Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-01-2008, 18:54   #211
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”


- Wiem za mało, by potwierdzić lub zaszczepić... to jest zaprzeczyć. - Najwyraźniej słowa slaada o wybuchających istotach mocno gnomem wstrząsnęły, czemu zresztą dał wyraz mówiąc dalej - Na litość, nigdy nie słyszałem o kimś okrutnym na tyle, by to komukolwiek próbować zaszczepić coś tak niebezpiecznego. Mam za mało doświadczenia w dziedzinie magii. Wiem jedynie, że taka substancja istnieje, i mniej więcej jak ona wygląda. W moim świecie ta substancja leży u podstaw wszystkich magicznych efektów i bez niej nie istniałaby żadna magia. Kiedy wróżyłem... Co to ma wspólnego ze mną? Nie ze mną. Z nami. Nie poczuliście? Aż ciarki mnie przeszły, jak poczułem. Przy takim natężeniu zaklęć nawet ktoś tak okaleczony jak ja może zauważyć pewne rzeczy. Przywódca drugiej grupy, tych, co pojawili się na dwadzieścia, używał magicznego ognia. Cały czas. Naprawdę nie poczuliście?

Normalna istota rozglądała by się pewnie po obecnych w zdumieniu, Learion raczej nasłuchiwał reakcji. Dopiero po chwili dodał, zamyślony, mrucząc pod nosem:

- Cóż, może mi się tylko wydawało po tym nieudanym wróżeniu. Skoro nic nie poczuliście...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 25-01-2008, 19:23   #212
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Azyl


„Przybytek Pieśni”


Normalna istota rozglądała by się pewnie po obecnych w zdumieniu, Learion raczej nasłuchiwał reakcji. Dopiero po chwili dodał, zamyślony, mrucząc pod nosem:

- Cóż, może mi się tylko wydawało po tym nieudanym wróżeniu. Skoro nic nie poczuliście...

- Żyłeś więc pod kloszem gnomie.- skomentował wypowiedź slaad.- Mógłbym ci opowiedzieć szczegóły takich potworności , jakie niestety miałem okazję zobaczyć. Że uznasz ów wybuch za dość litościwy koniec żywota. Ale pomijając sprawę magicznego ognia, którego nie wyczułem, bo i jak miałem wyczuć…Co prawda, tamten facet robił za żywą pochodnię. Ale czy ma to dla na jakieś znaczenie? Nie sądzę. Natomiast ty, wymigujesz się od wypowiedzi na temat kota.- Pysk slaada zbliżył się do twarzy gnoma, tak że mógł poczuć odór z jego pyska, gdy Harpo-slaad mówił.- A to już jest PO-DEJ-RZA-NE.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2008, 19:45   #213
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”

"Tyle jak chodzi o próby zmiany tematu czy zarzucenie wabika..."

Gnom wyczuwszy odór z pyska zielonoskórego odsunął skrzywioną twarz jednocześnie próbując ręką zamachać by odwachlować nieco powietrze. Ręka ślepca przez to dotknęła nachylonego pyska slaada...

"O. No cóż."

Lekkie wstrząśnięcie łokcia i nóż błysnął parę centymetrów od oka ropuchopodobnej istoty...

By zagłębić się w stole pomiędzy jej palcami, niewiele chybiając palców czy błony między nimi.

- Nie strasz mnie swoją nową aparycją proszę, bo będę miał potem podrapaną rękę. - Powiedział spokojnie i cicho gnom. Fialar, mocno przyciskany do piersi ślepca drugą jego ręką zasyczał wściekle, wyraźnie niezadowolony z reakcji slaada. Pazury kota wbijały się w przedramię gnoma, który wciąż się krzywił, choć raczej nie wskutek oddechu rozmówcy.

- Jak już usiądziesz jak siedziałeś, będziemy mogli porozmawiać spokojnie dalej. W moim mniemaniu temat magicznego ognia jest ważniejszy niż mój towarzysz. Tak samo jak temat szkatuły i przygód reszty z nas. Dlaczego? Bo niezależnie od tego jak 'potężny' mój przyjaciel jest, nie powstrzymało to wydarzeń i jestem tu z Wami.

"Czy tylko ja czuję woń mojego strachu? Bylebym się nie spocił."

Pozostawiając nóż wbity między palcami slaada, Learion w miarę mówienia powolnym, pełnym gracji ruchem cofał rękę, by wznieść ją w powietrze i umieścić między pyskiem slaada a sobą. Potem bardzo powoli poruszył nią, jakby miał zamiar znowu odnaleźć zielonoskórego i położyć swą dłoń na jego pysku.

"Fialar, spokojnie. Spokojnie. On tylko grozi."

Ale myśli brakowało pewności, Aylinn bowiem jej nie czuł.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 27-01-2008, 19:56   #214
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Valquar

Valquar był przestraszony. Czego Magyar od niego chce? Przecież to nie jego wina! Kiedy już Crois został uspokojony, elf przygotował się na przeszukanie własnego umysłu. Melodia, którą na początku usłyszał nie przypominała niczego, co kiedykolwiek znał. Elf poczuł ból w głowie, który z każdą chwilą zwiększał się, po czym nieco się ustabilizował. Nadal był jednak przejmujący i trudny do zniesienia. Szczęki elfa zacisnęły się tak mocno, jak tylko mogły. Ponowne przeżywanie wydarzeń, które wydarzyły się jakiś czas wcześniej było bolesne nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Valquar nie dowiedział się praktycznie niczego więcej ponad to, co już wiedział, za to opłacił przeszukanie pamięci utratą kilku chwil, w czasie których w budynku zaczęła się magiczna bitwa.

Ledwie elf się ocknął i otrząsnął, musiał szybko pomóc Harpo w ciągnięciu Leariona. Zostali na chwilę przyhamowani pochwyceniem Leariona przez jednego z magów, co jednak nie potrwało długo. Ledwo udało im się wydostać z walącego się budynku, a już wraz z innymi pomknęli ukryć się w alejce obok, a następnie w "Przybytku Pieśni". Wnętrze wyglądało dziwnie - Valquar nie porównałby go do niczego sobie znanego. Może był jeszcze trochę ogłuszony, nie wiedział. Zszedł razem z pozostałymi do piwnicy, gdzie wkrótce zaczął się występ...
 
__________________
"Gdzie pojawiła się pierwsza pierwotna komórka, tam i ja się pojawiłem. Kiedy ostatnie życie czołgać się będzie pod stygnącymi gwiazdami, tam i ja będę."
Aegon jest offline  
Stary 27-01-2008, 21:12   #215
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany

Azyl
„Rudera”

Coś gwałtownie wyrwało Ariuinath z transu. Zdezorientowana kobieta próbowała zorientować się w sytuacji, ale przed oczami wciąż migały jej sceny z życia Valquar, a dźwięki rzeczywistości mieszały się z tymi dawnymi, będącymi jedynie wspomnieniami. Czarodziejka nie była jednak wstanie odróżnić jednych od drugich.

