Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2008, 21:12   #215
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany

Azyl
„Rudera”

Coś gwałtownie wyrwało Ariuinath z transu. Zdezorientowana kobieta próbowała zorientować się w sytuacji, ale przed oczami wciąż migały jej sceny z życia Valquar, a dźwięki rzeczywistości mieszały się z tymi dawnymi, będącymi jedynie wspomnieniami. Czarodziejka nie była jednak wstanie odróżnić jednych od drugich.

Jakaś czerwona łapa wyposażona w spore pazury mignęła tuż przed jej twarzą. Przez moment kobiecie wydawało się, że coś chwyciło ją za biodra i uniosło w górę, ale zaraz potem wrażenie znikło. Przed oczami Ariuinath przelatywały kolejne sceny. Wirujące wokoło płomienie i krzyk konającego człowieka... Śmiech bawiących się elfów... To chyba jakieś święto... Trzask pękającego drewna i dziwne ciepło... Czy ono jest prawdziwe? Jakiś elf tłumaczył jej nowe obowiązki jakie miała pełnić w świątyni... Coś srebrnego przemknęło tuż obok niej, delikatnie muskając twarz... Klęczała przed pomnikiem jednego z elfich bogów, a jej usta szeptały modlitwę...

Chaos doznać i wspomnień był nie do zniesienia. Ariuinath otworzyła usta do krzyku, ale nie wiedziała, czy jakikolwiek głos wydobył się z jej gardła. Jednak wszystko to przerwał donośny huk walącego się budynku. Dopiero teraz wszystkie zmysły kobiety przestawiły się na to, co działo się w tej chwili. Zdała sobie sprawę, że w biegu przemierza uliczki Azylu, ciągnięta przez masywne ramie Magyara. W pełnym biegu przekręciła głowę, by zobaczyć czy nikt ich nie goni, ale tłum zbierający się wokoło zgliszczy rudery nie pozwalał nic dojrzeć. Całe szczęście, że jej towarzysze zdołali się wydostać zanim budynek się zawalił i teraz biegli wraz z nią. Tylko dokąd? I dlaczego na ich twarzach widziała strach?

***

Valquar i Harpo równocześnie wpadli na ten sam pomysł. Gdy tylko rozpętało się magiczne piekło, obaj rzucili się w kierunku Leariona. Chwała bogom, że magiczna osłona, którą otoczył gnoma Fialar nie przeszkodziła im w dostaniu się do ślepca. Bez żadnych ustaleń, obaj chwycili Leariona za przeguby rąk i zgięci w pół zaczęli go ciągnąć w kierunku wyjścia.

Elf czuł jak zaklęcia śmigają po całym pokoju, często tylko cudem mijając go o parę centymetrów. Valquar sam nie wiedział, czy to zasługa opatrzności, czy może działanie któregoś z towarzyszy, ale przez większą część drogi zdołał unikać zabójczych czarów. Tylko bolesne pieczenie w poparzonym ramieniu i niezbyt głębokie rozcięcie na boku przypominały mu, że jest śmiertelnikiem i może stracić życie ratując ślepca.

Wraz z Harpem radził sobie całkiem nieźle i nawet zaczął żywić pewną, skromną nadzieje, że wyjdzie stąd o własnych siłach i to w jednym kawałku. Właśnie gdy taka myśl ukazała się w głowie elfa, coś naglę szarpnęło Leariona w przeciwnym kierunku. Na widok istoty wczołgującej się na jego towarzysza elf złapał za broń, jednak okazało się, że Harpo jest od niego szybszy. Płynne cięcie rudego gnoma dokończyło to czego nie zdołał dokonać ogień i zwęglone szczątki nieruchomo padły na deski rozsypującej się rudery.

Pod ciągłym magicznym ostrzałem, Harpo, Valquar i Learion zdołali w końcu wydostać się z budynku. Jednak to nie był jeszcze koniec. Cała trójka rzuciła się do ucieczki, byle jak najdalej od przeklętych magów i walącego się domu.

***

Magyar zatrzymał się tak gwałtownie, że Ariuinath wpadła na jego szerokie plecy. Niewiele czasu zajęło kobiecie zorientowanie się dlaczego się zatrzymali, szczególnie po tym jak półczart chwycił ją za rękę i pociągnął w jakiś boczny zaułek. Cała grupa stała ciężko dysząc po szaleńczym biegu, a Airuinath wcale nie była mniej zmęczona od innych. Oparła się plecami o ścianę jakiegoś budynku i powoli osunęła na ziemie, pozwalając sobie na zamknięcie powiek. Była taka zmęczona... a jej jedynym marzenie było teraz położyć się spać i nie budzić się przez parę następnych dni.

