Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2008, 21:11   #12
Kokesz
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Zwiad

Usłyszeliście ryk rogu. Sygnał oznaczał że musicie iść do dowódcy. Nie było go w obozie zwiadowców. Po długiej chwili szukania okazało się iż siedzi w swoim namiocie, rozbitym na uboczu. Nie był specjalnie ładny ale jego uszyte ze skór ściany dawały niezbędne ciepło. Leżało tam posłanie. W rogu naprzeciwko drzwi stał stół. Był dziwny i brzydki. Wyglądał na bardzo stary. Ktoś właśnie na nim siedział. Nie był to ten którego spotkaliście wcześniej. Tamten pełnił rolę tymczasowego zastępcy, o czym wam wspomniał. Sierżant wyglądał na 24-26 lat. Był wysoki… bardzo wysoki. Miał długie włosy a z za jego górnej wargi wyrastały 2 długie kły. Zdziwiło to was.

Młotek szepnął:
-To Barhast. Nie dziwie się że nie widzieliście żadnego. W końcu żyją koczowniczo w terenach nie zajętych przez imperium. Są bardzo świątobliwi w stosunku do duchów ziemi które… -umilkł, niemal sparaliżowany spojrzeniem przełożonego. Miało w sobie coś dzikiego a jednocześnie złowrogiego. Dowódca spojrzał na wasze twarze i roześmiał się.

- Witajcie rekruci. Jestem sierżant Jolaqa. – wyszczerzył ponownie pożółkłe zęby w uśmiechu – Ale przejdę do bardziej istotnych spraw niż wymiana grzeczności. Wróg zaczął maszerować. Nie zaatakuje jeszcze teraz. Mimo to za kilka dzwonów dojdzie zapewne do bitwy. Musicie podejść jak najbliżej i ocenić liczebność wroga. Tym zajmie się jednak większa część zwiadowców. Najważniejsze jest to, żebyście znaleźli wrogich magów. – skierował spojrzenie na Amillay drapiąc się po garbatym nosie – Nie powinno to być dla ciebie trudne czarodziejko ale najlepiej nie używaj magii, wróg łatwo ją wyczuje.

Nie odzywał się przez chwilę.
-Wyjdziecie zachodnią bramą. Nie wdawajcie się w walkę o ile nie będzie to konieczne. Jeśli będzie to możliwe, spróbujcie zabić któregoś z magów. Wasze dwa oddziały mają sobie pomóc gdyby stało się coś… nieoczekiwanego. Odmaszerować!
Zszedł ze stołu i wyjął spod niego flaszkę. Napił się, stękając z ulgą.
Wy już wychodziliście.

Inne oddziały także wybiegały z obozu. Panował ogólny zamęt. Niespodziewanie oślepiło was zielone światło. Usłyszeliście że coś obok was wybuchło. Balnor zaczął się śmiać szaleńczo. Spojrzał na zwęglony łuk, należący prawdopodobnie do niego.
- Trup –powiedział szeptem patrząc podejrzliwie na Metellusa.

Niu

Twój koń kłusował przez obóz w stronę magazynu. Mijając kolejne namioty, Innych kawalerzystów, którzy również zbierali się do wymarszu, po raz pierwszy od kilku dni nie czułaś ciężaru skupionego na tobie wzroku. Dotychczas zawsze towarzyszyły ci spojrzenia niezadowolonych z twojej obecności żołnierzy. Teraz jednak żaden jeździec nie zwrócił na ciebie uwagi. Wydało ci się to trochę dziwne, gdyż już zdążyła się do tego przyzwyczaić.

Po kilku minutach zobaczyłaś magazyn broni. Nazywano to magazynem, ale był to w rzeczywistości duży namiot. Przed namiotem stała długa kolejka, wyglądało na to, że nie tylko ty przyszłaś tu po odbiór broni. Na szczęście rozdawaniem ekwipunku zajmowało się kola osób, przedstawiciel rasy jaszczuroluszi, który jak dotąd wydawał broń chodził jedynie między żołnierzami pilnując by wszystko odbywało się zgodnie z planem. Patrząc na kolejkę pomyślałaś, że przed zmrokiem armia nie wyruszy z obozu. Jednak jak się okazało wszystko było tak zorganizowane, iż w kolejce stałaś jedynie półgodziny. Gdy otrzymałaś broń uzmysłowiłaś sobie, że dwie godziny jakie dał wam wasz przywódca niedługo miną. Szybko zarzuciłaś na siebie zbroje i podążyłaś na miejsce zbiórki.

Na placu zgromadzeni już byli niemal wszyscy jeźdźcy z twojego oddziału. Było ich około 200, ty w pośpiechu ustawiłaś się razem z towarzyszami z pododdziału. Tuż przy was zobaczyłaś kapitana Rudgara, wydawał się jeszcze bardziej poważny niż zawsze. Rozejrzał się po swoich podkomendnych i nic nie mówiąc podjechał do jeźdźca stojącego przed całym oddziałem. Skłonił się przed nim i powiedział coś do niego, ale nie było słychać co.