Jakaś czerwona łapa wyposażona w spore pazury mignęła tuż przed jej twarzą. Przez moment kobiecie wydawało się, że coś chwyciło ją za biodra i uniosło w górę, ale zaraz potem wrażenie znikło. Przed oczami Ariuinath przelatywały kolejne sceny. Wirujące wokoło płomienie i krzyk konającego człowieka... Śmiech bawiących się elfów... To chyba jakieś święto... Trzask pękającego drewna i dziwne ciepło... Czy ono jest prawdziwe? Jakiś elf tłumaczył jej nowe obowiązki jakie miała pełnić w świątyni... Coś srebrnego przemknęło tuż obok niej, delikatnie muskając twarz... Klęczała przed pomnikiem jednego z elfich bogów, a jej usta szeptały modlitwę...

Chaos doznać i wspomnień był nie do zniesienia. Ariuinath otworzyła usta do krzyku, ale nie wiedziała, czy jakikolwiek głos wydobył się z jej gardła. Jednak wszystko to przerwał donośny huk walącego się budynku. Dopiero teraz wszystkie zmysły kobiety przestawiły się na to, co działo się w tej chwili. Zdała sobie sprawę, że w biegu przemierza uliczki Azylu, ciągnięta przez masywne ramie Magyara. W pełnym biegu przekręciła głowę, by zobaczyć czy nikt ich nie goni, ale tłum zbierający się wokoło zgliszczy rudery nie pozwalał nic dojrzeć. Całe szczęście, że jej towarzysze zdołali się wydostać zanim budynek się zawalił i teraz biegli wraz z nią. Tylko dokąd? I dlaczego na ich twarzach widziała strach?

***

Valquar i Harpo równocześnie wpadli na ten sam pomysł. Gdy tylko rozpętało się magiczne piekło, obaj rzucili się w kierunku Leariona. Chwała bogom, że magiczna osłona, którą otoczył gnoma Fialar nie przeszkodziła im w dostaniu się do ślepca. Bez żadnych ustaleń, obaj chwycili Leariona za przeguby rąk i zgięci w pół zaczęli go ciągnąć w kierunku wyjścia.

Elf czuł jak zaklęcia śmigają po całym pokoju, często tylko cudem mijając go o parę centymetrów. Valquar sam nie wiedział, czy to zasługa opatrzności, czy może działanie któregoś z towarzyszy, ale przez większą część drogi zdołał unikać zabójczych czarów. Tylko bolesne pieczenie w poparzonym ramieniu i niezbyt głębokie rozcięcie na boku przypominały mu, że jest śmiertelnikiem i może stracić życie ratując ślepca.

Wraz z Harpem radził sobie całkiem nieźle i nawet zaczął żywić pewną, skromną nadzieje, że wyjdzie stąd o własnych siłach i to w jednym kawałku. Właśnie gdy taka myśl ukazała się w głowie elfa, coś naglę szarpnęło Leariona w przeciwnym kierunku. Na widok istoty wczołgującej się na jego towarzysza elf złapał za broń, jednak okazało się, że Harpo jest od niego szybszy. Płynne cięcie rudego gnoma dokończyło to czego nie zdołał dokonać ogień i zwęglone szczątki nieruchomo padły na deski rozsypującej się rudery.

Pod ciągłym magicznym ostrzałem, Harpo, Valquar i Learion zdołali w końcu wydostać się z budynku. Jednak to nie był jeszcze koniec. Cała trójka rzuciła się do ucieczki, byle jak najdalej od przeklętych magów i walącego się domu.

***

Magyar zatrzymał się tak gwałtownie, że Ariuinath wpadła na jego szerokie plecy. Niewiele czasu zajęło kobiecie zorientowanie się dlaczego się zatrzymali, szczególnie po tym jak półczart chwycił ją za rękę i pociągnął w jakiś boczny zaułek. Cała grupa stała ciężko dysząc po szaleńczym biegu, a Airuinath wcale nie była mniej zmęczona od innych. Oparła się plecami o ścianę jakiegoś budynku i powoli osunęła na ziemie, pozwalając sobie na zamknięcie powiek. Była taka zmęczona... a jej jedynym marzenie było teraz położyć się spać i nie budzić się przez parę następnych dni.

Niestety, ale kobiecie nie dane było długo odpoczywać. Cichy szept Leariona sprawił, że w żyłach czarodziejki krew znowu zaczęła płynąć szybciej.

- Wyraźnie słyszę, ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp...
- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod rękom maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!


Ariuinath z lekką pomocą Magyara podniosła się na nogi. Jej dłoń zgodnie z poleceniem Harpo powędrowała do maski. Maski, która budziła u kobiety pewne niezbyt przyjemne wspomnienia. Zamazany obraz malujący się na jej zamkniętych powiekach był zbyt niewyraźny, żeby rozróżnić szczegóły, ale czarodziejka była pewna, że nie chciałaby sobie tego przypominać.






Azyl
„Przybytek Pieśni”

Grupa przekroczyła próg budynku noszącego nazwę „Przybytek Pieśni”. Ariuinath kątem oka dostrzegła krótkie zawahanie i niepewność malującą się na twarzy Sae, która przyciśnięta do okna wpatrywała się w szyld karczmy. Czarodziejka podeszła do przyjaciółki i położyła na jej ramieniu dłoń.

- Wszystko w porządku?

Zanim niziołka zdołała odpowiedzieć, drzwi prowadzące w głąb karczmy otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wprost za nich wystawił swój spory nos krasnolud. Z początku Ariuinath przestraszyła się, że ponury osobnik może być częścią pościgu, ale już po chwili sama zrozumiała jak głupia była ta myśl.

”Chyba popadam w paranoje.” – pomyślała, nie zdając sobie sprawy, że już wkrótce do podobnego wniosku dojdzie jej gnomi przyjaciel.

Czarodziejka niepewnie ruszyła wraz z pozostałymi za krasnoludem. I choć nie cierpiała na klaustrofobie, to jednak ciasne korytarze i wąskie stopnie nie budziły jej entuzjazmu. Parę razy nieostrożnie postawiła stopę i niewiele brakowało, a zeszłaby na dół w tępię ekspresowym, zapewne nieźle się przy tym obijając. Na całe szczęście tuż za kobietą szedł Magyar, który niczym anioł stróż pilnował, żeby czarodziejce nic się nie stało.

”Ciekawe czemu tak o mnie dba? Czy to możliwe, że ja naprawdę jestem ich dawną towarzyszką i on w końcu mnie rozpoznał? Ale skoro on już mnie zaakceptował, to może Sae i Almirith pójdą w jego ślady, dzięki czemu wszystko się ułoży. O bogowie, jak wiele bym dała, żeby być tą Sidero i mieć takich towarzyszy.”

Pogrążona w swoich rozważaniach Ariuinath nawet nie zauważyła, gdy znaleźli się w dużym, choć niskim pomieszczeniu, które pełne było rozmaitych istot. Nikt się nie rzucił na grupę, nikt nie próbował ich schwytać, zabić, czy zrobić jakąkolwiek inną, niemiłą rzecz. Czarodziejka postanowiła skorzystać z okazji, że nikt nie zwraca na nią szczególnej uwagi i uważnie przypatrywała się innym istotą zgromadzonym w pomieszczeniu.

Całe szczęście Ariuinath już zdążyła poznać Azyl na tyle, żeby nie zostać zaskoczoną przez widok rozmaitych istot. Było tu tak wiele różnorodnych postaci, że czarodziejka nie była wstanie przyjrzeć się im wszystkim, chociaż bardzo tego chciała.