Niestety, ale kobiecie nie dane było długo odpoczywać. Cichy szept Leariona sprawił, że w żyłach czarodziejki krew znowu zaczęła płynąć szybciej.

- Wyraźnie słyszę, ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp...
- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod rękom maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!


Ariuinath z lekką pomocą Magyara podniosła się na nogi. Jej dłoń zgodnie z poleceniem Harpo powędrowała do maski. Maski, która budziła u kobiety pewne niezbyt przyjemne wspomnienia. Zamazany obraz malujący się na jej zamkniętych powiekach był zbyt niewyraźny, żeby rozróżnić szczegóły, ale czarodziejka była pewna, że nie chciałaby sobie tego przypominać.






Azyl
„Przybytek Pieśni”

Grupa przekroczyła próg budynku noszącego nazwę „Przybytek Pieśni”. Ariuinath kątem oka dostrzegła krótkie zawahanie i niepewność malującą się na twarzy Sae, która przyciśnięta do okna wpatrywała się w szyld karczmy. Czarodziejka podeszła do przyjaciółki i położyła na jej ramieniu dłoń.

- Wszystko w porządku?

Zanim niziołka zdołała odpowiedzieć, drzwi prowadzące w głąb karczmy otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wprost za nich wystawił swój spory nos krasnolud. Z początku Ariuinath przestraszyła się, że ponury osobnik może być częścią pościgu, ale już po chwili sama zrozumiała jak głupia była ta myśl.

”Chyba popadam w paranoje.” – pomyślała, nie zdając sobie sprawy, że już wkrótce do podobnego wniosku dojdzie jej gnomi przyjaciel.

Czarodziejka niepewnie ruszyła wraz z pozostałymi za krasnoludem. I choć nie cierpiała na klaustrofobie, to jednak ciasne korytarze i wąskie stopnie nie budziły jej entuzjazmu. Parę razy nieostrożnie postawiła stopę i niewiele brakowało, a zeszłaby na dół w tępię ekspresowym, zapewne nieźle się przy tym obijając. Na całe szczęście tuż za kobietą szedł Magyar, który niczym anioł stróż pilnował, żeby czarodziejce nic się nie stało.

”Ciekawe czemu tak o mnie dba? Czy to możliwe, że ja naprawdę jestem ich dawną towarzyszką i on w końcu mnie rozpoznał? Ale skoro on już mnie zaakceptował, to może Sae i Almirith pójdą w jego ślady, dzięki czemu wszystko się ułoży. O bogowie, jak wiele bym dała, żeby być tą Sidero i mieć takich towarzyszy.”

Pogrążona w swoich rozważaniach Ariuinath nawet nie zauważyła, gdy znaleźli się w dużym, choć niskim pomieszczeniu, które pełne było rozmaitych istot. Nikt się nie rzucił na grupę, nikt nie próbował ich schwytać, zabić, czy zrobić jakąkolwiek inną, niemiłą rzecz. Czarodziejka postanowiła skorzystać z okazji, że nikt nie zwraca na nią szczególnej uwagi i uważnie przypatrywała się innym istotą zgromadzonym w pomieszczeniu.

Całe szczęście Ariuinath już zdążyła poznać Azyl na tyle, żeby nie zostać zaskoczoną przez widok rozmaitych istot. Było tu tak wiele różnorodnych postaci, że czarodziejka nie była wstanie przyjrzeć się im wszystkim, chociaż bardzo tego chciała.

Nagle kątem oka kobieta dostrzegła, że jej towarzysze nasuwają na twarze maski, po kolei zmieniając swoje formy. Ariuinath nie do końca wiedziała po co to robią, ale nauczyła się już im ufać, wiec sama uniosła własną maskę do twarzy. Przez moment przedmiot tkwił tuż przed delikatną skórą kobiety, gdy ta wciąż wahała się, czując jak robi się jej dziwnie gorąco. Pomimo, że była w pełni przytomna i czuła się całkiem nieźle, nagle pomieszczenie stało się dziwnie małe. Płomienie lamp falowały przykuwając wzrok... i powoli pełznąć ku czarodziejce, niczym jakieś małe głodne stworzenia. Airuinath sporym wysiłkiem odepchnęła od siebie to dziwne uczucie niepokoju i w końcu ciepła maska dotknęła nagiej skóry.


