanie i więcej niż jedna osoba zostaje zazwyczaj pozbawiona znaczniej części życiodajnego płynu.

Przekręcił się na łóżku na bok będąc jakiś niespokojny i podszedł do okna patrząc w noc.

-Piękna noc... tak piękna, że nie ma co dłużej siedzieć w tym pokoju.

Poprawił cały swój czarny przyodziewek komponujący się świetnie z mrokiem nocy i wielkim susem przeskoczył na dach sąsiedniego budynku. Ach jak dawno tego nie robił, czuł się wolny, szedł powoli bezszelestnie po dachach budynków obserwując okolicę. Nagle jego uszy wychwyciły dziwne sygnały. Przebiegł szybko po dwie ulice dalej i zobaczył dwoje ludzi, mężczyznę i kobietę przypartych do muru przez pięcioro rzezimieszków wygrażających im mieczami i mówiących.

- Dawać kasę, wszystko co macie słyszycie! I ani się wąż krzyczeć paniusiu bo ten Pan-wskazał palcem na mężczyznę obok- straci życie zanim skończysz. No dalej wyskakiwać z pieniędzy zanim osobiście się tym zajmiemy.
-Boję się Pierre... co zrobimy?
-Nie bój się kochanie...wszystko będzie dobrze
-odpowiedział kobiecie mężczyzna choć czuł, że wcale tak nie będzie- oddamy im pieniądze i sobie pójdą...

W tym momencie zaczął zdejmować sobie z pasa dwie sakiewki, zdjął z palców sygnety i inne kosztowności również zabrał swej kobiecie.

-No dalej przynieś to nam! -ponaglali bandyci-

Mężczyzna zebrał wszystko jakimś cudem w dwie ręce i podszedł do rzezimieszków. Wtedy dwaj podeszli do niego z boku i uderzyli silnie mieczami odrąbując mu obie dłonie. Mężczyzna padł na kolana patrząc na swe odrąbane dłonie ze złotem, płacząc i zaraz zwracając obiad obok.

Bronthion patrzył na to wszystko z góry, poczuł zapach krwi... który sprawił że poczuł głód, głód który powoli przejmował nad nim kontrolę. Spojrzał na swoje ręce, swoje paznokcie które zaczęły zamieniać się w pazury. Dygotał chwilę jakby z tym walcząc, odruchowo spojrzał co działo się na dole.

Kobieta widząc całą tą sytuację poruszała jedynie ustami nic nie mówiąc, była sparaliżowana strachem. Bandyci szydzili z mężczyzny na klęczkach który nie miał sił już na nic, nawet na skamlenie, wykrwawiał się, temu który stał najbliżej chyba się znudziło bo podszedł do niego i wbił silny sztych prosto w pierś, a mężczyzna osunął się bez życia.

-No... to teraz Twoja kolej paniusiu -powiedział jeden z bandytów uśmiechając się lubieżnie-

-Czy ludzie muszą być jak wilki? Przeżyje tylko najsilniejszy? I tu, w tym społeczeństwie, gdzie jednemu jest źle reszta powinna mu pomóc... a Ci by chcieli zarobić jeszcze na jego biedzie. Ja jestem potworem, ale oni są gorsi, nie zasługują na życie

Zaczynając to mówić nieświadomie podnosił głos aż w końcu mówił na tyle głośno że ludzie na dole go usłyszeli i podnieśli wzrok na dach budynku na którym siedział wampir, to była ostatnia rzecz jaką zrobili.

Zapach krwi był zbyt silny, nie panował nad sobą. Zeskoczył między nich wszystkich, potężnym uderzeniem ręki oderwał jednemu głowę. Fontanna krwi zbryzgała wszystkich w około. Drugiemu rozorał gardło, trzeciego przewrócił na ziemię i roztrzaskał głowę o krawężnik. Wtedy pozostali dwaj wzięli nogi za pas mając nadzieję na ucieczkę. Byli na tyle inteligentni by uciec w różnych kierunkach. Bronthion wyciągnął sztylet pokryty wcześniej dawką śmiertelnej trucizny i rzucił za tym po prawo trafiając między łopatki. ~A żebyś skapiał~ Ten po lewej nie pomyślał by wbiec między ludzi, skręcił w ciemną uliczkę, biegł na ślepo, potknął kilka razy po czym wstawał i biegł dalej. Wampir dogonił go szybko skacząc po dachach i za moment przyszpilił do ziemi. Bandzior wił się jak oszalały z całych sił walcząc o życie, zaczął krzyczeć. Wtedy dostał trzonkiem miecza w skroń i uspokoił się, a Bronth spojrzał chwilę na swą zdobycz, może niezbyt imponującą, ale tam w miejscu rzezi czekała na niego lepsza. Osuszył go do niemal do reszty i zadał sztych w serce pozorując inną śmierć. Wrzucił trupa w jakieś krzaki i wrócił tam gdzie wszystko się zaczęło, kobieta siedziała w tym samym miejscu szlochając cicho. Podchodząc obejrzał ją dokładnie, długie brązowe włosy, zgrabna sylwetka, jędrne piersi, zielone oczy, ładna buzia, nie można było powiedzieć że jest kobietą nieatrakcyjną.

Gdy podszedł do niej niemal cały pokryty krwią odsunęła się z odrazą ale krzyczeć nie miała sił, powiedziała zamiast tego:

-Zostaw mnie... samą... zostawcie mnie... nie mam nic... bez niego nie mam nic... bez mojego Pierre'a, moje życie legło w gruzach... straciłam całą rodzinę, teraz straciłam także i jego... co ja zrobię... matko co ja mam zrobić?

I zaczęła szlochać dalej. Bronthion jakby się uspokoił i dziwnie wygasł, za dużo w nim chyba było człowieka... za dużo zostało. ~Kurwa... po co ja sie ruszałem z tego pokoju, zawsze tak jest i co ja mam teraz z nią zrobić? Przecież jej nie zabije i nie zapomnę...~

- Gdzie mieszkasz? Jak masz na imię?
- Lucia Pa... a Pan?
- Bronthion, więc gdzie mieszkasz Lucia? Zaprowadzę Cię
-wpatruje się w jej oczy mamiąc i uspokajając-
Dziewczyna widocznie się uspokoiła
-Całkiem niedaleko... dwie ulice na lewo od karczmy "Przystań Jonasza" słyszał Pan?
-Tak słyszałem
-wstał i zebrał wszystkie kosztowności które leżały upaprane krwią Pierre'a -
-Weź to -powiedział krótko po czym zabrał małe sakiewki jeszcze bandytom-
~Co ja robię? Akcja charytatywna "Pomóż kobiecie w potrzebie"? A pal to licho, najwyżej będę żałował~

Wziął ją na ręce i silnie do siebie przycisnął, gdy spojrzała na niego pytająco odpowiedział.

-Postaraj się nie spaść i zamknij oczy.

Gdy tak się stało wskoczył lekko na dach budynku, po posiłku czuł się silniejszy, ale to chyba oczywiste. Pobiegł szybko przeskakując miedzy dachami i po chwili znalazł się te dwie ulice dalej na lewo od karczmy, zeskoczył na ziemię.

-Który dom?
-Tten
-wskazała palcem-

Podszedł do drzwi i postawił ją na ziemi, patrzył jak nie może trafić kluczem do drzwi ale nie pomagał, ręką ponagliła by również wszedł do środka, zrobił jak prosiła i rzucił część kosztowności jej męża których nie mogła zabrać na wersalkę, sakiewki bandytów oraz trochę swojego grosza.~Niczym dobry samarytanin~ Roześmiał się nagle ale zaraz uspokoił patrząc jak tępo usiadła na kanapie i siedzi ze wzrokiem wlepionym w podłogę. ~Pod wpływem uroku jest spokojna... zobaczymy jak będzie jutro, być może będzie wolała inne życie od tego które ją teraz czeka...~ Zamknął drzwi od środka i wyleciał przez lufcik jako nietoperz kończąc lot w swoim pokoju.

Ściągnął pokrwawione ciuchy i w samych gaciach zaniósł je do pralni w której pachoł przyjął je bez słowa.

-Zapłacę jutro -powiedział od niechcenia i wrócił na górę-

I tak siedząc na górze przypomniało mu się jak miejsce spotkania z ową Lucią musi teraz wyglądać. ~Ja pierdole~ Nie myśląc zbytnio w gaciach znów wylazł w noc i pobiegł szybko na miejsce zdarzenia. Jakby ktoś go teraz zobaczył musiałby pomyśleć że jakiś transwestyta psychol lata po budynkach i straszy biedne staruszki, no ale mało go to obchodziło. Gdy zobaczył już okolicę zdarzenia zaklął wrednie bo właśnie strażnicy miejscy ewidentnie badali teren w poszukiwaniu sprawcy... Co tu dużo mówić, jego talent do przynoszenia kłopotów działał bez zarzutu. Wrócił cichaczem do pokoju i zszedł na dół, stanął obok Jonathana który też widać kolorki miał i powiedział.

-Dajcie mi wódki...
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 26-01-2008 o 19:48.
Bronthion jest offline  
Stary 27-01-2008, 13:04   #43
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

Sprawę zabitego wieśniaka załatwił dość szybko - rodzina nie była zbyt chętna do sprzeczki o wysokość główszczyzny. Jasnym było, iż jeżeli zażądają wyższej kwoty, rycerz może sprawdzić czystość ich wiary. Tego zaś lepiej było unikać, więc sakiewka Gerarda nie straciła zbytnio na wadze. Czasu Czarny Paladyn także nie stracił zbyt wiele, ponieważ ludzie, pomni losu, jaki spotkał nieszczęsnego rozmówcę Rideforta, starali się nie nadwrężać cierpliwości ser Gerarda de Ridefort.

Do świtu było jeszcze dość sporo czasu, więc sługa Niezwyciężonego planował spędzić go na modlitwach, gdy wtem zobaczył kogoś znajomego, kto przybyć mógł zapewne dopiero przed kilkoma chwilami.

Ów znajomy miał długie blond włosy, ostre rysy twarzy, zielone oczy i charakterystyczną bliznę przecinającą twarz - zrobioną dawno temu od miecza jednego z bitniejszych heretyków - oraz nosił srebrzysty płaszcz z czarnym mieczem narzucony na plecy. Był to z pewnością ser Armand de Perigold, rycerz z Zakonu

Rycerstwa Veluny, przybyły z jakiegoś powodu do Brzegu. Gerard uśmiechnął się nieznacznie. Armand był jego poplecznikiem w zakonie, kiedy Czarny Paladyn sprawował urząd komtura Wysogrodu i zasiadał w kapitule Zakonu.

Paladyn wątpił, aby de Perigold odważył się bronić jego racji w czasach po jego wygnaniu, lecz o ile docierały do niego prawdziwe wieści, zakonnik wciąż uznawał ideały. Uznawał potęgę wiary, której trzeba było podporządkować swoje życie. Uznawał konieczność walki z heretykami. Uznawał wagę męstwa i w pogardzie miał tych, dla których konieczność zbawienia dusz była czymś nieoczywistym. Przy tym, w przeciwieństwie do Rideforta, wiara nie przyćmiła jego rozsądku. Dlatego, chociaż w walce mieczem i swym zaufaniem Niezwyciężonemu Gerard wciąż nad nim sporo górował, większość ludności Bissel stwierdziłaby, że Armand stał znacznie bliżej ideału paladyna niż Czarny Paladyn. Był to istny dar nieba dla kompanii, która reputację miała dość niedwuznaczną...