Nagle kątem oka kobieta dostrzegła, że jej towarzysze nasuwają na twarze maski, po kolei zmieniając swoje formy. Ariuinath nie do końca wiedziała po co to robią, ale nauczyła się już im ufać, wiec sama uniosła własną maskę do twarzy. Przez moment przedmiot tkwił tuż przed delikatną skórą kobiety, gdy ta wciąż wahała się, czując jak robi się jej dziwnie gorąco. Pomimo, że była w pełni przytomna i czuła się całkiem nieźle, nagle pomieszczenie stało się dziwnie małe. Płomienie lamp falowały przykuwając wzrok... i powoli pełznąć ku czarodziejce, niczym jakieś małe głodne stworzenia. Airuinath sporym wysiłkiem odepchnęła od siebie to dziwne uczucie niepokoju i w końcu ciepła maska dotknęła nagiej skóry.


W jednej chwili w miejsce, gdzie wcześniej stała Ariuinath teraz zajmował ognisty pająk wielkości dorosłego człowieka. Cienkie odnóża otoczone wijącymi się językami ognia niepewnie szukały oparcia na kamiennym podłożu, ponieważ czarodziejka miała pewne problemy z przystosowaniem się do nadmiarowej liczby kończyn. Podobnie jak do zupełnie innego sposobu patrzenia, przez rząd oczu, które zdawały się wypełnione od środka ogniem. Gruby odwłok pulsował miarowo, co jakiś czas wyrzucając ze sporego cielska języczki płomienia i czarnego, gęstego dymu.

Umysł kobiety naglę zalały obce, niepokojące myśli. Głód, z którego do tej pory ledwo zdawała sobie sprawę, teraz naglę się wyostrzył. Tuż przed nią, w zasięgu kosmatych odnóży, stała mała dziewczynka. Wystarczył tylko jeden błyskawiczny ruch, a mogłaby zaspokoić głód. Ofiara była tak blisko... jeden ruch... Odnóża pająka zaklekotały, gdy przesunął się bliżej ofiary, a w płonących oczach ukazał się zwielokrotniony obraz dziewczynki.

W umyśle istoty trwała gorączkowa walka. Jednak czarodziejka pomimo fizycznego zmęczenia, wciąż zachowała mentalną dyscyplinę tak potrzebą przy praktykowaniu Sztuki. Osobowość ognistego pająka i jego instynkt zaczął powoli przegrywać walkę z prawdziwą Ariuinath. Olbrzymie cielsko niezdarnie cofnęło się na poprzednią pozycje, gdy kobieta odzyskiwała kontrole nad ciałem. I właśnie wtedy w komnacie zabrzmiała Muzyka.

***

Markotny Valquar maił piekielnie zły humor. Wpierw te bezpodstawne oskarżenia, Magyar chcący rozrzucić jego szczątki po całym Azylu, wejście Kolegiów, magiczna bitwa, walący się budynek, okropnie długi bieg... to stanowczo nie był najlepszy dzień dla elfa. Żeby tego jeszcze było mało, wkrótce okazało się, że grupie wcale nie udało się zgubić pościgu.

Stojąc pośród tych rozmaitych istot i słysząc odgłos zatrzaskiwanych na górze drzwi, Valquar nie zastanawiał się ani chwilę. Błyskawicznie wciągnął na twarz maskę, całkowicie nie przejmując się jej kształtami i kolorami. W jednej krótkiej chwili, świat zawirowało wokoło niego, a on sam poczuł się strasznie dziwnie. W szczególności deprymujący miał się okazać brak nóg, ale o tym miał się dopiero przekonać, ponieważ zanim elf zdążył się przyjrzeć swojej nowej formie, bard rozpoczął koncert.

***

Wspaniała Muzyka dobiegł końca, sala błyskawicznie się opróżniła i podróżnicy pozostali sami. Na dobry początek przywitał ich dziwaczny widok pająka, który niezgrabnie próbował zedrzeć sobie coś z twarzy, choć bardziej przypominało to próbę wydłubania nadmiernej liczby oczu. Jednak parę kolejnych prób w końcu przyniosło skutek i po chwili zamiast ognistego pająka, pośród towarzyszy stała Ariuinath z obrzydzeniem wpatrująca się w trzymaną przez siebie maskę. Po jej twarzy nie trudno było poznać, że nie jest zadowolona.

Kawałek dalej, nad ziemią unosił się najprawdziwszy dżin. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi i nadętą miną pod tytułem „Ja wiem wszystko, ale i tak wam nie powiem”, wyglądał co najmniej nie na miejscu. Choć może nie on sam, a raczej symbol, który wciąż miał na czole. Ten sam zdobiący czoło chudzielca i Valquara, co oczywiście nie pozostawiało wątpliwości, że dżinem jest nie kto inny jak tajemniczy elf. Pytanie tylko, dlaczego magia maski nie zdołała ukryć znaku?

Crois stojący już o własnych nogach, jako jedna z dwóch osób z grupy, nie założył własnej maski i teraz ze zdziwieniem przyglądał się towarzyszą. Wyglądało na to, że atak niedawnej przypadłości, czymkolwiek by nie była, już mu minął. I choć jego twarz była jeszcze trochę blada, a oczy lśnił jakby w gorączce, to mężczyzna dość pewnie trzymał się na nogach i wyglądał na zdatnego do działania.

Niepokojący mógł być tylko brak ciała Magyara. Brak ciała, ponieważ głos jak najbardziej był. Siarczyste przekleństwa rzucane w piekielnym były bardzo wyraźne i dobrze słyszalne dla wszystkich członków grupy. Po chwili jednak Magyar ukazał się w całej swojej, niezbyt urodziwej, okazałości. W umięśnionej dłoni trzymał maskę, która była ledwo widoczna. Wykonana z jakiegoś przezroczystego materiału, nie posiadała żadnego konkretnego kształtu, ani formy, zupełnie jakby była niedokończona, choć trudno było sobie wyobrazić dlaczego Marik miałby swoim klientom sprzedawać nieskończone „arcydzieła”.

- Dobra, dość tego! Niech mi jakiś trep wytłumaczy, co to jest.

Nikt jednak nie przejął się żądaniem Magyara, ponieważ stanowcza większość drużyny uznała, że są ważniejsze kwestie do omówienia.

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad, którym teraz był Harpo - Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

- Likwidacja wrogów? Chyba oszalałeś. Nie widzisz, że jesteśmy podobni do łownej zwierzyny... i to już od dawna? Widziałeś kiedyś, żeby ścigany zwierz przystawał, odwracał się i atakował myśliwych? O, być może tak - ale czy widziałeś kiedy by ich pokonał? Powinniśmy poszukać tu sojuszników. Niedokładnie pamiętam, co działo się w naszej kryjówce - ale zdaje mi się, że jedna z walczących grup może się nimi okazać: "Wrogowie naszych wrogów..." i tak dalej. Poza tym... to ledwie cień wspomnienia, ale czy ktoś tam nie odliczał czasu do ich przybycia? Czy nie był to ktoś z nas? Wybaczcie, jeśli bredzę jeszcze - mam w głowie totalny chaos z moich myśli, moich wspomnień i wspomnień Valquara.
Teraz postaram się najdokładniej jak mogę przekazać to, co widziałam w jego umyśle - zdążyłam sobie już to poukładać.