W jednej chwili w miejsce, gdzie wcześniej stała Ariuinath teraz zajmował ognisty pająk wielkości dorosłego człowieka. Cienkie odnóża otoczone wijącymi się językami ognia niepewnie szukały oparcia na kamiennym podłożu, ponieważ czarodziejka miała pewne problemy z przystosowaniem się do nadmiarowej liczby kończyn. Podobnie jak do zupełnie innego sposobu patrzenia, przez rząd oczu, które zdawały się wypełnione od środka ogniem. Gruby odwłok pulsował miarowo, co jakiś czas wyrzucając ze sporego cielska języczki płomienia i czarnego, gęstego dymu.

Umysł kobiety naglę zalały obce, niepokojące myśli. Głód, z którego do tej pory ledwo zdawała sobie sprawę, teraz naglę się wyostrzył. Tuż przed nią, w zasięgu kosmatych odnóży, stała mała dziewczynka. Wystarczył tylko jeden błyskawiczny ruch, a mogłaby zaspokoić głód. Ofiara była tak blisko... jeden ruch... Odnóża pająka zaklekotały, gdy przesunął się bliżej ofiary, a w płonących oczach ukazał się zwielokrotniony obraz dziewczynki.

W umyśle istoty trwała gorączkowa walka. Jednak czarodziejka pomimo fizycznego zmęczenia, wciąż zachowała mentalną dyscyplinę tak potrzebą przy praktykowaniu Sztuki. Osobowość ognistego pająka i jego instynkt zaczął powoli przegrywać walkę z prawdziwą Ariuinath. Olbrzymie cielsko niezdarnie cofnęło się na poprzednią pozycje, gdy kobieta odzyskiwała kontrole nad ciałem. I właśnie wtedy w komnacie zabrzmiała Muzyka.

***

Markotny Valquar maił piekielnie zły humor. Wpierw te bezpodstawne oskarżenia, Magyar chcący rozrzucić jego szczątki po całym Azylu, wejście Kolegiów, magiczna bitwa, walący się budynek, okropnie długi bieg... to stanowczo nie był najlepszy dzień dla elfa. Żeby tego jeszcze było mało, wkrótce okazało się, że grupie wcale nie udało się zgubić pościgu.

Stojąc pośród tych rozmaitych istot i słysząc odgłos zatrzaskiwanych na górze drzwi, Valquar nie zastanawiał się ani chwilę. Błyskawicznie wciągnął na twarz maskę, całkowicie nie przejmując się jej kształtami i kolorami. W jednej krótkiej chwili, świat zawirowało wokoło niego, a on sam poczuł się strasznie dziwnie. W szczególności deprymujący miał się okazać brak nóg, ale o tym miał się dopiero przekonać, ponieważ zanim elf zdążył się przyjrzeć swojej nowej formie, bard rozpoczął koncert.

***

Wspaniała Muzyka dobiegł końca, sala błyskawicznie się opróżniła i podróżnicy pozostali sami. Na dobry początek przywitał ich dziwaczny widok pająka, który niezgrabnie próbował zedrzeć sobie coś z twarzy, choć bardziej przypominało to próbę wydłubania nadmiernej liczby oczu. Jednak parę kolejnych prób w końcu przyniosło skutek i po chwili zamiast ognistego pająka, pośród towarzyszy stała Ariuinath z obrzydzeniem wpatrująca się w trzymaną przez siebie maskę. Po jej twarzy nie trudno było poznać, że nie jest zadowolona.

Kawałek dalej, nad ziemią unosił się najprawdziwszy dżin. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi i nadętą miną pod tytułem „Ja wiem wszystko, ale i tak wam nie powiem”, wyglądał co najmniej nie na miejscu. Choć może nie on sam, a raczej symbol, który wciąż miał na czole. Ten sam zdobiący czoło chudzielca i Valquara, co oczywiście nie pozostawiało wątpliwości, że dżinem jest nie kto inny jak tajemniczy elf. Pytanie tylko, dlaczego magia maski nie zdołała ukryć znaku?