- Jestem dowódcą tego oddziału kawalerii - człowiek, z którym rozmawiał przed chwilą Rudgar zwrócił się do żołnierzy. - Większość was jeszcze mnie zna, nazywam się Gozzarak i pochodzę tak jak większość oficerów kawalerii z Klanu Wilka. - Było to widoczne, gdyż nosił tak jak twój kapitan skórę wilka, lecz jego była niemal cała czarna. Wszyscy wokół ciebie słuchali go jak by był jakimś mędrcem. Nikt nie rozmawiał i nie rozglądał się.

- Pochodzicie z różnych Klanów, niektórzy z was nie są ludźmi, jednak dziś połączyła was wspólna sprawa - kontynuował swoją przemowę. - Wiem, że wielu was nie darzy się nawzajem sympatią, lecz teraz nie ma to znaczenia. Oto nasz wspólny wróg przedostał się przez góry by zniewolić nasze narody tak jak to zrobił chociażby z rasą jaszczuroludzi, którzy niegdyś szczycili się wielką cywilizacją, a dziś giną na arenach i kopalniach by zadowolić władców Imperium. Dzisiejszy dzień jest okazją by pokazać ludziom z Imperium, że my niewolnikami nie będziemy! Wyrżniemy plagę tego świata! - dwa ostatnie zdania Gozzarak wykrzyczał, a ciszę, która dotychczas panowała wśród szeregów przerwały wrzaski, wołania o pomstę, wyzwiska i odgłosy uderzania bronią o tarcze.

Gozzarak odjechał a kapitan podjechał do twojego pododdziału.
- W prawo zwrot! - wydał komendę, wszyscy kawalerzyści jak jeden mąż wykonali ją natychmiast. Kawaleria ruszyła kolumną przez obóz.

Po około dwóch godzinach marszu zobaczyłaś przed sobą szeroką równinę pokrytą śniegiem. Tylko gdzieniegdzie stały drzewa. Teren był prawie płaski. Oddziały kawalerii ustawiły się na nielicznych pagórkach. dzięki temu miałaś lepszy widok, wszystko wskazywało, że to te miejsce generałowie wybrali na pole bitwy. Stałaś i patrzyłaś jak kolejne oddziały kawalerii, piechoty i łuczników ustawiają się na równinie.

Quenril Alberai

Zadawałeś i następnie parowałeś ciosy. Po kolei z Sigundem ćwiczyliście to co krasnolud próbował wam przekazać przez ostatnie dni. Po kilku minutach machania toporem, zamieniłeś go na oszczep. Nie posługiwałeś się nim wcześniej więc chciałeś jeszcze poćwiczyć walkę nim by mógł się ci na coś przydać.

- Ugiąć nogi! - słychać było krzyki krasnoluda. - Nie wal tym toporem jak cepem! To szlachetna broń! - głos krasnoluda był coraz bardziej wyraźny, co wskazywało na to, że się zbliża do was.

- Stop! - usłyszałeś nagle tuż obok siebie. Odwróciłeś się i zobaczyłeś koło siebie Dominssona. - To nie włócznia psia mać - zwrócił się do ciebie z oburzeniem. - To oszczep i służy głównie do rzucania.

Krasnolud zabrał ci oszczep i stanął tak by wszyscy go dobrze widzieli. Odwrócił się bokiem do podwładnych.
- Pokarze wam jak się tego używa, jeszcze raz. Macie tym rzucić jak wróg będzie w zasięgu, więc walczyć tym nie będziecie. - Wyciągnął le nogę do przodu, ugiął nogi w kolanach. - Tak powinniście stać. - Odchylił się nieco do tyłu i wyciągnął rękę, w której trzymał oszczep do tyłu, biorąc zamach. - Tuż przed rzutem taka powinna być wasza postawa. - dodał, a następnie machnął ręką tak mocno, iż o mały włos by się przewrócił. Nie puścił jednak oszczepu. Gdy złapał równowagę odwrócił się do żołnierzy i spiorunował wzrokiem tych, którzy powstrzymywali się przed śmiechem. Oddał ci oszczep.

- I tak powinniście rzucać.

Krasnolud chciał coś jeszcze dodać, ale podbiegł do niego jakiś człowiek i powiedział mu coś na ucho. Brodacz jedynie kiwnął głową.

- W szeregu zbiórka! - krzyknął nagle, wszyscy nie zwlekając wykonali polecenie. - Czas już ruszać! Już niedługo skopiemy tyłki tym zapchlonym gównojadom z Imperium. W lewo zwrot i naprzód marsz!

Maszerując spotykaliście inne oddziały które tak jak wy wyruszały na plac boju. Za kolumną oddziałów ciężkiej piechoty jechała kawaleria, przed lekka piechota. Po dwóch godzinach doszliście do równiny. Dowódcy poszczególnych oddziałów i pododdziałów szybko zaczęli rozstawiać swoich żołnierzy.