Sae zaczęła streszczać swoją krótką przygodę z głowy Valguara, a Ariuinath dzielnie jej w tym asystowała, choć rzadko kiedy nizołka potrzebowała jej pomocy. Cała grupa z uwagą wysłuchiwała dwójki kobiet, z samym zainteresowanym elfem na czele. Po jego minie widać było, że myśl o tym, że przed chwilą jego umysł był czytany jak księga, nie napawał go zbytnim optymizmem. Nie chodziło oto, że miał coś do ukrycia, ale jednak niezbyt dobrze się czuł z tym, że ktoś mógł poznać całą jego przeszłość.

- Jestem pewna, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec. Uważam też, że powinniśmy się teraz naradzić i podzielić wiedzą zamiast gnać w miasto w poszukiwaniu ścigających nas wrogów.- kontynuowała Sae.

- Uciekać? Cały czas uciekamy. I co? Nie zgubiliśmy starych wrogów. Za to znaleźliśmy nowych. Spojrzyj prawdzie w oczy kobieto…Nie mamy dokąd uciekać! – ryknął Harpo-slaad.- A co według ciebie mamy do zaoferowania sojusznikom, poza własnymi głowami? Nie mamy siły, ani wiedzy, za to mamy rozlicznych wrogów, którym można nas sprzedać…Jak widzisz, żadni z nas partnerzy do sojuszu. Co gorsza, nie wiemy KTO nas ściga. Sominus? To tylko imię. Za którym może się kryć każdy. Może jest potężnym magiem, wrogim temu miastu, ale różnie dobrze może być szefem gildii złodziejskiej, burmistrzem, a nawet królem Azylu bądź otaczających go ziem! Nie jestem głupcem, nie każę ci się rzucać z motyka na słońce. Ale są WROGOWIE i wrogowie. Przed silniejszymi się kryjmy, ale mniejszych czas zacząć wykańczać. Zwłaszcza Valquar powinien się kryć. Bo być może skończyć jak nasz złodziejaszek w dywanie... Swoją drogą. Ktoś go ze sobą wziął?

Żywa zbroja stojąca nieco z boku zamachała ręką starając się zwrócić na siebie uwagę. Być może udałoby się jej, gdyby nie fakt, że do rozmowy wtrącił się Valguar będący aktualnie dżinem.

- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?!- rzucił gniewnie Valguar
- Valquar z całą pewnością nie jest żadnym zdrajcą. To co wyczytałyśmy wraz z Sae w jego umyśle to wystarczający dowód. Ja mu w pełni ufam.- głos Ariuinath był spokojny i pewny, zupełnie jak jego właścicielka.
- A ja nie! Ten skurl Sominus może się bawić naszymi wspomnieniami, to jaką mamy pewność, że te jego są prawdziwe?
- W ten sposób to możesz każdego z tu obecnych oskarżyć o zdradę i kłamstwa. Ale to do niczego nie prowadzi.
- Wole go załatwić teraz, niż później żałować, że tego nie zrobiłem.
- To może od razu powybijaj nas wszystkich Magyar!


W czasie gdy Ariuinath i Magyar kłócili się o Valguara, Harpo dalej kontynuował rozmowę podjętą z Sae. Zanim jednak nizołka zdążyła odpowiedzieć na zadane jej pytanie do rozmowy wtrącił się Learion, wcześniej zapukawszy w stół, by zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych.

- Jakąż to wiedzą mamy się podzielić? Co chcesz wiedzieć bardko?
- Nie zgadzam się z... eee... kimkolwiek, kto mówił o likwidacji wrogów. Zgadzam się z Sae. Jeśli on rozmawiał z Sae, wnioskuję ze słowa 'bardko'. Nie wiem nawet które z nich jest kim, bo brzmią inaczej. Dlaczego się nie zgadzam: rozumowanie przedstawiasz wcale do rzeczy, ale zrozummy się. Nie masz na kogo wskazać. Sominus to owszem, tylko imię. Te można zmieniać jak rękawiczki, lub mieć ich jak ja albo Harpo - mnóstwo. Jest tu Harpo, tak przy okazji? To on mnie chyba wyciągnął, prawda? Zdawało mi się, że rozpoznaję dotyk jego dłoni wtedy. Ktokolwiek to zrobił, ma moje podziękowania.
- Ten…tego...eee…nie ma sprawy.
- Słuchajcie, zwróćcie uwagę na to, co się stało. Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete. Tenże Vete faktycznie powołał się na klauzulę o użyciu magii, ale przybył w innej sprawie tak samo jak ci w słupach ognia. No, chyba, że Płomienie mają lepsze systemy detekcji i dwie sekundy forów w stosunku do pozostałych, a wyczekiwanie i ekscytacja w głosie tego Vete były moim złudzeniem. Byliśmy na tyle ważni, by się o nas pobić. By obłąkane Srebrne Płomienie wpadały na osiemnaście chcąc nas żywych, a przywódca kolegium mający nas zgarnąć za nierejestrowane używanie magii cieszył się jak dziecko z prezentu na urodziny. Co na razie wiemy? Jesteśmy w Azylu, uciekamy przed Matką, bo nie wiemy co od nas chce, a załatwiła nasze źródło informacji, czyli chudzielca. Uciekamy przed Sominusem, bo ciężko by nie, po ostatnim. Teraz jeszcze doszły dwie nowe frakcje, Srebrne Płomienie i ktokolwiek był tam jeszcze. A chudzielec o nas kogoś poinformował. Pamiętacie to jeszcze? Pytam więc, kim jesteście? Co tu robicie? Co was łączy z Sominusem? Ja próbowałem uzyskać odeń pomoc w odzyskaniu części moich wspomnień - gnom celowo nie precyzował jak wielkiej - w zamian miałem odzyskać dlań przedmiot z jednego labiryntu. Droga zawiodła mnie do skarbca, resztę znacie.
- Zaczyna się.
– dodał smętnie Harpo-slaad
- Co chcę wiedzieć? Najlepiej to, co działo się gdy my badałyśmy umysł Valquara - kto nas zaatakował? Czy ktoś naprawdę liczył? Kto? I dlaczego? Ja w całej tej historii jestem już od dawna... ale dotąd nie wiem, dlaczego. Sominus uwięził nas - ale więzi też w lustrzanym więzieniu prawdziwą-nieprawdziwą kobietę... Sądzę, że ta kobieta w naszej historii jest naprawdę ważna - zanim ją zniszczyłam twierdziła, że jest też więźniem i tylko odbiciem wspomnienia 'o Niej'

Niziołka zamyśliła się, skupiła i pomału powtórzyła usłyszane już dawno słowa. Trzeba było przyznać, że jej kunszt i pamięć były niesamowite. Nikt nie zauważył, że Magyar na moment zaniemówił, gdy Sae wspomniała kobietę z lustra. On pamiętał ją z nich wszystkich najlepiej. Jako jedyny skorzystał z magicznej mocy tajemniczych mis i mógł ją zobaczyć na własne oczy... a nie tylko jej lustrzane odbicie. Gdy Sae skończyła swoją opowieść, przez chwilę jeszcze milczała, poczym podjęła swoją wypowiedź.

- To jego słabość - nie wiem tylko, jak to wiąże się z nami i jak wykorzystać to przeciw niemu. Jest jeszcze jedna sprawa - to miejsce tutaj... ta gospoda. W dziwny sposób jest mi znajoma, jednocześnie jest i nie jest miejscem, które bardzo dobrze znam. Moją ręką skreślony jest napis na jej szyldzie - a jednak nigdy nie byłam w Azylu. Jak to możliwe?
A jeśli cały ten świat jest utkany z naszych wspomnień? Nigdy się nie wyzwolimy.
- Sojuszników? Prawie na pewno. Musimy tylko poznać zależności tu panujące. Skoro mamy tu wrogów, to możemy znaleźć sojuszników szukając ich wrogów. Prawie zawsze działa. Niepokoi mnie natomiast ta kobieta. Zniszczyłaś ją, mówisz? To po co wmieszać w to innych? W imię czego, skoro jego sen został zniszczony? Zemsty? Dziwna to byłaby zemsta. Opowiedz coś więcej proszę...
- Bzdura!-
ryknął slaad.- Wyzwolenie?! Od czego?! Wolność nosi się w sercu! Dopóki mogę sam wybieram drogę, dokąd zdążam, sam decyduję o sowich czynach, sam dokonuję wyborów. Dopóty JESTEM WOLNY. I nie ma znaczenia w jakim to świecie znajduję. Wiesz co to jest niewola kobieto?- Harpo– slaad wstał i próbując przedrzeźniać głos niziołki, rzekł.- Nigdy się nie wyzwolimy, utknęliśmy jak kołki w płocie. Pozostało nam tylko biadolić i płakać nad losem. Czy ktoś ma może sznur? Chyba się powieszę. TO jest właśnie niewola! Jak jeszcze raz zaczniesz biadolić to ci przyłożę. Zbierz się do kupy, koniec tej melancholii i jęczenia. Dopóki możesz działać, jesteś wolna! Dopóki nie wpadasz w rozpacz, jesteś wolna! To rozpacz czyni niewolnikiem! Może ten świat jest zbudowany z naszych wspomnień. W takim razie użyjmy tej wiedzy jako broni. Odszukajmy wśród wspomnień, to co może pomóc nam zwyciężyć. Ale weź też pod uwagę to, że o ile dobrze pamiętam, cierpicie na amnezję. To że jakieś miejsce wydaje ci się znajome, nie znaczy że pochodzi z twojej przeszłości …Ba…Ileż to karczm jest do siebie podobnych. Ile obcych twarzy może wzbudzić skojarzenia, zwłaszcza w umysłach które kurczowo trzymają się zniekształconych resztek wspomnień.
- Wygląda na to, że chcąc czy nie stanowimy drużynę, mamy wspólny cel i wspólnego nieznanego wroga. Powinniśmy się nauczyć działać razem, bo chyba tylko wtedy mamy jakieś szanse wydostać się stąd.


Sae, Almiritha, Magyara, Ariuinath zamurowało. Cała czwórka równocześnie odwróciła się w kierunku Leariona obserwując go jakby ten miał zaraz eksplodować. Gnom najwyraźniej wyczuł te intensywne spojrzenia, ponieważ zapytał.

- Czy coś się stało?
- Nie, chyba tylko mi się wydawało.
- odpowiedziała mu Ariuinath

Learion nie mógł jednak dostrzec porozumiewawczych spojrzeń tej czwórki, ani wiedzieć, co każde z nich teraz myśli. A myśleli w sumie o jednym... że kiedyś, w nie tak odległej przeszłości, już kiedyś słyszeli bardzo podobne słowa. A może tylko im się wydawało? Choć czy możliwe, żeby cała czwórka pomyliła się w tej kwestii? Zanim jednak zdążyli poruszyć sprawę, dwa zapominane przedmioty wprowadziły w życie swój straszliwy plan.

Żywa zbroja tym razem nie miała zamiaru dać się zignorować i dlatego już wcześniej uknuła z taranem „misterny” plan zwrócenia uwagi i zakończenia kłótni trwającej pomiędzy Ariuinath, a Magyarem. Wszyscy byli zbyt zajęci, żeby zauważyć jak latająca broń cofa się pod inny kąt pomieszczenia, a zbroja z uwięzionym wewnątrz chudzielcem ustawia się za półczartem. Po chwili Magyar poczuł jak coś klepie go w ramię, wiec poirytowany odwrócił się tylko w jednym celu... by potężnym uderzeniem rozpędzonego tarana zostać wyrzuconym w powietrze. Trzeba było przyznać, że „misterny” plan ożywionych przedmiotów, choć bolesny dla półczarta, raz a dobrze ukrócił jedną kłótnie i skoncentrował uwagę wszystkich na żywej zbroi.

- Chciałbym poinformować, że wszelkie zarzuty pod moim adresem są w pełni nieuzasadnione i bezpodstawne. Liczyłem po cicho ponieważ byłem pewien, że każdy z was zdaje sobie sprawę, że w Azylu nie wolno rzucać zaklęć bez zgody Kolegiów. Miałem wiec nadzieje, że jakoś każde z was się...

Nikt jednak nie zwracał już większej uwagi na tłumaczenia żywej zbroi. Magyar uganiający się z pianą na ustach za taranem, który przed chwilą potraktował go tak brutalnie, zdawał się ciekawszym widokiem, niż usprawiedliwiająca się zbroja. Dopiero Harpo ocknął się z zamyślenia i podjął brutalnie przerwaną rozmowę.

- Zbroja liczyła do tych dwudziestu, po czym wdarł się ten „zapaleniec” i drugi komitet powitalny. Ale to już chyba wiesz. A wracając do owej podwójnej wizyty…Learion, twój kotek nie jest tylko chowańcem. Tak naprawdę to nie wiem czym jest…Ale na pewno nie jest zwykłym kotem. Potrafi sporo ciekawych sztuczek. Na przykład podczas ostatniej walki otoczył cię polem mocy. Wiesz jak to potężne zaklęcie? Co właściwie wiesz o Fialarze?
- Dlaczego pytasz?
- odpalił cichym tonem Aylinn - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?
- Dlatego, że ten twój futrzak zrobił sferę mocy…wiesz jak doświadczonym czarotrzepem żeby rzucić ścianę mocy? Piekielnie mocnym. Nie wmówisz, mi że zwykły chowaniec może być się magiem mocniejszym od nas wszystkich…A przynajmniej ode mnie. Więc się zastanawiam, kim lub czym tak naprawdę jest twój kociak. I czy to skupisko futra jest twoim chowańcem, czy tylko się pod niego podszywa. A jeśli tak, to jaki jest tego powód?
- po chwili milczenia Harpo kontynuował- Magiczny ogień…W moim świecie był czysta emanacja energii napełniającej czary. Byli tacy co nie potrzebowali wypowiadać formuł tylko brali magię bezpośrednio właśnie w postaci magicznego ognia. Mój Pan próbował zaszczepić tą zdolność u niektórych obiektów badań. Dwa wybuchły, trzeci stał się ofiarą samozapłonu…Wniosek. Tej zdolności nie da zaszczepić…Trzeba mieć pecha i się z nią urodzić.
- Wiem za mało, by potwierdzić lub zaszczepić... to jest zaprzeczyć. Na litość, nigdy nie słyszałem o kimś okrutnym na tyle, by to komukolwiek próbować zaszczepić coś tak niebezpiecznego. Mam za mało doświadczenia w dziedzinie magii. Wiem jedynie, że taka substancja istnieje, i mniej więcej jak ona wygląda. W moim świecie ta substancja leży u podstaw wszystkich magicznych efektów i bez niej nie istniałaby żadna magia. Kiedy wróżyłem... Co to ma wspólnego ze mną? Nie ze mną. Z nami. Nie poczuliście? Aż ciarki mnie przeszły, jak poczułem. Przy takim natężeniu zaklęć nawet ktoś tak okaleczony jak ja może zauważyć pewne rzeczy. Przywódca drugiej grupy, tych, co pojawili się na dwadzieścia, używał magicznego ognia. Cały czas. Naprawdę nie poczuliście? Cóż, może mi się tylko wydawało po tym nieudanym wróżeniu. Skoro nic nie poczuliście...
- Żyłeś więc pod kloszem gnomie. Mógłbym ci opowiedzieć szczegóły takich potworności , jakie niestety miałem okazję zobaczyć. Że uznasz ów wybuch za dość litościwy koniec żywota. Ale pomijając sprawę magicznego ognia, którego nie wyczułem, bo i jak miałem wyczuć…Co prawda, tamten facet robił za żywą pochodnię. Ale czy ma to dla na jakieś znaczenie? Nie sądzę. Natomiast ty, wymigujesz się od wypowiedzi na temat kota. A to już jest PO-DEJ-RZA-NE.


Ariuinath splotła ręce na piersi i spojrzała na towarzyszy jakby to były małe dzieci. I po co te spory? Czy gdyby Fialar był zły, to czy ratowałby Learionowi życie? Albo wtedy w labiryncie, gdzie czarodziejka i gnom się poznali... nie, Ariuinath nigdy nie uwierzy, że ślepy gnom, albo jego koci towarzyszy mogą mieć jakieś złe zamiary. Jednak reakcja Leariona, to jak zręcznie wyciągnął sztylet i wbił między palce slaada, sprawiło, że po plecach kobiety przeszedł dreszcz.

- Nie strasz mnie swoją nową aparycją proszę, bo będę miał potem podrapaną rękę. Jak już usiądziesz jak siedziałeś, będziemy mogli porozmawiać spokojnie dalej. W moim mniemaniu temat magicznego ognia jest ważniejszy niż mój towarzysz. Tak samo jak temat szkatuły i przygód reszty z nas. Dlaczego? Bo niezależnie od tego jak 'potężny' mój przyjaciel jest, nie powstrzymało to wydarzeń i jestem tu z Wami.

Czarodziejka nie potrafiła odmówić rozumowaniu gnoma pewnej logiki, ale po jego wyczynie inaczej spojrzała na towarzysza. Jeżeli tam w ruderze Fialar otoczył Leariona polem mocy... to znaczyłoby, że ma moc potężniejszą nawet od niej. Jeżeli dodać do tego umiejętności gnoma... jego wyostrzone zmysły, zręczność, zdolność posługiwania się nożem z zastraszającą biegłością i parę innych... Ślepy gnom przestawał być tym miłym wesołym towarzyszem, gotowym w każdej chwili pomóc innym. A co jeżeli Harpo miał rację co do Fialara? Albo co gorsza nie tylko Fialara, ale również Leariona?

- Learionie ja... Proszę cię, opowiedz nam o Fialarze.

W uszach Ariuinath zdanie zabrzmiało jak nóż Leariona przecinający powietrze. Pełne niepewności, strachu... i co najgorsze zwątpienia. Czarodziejka wiedziała, że wypowiadając te słowa nawet przed sobą samą przyznała, że nie jest już wstanie do końca zaufać ślepemu gnomowi.

”Błagam... Niech to nie będzie prawda.”

***

Magyar przestał uganiać się za taranem i ponownie przysłuchiwał się rozmowie. Co prawda nie wiedział czemu kot miałby być zagrożeniem dla nich, ale skoro wszyscy czekali na odpowiedź ślepego gnoma, to on też poczeka. W głowie miał już przygotowany plan i wiedział, że gdy tylko sprawa kota zostanie załatwiona, to zawróci rozmowę na właściwy tor. Wpierw przyzna rację Harpo, że trzeba zacząć eliminować wrogów, a później nawet zaproponuje podział na drużyny. Dzięki temu zaoszczędzą sporo czasu, a przy odrobinie szczęścia ten Sominus sam ich znajdzie, a wtedy spuszczą mu taki łomot, że skurl pożałuje całego swojego żywota.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 10-02-2008 o 13:10.
Markus jest offline  
Stary 27-01-2008, 22:16   #216
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”

Słysząc słowa kobiety gnom zaniemówił na dłuższą chwilę.

- Airuinath - wyszeptał cicho w jej stronę, patrząc na nią tą swoją okaleczoną twarzą. Kot zamiauczał żałośnie, wiercąc się w miejscu. Miauczenie otrzeźwiło gnoma, który odchylił się na ławie do tyłu.

- Spokojnie, Fialar. Nic mi nie jest. - Głos był mechaniczny, podobnie jak gest, jakim gnom próbował dodać otuchy kotu, twarz nieruchoma. Ślepiec 'przeniósł wzrok' na slaada, potem na czarodziejkę. W jakiś sposób czuł się zdradzony. Choć usilnie powtarzał sobie, że nie powinien.

- Kusi mnie - zaczął powoli Learion - by powiedzieć, że to dopiero dwa głosy, a grupa jest znacznie liczniejsza, więc dopóki większość nie zechce bym się wypowiadał... - gnom zawiesił głos. Po chwili dodał - Ale nie mówiłem tych słów o drużynie bez powodu. Poza tym, nie ma co opowiadać. Fialar jest moim przyjacielem, towarzyszem i wybawcą. Kim jest? Nie wiem. Co umie? Nie wiem. Jak to robi? Też nie wiem. Ratował mi życie tysiące razy, zresztą, to nietrudne. Jestem w końcu jedynie kaleką bez większości własnych wspomnień. - Zimny ton gnoma pełen był pogardy dla samego siebie - Doskonale wiem, co czułaś zaraz po przybyciu tutaj, Airuinath. Uwierz mi, doskonale. - Aylinn nie wiedział, czemu taką zimną satysfakcję sprawiło mu ciśnięcie tych słów, ale to miało coś wspólnego z tym, że to właśnie ona z nich wszystkich była drugą osobą, która chciała od niego odpowiedzi 'tu i teraz'. Nie, kiedy będzie gotowy, ale 'tu i teraz'. - Nie zawsze byłem ślepcem, a po okaleczeniu... Cóż. Powiedzmy po prostu że bywało ciężko. Na tyle, że kiedy raz ukradłem komuś nóż i go dźgnąłem, a on uciekł, zacząłem uczyć się posługiwać nożem. Niestety, jak ktoś ma kij, albo jest większy, albo ma zbroję, albo też umie posługiwać się tym, co trzyma w łapie, to moje posługiwanie się nożem przestaje być wielką przewagą. - Gnom uśmiechnął się cynicznie. - Szczęściem, jakoś przy okazji okaleczenia pojawił się Fialar. - Gnom buntowniczo wysunął podbródek do slaada - Tak. Wiem, że jest potężny. Ani Ty, ani Airuinath nie jesteście pierwsi spostrzegawczy, pewnie też nie będziecie ostatnimi. Ostrzegę teraz, każda próba rozdzielenia mnie i jego uczyni z nas wrogów. Będę walczył jak o własne życie. Wszystkim, co mam. Obojętnie jakie macie eksperymenty, jakie potrzeby, co chcecie osiągnąć dzięki jego mocy czy też jak bardzo ciekawym testom chcecie go poddać czy jakie hipotezy dzięki jego istnieniu możecie udowodnić. Przerabiałem to wszystko i z doświadczenia ukrywam jego możliwości. Najwygodniej nam z tym, że jest ślepiec i kot, który się z nim włóczy.

Aylinn zamilkł na moment.

- Jeśli... - dodał, przełykając ślinę - On będzie chciał z Wami pójść... to wtedy jest inna rozmowa.

- Oczywiście wiem, jakie to nasuwa pytania. Co mu po ślepcu. Po co to robi. Dlaczego się mną opiekuje - bo to on mną się opiekuje, nie inaczej. Nie będę kłamał, nie wiem, nie mam dowodów że jest tak, jak sądzę, że jest. Moją odpowiedzią jest przyjaźń. Jeśli to dla Was zbyt "naiwna" odpowiedź - gnom słyszał to już parę razy - jeśli to powoduje, że tracę Wasze zaufanie, powiedzcie to teraz i rozstańmy się, bo nie mam innej. Zanim ustalicie plany, zanim poznacie moją maskę, pójdziemy Wy swoją, my swoją drogą.

Learion omal nie zakończył przemowy słowami "Fialarze, podasz mi nóż?", na szczęście przypomniał sobie o kolegiach magii, i ugryzł się w język, miast tego sięgając niezdarnie po nóż samemu. Chwila macania pozwoliła zlokalizować rękojeść, wtedy zręcznym ruchem gnom wydobył ostrze i skrył je z powrotem w rękawie, skupiając się na tej czynności.

Nie chciał dać poznać, jak bardzo zależy mu na odpowiedzi. W głębi serca szykował się już do odejścia.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 27-01-2008 o 22:20. Powód: dodanie taga
Tammo jest offline  
Stary 29-01-2008, 21:00   #217
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Azyl


„Przybytek Pieśni”


Gdzieś w głowie slaada odezwał się głos gnoma spoglądający na te gonitwy dżina za taranem. „- Jak dzieci, jak dzieci.”

Learion lekko wstrząsnął łokciem i nóż błysnął parę centymetrów od oka ropuchopodobnej istoty...
By zagłębić się w stole pomiędzy jej palcami, niewiele chybiając palców czy błony między nimi.
Pysk slaada wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu… Jednak myśli Harpo-slaada tak złowieszcze już nie były. -„Czy ten robaczek, chce mnie straszyć sztyletem? Myśli, że potężny slaad przestraszy malutkiego nożyka…zabawne.”
- Nie strasz mnie swoją nową aparycją proszę, bo będę miał potem podrapaną rękę. - Powiedział spokojnie i cicho gnom. Fialar, mocno przyciskany do piersi ślepca drugą jego ręką zasyczał wściekle, wyraźnie niezadowolony z reakcji slaada. Pazury kota wbijały się w przedramię gnoma, który wciąż się krzywił, choć raczej nie wskutek oddechu rozmówcy.

- Jak już usiądziesz jak siedziałeś, będziemy mogli porozmawiać spokojnie dalej. W moim mniemaniu temat magicznego ognia jest ważniejszy niż mój towarzysz. Tak samo jak temat szkatuły i przygód reszty z nas. Dlaczego? Bo niezależnie od tego jak 'potężny' mój przyjaciel jest, nie powstrzymało to wydarzeń i jestem tu z Wami.
Pozostawiając nóż wbity między palcami slaada, Learion w miarę mówienia powolnym, pełnym gracji ruchem cofał rękę, by wznieść ją w powietrze i umieścić między pyskiem slaada a sobą. Potem bardzo powoli poruszył nią, jakby miał zamiar znowu odnaleźć zielonoskórego i położyć swą dłoń na jego pysku.
Slaad wykonał ruch łapą, uderzenie, trafiło w sztylet i z impetem wbiło go po rękojeść w blat stołu. Na potężnej łapie Harpo-slaada dobrze były widoczne szpony, prawie tak długie jak ramię Leariona, w dodatku powierzchnia i kant szponów pokryta była ostrymi zadziorami. Rany zadane przez szpony slaada niełatwo by było uleczyć.
Tymczasem odezwała się Ariuinath. - Learionie ja... Proszę cię, opowiedz nam o Fialarze.
- Spokojnie, Fialar. Nic mi nie jest. - Głos był mechaniczny, podobnie jak gest, jakim gnom próbował dodać otuchy kotu, twarz nieruchoma. Ślepiec 'przeniósł wzrok' na slaada, potem na czarodziejkę. W jakiś sposób czuł się zdradzony. Choć usilnie powtarzał sobie, że nie powinien.

- Kusi mnie - zaczął powoli Learion - by powiedzieć, że to dopiero dwa głosy, a grupa jest znacznie liczniejsza, więc dopóki większość nie zechce bym się wypowiadał... - gnom zawiesił głos. Po chwili dodał - Ale nie mówiłem tych słów o drużynie bez powodu. Poza tym, nie ma co opowiadać. Fialar jest moim przyjacielem, towarzyszem i wybawcą. Kim jest? Nie wiem. Co umie? Nie wiem. Jak to robi? Też nie wiem. Ratował mi życie tysiące razy, zresztą, to nietrudne. Jestem w końcu jedynie kaleką bez większości własnych wspomnień. - Zimny ton gnoma pełen był pogardy dla samego siebie - Doskonale wiem, co czułaś zaraz po przybyciu tutaj, Airuinath. Uwierz mi, doskonale.
Harpo analizował słowa Leariona. I nie podobało mu się to co usłyszał…Kolejna zagadka, kolejna niewiadoma…Znowu będzie trzeba działać na ślepo.
- Nie zawsze byłem ślepcem, a po okaleczeniu... Cóż. Powiedzmy po prostu że bywało ciężko. Na tyle, że kiedy raz ukradłem komuś nóż i go dźgnąłem, a on uciekł, zacząłem uczyć się posługiwać nożem. Niestety, jak ktoś ma kij, albo jest większy, albo ma zbroję, albo też umie posługiwać się tym, co trzyma w łapie, to moje posługiwanie się nożem przestaje być wielką przewagą. - Gnom uśmiechnął się cynicznie. - Szczęściem, jakoś przy okazji okaleczenia pojawił się Fialar. - Gnom buntowniczo wysunął podbródek do slaada - Tak. Wiem, że jest potężny. Ani Ty, ani Airuinath nie jesteście pierwsi spostrzegawczy, pewnie też nie będziecie ostatnimi. Ostrzegę teraz, każda próba rozdzielenia mnie i jego uczyni z nas wrogów. Będę walczył jak o własne życie. Wszystkim, co mam. Obojętnie jakie macie eksperymenty, jakie potrzeby, co chcecie osiągnąć dzięki jego mocy czy też jak bardzo ciekawym testom chcecie go poddać czy jakie hipotezy dzięki jego istnieniu możecie udowodnić. Przerabiałem to wszystko i z doświadczenia ukrywam jego możliwości. Najwygodniej nam z tym, że jest ślepiec i kot, który się z nim włóczy.-
Harpo-slaad tylko odsłonił gniewnie długie kły…Co ten ślepiec próbuje insynuować? Czy on sobie myśli, że pytania o Fialara wynikają ze ślepej żądzy potęgi? Czyżby umysł Leariona był równie ślepy jak jego oczy? Czy on nie rozumie, że tylko znając nawzajem własny potencjał, wady i zalety, ta grupa ma jakiekolwiek szanse w walce?
Aylinn zamilkł na moment.
- Jeśli... - dodał, przełykając ślinę - On będzie chciał z Wami pójść... to wtedy jest inna rozmowa.