Crois stojący już o własnych nogach, jako jedna z dwóch osób z grupy, nie założył własnej maski i teraz ze zdziwieniem przyglądał się towarzyszą. Wyglądało na to, że atak niedawnej przypadłości, czymkolwiek by nie była, już mu minął. I choć jego twarz była jeszcze trochę blada, a oczy lśnił jakby w gorączce, to mężczyzna dość pewnie trzymał się na nogach i wyglądał na zdatnego do działania.

Niepokojący mógł być tylko brak ciała Magyara. Brak ciała, ponieważ głos jak najbardziej był. Siarczyste przekleństwa rzucane w piekielnym były bardzo wyraźne i dobrze słyszalne dla wszystkich członków grupy. Po chwili jednak Magyar ukazał się w całej swojej, niezbyt urodziwej, okazałości. W umięśnionej dłoni trzymał maskę, która była ledwo widoczna. Wykonana z jakiegoś przezroczystego materiału, nie posiadała żadnego konkretnego kształtu, ani formy, zupełnie jakby była niedokończona, choć trudno było sobie wyobrazić dlaczego Marik miałby swoim klientom sprzedawać nieskończone „arcydzieła”.

- Dobra, dość tego! Niech mi jakiś trep wytłumaczy, co to jest.

Nikt jednak nie przejął się żądaniem Magyara, ponieważ stanowcza większość drużyny uznała, że są ważniejsze kwestie do omówienia.

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad, którym teraz był Harpo - Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

- Likwidacja wrogów? Chyba oszalałeś. Nie widzisz, że jesteśmy podobni do łownej zwierzyny... i to już od dawna? Widziałeś kiedyś, żeby ścigany zwierz przystawał, odwracał się i atakował myśliwych? O, być może tak - ale czy widziałeś kiedy by ich pokonał? Powinniśmy poszukać tu sojuszników. Niedokładnie pamiętam, co działo się w naszej kryjówce - ale zdaje mi się, że jedna z walczących grup może się nimi okazać: "Wrogowie naszych wrogów..." i tak dalej. Poza tym... to ledwie cień wspomnienia, ale czy ktoś tam nie odliczał czasu do ich przybycia? Czy nie był to ktoś z nas? Wybaczcie, jeśli bredzę jeszcze - mam w głowie totalny chaos z moich myśli, moich wspomnień i wspomnień Valquara.
Teraz postaram się najdokładniej jak mogę przekazać to, co widziałam w jego umyśle - zdążyłam sobie już to poukładać.


Sae zaczęła streszczać swoją krótką przygodę z głowy Valguara, a Ariuinath dzielnie jej w tym asystowała, choć rzadko kiedy nizołka potrzebowała jej pomocy. Cała grupa z uwagą wysłuchiwała dwójki kobiet, z samym zainteresowanym elfem na czele. Po jego minie widać było, że myśl o tym, że przed chwilą jego umysł był czytany jak księga, nie napawał go zbytnim optymizmem. Nie chodziło oto, że miał coś do ukrycia, ale jednak niezbyt dobrze się czuł z tym, że ktoś mógł poznać całą jego przeszłość.

- Jestem pewna, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec. Uważam też, że powinniśmy się teraz naradzić i podzielić wiedzą zamiast gnać w miasto w poszukiwaniu ścigających nas wrogów.- kontynuowała Sae.

- Uciekać? Cały czas uciekamy. I co? Nie zgubiliśmy starych wrogów. Za to znaleźliśmy nowych. Spojrzyj prawdzie w oczy kobieto…Nie mamy dokąd uciekać! – ryknął Harpo-slaad.- A co według ciebie mamy do zaoferowania sojusznikom, poza własnymi głowami? Nie mamy siły, ani wiedzy, za to mamy rozlicznych wrogów, którym można nas sprzedać…Jak widzisz, żadni z nas partnerzy do sojuszu. Co gorsza, nie wiemy KTO nas ściga. Sominus? To tylko imię. Za którym może się kryć każdy. Może jest potężnym magiem, wrogim temu miastu, ale różnie dobrze może być szefem gildii złodziejskiej, burmistrzem, a nawet królem Azylu bądź otaczających go ziem! Nie jestem głupcem, nie każę ci się rzucać z motyka na słońce. Ale są WROGOWIE i wrogowie. Przed silniejszymi się kryjmy, ale mniejszych czas zacząć wykańczać. Zwłaszcza Valquar powinien się kryć. Bo być może skończyć jak nasz złodziejaszek w dywanie... Swoją drogą. Ktoś go ze sobą wziął?