Lekka piechota - pododdział 5 - dziesiętnik Debran Warron
Avagornis, Bronthion, Garret


Kiedy wszyscy stawiliście się na placu ze zdumieniem zauważyliście, ze dziesiętnik Warron już stoi i czeka na was. Jakim cudem udał mu się dotrzeć na miejsce przed wami jedynie bogowie raczyli wiedzieć. Przecież miał jeszcze sprawdzać posłania w namiocie.
Kiedy tylko zauważył was na jego twarzy zagościł uśmiech, teraz dziesiętnik wyglądał jak wypisz wymaluj szczerzący zęby wilk.

- Spóźniliście się. Ale mniejsza z tym zaczynać trening! Najpierw parami. Co 10 minut zmieniać partnera i broń. Po godzinie ustawić się w szeregu. A tak wy dwaj. - wskazał na dwóch braci z Klanu Wilka, z których każdy był wyższy co najmniej o głowę od dowódcy – Wasze posłania nie dość, że niechlujne to na dodatek rozwalone na pół namiotu. Za karę ćwiczycie ze mną. Obaj na raz. A wy na co się jeszcze gapicie kurwia wasz mać? Ćwiczyć do ciężkiej cholery bo za was też się zaraz wezmę!

Nie czekając, aż Warron zdąży zrealizować swoją groźbę rozpoczęliście trening w pojedynkę, zachowując rozsądne odstępy. Większość, w tym Bronthion i Garret wybrali na początek włócznię, jako broń, która gorzej się posługiwali. Jedynie Avagornis i jeszcze jeden mężczyzna rozpoczęli od ćwiczeń z mieczem. Przypatrując się wam z góry można by was wziąć za grupę początkujących cyrkowców, którzy nie wiedzą nawet jak wykonywać swój zawód. Wasze nieporadne pchnięcia i zamachy wywoływały salwy śmiechu ze strony starszych stażem żołnierzy, którzy ćwiczyli nieopodal. Wprawiało was to w tym większą złość, że nie mieliście jak im się odgryźć. Już dwa dni temu doszło między wami do niewielkiej bójki, w której weterani solidnie was sprali na co dowódcy nie raczyli zareagować.

Rzecz jasna Warron nie zapomniał o was i co 10 minut krzykiem rozkazywał zmieniać broń partnera. Do tego czasu jak zdążyliście zauważyć bracia byli już mocno poobijani a po dziesiętniku nie było widać śladu zmęczenia. Kiedy po godzinie ustawiliście się w szeregu wszyscy byliście nie tyle zmęczeni co rozgrzani. Warron bez zwłoki ustawił was z dwuszereg, który łączył się z innymi pododdziałami. Przez następną godzinę ćwiczyliście zwroty, okrążenia oraz jak wycofywać się z pola bitwy w zorganizowanym szyku. Szło wam to nawet nieźle, na tyle dobrze, że zostaliście zrugani przez dowódcę jedynie trzy razy. Kiedy Już mieliście przejść do następnego etapu treningu – walki tarczą, do Warrona podbiegł młody mężczyzna i powiedział mu coś szybko na ucho po czym zaraz oddalił się do innych dziesiętników. Najwyraźniej sprawa była poważna, bo dowódca spojrzał na was ponuro i przez dłuższą chwilę milczał. W końcu zdecydował się coś powiedzieć głosem w którym pobrzmiewała stanowczość.

- Wygląda na to, ze wróg porusza się szybciej niż z początku przewidywaliśmy. Natychmiast ruszamy do boju. Macie teraz pół godziny odpoczynku, nie ruszać mi się z miejsca na krok! Każdy kogo nie zastanę na placu będzie uznany za dezertera i powieszony! Wyraziłem się wystarczająco jasno?

Nie czekając na odpowiedź pospiesznym krokiem odszedł w stronę namiotów dowództwa. Tak jak powiedział wrócił po wyznaczonym czasie i od razu poderwał was na równe nogi.

- Wstawać psia krewie! Kto pozwolił siadać albo się kłaść? W szyku jak na ćwiczeniach się ustawić! Już! A ty co się tak ociągasz? Jak cię kopnę w dupę to od razu w pierwszej linii staniesz! Równo stać kurwa mać! Równo powiedziałem, ty to równo nazywasz zasrańcu jeden? No wreszcie. Dobra. Wyyymarsz z lewej!

Ruszyliście szybkim marszowym krokiem. Droga mimo to zajęła wam niemal dwie godziny. Kiedy stanęliście w końcu w wyznaczonym wam miejscu w oddali dało już się zauważyć proporce Imperium.

Oddziały poza lekką piechotą.

Na horyzoncie pojawiła się czarna nierówna kreska. Powoli stawała się coraz grubsza, aż wreszcie zaczęła wyglądać jak zbiór punktów. Uświadomiliście sobie, że przed wami do boju przygotowuje się armia Imperium. Nikt z was nie mógł oszacować jak liczna jest armia wroga, lecz jedno było pewne mieli przewagę. Wróg się zbliżał, a w powietrzu czuć było napięcie.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline