Justicar był wściekły. Pistolet najwyraźniej się popsuł a w dodatku naprawa mogła go drogo kosztować. Miał jednak nadzieję, że przeciwnicy mają przy sobie jakieś pieniądze. O ile oczywiście zwyciężą co było teraz wątpliwe. Nie żałował jednak, że rozpoczął bójkę.
-Wy wspaniałe sukinkoty jedne, zginiecie!
Zobaczył, że Raziel jest ranny a Louis walczy z gadulskim człowiekiem. Zawahał się przez chwilę i podbiegł pochylony do Raziela. Usłyszał trzask cięciwy. Pewnie wystrzelił, może go zabije.
Uderzył sztyletami w nieprzyjaciela. Jednym dźgnął go w brzuch, drugim w gardło. Miał nadzieję, że trafi. Chciał przekręcić sztylety w ranach i tym samym powiększyć krwawienie. Broń kłuta nie była groźna chyba, że używało się jej na różne paskudne sposoby. Trucizny, style machania stalą i paskudzenia ran... musiałby się tego kiedyś nauczyć, o ile zarobii i znajdzie dobrego trenera.
Kiedyś widział jak takim sztyletem zadźgano odzianego w pełną zbroję płytową rycerza. Chociaż jakby na to nie patrzyć, dźganie w krocze nie było zbyt uczciwe. Uczciwość jak zauważył przez te lata jako żołnierz, zwykle nie popłacała. |