Żywa zbroja stojąca nieco z boku zamachała ręką starając się zwrócić na siebie uwagę. Być może udałoby się jej, gdyby nie fakt, że do rozmowy wtrącił się Valguar będący aktualnie dżinem.

- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?!- rzucił gniewnie Valguar
- Valquar z całą pewnością nie jest żadnym zdrajcą. To co wyczytałyśmy wraz z Sae w jego umyśle to wystarczający dowód. Ja mu w pełni ufam.- głos Ariuinath był spokojny i pewny, zupełnie jak jego właścicielka.
- A ja nie! Ten skurl Sominus może się bawić naszymi wspomnieniami, to jaką mamy pewność, że te jego są prawdziwe?
- W ten sposób to możesz każdego z tu obecnych oskarżyć o zdradę i kłamstwa. Ale to do niczego nie prowadzi.
- Wole go załatwić teraz, niż później żałować, że tego nie zrobiłem.
- To może od razu powybijaj nas wszystkich Magyar!


W czasie gdy Ariuinath i Magyar kłócili się o Valguara, Harpo dalej kontynuował rozmowę podjętą z Sae. Zanim jednak nizołka zdążyła odpowiedzieć na zadane jej pytanie do rozmowy wtrącił się Learion, wcześniej zapukawszy w stół, by zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych.

- Jakąż to wiedzą mamy się podzielić? Co chcesz wiedzieć bardko?
- Nie zgadzam się z... eee... kimkolwiek, kto mówił o likwidacji wrogów. Zgadzam się z Sae. Jeśli on rozmawiał z Sae, wnioskuję ze słowa 'bardko'. Nie wiem nawet które z nich jest kim, bo brzmią inaczej. Dlaczego się nie zgadzam: rozumowanie przedstawiasz wcale do rzeczy, ale zrozummy się. Nie masz na kogo wskazać. Sominus to owszem, tylko imię. Te można zmieniać jak rękawiczki, lub mieć ich jak ja albo Harpo - mnóstwo. Jest tu Harpo, tak przy okazji? To on mnie chyba wyciągnął, prawda? Zdawało mi się, że rozpoznaję dotyk jego dłoni wtedy. Ktokolwiek to zrobił, ma moje podziękowania.
- Ten…tego...eee…nie ma sprawy.
- Słuchajcie, zwróćcie uwagę na to, co się stało. Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete. Tenże Vete faktycznie powołał się na klauzulę o użyciu magii, ale przybył w innej sprawie tak samo jak ci w słupach ognia. No, chyba, że Płomienie mają lepsze systemy detekcji i dwie sekundy forów w stosunku do pozostałych, a wyczekiwanie i ekscytacja w głosie tego Vete były moim złudzeniem. Byliśmy na tyle ważni, by się o nas pobić. By obłąkane Srebrne Płomienie wpadały na osiemnaście chcąc nas żywych, a przywódca kolegium mający nas zgarnąć za nierejestrowane używanie magii cieszył się jak dziecko z prezentu na urodziny. Co na razie wiemy? Jesteśmy w Azylu, uciekamy przed Matką, bo nie wiemy co od nas chce, a załatwiła nasze źródło informacji, czyli chudzielca. Uciekamy przed Sominusem, bo ciężko by nie, po ostatnim. Teraz jeszcze doszły dwie nowe frakcje, Srebrne Płomienie i ktokolwiek był tam jeszcze. A chudzielec o nas kogoś poinformował. Pamiętacie to jeszcze? Pytam więc, kim jesteście? Co tu robicie? Co was łączy z Sominusem? Ja próbowałem uzyskać odeń pomoc w odzyskaniu części moich wspomnień - gnom celowo nie precyzował jak wielkiej - w zamian miałem odzyskać dlań przedmiot z jednego labiryntu. Droga zawiodła mnie do skarbca, resztę znacie.
- Zaczyna się.
– dodał smętnie Harpo-slaad
- Co chcę wiedzieć? Najlepiej to, co działo się gdy my badałyśmy umysł Valquara - kto nas zaatakował? Czy ktoś naprawdę liczył? Kto? I dlaczego? Ja w całej tej historii jestem już od dawna... ale dotąd nie wiem, dlaczego. Sominus uwięził nas - ale więzi też w lustrzanym więzieniu prawdziwą-nieprawdziwą kobietę... Sądzę, że ta kobieta w naszej historii jest naprawdę ważna - zanim ją zniszczyłam twierdziła, że jest też więźniem i tylko odbiciem wspomnienia 'o Niej'