- Witajże w imię przesławne Niezwyciężonego, cóże przywiodło cię do takiegoż występków siedliszcza?
- Jeśliż uszy mi jeszcze nie łżą, to wciąż nie uchybiasz roli paladyna, Gerardzie.
- twarz rycerza rozjaśnił lekki uśmiech - Aniż troszynę czas nie tknął cię od dnia, w którymże byłem przeze ciebie pasowany. A przybywam tu w tą godzinę, bowiem brat Luzynan, z łaski Pana naszego Wielki Mistrz, z woli kapituły do Senecji posłać mnie nakazał... Wszakże nurtuje mnie jedna kwestyja - po cóże ci pancerz w takiejż oberży...?
- Nie dziwota, że o to pytasz, przecie języka zasięgnąć jeszcze zapewne nie zdołałeś... Ale wiedzieć musisz, iże w tej oberży wąpierze były.
- Wąpierze...?
- spytał z powątpiewaniem de Perigold. Ich cicha rozmowa nie różniła się zbytnio od tych, jakie swego czasu przeprowadzał z Gerardem... Jednakże rycerz, mimo że osiem lat już w zakonie służył, ani jednego wąpierza nie spotkał.
- Takoż i ja wcześniej ichże nigdyż nie zoczyłem... Aliści Niezwyciężon widać chciał, abym potwarz taką na swejże drodze spotkał. Dwaj byli, a miano jednego, poety pono, poznać dane mi było - Jonathan mu było... Drugi zasię Bronthionem się zowie, co ode jednego z jego towarzyszy dowiedzieć mi było się dane. Czyże wąpierzami są, sprawdzić nakazałem... Lecz tłuszcza nie dopuściła nas, za gorszych od wąpierza nas widać uważając... Jedno pamiętam - poetą mieniący się cienia nie rzucał, co poprzysięgam na Mormegila, któregoż nosić dane mi było, swójże honor rycerski i swe służebnictwo Panu.
- Komuż innemu wiary bymże nie dał... Aliści twemu ślubowi ufam... Cóże więc chcesz, abym zrobił?
- Pogawędzić z tobą rzeczą jest miłą, jednakowyż czas nieubłagany zmusza nas do działania... Przysługę mi wielką oddać możesz, śląc giermka swego z prośbami o wsparcie do sług Pana naszego... A jeżelisz umysł mój z latami się nie zmącił, skoroż do Senecji cię posłali, czyże świta twa z brzegu nie pochodzi?
- Jasne-ć to.
- Toż zapewne domóstwo tutajże mają...? Przysłużyć się Niezwyciężonemu mogliby, jeśliby jeden ugościł w nim przez noc, która po dniu owym koleją rzeczy nadejść musi, paladynów dwójżę i w owymże domóstwie noc całą pozostał... Wedle opowieści bowiem wąpierzom bez proszenia do ludzkich domów wchodzić nie można, zasię dwójka krwiopijnych bestyj afront do nas silny ma...
- Arturze, pożnym chrześcijaninem jesteś... Czyże zgodę swoją dasz, jeślić ten rycer obieca, iże rodziny twej nie popali?
- Tak, pa...nie...
- Pobożnyś sługa Niezwyciężonego, Armandzie... I tyś może takim jest, Arturze...


Zaraz po tym, jak Armand posłał swego giermka do kościoła, aby spełnić prośbę swego dawnego mentora, do karczmy wkroczył znajomy Gerardowi wampir. Zwął się Jonathanem Sarassanim. Jakby Czarnemu Paladynowi nie dość było już złości i żądzy zniszczenia niewiernych, bezwstydnie paradowali oni mu tuż przed nosem. Teoretycznie powinno to być kroplą przepełniającą czarę opanowania Rideforta, jednakże opanowanie rycerza już dawno było fikcją...

- Toż to ów wąpierz... - rzekł Czarny Paladyn do de Perigolda...

Jakby wyczuwając niemal namacalne napięcie obu zakonników, wampir z uśmiechem podszedł do ich stołu i przysiadł się do zdębiałych rycerzy...

~~Bezwstydnik i bezbożnik...! Dajże mi siłę, Niezwyciężony, abym takich jak ówże wąpierz w ogniu oczyścić mógł!~~

- Bardzo miło mi poznać szanownych rycerzy. Jak już tutaj obecny Riderfort zdążył zauważyć, jestem wampirem. A teraz by nie budzić nieprzyjemnych stereotypów i nie żyć we wzajemnej złości i uprzedzeniach, zapraszam mości rycerzy na kufel piwa lub kielich wina. Odmówicie zaproszenia?
- niesławny zakonnik zaczął się zastanawiać, czy tak naprawdę ton głosu Sarassaniego jest miły, ironiczny, czy też dźwięczy przez niego głupota...
- Powiedziane przeć jest "Kto z wyklętymi spod praw boskich ucztować waży się, wyklętym niech sam będzie.".
- Tak się składa, przypadkiem, że w ręce święte pismo mi wpadło. I z tego co mnie moja "heretycka" pamięć nie myli... Ten dogmat brzmi "Kto z wyklętymi spod praw boskich ucztować waży się i radość z tego czerpie, wyklętym niech sam będzie." Nadal zapraszam w razie takim.
- Wszakże manuskrypt, w którym owy dogmat przedstawion tako był, za heretycki przeze kanonika Veluny uznan został, a tyś potworem... Odmawiam więc poczęstunku...
- Wszakże pogawędzić z tobą mogę, nimże sprawę twą osądzę... Cóże mi więc chcesz rzec...?
- drugi rycerz wyrzekł spiżowym głosem, zaś Gerard skrzywił się wyraźnie. Nie było tajemnicą, że Czarny Paladyn wszelaki dialog z istotami mroku uważa za zupełnie nieprzydatny i grożący popadnięciem w herezję.
- Szanuję. - skłonił się lekko wampir i uniósł trzymany w dłoni kielich. - Wasze zdrowie, mości Ridefort. - zanurzył usta w krwistoczerwonej cieczy. - W areszcie jestem. - ozwał się do Armanda...

Tym razem obaj paladyni odpowiedzieli równocześnie.

- A więc jest choćby troszynę sprawiedliwości w owym mieście... - wycedził Czarny Paladyn.
- W areszcie? Przeć wampiry się pali we trumnach wedle zwyczaju, jeśliż pamięć jeszcze ma nie łga.
- - Pali, ćwiartuje, rozsypuje na cztery strony świata. Jednak to są prawa Boskie. Jak sam Czarny Paladyn - bo słyszałem o tobie, żal, że nie czytałeś ballady poświęconej twojej osobie, była poczytna wśród szlachty - widzi, nie mają one tu wielkiej estymy.
- Prawa Boskie estymy nie mają...? Wszakże to przy świata-ć skończeniu one będą zwycięskie.
- Jakżesz rzekłeś, Gerardzie.
- Mam nadzieję, że dotrwam tego końca świata, by samemu się o tym przekonać.
- usmiechnął się lekko i skłonił się Riderfortowi. - Dziękuję za zajmującą rozmowę. Dam radę na przyszłość, więcej radości życia. Jeszcze młody jesteś, a już zgorzknienie tobie twe serce opętało. - Jonathan wzniósł jeszcze raz toast i wrócił do lady.

Zanim zaś ozwać się do kogoś zdołał, Bronthion również stanął w progu...

- Hola...! Tolerować, żeś plugawy stwór nocy zmuszon jestem! Jednakowyż to obraza obyczajów przez Kościół stanowionych...! Potwarz to obrzydliwa... - wrzasnął Gerard, krzywiąc się niemiłosiernie na widok obrażającego obyczaje negliżu owego potwora.
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 27-01-2008 o 13:51. Powód: Kłamstwo WD.
 
Stary 27-01-2008, 14:56   #44
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze


Zdziwion bardzo był ze wszyscy tacy zszokowani na jego widok.

- Co sie tak patrzycie? Rogi mi urosły albo inne cholerstwo? Ogon mam? -skubnął brodę- aaaa już wiem -roześmiał się- szanowni rycerze chyba znają takie coś jak śmierdzące i brudne ubrania? Moje właśnie takie były po podróży więc dałem do wyczyszczenia, a przecież nie jestem dziewicą przed smokiem uciekającą by się ciała swego wstydzić -poprawił gacie średniej długości- a poza tym nie łażę całkowicie w negliżu i tez mnie to nie raduje zapewniam. Jak tylko zwrócą mi ubrania niezwłocznie je założę. Jestem pewien że kościół zrozumie. A teraz jeśli Panowie wybaczą -ukłonił się dwornie- nie będę Panów na tyle strofował moim negliżem więc proszę na mnie uwagi nie zwracać, ja na Panów nie będę i wszyscy będą zadowoleni.

Mówiąc to podszedł do lady i zamówił ćwiartkę wódki i sok pomarańczowy, zrobił na szybko skromnego drinka.

-Zdrowie wielmożów -wypił do dna patrząc na rycerzy prowokacyjnie-
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 27-01-2008, 22:36   #45
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację


Ta noc w „Przystani Jonasza” mijała powoli. Dyskursy żywiołowe zamieniły się w żywiołowe mniej. Wino, piwo i cieńkusz podawane przez coraz bardziej śpiącego karczmarza pojawiały się coraz to wolniej, choć nieborak starał się jak mógł i co raz to wychodził na świeże powietrze by sobie orzeźwienia zażyć. Jednak z czasem gości zaczęło ubywać a łuczywa jęły dogasać nie wymieniane, najpewniej celowo, przez karczmarza na nowe. W końcu zgasły ostatnie rozmowy a za ostatnim biesiadnikiem zaskrzypiały wiodące na pięterko schody. „Przystań Jonasza” pogrążyła się w nerwowym dla niektórych, a błogosławionym dla innych, śnie.

Świt w przystani brzeskiej budził się zwyczajnie, jak co dzień. Pierwsi wyruszyli na łów rybacy a ich skrzekliwe głosy gromko wykrzykujące obelg pod adresem kumotrów z innych łodzi budziły tych, których sen należał do słabszych. Zaskrzypiały drewniane pomosty, chlupnęły w wodę wiosła. Kolejne łodzie odbijały od brzegu niosąc tych, którzy z rzeki żyli, obciążone sieciami linami i hakami. Na sumy. Dzień jak co dzień, obwieściły nieco później koguty piejąc swój codzienny hejnał. Wśród pozostałych mieszkańców przystani szybko do swoich robót ruszyli portowi robotnicy, szkutnicy i sieciarze. Ludziska krzątali się spiesznie, chcąc z ranka wykonać jak najwięcej. Śpiący w gospodach wędrowcy nie widzieli ni powrotu rybaków, ni pospiesznego handlu rybą, ni w końcu nawet kilku bab, które z miasta dotarły do przystani by wybrać najświeższy towar. Kiedy pierwsi z gości przybyłych do Brzegu i objętych kwarantanną wstawał, przystań wróciła do swojej drzemki. Tylko strażnicy wartujący na pomostach, przy bramach miejskich i patrolujący wąskie i błotne uliczki podbrzeskiego podgrodzia zachowywali podziwu godną czujność. Oni jednak znali już wieści, które dla innych pozostały tajemnicą i mając świadomość, że gdzieś w przystani czai się krwawy morderca, wykazywali zdroworozsądkową ostrożność.