Niziołka zamyśliła się, skupiła i pomału powtórzyła usłyszane już dawno słowa. Trzeba było przyznać, że jej kunszt i pamięć były niesamowite. Nikt nie zauważył, że Magyar na moment zaniemówił, gdy Sae wspomniała kobietę z lustra. On pamiętał ją z nich wszystkich najlepiej. Jako jedyny skorzystał z magicznej mocy tajemniczych mis i mógł ją zobaczyć na własne oczy... a nie tylko jej lustrzane odbicie. Gdy Sae skończyła swoją opowieść, przez chwilę jeszcze milczała, poczym podjęła swoją wypowiedź.

- To jego słabość - nie wiem tylko, jak to wiąże się z nami i jak wykorzystać to przeciw niemu. Jest jeszcze jedna sprawa - to miejsce tutaj... ta gospoda. W dziwny sposób jest mi znajoma, jednocześnie jest i nie jest miejscem, które bardzo dobrze znam. Moją ręką skreślony jest napis na jej szyldzie - a jednak nigdy nie byłam w Azylu. Jak to możliwe?
A jeśli cały ten świat jest utkany z naszych wspomnień? Nigdy się nie wyzwolimy.
- Sojuszników? Prawie na pewno. Musimy tylko poznać zależności tu panujące. Skoro mamy tu wrogów, to możemy znaleźć sojuszników szukając ich wrogów. Prawie zawsze działa. Niepokoi mnie natomiast ta kobieta. Zniszczyłaś ją, mówisz? To po co wmieszać w to innych? W imię czego, skoro jego sen został zniszczony? Zemsty? Dziwna to byłaby zemsta. Opowiedz coś więcej proszę...
- Bzdura!-
ryknął slaad.- Wyzwolenie?! Od czego?! Wolność nosi się w sercu! Dopóki mogę sam wybieram drogę, dokąd zdążam, sam decyduję o sowich czynach, sam dokonuję wyborów. Dopóty JESTEM WOLNY. I nie ma znaczenia w jakim to świecie znajduję. Wiesz co to jest niewola kobieto?- Harpo– slaad wstał i próbując przedrzeźniać głos niziołki, rzekł.- Nigdy się nie wyzwolimy, utknęliśmy jak kołki w płocie. Pozostało nam tylko biadolić i płakać nad losem. Czy ktoś ma może sznur? Chyba się powieszę. TO jest właśnie niewola! Jak jeszcze raz zaczniesz biadolić to ci przyłożę. Zbierz się do kupy, koniec tej melancholii i jęczenia. Dopóki możesz działać, jesteś wolna! Dopóki nie wpadasz w rozpacz, jesteś wolna! To rozpacz czyni niewolnikiem! Może ten świat jest zbudowany z naszych wspomnień. W takim razie użyjmy tej wiedzy jako broni. Odszukajmy wśród wspomnień, to co może pomóc nam zwyciężyć. Ale weź też pod uwagę to, że o ile dobrze pamiętam, cierpicie na amnezję. To że jakieś miejsce wydaje ci się znajome, nie znaczy że pochodzi z twojej przeszłości …Ba…Ileż to karczm jest do siebie podobnych. Ile obcych twarzy może wzbudzić skojarzenia, zwłaszcza w umysłach które kurczowo trzymają się zniekształconych resztek wspomnień.
- Wygląda na to, że chcąc czy nie stanowimy drużynę, mamy wspólny cel i wspólnego nieznanego wroga. Powinniśmy się nauczyć działać razem, bo chyba tylko wtedy mamy jakieś szanse wydostać się stąd.


Sae, Almiritha, Magyara, Ariuinath zamurowało. Cała czwórka równocześnie odwróciła się w kierunku Leariona obserwując go jakby ten miał zaraz eksplodować. Gnom najwyraźniej wyczuł te intensywne spojrzenia, ponieważ zapytał.

- Czy coś się stało?
- Nie, chyba tylko mi się wydawało.
- odpowiedziała mu Ariuinath

Learion nie mógł jednak dostrzec porozumiewawczych spojrzeń tej czwórki, ani wiedzieć, co każde z nich teraz myśli. A myśleli w sumie o jednym... że kiedyś, w nie tak odległej przeszłości, już kiedyś słyszeli bardzo podobne słowa. A może tylko im się wydawało? Choć czy możliwe, żeby cała czwórka pomyliła się w tej kwestii? Zanim jednak zdążyli poruszyć sprawę, dwa zapominane przedmioty wprowadziły w życie swój straszliwy plan.

Żywa zbroja tym razem nie miała zamiaru dać się zignorować i dlatego już wcześniej uknuła z taranem „misterny” plan zwrócenia uwagi i zakończenia kłótni trwającej pomiędzy Ariuinath, a Magyarem. Wszyscy byli zbyt zajęci, żeby zauważyć jak latająca broń cofa się pod inny kąt pomieszczenia, a zbroja z uwięzionym wewnątrz chudzielcem ustawia się za półczartem. Po chwili Magyar poczuł jak coś klepie go w ramię, wiec poirytowany odwrócił się tylko w jednym celu... by potężnym uderzeniem rozpędzonego tarana zostać wyrzuconym w powietrze. Trzeba było przyznać, że „misterny” plan ożywionych przedmiotów, choć bolesny dla półczarta, raz a dobrze ukrócił jedną kłótnie i skoncentrował uwagę wszystkich na żywej zbroi.

- Chciałbym poinformować, że wszelkie zarzuty pod moim adresem są w pełni nieuzasadnione i bezpodstawne. Liczyłem po cicho ponieważ byłem pewien, że każdy z was zdaje sobie sprawę, że w Azylu nie wolno rzucać zaklęć bez zgody Kolegiów. Miałem wiec nadzieje, że jakoś każde z was się...

Nikt jednak nie zwracał już większej uwagi na tłumaczenia żywej zbroi. Magyar uganiający się z pianą na ustach za taranem, który przed chwilą potraktował go tak brutalnie, zdawał się ciekawszym widokiem, niż usprawiedliwiająca się zbroja. Dopiero Harpo ocknął się z zamyślenia i podjął brutalnie przerwaną rozmowę.

- Zbroja liczyła do tych dwudziestu, po czym wdarł się ten „zapaleniec” i drugi komitet powitalny. Ale to już chyba wiesz. A wracając do owej podwójnej wizyty…Learion, twój kotek nie jest tylko chowańcem. Tak naprawdę to nie wiem czym jest…Ale na pewno nie jest zwykłym kotem. Potrafi sporo ciekawych sztuczek. Na przykład podczas ostatniej walki otoczył cię polem mocy. Wiesz jak to potężne zaklęcie? Co właściwie wiesz o Fialarze?
- Dlaczego pytasz?
- odpalił cichym tonem Aylinn - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?
- Dlatego, że ten twój futrzak zrobił sferę mocy…wiesz jak doświadczonym czarotrzepem żeby rzucić ścianę mocy? Piekielnie mocnym. Nie wmówisz, mi że zwykły chowaniec może być się magiem mocniejszym od nas wszystkich…A przynajmniej ode mnie. Więc się zastanawiam, kim lub czym tak naprawdę jest twój kociak. I czy to skupisko futra jest twoim chowańcem, czy tylko się pod niego podszywa. A jeśli tak, to jaki jest tego powód?
- po chwili milczenia Harpo kontynuował- Magiczny ogień…W moim świecie był czysta emanacja energii napełniającej czary. Byli tacy co nie potrzebowali wypowiadać formuł tylko brali magię bezpośrednio właśnie w postaci magicznego ognia. Mój Pan próbował zaszczepić tą zdolność u niektórych obiektów badań. Dwa wybuchły, trzeci stał się ofiarą samozapłonu…Wniosek. Tej zdolności nie da zaszczepić…Trzeba mieć pecha i się z nią urodzić.
- Wiem za mało, by potwierdzić lub zaszczepić... to jest zaprzeczyć. Na litość, nigdy nie słyszałem o kimś okrutnym na tyle, by to komukolwiek próbować zaszczepić coś tak niebezpiecznego. Mam za mało doświadczenia w dziedzinie magii. Wiem jedynie, że taka substancja istnieje, i mniej więcej jak ona wygląda. W moim świecie ta substancja leży u podstaw wszystkich magicznych efektów i bez niej nie istniałaby żadna magia. Kiedy wróżyłem... Co to ma wspólnego ze mną? Nie ze mną. Z nami. Nie poczuliście? Aż ciarki mnie przeszły, jak poczułem. Przy takim natężeniu zaklęć nawet ktoś tak okaleczony jak ja może zauważyć pewne rzeczy. Przywódca drugiej grupy, tych, co pojawili się na dwadzieścia, używał magicznego ognia. Cały czas. Naprawdę nie poczuliście? Cóż, może mi się tylko wydawało po tym nieudanym wróżeniu. Skoro nic nie poczuliście...
- Żyłeś więc pod kloszem gnomie. Mógłbym ci opowiedzieć szczegóły takich potworności , jakie niestety miałem okazję zobaczyć. Że uznasz ów wybuch za dość litościwy koniec żywota. Ale pomijając sprawę magicznego ognia, którego nie wyczułem, bo i jak miałem wyczuć…Co prawda, tamten facet robił za żywą pochodnię. Ale czy ma to dla na jakieś znaczenie? Nie sądzę. Natomiast ty, wymigujesz się od wypowiedzi na temat kota. A to już jest PO-DEJ-RZA-NE.