* * *


Jonathan, Bronthir:

Kułak z trzaskiem huknął w drzwi. Raz drugi, trzeci! Jakby ktoś, kto walił we wrota nie miał zbyt wiele czasu. Odziani już od bladego świtu w starannie dobrane, okrywające przed słońcem całe ciało ubranie otworzyli dostrzegając w drzwiach stojącego strażnika w barwach Brzegu.

- Pan Gustaw von Gertz kazali was budzić i czem prędzej prowadzić do miasta. Proszę tedy za mną. Wasze rzeczy zostaną wam dostarczone. Później.

Ruszyli pamiętając słowa ser Gustawa. Gospoda jeszcze spała, choć oberżysta już się krzątał na zapleczu, kiedy schodzili po schodach do biesiadnej. Żołnierz prowadził pewnie. Otworzył drzwi i ruszył w zalany słońcem poranek nie dostrzegając pewnego wahania tych, których prowadził. Jego słońce tak nie raziło jak ich. I nie czyniło mu tak wielkiej szkody, że musiał oblekać kolejne warstwy grubej przyodziewa by zachować zdrowie i całą skórę. Mimo to ruszyli, mając świadomość, że możliwym jest, iż to ostatnia taka wędrówka. Minęli kolejno kilka wąskich uliczek podgrodzia, bramę miejską, przez którą przepuszczono ich bez śladu zastrzeżeń, jakby wszystko było już dawno omówione i przygotowane. Tu właśnie czekał na nich poznany już wczoraj „Czarny”. Czekał i odprawiwszy żołdaka skinieniem równie miłym jak kopniak w dupę, ruszył nie zważając czy dwaj krwiopijcy podążają za nim, czy nie. Prowadził szybkim krokiem tak, że spod czarnego habitu błyskały jedynie gołe stopy odziane w sandały. Bladość bijąca od jego skóry była żywym dowodem na to, że nie oni jedni nie lubili słońca.

Uliczki Brzegu wypełniał radosny gwar. Młodzi ulicznicy z wyciem przebiegli obok, rozchlapując błotne kałuże w pogoni za wychudzonym, rozmiałczanym kotem. Zaraz za nimi mknął jakiś straganiarz, któremu smyki porwały po bułce. W beznadziejnej pogoni za sprawiedliwością. Kramarze wystawiali swe produkty a pierwsze przekupki wracały już do swoich domów objuczone pełnymi sprawunków, wiklinowymi koszami. Miasto powoli budziło się do życia. „Czarny” szybko minął kilka przecznic nie zważając na kilka plwocin, które ukradkiem zostały posłane w jego kierunku. Widać bractwo, do którego należał, nie cieszyło się przychylnością ogółu mieszkańców. Kiedy dotarli do jego siedziby obaj prowadzeni zrozumieli po części czemu. Czarna wieża przylegająca do miejskich murów, była okopcona w wielu miejscach, w kilku widać było świeży kamień i zaprawę, żywy dowód na to, że wieżę ktoś przywołał do życia z martwych. Jednak nie wieża a dwa rozwieszone na ścianie, wychudłe tak, że niemal przeźroczyste, ciała takich właśnie smyków jakie mijały trójkę wędrowców, budziły największą grozę. Rozwieszone na wmurowanych w kamień kajdanach. Napis wiszący na chwiejącym się na łańcuchu szyldzie był jasny „złodzieje”, co jednak nie tłumaczyło wiele. „Czarny” nie poświęcił im nawet cienia uwagi. Przywykł. Poprowadził do drzwi i zastukał stalową kołatką wsłuchując się w głuchy dźwięk jaki wydała. Dwaj jego towarzysze rozglądając się po okolicy uzmysłowili sobie, że okoliczne domy sprawiają wrażenie pustych. Jakby nikt nie chciał mieszkać w okolicy owej czarnej wieży, co wcale ciasnym mieście jakim był w swoich murach Brzeg, normalne nie było. Nie czekali jednak długo a wpuszczono ich. Przez wąskie odrzwia wprost w mroczną i ciemną czeluść. Do grobu. Z którego Bronthion i Jonathan nigdy już mięli nie wyjść.


* * *


Biesiadna zaludniała się powoli. Pierwsi zeszli dwaj kupcy, których człek wczoraj tak obelżywie potraktował Paladynów za co wzięto go w pęta. Później pojawił się sam ser Gustaw, zmęczony wyraźnie, najwidoczniej z racji nie młodego już wieku. Kolejno zapełniała się biesiadna bowiem każdy niemal, kto poczuł smakowity zapach warzonej kaszy z omastą, pieczonych skwarek i polewki budził się z burczeniem w brzuchu. Lub kacem, jeśli w dniu wczorajszym przeholował z napitkiem. Zwykła atmosfera poranku w karczmie nie pasowała nijak do „zarazy” która miała zaatakować miasto.

Podróżni z „Żaby”, którym dane było przetrwać noc, zdali się być jednymi z pierwszych biesiadników. Oni i Paladyni, którzy jakby nieco stracili na swojej wczorajszej zaczepliwości. Śpiący w kącie biesiadnej Peter nawet nie opuścił biesiadnej przez to też pierwszy dostrzegł poruszenie za oknami oberży. Przez wąską ulicę ku oberży szło pięciu zbrojnych niosąc jakieś tobołek. Szli wprost ku „Przystani Jonasza” i pewnikiem nie było by go to zdziwiło zupełnie, gdyby nie fakt, że szli pod bronią, w ciężkich i nieporęcznych kolczugach a nim jeden z nich wszedł do gospody pozostała czwórka rozeszła się na boki najwidoczniej obchodząc karczmę.

Wrota karczmy otworzyły się szeroko, kiedy strażnik niosący tobołek wszedł przez nie i ruszył żwawym krokiem ku dostrzeżonemu dowódcy garnizonu przystani, który właśnie się posilał. Ich rozmowa była jednak krótka i cicha a ser Gustaw zaraz, jak tylko usłyszał co mu ściszonym głosem mówi żołdak zajrzał do podanego wora i skinął odprawiając żołnierza. Sam siadł najwidoczniej się nad czymś zastanawiając. Dopiero po chwili, kiedy za żołnierzem zamknęły się drzwi karczmy, wstał i ruszył na środek gospody tutaj skupiając na sobie uwagę wszystkich biesiadników. Poczekał aż ucichną szepty, uniósł w górę prawicę prosząc o uwagę. Dopiero w zupełnej ciszy, jaką można by kroić, przemówił gromko:

- Stała się rzecz zła. Otóż jeden z gości tej oberży, człek zwany Butem, szyper wczoraj przybyłej łodzi, próbował zabić dwóch strażników. Został zgładzony, ale pewnym jest, że miał on cel i powód, dla którego czynił co czynił. Sądzę, że zbadanie jego sakw pozwoli na uzyskanie odpowiedzi na wiele pytań. Myślę też, że miał on wspólników. Być może to właśnie oni odpowiedzialni byli za wybuch „zarazy” która wczorajszej nocy zebrała tyle ofiar na podgrodziu i w mieście. Zatem, wiem to ponad wszelką wątpliwość, ów zbójca przybył na łodzi „Żabą” zwanej. Nakazuję więc by wszyscy, którzy przybyli wespół z nim, udali się do mojej komnaty po śniadaniu, celem udzielenia niezbędnych wyjaśnień. O to samo proszę również szlachetnych Paladynów, albowiem ich mądra rada wielce nam może w tej pachnącej czarną magią sprawie pomóc. Proszę owe prośby traktować jak rozkazy, które sam Książę, swoją powagą potwierdza!

Jego tyrada nie została przerwana przez nikogo. Kiedy zaś skończył skłonił się urodzonym po czym ruszył do góry nie zważając na to, że pozostawił za sobą grobową ciszę. Siedzący najbliżej jego Oliver milczał cały czas nie mogąc oderwać oczu od krwawej plamy, która powstała z posoki dobywającej się z dzierżonego przez żołdaka wora. Peter, który słyszał wszystko doskonale, nie mógł oderwać swego wzroku od czegoś zupełnie innego. Od małego pakunku, który niezdarnie wciśnięty wystawał właśnie z jego położonego pod ławą tobołka. O tym, że wcześniej go tam nie było, nie musiał się upewniać, bowiem zawartość swoich sakw znał aż zbyt dobrze…


* * *


Bronthion i Jonathan:

Wprowadzono ich do małej, zimnej i mrocznej komnaty, która tonęła w mroku oświetlona jedną tylko świecą. Im jednak ów mrok wszechobecnej w czarnej wieży „Czarnych” nie przeszkadzał. Ni wilgoć zalęgła w ich korytarzach. Nawet wycie potępieńcze niosące się wąskimi korytarzami dodawało murom charakteru. Siedzący za stołem człek, odziany w czarny habit z głębokim kapturem, czekał na nich samotnie. Jakby zupełnie nie dbał o niebezpieczeństwo, jakie mogło nieść dlań takie spotkanie. Lekkie drżenie magii wyczuć mogły najwrażliwsze ze zmysłów. On ich o takie nie podejrzewał. Dwa zydle na które skinął były ich miejscem spoczynku. On siedział na podobnym. Poczekał aż ochłoną, poczekał chwilę jeszcze, po czym odezwał się głosem, który zdawał się pochodzić z trzewi ziemi.

- Witajcie w Wieży. Wiem, że nie jesteście jeszcze jednymi z nas, ale to kwestia czasu. Dla takich jak Wy, jedynie wierna służba potędze dać może szansę ocalenia. Wieża wam ją da. Żądając w zamian jedynie jednego. Posłuszeństwa. Oddania całkowitego. Myślicie, że jesteście gotowi na taką ofiarę?

- Jaki mamy wybór, Panie? – głos Jonathana zagrzmiał grobowo. Właściwie zupełnie.

- Żaden. Wiecie o tym doskonale. Jednak ja mam wybór. Nie każdego do Wieży przyjmę. Chcę więc wiedzieć, że się do niej nadajecie. Dam wam zadanie. Ważne zadanie. Jeśli je spełnicie, będziecie jednymi z nas. Jeśli nie, czas wasz dobiegnie końca.

- Zapewne. Ciekawym…- Bronthion miał zdanie polemiczne, jako i zwykle, le nie dane mu było go skończyć. „Czarny” przerwał mu w pół słowa.

- Nie interesuje mnie czegoś ciekaw, krwiopijco. Zaspokój swą ciekawość gdzie indziej. Teraz masz słuchać. Do miasta, wiecie o tym, przybyło trzech Paladynów. Wieża nie chce, by włóczyli się oni ulicami miasta. Chce ich głów. Ale tak, by to wyglądało na wypadek. Czy to zrozumiałe? – obaj skinęli głowami, bowiem wiedzieli o kogo chodzi i gdzie owych szukać. Jednak „Czarny” miał w zanadrzu coś jeszcze. Coś, czym uraczył ich na „do widzenia”.

- Musicie jednak wiedzieć, że wypełnienie zadania to nie wszystko. Wieża, to miejsce elitarne. Tu nie przyjmuje się byle ścierciałki. Jesteśmy najlepsi. Wy też tacy będziecie. Do Wieży bowiem może wrócić tylko jeden z was. Z głową drugiego… - wypowiedziane na odchodnym słowa, były jasnym wyrokiem. Jednak oni wiedzieli również, że na polemikę nie jest to czas najlepszy. Wyprowadzani z Wieży spoglądali na siebie ważąc swe siły. Świadomi tego, że czas próby prędzej czy później, nadejdzie…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 28-01-2008, 02:39   #46
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Jonathan Byron

Wyszedł z czarnej wieży. Kątem oka obserwował swego wampirzego „sojusznika”, teraz musiał być bardzo uważny i czujny, musiał wznieść się na wyżyny przebiegłości by rozegrać to odpowiednio. Jego towarzysz był narwany, niecierpliwy, zachował tak wiele ludzkich cech, że Jonathan nie mógł się temu nadziwić. Bronthion nie został wychowany w poszanowaniu wampirzych zasad i tajemnic, które kierowały życiem każdego prawdziwego krwiopijcy. Te reguły pozwalały przetrwać w ludzkim świecie, w wszechobecnej pustce, gdy jedynym towarzyszem jest naglący głód - żądza krwi; w groźnym mroku nocy i promieniach palącego jak żywy ogień słońca.

Jonathan wiedział o wampirach więcej niż większość jego „gatunku”. Sarassani przekazał mu całą swoją wiedzę, zgromadzoną przez kilkaset lat życia jako krwiopijca. Tajemnice wampirów... Wszystkie ich słabości, nawet te o których nie wiedzą uczeni studiujący ten temat latami; nawet te, o których rzadko wiedzą same wampiry. Byron rozszerzył tą wiedzę, zagłębił się w najczarniejsze grimuary, od których lektury nawet jego nieumarłe, lodowate serce drżało, a z każdą przewracaną stronicą czuł jakby tracił cząstkę swego jestestwa – swej duszy. Dowiedział się rzeczy prawdziwszych niż sama śmierć. Jednak jednej rzeczy nawet te mroczne tomiska nie wyjaśniły poecie. Czym byli...

Bronthion pił krew, potrafił zmieniać się w nietoperza, a zwykła broń nie czyniła mu żadnej krzywdy, żył w nocy, w dzień ukrywając się, zabijał by się posilić i zabijał dla rozkoszy. Jednak... nie był wampirem. Mógł się za takowego uważać, wykrzyczeć to całemu światu, wyssać do cna tysiące ofiar ale nawet to nie uczyniłoby z niego prawdziwego wampira. Jonathan dobrze to wiedział i miał nadzieję, że to daje mu przewagę. Kim więc był Bronthion? Niczym więcej jak zwykłym pomiotem, bękartem wampirzego rodu, efektem nierozwagi swego pana, tak samo żałosnego jak i on sam. Wiedział, że będzie go musiał w końcu unicestwić, nie podobało mu się to, ale taka była cena jego przetrwania. Nie zawaha się, gdy nadejdzie czas. Jednak na razie Bronthion był użyteczny. Czas pokaże.

Doceniał mistrzostwo „Czarnego” w budowaniu napięcia, ten zakonnik swym mrocznym sercem mógł z powodzeniem dorównywać wampirom i demonom. Ten ton głosu, słowa wypowiadane z taką zimną obojętnością; z zamaskowaną pod kapturem nutką uśmiechu mogły przerazić prawie każdego. Prawie. Gdyż Jonathan miał równie czarne serce jak on, a może nawet czarniejsze? Bo wyprane z wszelkich emocji i ludzkich słabości. Tak samo jak jego mistrz, krew z krwi, był jego synem, a on go zostawił, opuścił. Poczuł ukłucie żalu, tak pierwotnego i znanego tylko temu, kto utracił swą jedyną miłość czy rodzinę... Dlaczego? Spytał się po cichu, był aż tak pyszny? Zrozumiał swój błąd, dlaczego on nie wrócił. Zostawił te myśli odcinając je chłodną ścianą obojętności.

Wszędzie dookoła było pusto, opuszczone domy z rozbitymi szybami i dziurami w ścianach, zdemolowane wozy. Ludzie nie zbliżali się do Bractwa, do czarnej wieży. Byli sami. Jednak Jonathan miał do załatwienia kilka rzeczy, w świetle ostatnich faktów.
- Spotkamy się tutaj. Jutro. W nocy. Będę czekał na ciebie. Nie zrób niczego... nierozważnego, nie chcemy rozgłosu. – kiwnął drugiemu wampirowi głową i oddalił się zaciągając mocniej kaptur na głowę.

***

„Ballistarius” mówił napis na szyldzie nad małym budyneczkiem na uboczu. Jednak wypytał ludzi na ulicach i wiedział, że tu mieszka prawdziwy „specjalista”, wirtuoz kusz i łuków. Na szczęście dla wampira właściciel warsztatu odpoczywał siedząc na drewnianym klocu przed oknem. Byron skłonił mu się lekko, jednak mimo to mężczyzna patrzył na niego nieprzychylnym wzrokiem.
- Gospodarzu.
- Czego chcesz? – odburknął starszy mężczyzna i wstał z kloca patrząc bacznie na nowo przybyłego mężczyznę.
- Mógłbyś zaprosić mnie do środka twego przybytku? Byśmy przedyskutowali robotę, którą dla mnie wykonać.- sięgnął do sakiewki i wyjął kilka złotych monet. Oczy miastowego rzemieślnika zalśniły chwytając błysk lwów.
- A no... Jak tak to zapraszam. – razem przekroczyli próg warsztatu.
- Chciałbym... Byś zrobił dla mnie... To. – wyjął z kieszeni kawałek papieru, na którym wcześniej narysował pewien szkic. Mężczyzna spojrzał na rysunek i zadrżał wyraźnie.
- Ale...
- Bez żadnego ale.- Jonathan spojrzał mężczyźnie w oczy. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi... Dostaniesz swoją zapłatę... Tylko zrobisz dla mnie tą małą przysługę. Nic co by wykraczało poza twoje umiejętności, jesteś w końcu mistrzem, prawda?
- Ta...ak... Panie....
- Znakomicie... Odbiorę ją jutro. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nie możesz.- uśmiechnął się obnażając zęby, ale mężczyzna już tego nie widział, był pochłonięty pracą. Jonathan wziął jeszcze leżący nieopodal mocny drewniany kołek i wsadził go sobie za pas, przysłaniając płaszczem. Musiał być przygotowany, na wszelki wypadek.
~~Wampir, wampirowi wilkiem.~~, uśmiechnął się pod nosem na irracjonalne brzmienie tych słów i wyszedł z warsztatu, wróci tu jutro i na pewno... nagrodzi mężczyznę. Telepatycznie kazał mu jeszcze zamknąć za nim drzwi i ruszył do kolejnego miejsca...

***

Kroki swe skierował na targ, tam mógł zrobić „odpowiednie” zakupy. Kluczył chwilę między straganami aż wreszcie dostrzegł to, czego tak bardzo teraz szukał. Podszedł do przekupki, która właśnie rozmawiała z jakimś bogato ubranym szlachcicem.
- Mamy wszelkie kruszce, najlepsza jakość, sprowadzane z największych krasnoludzkich kopalni!
- No nie wiem, a to srebro to niby czyste jest?
- Jak łza!
Szlachcic jeszcze marudził trochę i wreszcie nic nie kupił, jednak Jonathan nie chciał odchodzić stąd z pustymi rękoma. Uśmiechnął się lekko nie otwierając ust.
- Ja za to kupię, piękna pani. – spojrzał jej w oczy i jął przemawiać cicho i zachęcająco. - Jednak... To na pewno nie jest czysta ruda. Zapłacę połowę.
- Ale... – tutaj zawahała się, jednak nie mogła odwrócić wzroku od oczu wampira, nie mogła przestać słuchać dźwięczącego jej w uszach głosu... Wreszcie odpowiedziała, jak zahipnotyzowana. - To na pewno nie jest czysta ruda, przepraszam. Niech szanowny pan zapłaci chociaż połowę.
- Nic się nie stało, proszę, o to ćwierć ceny, na jaką się umawialiśmy.
- Dziękuję.- kobieta podała mu niemałe zawiniątko, lubił naginać wolę ludzką, prości ludzie byli łatwi do manipulacji, głupi. To nie było tak samo jak spoglądał w oczy Olivera, czy Rideforta, o nie. Zostały mu jeszcze tylko dwa miejsca do odwiedzenia... Ostatnie, by być przygotowanym, na kolejne dni i to co przyniesie los.

***

Bez trudu odnalazł kowala, który zgodził się by przetopić zakupiony srebrny kruszec i pokryć nim ostrze rapiera Jonathana. To było ostateczne zabezpieczenie. Byron nie chciał zabijać Bronthiona, ale gdy przyjdzie co do czego, to wolał być przygotowany. Nigdy nie sądził, że dla własnego przeżycia, będzie musiał się zmierzyć, no może nie z takim jak on, ale bardzo podobnym, osobnikiem...

***

Robiło się już późno, jednak zmrok był najlepszą porą na załatwienie tej ostatniej sprawy. Jeszcze się dziwił jak łatwo dostać w Brzegu wszystko, co się zapragnie. Teraz szedł na spotkanie z osobą, która mogła mu dostarczyć truciznę. Jego rozmówca czekał w umówionym miejscu. Bardzo dobrze. Jonathan raźnym krokiem podszedł do niego, kryjąc się za kapturem.
- Witaj. Wiem, że możesz mi... hmm nazwijmy to pomocą tak... możesz mi pomóc.
- Skąd wiesz, że chcę tobie pomóc? – Jonathan rzucił sakiewkę na ziemię. Zabrzęczała słodkim dźwiękiem monet. To była połowa jego pozostałych funduszy.
- Trucizna. Jednak w takiej formie. Jaką ja zechcę. – szybko objaśnił jaka to ma być trucizna i w jakiej formie.
- Dziwne, ale klient nasz pan. Przejdziemy do konkretów, co? – mężczyzna już schylał się po sakiewkę, gdy Byron złapał go za kark i rzucił o ścianę z nieludzką siłą.
- Gdy ją dostanę... Nie chcemy byś zniknął z pieniędzmi. Widzisz, że mam złoto, teraz ty pokaż, że chcesz mieć to, czego ja pragnę.
- Jutro. Ta sama pora. Czekaj tu. – wysyczał mężczyzna i bardziej ze zranioną dumą, niż ciałem czmychnął w boczną uliczkę znikając Jonathanowi z oczu.

~~Jutro... Do jutra...~~

***

Wrócił w okolice czarnej wieży, nie mógł wracać do karczmy, zresztą nie chciał. Odszukał jakiś opuszczony dom i z lekką nutką niepewności wkroczył do środka. Nie było tu pięknie, zniszczone łóżka, jedno całe krzesło i mały stolik. Jednak tutaj wiedział, że nikt go nie będzie szukał. Teraz mógł zacząć wprowadzać swój plan. Otworzył okno i przemówił na głos, mocno i dźwięcznie.
- Przybywajcie dzieci nocy... Jako ja... Was teraz wzywam!- po niedługiej chwili dał się słyszeć szelest wielu błoniastych skrzydeł nietoperzy. Wszystkie obsiadły Jonathana, meble, stolik. Czekały, połączone telepatyczną więzią z tym, który je przywołał.
- Lećcie... I szukajcie... Przekazujcie mi wszystko o tym gdzie są Dwight Godwrath, Gerard Ridefort i ten jego przydupas, oraz gdzie jest Bronthion. – przekazał im obrazy mężczyzn, tak jak oni będą je widzieć i gdzie mogą się znajdować. Nietoperze wyleciały z rozklekotanego domu. Teraz Jonathan mógł tylko czekać jutra. Może wyjdzie w nocy... By się posilić.
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 28-01-2008 o 12:59.
 
Stary 28-01-2008, 14:25   #47
 
Tołdi's Avatar
 
Reputacja: 1 Tołdi nie jest za bardzo znany



„Szybki” Peter


Wszystko szło zupełnie nie w tę stronę w którą sobie by tego życzył. Wpierw towarzystwo „nieludzkich” kompanów, które mroziło mu krew w żyłach i zmuszało do stałej czujności. Później zaraza i zakaz opuszczania Przystani. Później jeszcze awantura, w którą się niepotrzebnie wtrącił stając po jednej ze stron. Wbrew drugiej zupełnie. Nie miał wątpliwości, że każdy z krwiopijców chętnie zatopiło by w nim zęby. To nie mogło radować. Najgorszym jednak nie było to, choć nie lekceważył zagrożenia płynącego z ich strony. Najgorszy był zakaz wjazdu do miasta. Choć i od niego istniały wyjątki. Dwójka krwiopijców mogła sobie skrycie opuszczać rakiem oberżę ale on nie od dziś bawił się w podchody, by sen mógł go zmóc w takiej chwili. Widok spokojnie wkraczających przez miejskie bramy do miasta wampirów budził wiele wątpliwości.


Śniadanie jadł powoli, ciesząc się smakiem skwarek i kaszy, płucząc gardło zimnym mlekiem i rozmyślając. Nie podobało mu się to, co działo się w mieście. Pachniało brudem na milę. Nie dziwiło go to specjalnie. Im większe miasta, tym większe bełtane w nich syfy. To była stolica Księstwa, więc i syf być musiał stosowny. Nie mniej jednak oni zostali w ów syf uwikłani i teraz mogli się w nim utopić. Peter nie lubił pływać w syfie. Mając wszystko to na uwadze sięgnął po swój tobołek leżący pod ławą. Pakunek, który zeń wystawał nie wyglądał ani odrobinę znajomo. Nie spodobało mu się to zupełnie. Wskazywało na to, że zawiodła go czujność z której był tak dumny. Która zwykle była jego tarczą. Gdzieś na zewnątrz rozległ się tumult, grupa żołdaków zmierzała do karczmy. Wszedł jeden a reszta została asekuracyjnie na zewnątrz. Jednak „Szybki” tylko częścią świadomości rejestrował zdarzenia w karczmie. Jego umysł skupiał się na tym „kiedy”, „jak” i „kto”. Spokój, pozorny spokój na twarzy Petera był tylko maską. Czujne oczy szukały porozumiewawczych spojrzeń potencjalnego „darczyńcy”. Na próżno.


Kiedy ser Gustaw skończył swoją przemowę i zniknął na schodach wiodących na górę, do jego komnaty Peter w końcu oszczędnym ruchem sięgnął w dół. Wyjął pakunek i pod ławą ostrożnie rozwiązał pętające go powroza. Płótno było wydarte z koszuli, napis koślawy niestaranny, ale czytelny. Najważniejsze jednak, że wszystko to kryło kwadratową zdobioną kopertę z wyciśniętymi na łączach pieczęciami. Wśród których największą była ta z godłem Bissel. Królewska pieczęć. Płótno rozwinął zupełnie i położył przed sobą a kopertę schował dyskretnym ruchem za pazuchę. Na nią też przyjdzie czas. Rozejrzał się dyskretnie, czy nie wzbudził niczyjego, niezdrowego dla tego kogoś, zainteresowania, po czym skupił się na tekście.


„Czytasz to, co znaczy że nie żyję. Zwali mnie But, ci co mnie znali. Prawdziwe me imię jednak to ser Devo Krogulec, sługa JKM Tristana de Marque. Przybyłem tu z misją, lecz wrogowie Królestwa mi przeszkodzili. Ten list jest misją. Jeśliś człekiem prawym, w co nie wątpię, zanieś go do Książęcego Namiestnika. On Ci się odwdzięczy i należycie nagrodzi. I strzeż się, bo wrogiem może być każdy. Wrogiem Twoim i Królestwa.”


Peter myślał krótko. To co przeczytał spodobało mu się jeszcze mniej niż to co działo się dotychczas. Choć tłumaczyło wiele. Mało myśląc Peter wstał i nie zważając na zdumione spojrzenia biesiadników ruszył ku rycerskiej części biesiadnej, gdzie siedział Oliver. Skinął rycerzowi na powitanie, po czym nie zaproszony przysiadł się na ławie, plecami do ściany. Dopiero kiedy spojrzenia ciekawskich ludzi wróciły do pierwotnego zajęcia Peter położył kawałek płótna przed rycerzem. Kiedy zaś ten je przeczytał „Szybki” uśmiechnął się po same uszy.

- Wdepnęli m kałabanię i czort karty rozdaje, że tak się wyrażę. Zapraszam jednak do współudziału, bom strachliwy nieco a w kupie raźniej.
 
Tołdi jest offline  
Stary 28-01-2008, 20:43   #48
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze


Bronthion

Po wyjściu z wieży czuł adrenalinę, wielką adrenalinę, kochał taką, ale teraz musiał trzeźwo myśleć, zacisnął pięści by się uspokoić. Nie obawiał się walki, ani z paladynami ani z Jonathanem, miał to we krwi. Widział w oczach drugiego wampira kpinę i pogardę, jakby brał sam siebie za co najmniej Boga, był pyszny, pewny siebie, zbyt pewny. ~Żebyś się kiedyś nie pomylił mój drogi, przygotowaniami do walki zajmę się później, teraz muszę porozmawiać z von Gertzem, te całe zadanie pachnie mi czymś o wiele gorszym...~ -przeszedł go dreszcz- ~Tak, z pewnością jest to coś takiego, a teraz... do Przystani Jonasza~
Na słowa Jonathana o spotkaniu tylko machnął ręką od niechcenia, był zajęty czymś innym. W Drodze do bramy miejskiej usłyszał głośno rozmawiające kobiety, z początku nie zamierzał na nie zwracać uwagi ale po chwili stanął za rogiem i słuchał.
- Znowu siedzi w gospodzie i pije? –zapytała jedna z kobiet-
- Właśnie tak moja droga! Właśnie tak, ostatnio to tylko to robi, a kiedyś był taki porządny…
- Tak jest z każdym chłopem, nie martw się i znajdź sobie lepszego, przecież młoda jesteś atrakcyjna jeszcze
–Bronthion wyjrzał na moment by sprawdzić atrakcyjność owej kobiety i gdy to zrobił natychmiast się schował-
- Ostatnio gada tylko o tych wampirach, wilkołakach i innym paskudztwie, wiesz ile on badziewia do domu naznosił? Mówi że kiedyś był wielkim łowcą potworów, że wampiry jego specjalnością były…
- Faktycznie, jakby teraz chuchnął na jednego to od razu by się w proch zmienił –przerwała wywód swojej poprzedniczce kobieta i zaśmiała się-
- Masz rację… ale ja nie mogę już tego znieść… chciałabyś mieszkać w domu do którego Twój mężczyzna naznosił jakieś zęby, kłaki, dziwnie śmierdzące rośliny, okropne kwiatki, masy alkoholu którego o dziwo nie pije, chla tylko w karczmie, ostatnio nawet parę wiader tłuszczu jakiegoś przyniósł!
- O mój Boże…
-skomentowała jedna z kobiet-
- Siedzi całe godziny i to wszystko miesza ze sobą, robi jakieś oleje, eliksiry… boję się że jest opętany. Ale to nie wszystko, wyobraź sobie, że ostatnio przyniósł do domu… srebrny miecz ! Ostry jak brzytwa, może i pięknie błyszczy, ale jak mi się nóż tak stępił ze marchewki nie mogłam już pokroić i pożyczyłam ten miecz od niego żeby obiad zrobić to mnie uderzył bydlak jeden ! Chciałam by jakiś jego rupieć przydał się w domu to mnie jeszcze uderzył… -tu głos kobiety się załamał-
- Nie martw się kochana -przytuliła ją- już tam nie wrócisz, przeprowadzisz się do mnie, chodź, idziemy.

Kobiety odeszły a Bronthiona każda szara komórka myślała, co się rzadko zdarza ~Specialista od wampirów? Opętany pijak? Oleje, mikstury i srebrny miecz? Bardzo ciekawe… to musi być prawda bo skąd by miał miecz? Ale teraz mi już nie zaszkodzi, poszukam go, może będzie miał coś co mi się przyda, odegram małe przedstawienie… tylko, tylko do cholery w której on karczmie siedzi?~ Wiedziony ciekawością chodził po ulicach i pytał co drugą osobę o opętanego pijaka o ciekawych zainteresowaniach w końcu ktoś odpowiedział mu coś konkretnego.

- A czemu wam Panie do tego cudaka tak spieszno hm?
- Bo mu mamusia pozdrowienia przesyła
–odpowiedział zimno-
- A no chyba że tak… -przechodzień zmieszał się wyraźnie- skoro mamusia to powiem gdzie go Pan znaleźć możesz. Widzisz Pan tu skrzyżowanie dróg? Idź Pan prosto, aż do trzeciego takiego dojdziesz, tam po lewo będzie stała karczma bez nazwy, można powiedzieć ze to jej nazwa… ale nieważne. W każdym razie na szyldzie będzie butelka rumu chyba namalowana i to tyle, miłego dnia życzę -oddalił się pośpiesznie-
-Miłego-tyle zdążył odpowiedzieć nim przechodzień zniknął za rogiem najbliższej uliczki-

Strasznie był ciekaw tych wszystkich cudów co człowiek ten musiał mieć w domu, a przede wszystkim tego miecza srebrnego, narzędzia na tyle potężnego by on musiał patrzeć na nie z respektem. Minął jedno skrzyżowanie, drugie i trzecie, poszedł w lewo i dojrzał „budynek” o którym przechodzień prawił. Szyld a raczej ledwo wisząca decha na jednym gwoździu faktycznie namalowaną miała na sobie butelkę rumu, choć Bronthion dałby sobie rękę uciąć że tak wykwintnego trunku w tej zapadłej dziurze nie serwowali.

Stał chwilę oglądając ruderę po czym po chwili jakiś pijak wyjrzał przez okno:
-Właź stary co tak stoisz! Nie wstydź się, dla nowego zawsze miejsce… -tu beknął i golnął sobie-
znajdzie się.

Bronthion darował sobie uwagę jak bardzo daleko mu do bycia kompanem w piciu w paczce owego pijaka i wszedł do środka starając nie wyrazić twarzą obrzydzenie dla tego miejsca. Ławy były ewidentnie tłuste jakby nikt ich nigdy nie czyścił po jedzeniu, krzesła tez wyglądały na brudne, karczmarz to samo i kufel, który czyścił też o szmatce którą to robił nie wspominając. Czwórka gości wcale na czystszych nie wyglądała. Trójka siedziała przy jednej ławie i opowiadała sprośne kawały zaśmiewając się do rozpuku, w przeciwnym krańcu sali siedział jeden człowiek. Siwy, długowłosy, wyglądający o niebo lepiej od tamtej trójki ale chodzącą elegancją to on nie był, przynajmniej nie śmierdział… dodatkowo bawił się kilkoma kostkami sześciennymi wyglądającymi na porządne i to właśnie on do wampira przemówił.
- Oooo witamy nową twarz –człowiek pokazał swe całe uzębienie w uśmiechu które wcale najgorzej nie wyglądało- wyglądasz na kogoś mogącego zapewnić starcowi odrobinę rozrywki, nie martw się kości są czyste i grać będziemy na specjalnym podłożu –tu wyciągnął z kieszeni białą lnianą szmatkę i położył na stole-
- Czy to Ty …-chwilę się zastanawia- masz żonę która chciała użyć miecza do krojenia marchewki?
Starzec spojrzał na niego dziwnie
- Tak mam, czemu pytasz? –twarz mu lekko stężała-
- Interesują mnie… interesuje mnie czym się zajmowałeś i to co zostało po Twojej działalności z przeszłości-mówiąc to wampir usiadł przed starcem w ławie-
- To niebezpieczna wiedza, dlaczego myślisz że powiem pierwszemu lepszemu który chce to wiedzieć?
- Możemy o nią zagrać
–uśmiechnął się pewnie-
- Zagrać powiadasz… -od razu można było zainteresowanie na twarzy starca zobaczyć- co ma być stawką?
- Jeśli wygram odpowiesz na wszystkie moje pytania i udzielisz pomocy jakiej zażądam… -starzec przerwał-
- Pomocy? Jakże ja nie mam pieniędzy, biedny jestem i nie młody…
- Nie przerywaj, a jeśli przegram oddam Ci ten miecz, albo te sztylety, lub wszystko na raz
- A po co mi to? Nie jestem już wojownikiem
–starzec jakby cieszył się chwilą zainteresowania i nie dawał za wygraną-
- W takim razie… -zastanawia się chwile, po czym wyciąga sztylet z za pasa i przeciąga nim silnie po skórze na której nie pozostał niemal żaden ślad- to ja odpowiem na wszystkie Twoje pytania łącznie z tym które właśnie chcesz zadać-uśmiechnął się zagadkowo, a starcowi mało oczy z orbit nie wylazły-
- Zgoda, zagrajmy, gramy do trzech, rzucasz trzema kostkami sześciennymi , ich wynik musi być większy od mojego, kto pierwszy osiągnie ilość trzech zwycięstw wygrywa, pasuje?
- Wchodzę
– odpowiedział wampir bez namysłu-
- Rzucam -rzekł starzec i rzucił-

(Żeby była większa przejrzystość zrobiłem to w takiej formie, WD rzucał za starca ;p S-starzec, B-Bronthion, Z- Zwycięstwo)
S-7 (Z)– B-6
S-13(Z) – B-12
S-3 – B-9(Z)
S-15(Z) – B-13

- No to kolego… chyba czeka Cię spowiedź, podejrzewam że dawno tego nie robiłeś –rzekł dumnie starzec-
- Żebyś wiedział jak dawno –wampir skrzyżował ręce zły nieco, miał nadzieje ze wygra- pytaj
- Ale to nie tu, na taką rozmowę zapraszam do mnie, tu zbyt wiele uszu, me imię brzmi Ernest

Nie czekając na odpowiedź nieznajomego starzec skierował swe kroki do wyjścia, szedł dość szybko jak na swój wiek, widać musiał o siebie dbać wbrew pozorom.

-Nie zostawaj w tyle młodzieńcze –powiedział starzec głosem symulującym bezzębną niedołęgę-

~Co ja najlepszego robie, dziad pewnie nic nie ma i będzie mnie tylko pytał, ale słowo to słowo.~ Szedł więc za nim krok w krok.

-Daleko jeszcze? -rzekł zniecierpliwiony wampir-
-To tu już –dziad otworzył drzwi z którego wydobyła się śmiertelna woń czosnku która odrzuciła Bronthiona na co najmniej 2 metry -
- Co Ty tu hodowle czosnku masz? –rzekł wampir ze łzami w oczach, nie dość że jako wampir nie mógł go znieść to miał na dodatek alergie, już mu oczy zaczynały łzawić-
- Ostatnio podobno potwory jakieś po mieście łażą i żona się boi, rozumiesz, myśli głupia że to wampiry, co by tu miał robić wampir! Też coś, ale ja też wolę dmuchać na zimne, dlatego tu tak dużo tego, no śmiało wchodź. –ponaglał a Bronthion zasłonił nos-
- Alergie mam…
- Uuuu… co to paniczyk nie powie, no ale dobra ciekawym jestem waszych odpowiedzi więc przewietrzę i zabiorę ten czosnek do piwnicy
–wszedł do domu i zrobił jak mówił, czosnek wylądował w piwnicy, otworzył wszystkie okna, po 15 minutach wyszedł-
- No już chyba tak nie śmierdzi, śmiało wchodź

Przekroczył więc próg domu zasłaniając nos bo zdawało mu się, że nadal czuje czosnek, ale tylko zdawało bo jak odsłonił to czuć było tylko świeże powietrze. Po domu prawie nie dało się chodzić, całą podłoga była zastawiona kwiatkami, kubłami pełnymi dziwnych substancji jak i pustymi, słoikami, słoiczkami, dziwnymi roślinami jak i tylko ich kłączami, oraz całą masą innych przedmiotów pochodzenia i zastosowania niewiadomego. Wszystkie szafki miały lekko uchylone drzwiczki, na półkach stołach i krzesłach walały się jakieś książki, jednym słowem nie było gdzie postawić nogi.

-Ładnie tu nie? –powiedział dziad z dumą- wczoraj sprzątałem.

Bronthion nie skomentował, nie chciał wiedzieć jak tu wyglądało przed sprzątaniem i już miał dziada ponaglić, gdy ten znów odezwał się pierwszy.

-Chodźmy na górę, do mojego pokoju, tam porozmawiamy.

Wampir ponownie zachował milczenie obserwując dokładnie pomieszczenie. Tu było o niebo porządniej niż na dole, na pułkach stały buteleczki różnych rozmiarów z etykietami na których były jakieś rysunki, np. czerwone usta, kocie oczy lub tryskająca z rany czarna krew. Jedne były puste, drugie pełne, można było mieć wrażenie iż są to eliksiry. Na innej ścianie Bronthion zauważył słoje z… tłuszczem? Lub czymś podobnym, owe tłuszcze miały różne barwy i były w różnych ilościach, posiadały również etykiety z obrazkami potworów, a na środku dużego pokoju znajdował się alembik z retortą i innymi urządzeniami alchemicznymi. Ściany były gołe koloru białego, meble były gustowne a łóżko proste jednoosobowe ale sprawiające wrażenie wygodnego. Wampir usiadł na pustym krześle i bezceremonialnie powiedział.

-Pytaj, nie mam czasu. –spojrzał w bok-

Starzec usiadł na drugim krześle i spokojnie zaczął bawić się srebrnym sztyletem patrząc na Bronthiona prowokacyjnie.

-Wiem kim jesteś, zbyt wiele razy widziałem takich jak Ty by nie poznać, ta pogarda w oczach gdy rozmawiasz z człowiekiem, jakbyś patrzył na posiłek i nie zaprzeczaj! –tu Bronth chciał coś powiedzieć ale Ernest przerwał- no, zbyt wielu takich jak Ty widziałem, zbyt wielu zabiłem, ze zbyt wieloma rozmawiałem… ale tu było kiedyś –przesunął szybko sztyletem po skórze Bronthiona zostawiając cienki czerwony ślad- wiedziałem.

-Zatem masz jeszcze jakieś pytania? I wiesz, że musisz zginąć? Wydasz mnie-starzec znów nie dał dokończyć-
-Po co miałbym to robić? Żeby przypodobać się strażnikom którzy przychodzą w nocy pod mój dom i smarują odchodami bluźniercze napisy na drzwiach i ścianach? Którzy rzucają kamieniami na dach i w szyby? A może żeby mniej bandytów ginęło? Tak, wiem że Ty to zrobiłeś, albo inny Twego pokroju, ale… co się stało z kobietą która tam była? Znałem ją… przynajmniej ona potrafiła na mnie spojrzeć dobrym okiem, potrafiła pocieszyć starego i co? Zabiłeś ją potworze !!
-Nie zabiłem jej… przechodziłem akurat gdy natknąłem się na tę sytuację, zabili jej męża wtedy wpadłem w szał bo byłem głodny, zabiłem ich a ją… odniosłem do domu nie czyniąc krzywdy.
-Naprawdę?
–starzec wyglądał jakby ducha swojej babci właśnie zobaczył-
-Chcesz to idź i sam sprawdź –wzruszył ramionami-

Starzec jakby uspokoił się.

-Ty tez chciałeś mnie o coś zapytać? Wiem że wygrałem ale odpowiem Ci bo chce, bo jesteś żywym przykładem że to co wmawiają mi teraz, że cała moja przeszłość to bujda… jest nie prawdą. Kiedyś naprawdę byłem… inkwizytorem.

-Jakie znasz praktyczne niestandardowe sposoby na wampiry? –wypalił od razu bojąc się że dziad uraczy go historią od narodzin aż po tę chwilę-
- A co nie wiesz jak chcesz zginąć? –bezczelnie powiedział dziad-
- Nie, na drogę wiary i pokuty się chcę nawrócić zabijając potwory mojego pokroju –odpowiedział butnie-
- Już bo, w każdym razie jak nie powiesz mi szczerze po co Ci ta wiedza możesz mnie zabić ale nic Ci nie powiem –odpowiedział hardo-
~Stary ma gadane, może być coś prawdy w tym co mówi~
- Być może będę musiał walczyć z kimś takim jak ja, chcę maksymalnie zawyżyć swe szanse.
- Hmm… to ciekawe jest co mówisz, jeśli Ci pomogę to być może jedna bestia zejdzie z tego padołu? Niech więc taki będzie mój wkład w naprawę tego świata, tyle mogę zrobić nim odejdę-mówiąc to wstał i postawił na stolę kilka buteleczek i słoi z tłuszczem-
- Słuchaj więc, wszelkie ludowe wierzenia jak czosnek, srebro, woda święcona i kołki są prawdziwe, lecz czasem to za mało, dlatego wymyślono to-wskazał na przedmioty na stole- to są eliksiry i oleje na broń, niesamowicie skuteczne, chcesz sprawdzić?
- A sprawdzę, chcę zobaczyć z czym będę mieć do czynienia
- Daj mi swoją broń –powiedział starzec-
Bronthion podał starcowi sztylet a ten delikatnie otworzył słój z tłuszczem i wziął na palec odrobinę karmazynowego tłuszczu, wtarł szybko w klingę, olej zaschnął momentalnie pozostawiając czerwonawą smugę na klindze.
-Żelazo nie zrobi Ci krzywdy prawda? Spróbuj tego, myślisz ze kościół ma fundusze na srebrną broń dla kilku korpusów? Dlatego wymyślono to, spróbuj się tym zranić, tylko delikatnie-oddał mu sztylet-

Wampir wziął klingę i szybko przesunął nią po skórze krzywiąc się, na skórze pozostała długa choć cienka rana która bardzo piekła.

- A te inne oleje? –zapytał zszokowany skutecznością- na co są?
- Różnie, na trupojady ,przerośnięte owady, na ludzi… trucizna, upiory… na wszystko jest sposób pamiętaj pomyśl jakbyś dostał szerokim toporem wysmarowanym tym olejem co też stałoby się naszemu potężnemu wampirowi.
-Wole nie Myślec… a te mikstury? Bo sądzę że to mikstury prawda?
- Tak, to są eliksiry, ale ja ich nie mógłbym już pić, mają negatywny wpływ na organizm choć dają wiele przydatnych efektów np. ten –wskazał na eliksir z ustami na etykiecie- nazywa się „Pocałunek” powoduje to że nie krwawisz, krew automatycznie krzepnie i nie ma krwawienia, a ten –wskazał na eliksir z czarną krwią tryskającą z rany na etykiecie- jest specjalnie na takich jak Ty zwie się „Czarna Krew”, jego zażycie jest bardzo bolesne, krew staje się czarna, jeśli jakiś krwiopijca napije się takiej… niemal od razu umiera, miłe prawda? Miałem taką sytuację… myślał, że już wygrał ale bardzo się pomylił –staruszek jakby wspominał-
- A coś co mi się przyda masz?
- Mam eliksir niwelujący sraczkę i kaca chcesz jakiś?
–zapytał śmiertelnie poważnie-
- Miałem na myśli coś co mogłoby mi pomóc w walce… choć te dwa też wezmę, mogą mi się przydać, tzn. „Pocałunek” i „Czarna krew” na sraczkę mi naprawdę zbędny.
- Hmm pomyślmy
–starzec zaczął szperać w skrzyni- o mam jeden „Borsuk” doda Ci nieco siły i wytrzymałości, więcej nie mam… nie robiłem ich od… od nie pamiętam kiedy i nie chce mi się robić, masz jeszcze to –rzucił mu 4 malutkie flakoniki z wodą święconą- jestem pewien że odpowiednio ich użyjesz, jednak nie pij tego, powoduje sraczkę… -starzec roześmiał się-
- Dzięki będę pamiętał-schował szybko flakoniki do najgłębszej kieszeni- przelej mi te mikstury do czegoś mniejszego a olej też do mniejszego pudelka jeśli można, więcej mi nie potrzeba -podszedł od okna i wyjrzał-

Po chwili wszystko było już gotowe, Bronthion wpakował wszystko do kieszeni (jakimś cudem) i schodzić już po schodach zaczął gdy starzec zatrzymał go.

-Czekaj mam coś jeszcze-podszedł do wampira trzymając długie pudełko- to… jest mój miecz. Używałem go kiedyś-wtedy otworzył pudełko i oczom wampira ukazał się… pięknej roboty miecz z najszczerszego srebra, o długiej klindze zwężającej się do góry, rękojeść była koloru karmazynowego , a garda w kształcie smoczych skrzydeł, na klindze były wyryte jakieś runy i to one przykuły jego uwagę.

- To podobno jakieś zaklęcie przeciw nieumarłym, demonom i innym istotom z piekła rodem, ale to bujda, tak naprawdę znaczy „Na pohybel skurwysynom” , uważaj na niego, jest… dość delikatny, nie stworzono go do walki z ciężkozbrojnymi, natomiast świetnie nadaje się do walki z wszelkimi potworami lub ze słabo opancerzonymi ludźmi –pouczył stary-
-Dziękuję… i też Ci coś powiem, jeśli spotkałbyś innego wampira, nic mu nie dawaj bo będzie on mym przeciwnikiem, noś jakiś święty symbol przy sobie, powieś czosnek spowrotem, nie zapraszaj go do środka, najlepiej rozlej wokół domu dużo wody, dom musi być nią otoczony niczym fosą i jeszcze jedno...-tu opisał starcowi dokładnie jak Byron wygląda- nie patrz mu w oczy.

Ernest pokiwał głową na znak że rozumie i dodał śmiejąc się
- A teraz zmiataj stworze piekielny bym Cię więcej nie widział !! –chciał dać wampirowi kopniaka ale kapeć mu spadł i nie trafił a Bronthion był już poza domem-

~Kto by pomyślał… to było stworzone do zabijania takich jak ja, a teraz ja dzierżę to ostrze, cóż, los bywa nieprzewidywalny~

Zawiesił miecz na plecach tak by krzyżował się z jego własnym i wyruszył w drogę. Zbliżając się do bramy miejskiej spostrzegł żołdaka pilnującego przejścia. Przyglądał mu się chwilę po czym poznał go, był to ten sam strażnik, który przepuszczał ich za pierwszym razem –odchrząknął-
-Czego? -odezwał się strażnik- aaa to wy, idźcie bylem was więcej oglądać nie musiał.
Mówiąc to otworzył bramę i zamknął tuż za plecami wampira, który skierował się do przystani. W drodze rozmyślał o tym wszystkim… i wcale nie napawało go to zadowoleniem, które zmniejszyło się jeszcze bardziej gdy zobaczył obstawioną karczmę. ~Jak zwykle wszystko się komplikuje…~ Niewiele myśląc podkradł się na pewną odległość do żołdaka znajdującego się najbardziej na tyłach karczmy, całe szczęście w pobliżu nie było prawie nikogo. Wychylił się z za najbliższego domu, wziął do reki kamień i uśmiechnął złośliwie po czym rzucił żołdaka trafiając w ramię.
- Kto to kurwa?! –zagrzmiał- Kto sobie jajca robi? Komu się nudzi? Znowu pewnie ten bachor, tym razem chłosta go nie minie, że też te baby nie potrafią pilnować dzieci.
Mówiąc to pobiegł w uliczkę z której przyleciał kamień mając nadzieję na złapanie owego bachora tyle że Bronthion już na dachu owego budynku siedział ~Aż dziw, że numer z kamieniem jeszcze działa~ Uśmiechnął się pod nosem, wdrapał po ścianie do okna i znalazł się w swoim pokoju.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 28-01-2008, 23:20   #49
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

Wystarczyło się zdrzemną, a już wokoło magią czarną pachniało. Kiedy Gustav von Gertz wygłosił obwieszczenie, Gerard uśmiechnął się pogardliwie. Wystarczyło, iż ktoś zignorował jednego heretyka, a wokół już trupy padały. Takie były przecież skutki pobłażliwości rządzących wobec istot zrodzonych z czarnej magii. Od czasów niepamiętnych bratanie się z plugawymi nie przyniosło niczego dobremu żadnej istocie... Prócz wron i kruków. One miały mnóstwo żeru. Wnet jednak Ridefort przestał o tym myśleć, gdyż rycerz dowodzący strażą zaczął odchodzić...

- A gdzież ów człek występku owego niecnego dokonania próbę podjął? - rzucił Czarny Paladyn, skoro ta kropla przelała czarę.

Gustav von Gertz jedynie odszedł w milczeniu, co paladyna w żaden sposób nie zdziwiło. Żadnej odpowiedzi się nie spodziewał... Już poprzednim razem, gdy szef straży powstrzymał nazbyt gorące reakcje na ujawniony wampiryzm w "Przystani Jonasza", zdarzenie to nie przyniosło żadnych odpowiedzi. Gertz miał jakby niepokojący przynosić coraz to więcej tajemnic...

***

Czarny Paladyn i ser Armand de Perigold wszedli do jasno oświetlonego pomieszczenia, eskortowani przez dwóch strażników. Pośrodku komnaty, za ławą, siedział Gustaw, popijając powoli miód ze stojącego przed nim garnca, lecz jasnym było, iż to nie trunek przykuwał lwią część jego uwagi. Jego oczy były skierowane wprost na zakonnika w czarnym płaszczu. Wprawdzie Ridefort nie miał już na sobie swej zbroi, lecz wciąż mógłby utopić swe ostrze w piersi zbrojnych, więc spotkanie odbywało się na gruncie... Niemalże neuralnym. Znaczy, obaj zapewne by szybko zginęli, jeżeli spróbowaliby walki. Inną sprawą było, iż w sytuacji wszystkich trzech mężczyzn rozpoczęcie bitki byłoby skrajem głupoty. Tak więc, kiedy dowódca garnizonu głową pokazał im miejsce na ławie, ser Gerard ograniczył się do cichego prychnięcia.

- Panowie, trza mi waszej rady. Zabójca bowiem środki dziwne miał widać, zasię magiji użycie również podejrzewamy. I może być, iże cosię magicznego przy sobie miał... Pytania do was są: Któż zacz? Któż panować mu mógł? Kogo ma wśród wspolników?
- A czemuż Kościelnym zasadom bruździsz, o wąpierzyzm podejrzanych sądowi się przeciwiając? Prze-ć człek uczciwy bojaźni przede tymże żywić nie musi... Podejrzanyś samże...!
- Gerard zaczął swą tyradę. Błędem jego było to, iż przystopował swą tyradę dla podkreślenia wagi swych słów. Ser Gustaw miał zaś już przygotowaną na owe słowa ripostę...
- Czemu rzucasz kalumnie? Czemu służyć ma upowszechnianie sądów, które przerażą ludzi? Wampirami zajmą się "znawcy" i to będzie ich koniec. I ślad po nich zaginie. Uczynić zaś publiczne igrzyska zawsze można, byle postronnych nie było w pobliżu, bo to oni za to zapłacą.
- Wszakże znawcy owi błędów wiele popełniali... Jeżeli wiarę macie, iże wąpierza da się uwięzić, głupiście... Aliści stało się. Zasię jeśliże me oczy kiedyś znów spotkają jednego z owych krwiopijców... Marneż jego przeznaczenie. Aliści sprawie szyperskich występków przyjrzeć się trza. A cóże za plugastwo przy sobie miał...? Bowiem diabelstw imiona w tekstach świętych znaleźć można, a oni panują wszelkim bluźnierstwom i występstwom... Przeze służebników oni jednakowyż działają... I dopókiż nie ujrzą me oczy plugawstwa owego, sądu wydawać nie mogę.
- Okazane one zostaną później... Gdy koniec poszukiwań jego rzeczy, do którychże i wy przyłączyć się powinniście, nastąpi.
- A owe substancyje...? Był on słabością porażon, w desperacyi czy innszy był stan jego...? Zasię też... gdzież i w jakichże sposobach, na Niezwyciężonego

Pana naszego, powziął próbę dwóch strażników...?
- Przy bramie miejskiej... do miasta się chciał dostać wbrew zakazowi.


To już było dziwne. Znaczyć to tyle musiało, iż "But" najpewniej miał coś wielce przyciągającego uwagę. Gerard nie doświadczył bowiem kontroli przybramnej,

zaś samemu można było się przemknąć niepostrzeżnie, dołączając do innej barki. Strażnicy przecież raczej nie baczyli na każdego przybywającego. Powinni. Ale jak zazwyczaj było z tym, co człowiek robić powinien, zazwyczaj nigdy nie było to wykonywane.

- Czyż miał cosię niezwyczajnego przy sobie...? Cosię, cóże do zignorowania niemożliwym było...?
- Miecz miał i inkszy oręż, ale manatki wszystkie tu z karczmie zostawł, przez co szukać ich chcemy.


Sprawa zaczynała coraz bardziej śmierdzieć... Czarny Paladyn nie wiedział, jak często warty na przystani się zmieniają, lecz... Coś dziwnego było w tym, iż człowiek wolał forsować mury niźli próbować przekupić straże. Zwłaszcza, że do pokonania takiego muru potrzeba było pomocy z wewnątrz miasta... Dodatkowo dochodziła dziwna okoliczność. Mianowicie, paladynowi szkolonemu w zwalczaniu rzeczy magicznych odmówiono wydania rzekomo magicznych rzeczy do czasu odnalezienia wszystkich rzeczy "Buta"... Jakby dowódca garnizonu straży wiedział, co powinien znaleźć.

- A cóże było bluźnierczego w poczynaniach owego nikczemnika...? Wszak nie wszystkie magiji użycia są dla niewtajemniczonych do postrzegania możliwe... - tym razem nie było już wątpliwości... Gustaw był zdziwiony.
- Kiedy się wspinał, siarką zapachniało... Zasię jego ciosy nadludzką siłę miały, po murze zasię się wspinał...
- A czyż wielce blady był...? Z ranionego krew była...? Pazurami wywijał...? Czyż...
- Mieczem walczył. Kiedy głowę ucięto, walczyć przestał.
- Wąpierzem więc nie był... Jeszczeż pobłażliwość zguby nam nie przyniosła... Wszakże poszlak trza więcej... Jakaż będzie moja rola w ujawnianiu niegodziwych postępków, jeślibym pomóc zgodził...?
- Proszę was, byście baczenie na "Przystań Jonasza" mieli.
- I...
- przez kilka sekund widać było, iż Gerard się waha... widocznie nie ufał Gustawowi von Gertz - To uczynię. Czyż jednak w mojej mocy przesłuchiwanie tychże, których za istotnych uznam, jest...?
- Takoż jest. I ludzi do tegoż ci dostarczę. Ale nim komukolwiek rzekniesz, pierw mi o wynikach trza powiedzieć.
- Niechże tak będzie... A cóże ty chcesz rzec, skoroś nie gadał pierw, Armandzie...?
- Iż trza nam wiary... Słów marnotrawić więcej nie będę.


***

Ser Gerard de Ridefort gniewnie spojrzał na eskortującego. Z ogólnej liczby trzech ludzi, których oddał mu do dyspozycji nowy... sojusznik, paladyni mieli do swej dyspozycji po jednym. Przeciw takiemu układowi nikt nie protestował. Wszak nikt szczerze mówiąc strażników więcej nie potrzebował. Karczmy inni pilnowali. Gdyby i owi zajęli się pilnowaniem, Gerard nie miałby powodów do zmartwień. Dlatego swemu człowiekowi rozkazał przesłuchać Petera, aby on sam miał wolne ręce. Zamierzał rozmówić się z tym, którego zwali Olivierem. Kiedy strażnik udał się na poszukiwanie owego człowieka, Gerard szybko nakazał oberżyście przekazać rycerzowi informację, iż pragnie z nim pomówić. Sam. Gustawowi Czarny Paladyn nie ufał.

Sam zaś zainteresowany, Oliver zerkał to na Petera, to na kawałek płótna, a na jego twarzy przez chwilę rysował się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, poważny wyraz. Zachowywał się jednak przy tym niezwykle naturalnie, tak by nie wzbudzić podejście. Jedynie głos ściszył do szeptu, tak że Peter musiał się wysilać, by w pełni zrozumieć rycerza. "Nie tu i nie teraz. Nikomu więcej ani słowa. I schowaj to, jak najgłębiej. Jeśli trzeba, wsadź to sobie nawet w dupę, Wrócimy do tego." Po czym rozejrzał się i widząc zachęcający gest karczmarza, ruszył w kierunku lady. Tam na niego czekał już ser Gerard de Ridefort. A przy stoliku pewien strażnik zaczął urządzać przesłuchanie Petera.

- Mości Olivierze... Rzekłeś wczoraj, iże jeśli sprawę mam, jako mąż ją załatwiać mam... Tako i ja teraz chciałbym z tobą załatwić. Trza mi wiedzy o człowieku, "Butem" zwanym, co byłże twym towarzyszem. O ile Niezwyciężonemu miłe twe serce, mam nadzieję, iże łgać ani milczeć nie będziesz. - zaczął Czarny Paladyn, a choć jego słowa nie zawierały żadnych afrontów, można było poczuć ich pewną nienaturalność. Człowiek czuć mógł, iż Gerard przywykł do grożenia. I hamuje się jedynie dlatego, iż paladyni należną estymą otoczeni nie byli.
- Dobrze zatem. "But" owy kapitanem 'Żaby' był i ja, jako i inni moi towarzysze podróży, spływaliśmy do Brzegu. Ja sam - z daleka, witając na "Żabie" tam, gdzie O krzyżuje swe Biegi z rzeką Jastrią. Na barce onego "Buta" poznałem, a po podróży nasze drogi się rozeszły. - odpowiedział rycar, o dziwo, normalnie.
- Czyż ówże "But" jakoż dziwacznie się zachowywał...? Ostatecznie nieczęsto widuje się takowych, którzy towarzystwem wąpierzów nie pogardzą. - mimo niezmienności twarzy Gerarda, na końcu zdania można było słyszeć lekką ironię.
- Nieczęsto też widuje się ludzi, którzy nie widzą różnicy między siłą czterech a sześciu chłopa na wodach O. - uśmiechnął się - Nie nowina to, że w rozlewiskach grasują piraci, którzy i nas nie omieszkali napaść. I, niezależnie od moich prefeferencji co do towarzystwa, wąpierze stawali dzielnie. Takoż i "But".
- Wszakże nie o wąpierzach gadać chciałem... Wiadomym ci o losie szypra wszakże jest, nieprawdaż...? Sprawą zająć trza się.
- wewnętrzna złość zbierała. Musiał z powodu dziwactw owej krainy rozmawiać z jakimś bluźniercą... Wampiry rozgrzeszać, ponieważ dobrze stawały do walki... Tym kiedyś trzeba się było zająć.
- Zaiste, panie, słusznie prawisz... tym razem. - znów się uśmiechnął - Gdy żeś jeszcze raz o nim wspomniał, przypomniało mi się, że istotnie miał on przy łodzi dwóch pomagierów.
- Któż zacz...?
- Nie są mi znani. Kuto i Herb do nich wołał. Kiedyśmy mężnie potykali się z piratami, salwowali się ucieczką. But zdziwion nie był i po walce z powrotem ich przywołał.
- Zasię oni w oberży są czyżli ichże nie uświadczę?
- Niestety, panie, zniknęli z oczu wraz z szyprem.
- było to do przewidzenia. Czarny Paladyn nie ufał do końca w istnienie obu mężczyzn, lecz musiał się niestety tym zadowolić.
- Cóże, więc tylko wy zostaliście... - uśmiechnął się lekko. Uśmiech w jego wydaniu przekazywał prostą treść. "Spalę cię, jeśli mnie okłamałeś". - Interesuje mnie jednakże sprawka jedna... Gdzie ów szyper-zbrodzień swe manatki trzymał...? I czy cosię specjalnego posiadał...? Ser Gustaw wydaje się czegoś poszukiwać... A, jakoż mi powiedział, zbrodzień po pionowym murze, w siarki odorze, się wspinał.
- Albo tylko my zostaliśmy, albo waszym, panie, powołaniem nie jest śledczy
- odpowiedział z uśmiechem, który poczynał Gerarda irytować - Wiedziec musicie, ze ów But na Żabie miał zatarg z kupcem imieniem Otto Hagenau.
- Mord zlecony sugerujesz?
- niezależnie od zaufania do Olivera, paladyn postanowił sprawdzić owe doniesienie.
- Stwierdzam fakt - Ridefort zaczął rozważać, czy wyraz twarzy rycerza jest zawsze taki sam - Ów kupiec odmowil nam pomocy, wiedzac ze piraci wkoło. Odwrociwszy sie do nas niegodziwie zadem, pretensje miał, jako ze jego ladunek przypraw na dno pójść musiał. "But"pewnikiem miał przy sobie zapłatę od niego, rzuconą mu w twarz - sto lwów. Poza tym - cóż, jak to szyper na O -zbrojny był w kord i dobrze władał.
- Sprawdzić musiał będę... Acz, czy wieszże może, cóże może tak poszukiwane przez straży dowódcę...? Cóże, kord przy nimże znaleziony został, wraze z innym orężem, lecz pono wszelkie manatki ów zostawił. Wszak skoroż paladynowi przedmioty, magiją pachnące, wydane zostaną dopiero po wszystek znalezieniu, poważne szlaki kryć się tu musza... Albo zasię skryć coś chcą.
- tu paladyn znów się uśmiechnął, tym razem gorzko- A któże w pobliżu plugawych spraw przebywa, do skończenia samego bezpieczny nie jest...
- Być może. Nie spowiadał mi się on jednak z miejsca składowania swych manatek.
- Niechaj więc tako będzie... Wszelako, gdybyśże cosię znalazł, mamże nadzieję, iże mi to zaniesiesz... Z ramienia Gustawa von Gertz tą sprawą się zajmuję,chocie nie ufam mu... I wierę, iże jeszcze obchodzą cię trupy, które jego mocodawca... Czy też niepriatel pozostawić może.
- Liczę na wasze kompetencje.
- odpowiedział Oliver... Z uśmiechem.

Po tym, obydwaj rozmówcy od siebie odeszli. Bez pożegnania - jasnym było, iż jeszcze widzieć się będą. Każdy poszedł swoją stronę - zaś Czarny Paladyn już po przebyciu kilkunastu kroków natknął się na wracającego z raportem strażnika...

***

- "Dzieła zebrane Jonathana Byrona"... i "Mroczna samotność"... Jawnie heretyckie dzieła zapewnie, przecie mrok jest... Trza zachować, wszak to dowód herezyj będzie. - wycedził przez zęby Gerard - Cóżeszcie zasię wy inszego znaleźli...?
- Nie ma inszych śladów.
- Wybornie... Przeszukiwanie tegoż pokoju juże za sobą mamy.


Właśnie skończyli przeszukiwać pokój, który wcześniej należał do Jonathana, wampira. Teoretycznie przeszukiwanie pokoi nie należało do zadań Czarnego Paladyna, lecz ów, korzystając z nieobecności Gustawa, uparł się przy osobistej inspekcji. Wszak poszukiwali manatek Gustawa. On zasię nad wszelakimi sprawami magicznymi, jak wampiry, jurysdykcję objął. Strażnicy towarzyszący paladynom protestowali, jednak widząc spojrzenie Gerarda, ustąpili. Ów już dał o swym temperamencie znać. Toteż teraz Dwight i Gerard przeszukiwali pokoje krwiopijców. Armand z jednym strażnikiem zaś począł szukać na polecenie Czarnego Paladyna Hagenau. On też miał być przesłuchany.

Tymczasem zaś Gerard wyszedł z pokoju, robiąc znak miecza w drzwiach. Już wcześniej w całym pokoju porozwieszał kilka główek czosnku, aby wampir nie wrócił. W gospodzie również, mimo protestów oberżysty, pojawiły się główki czosnku. Najwięcej ich zaś było w pokoju dzielonym przez Armanda i Gerarda. Ostrożności nigdy nie było za dużo. Kołki, zdobyte przez ludzi ze świty Armanda, już trzech paladynów miało pod ręką. Tak samo było z wodą święconą, przyniesioną z kościołu przez giermka de Perigolda.

Pozostał jeszcze jeden pokój, który zbadania wymagał. Pokój tego, który się Bronthionem zwał. A który, jeśli paladyn dobrze zrozumiał ser Gertza, miał być odstawiony do znawców w najciemniejszych częściach lochów... Gerard dał znak strażnikowi, aby otworzył drzwi... Nic nadzwyczajnego się nie stało. W pokoju też nic wartościowego nie było. Dopiero później, kiedy paladyni skończyli przeszukiwanie pokoju, wpadł do niego Bronthion...
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 28-01-2008 o 23:31.
 
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172