Ariuinath splotła ręce na piersi i spojrzała na towarzyszy jakby to były małe dzieci. I po co te spory? Czy gdyby Fialar był zły, to czy ratowałby Learionowi życie? Albo wtedy w labiryncie, gdzie czarodziejka i gnom się poznali... nie, Ariuinath nigdy nie uwierzy, że ślepy gnom, albo jego koci towarzyszy mogą mieć jakieś złe zamiary. Jednak reakcja Leariona, to jak zręcznie wyciągnął sztylet i wbił między palce slaada, sprawiło, że po plecach kobiety przeszedł dreszcz.

- Nie strasz mnie swoją nową aparycją proszę, bo będę miał potem podrapaną rękę. Jak już usiądziesz jak siedziałeś, będziemy mogli porozmawiać spokojnie dalej. W moim mniemaniu temat magicznego ognia jest ważniejszy niż mój towarzysz. Tak samo jak temat szkatuły i przygód reszty z nas. Dlaczego? Bo niezależnie od tego jak 'potężny' mój przyjaciel jest, nie powstrzymało to wydarzeń i jestem tu z Wami.

Czarodziejka nie potrafiła odmówić rozumowaniu gnoma pewnej logiki, ale po jego wyczynie inaczej spojrzała na towarzysza. Jeżeli tam w ruderze Fialar otoczył Leariona polem mocy... to znaczyłoby, że ma moc potężniejszą nawet od niej. Jeżeli dodać do tego umiejętności gnoma... jego wyostrzone zmysły, zręczność, zdolność posługiwania się nożem z zastraszającą biegłością i parę innych... Ślepy gnom przestawał być tym miłym wesołym towarzyszem, gotowym w każdej chwili pomóc innym. A co jeżeli Harpo miał rację co do Fialara? Albo co gorsza nie tylko Fialara, ale również Leariona?

- Learionie ja... Proszę cię, opowiedz nam o Fialarze.

W uszach Ariuinath zdanie zabrzmiało jak nóż Leariona przecinający powietrze. Pełne niepewności, strachu... i co najgorsze zwątpienia. Czarodziejka wiedziała, że wypowiadając te słowa nawet przed sobą samą przyznała, że nie jest już wstanie do końca zaufać ślepemu gnomowi.

”Błagam... Niech to nie będzie prawda.”

***

Magyar przestał uganiać się za taranem i ponownie przysłuchiwał się rozmowie. Co prawda nie wiedział czemu kot miałby być zagrożeniem dla nich, ale skoro wszyscy czekali na odpowiedź ślepego gnoma, to on też poczeka. W głowie miał już przygotowany plan i wiedział, że gdy tylko sprawa kota zostanie załatwiona, to zawróci rozmowę na właściwy tor. Wpierw przyzna rację Harpo, że trzeba zacząć eliminować wrogów, a później nawet zaproponuje podział na drużyny. Dzięki temu zaoszczędzą sporo czasu, a przy odrobinie szczęścia ten Sominus sam ich znajdzie, a wtedy spuszczą mu taki łomot, że skurl pożałuje całego swojego żywota.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 10-02-2008 o 13:10.
Markus jest offline