- Oczywiście wiem, jakie to nasuwa pytania. Co mu po ślepcu. Po co to robi. Dlaczego się mną opiekuje - bo to on mną się opiekuje, nie inaczej. Nie będę kłamał, nie wiem, nie mam dowodów że jest tak, jak sądzę, że jest. Moją odpowiedzią jest przyjaźń. Jeśli to dla Was zbyt "naiwna" odpowiedź - gnom słyszał to już parę razy - jeśli to powoduje, że tracę Wasze zaufanie, powiedzcie to teraz i rozstańmy się, bo nie mam innej. Zanim ustalicie plany, zanim poznacie moją maskę, pójdziemy Wy swoją, my swoją drogą.
Learion zaczął sięgać niezdarnie po nóż samemu. Widząc to, slaad wyrwał nóż ze stołu i położył w pobliżu dłoni Leariona. Chwila macania pozwoliła Aylinnowi zlokalizować rękojeść, wtedy zręcznym ruchem gnom wydobył ostrze i skrył je z powrotem w rękawie, skupiając się na tej czynności.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem. Jakkolwiek niewielka z niej korzyść, skoro potencjał twego pomocnika jest nieznany.- w głosie Harpo-slaada irytacja mieszała się z zażenowaniem. Wydobył z siebie skrzek przypominający nieco chrząknięcie i rzekł.- A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.
Choć nie zapytał bezpośrednio, to spoglądał w znaczący sposób na niziołkę skrytą pod postacią dziecka, jak by chciał usłyszeć i jej wypowiedź na ten temat.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-01-2008 o 07:10.
abishai jest offline  
Stary 04-02-2008, 23:10   #218
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Powoli i cicho, niepostrzeżenie, Crois ocknął sie wpół przytomny...

Głosy. Zbyt dużo głosów.

Docierają do mojej świadomości z niemałym trudem. Sam muszę skłaniać umysł do tego by uszy słuchały, by oczy widziały, by splecione dłonie, drzące wciąż z zimna - czuły.

Od kiedy się ocknąłem: głosy. I muzyka. Potem - jak pijanego - prowadzono mnie tu czy tam. Gdzie właściwie jestem? Głosy. Muzyka... I Słowa. Dużo słów.

***

Oczy Croisa co rusz zasnuwały się mgłą, jakby mgłą rozmarzenia, co rusz to odzyskiwały dawny poblask. Patrzył wtedy bystro na towarzyszy. Przysłuchiwał się. Jakby wciąż nie mogąc powiedzieć nic, jakby wciąż siląc się na mamrotanie i niepewne podziękowania. Przysłuchiwał się.

Ale czy aby na pewno słuchał?

Jego myśli błądziły gdzieś w ogniu, w płonących czerwienią oczach. Na twarzach Fritza, Asmeny, Ishen, Elizy, Ryu'Jina, Almiritha, Saenny, Leariona, Harpo... Na kogo właściwie patrzył? O jakich czasach myślał? Do wielości wspomnień doszła jeszcze wielość postaci. Wspomnienia przyobleczone w ciało. Ciała przyobleczone w maski.

Tak, czuł przymocowaną do torby pod ubraniem maskę. Nie chciał nawet na nią spoglądać, nie chciał jej dotykać. Jeszcze nie czas.

***

Tak. To było to. Wśród płomieni. Właśnie płomieni, które oczyszczają, płomieni liżących skały - jedynych i niemych świadków katastrofy - właśnie wśród płomieni, bo w końcu wśród czego innego można zobaczyć jego cień - więc wśród płomieni go zauważył. I nieważne co myślano o jego szaleństwie. On tu był. On tu był. Może nie teraz, może nie w tym czasie. Ale prawdziwy psion nie zaszyje się w jaskini, nigdy. Niezależnie od tego jakiej jest rasy. On podróżował i zostawił swój sen tutaj, a Crois - tak głupio niewierzący samemu sobie! - dopiero teraz złapał cienką nitkę jego wspomnień. On tu był i zostawił coś... pomocnego. Co?

***

Kłócili sie. Słowa i krzyki. Powrót do rzeczywistości jest jak powolne wkładanie rozżażonej szpilki w ciało. Boli. I na pewno nie pozwala na ucieczkę w sen.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem.

Głos charczący i nieprzyjemny. Podniesiony, krzyczał, denerwował się, choć już nieco mniej niż przed chwilą. Inne kłótnie również ucichły. Na taką chwilę czekał Crois. Zebrał wszystkie siły w nadwątlonym atakiem ciele i powiedział, powoli, głosem stabilnym, choć cichym, jednak wyraźnym dość, dźwięcznym na tyle, by każdy go usłyszał.

- Mój umysł mówił mi że mam około pięćdziesięciu lat. Moje ciało mówi o dwudziestu paru. Moje sny - liczone razem, jako całość, wsyzstkie realne i prawdopodobne - sugerują niemalże setki. Nie jestem młodym człowiekiem. A przynajmniej nie powinienem być. Mówicie o amnezji, prawda? Moja amnezja to podróż w czasie do rzeczywistości tak odległej, że nawet jej nie pamiętałem. Jeśli wy nie macie wspomnień - to ja cierpię na ich nadmiar. Im częściej zamykam oczy, im częściej śnię, tym więcej wersji swego życia się uczę. I nie jestem wcale pewien po przebudzeniu czy na pewno śniłem swój sen. A może teraz obudziłem się w cudzych widzeniach?

Uznacie mnie za wariata. Po tym co wydarzyło się w ruinie, ostatnim miejscu które pamiętam równie czysto jak wasze twarze - na pewno za człowieka chorego i nieprzewidywalnego. Przepraszam za ten incydent. Jeśli znajdę odpowiednie składniki do swojego lekarstwa - być może nigdy więcej się to nie powtórzy. Nie chiałbym żeby się powtórzyło. Ani to przyjemne, ani pomocne.

Moje widzenia to za każdym razem walka ciała z umysłem. Z umysłem, który nie zgadza się z tym, gdzie jesteśmy i z tym, czego mogą dotknąć moje dłonie. Widzę rzeczy, które nie istnieją już, jeszcze, lub nie istniały nigdy.

I wybaczcie, że to powiem, ale w moich snach przewijają się linie, którymi zdążamy. Wszystkie kończą się bolesną śmiercią. A najbliższe spośród nich urywają się na zdarzeniach, w których zabijamy samych siebie. W których zabijamy samych siebie.


Nieprzytomnie wodził wzrokiem poi obecnych. Kiedy powtarzał ostatnie zdanie bezwiednie zatrzymał wzrok na Learionie. Wbił oczy - jak zahipnotyzowany, zauroczony, zachwytem zmożony - w białka jego oczu. Może tylko mu się wydawało, ale gnom chyba drgnął.

- Myślcie co chcecie. Ja wiem, że jestem chorym, słabym po ataku szaleńcem. Ale zdajcie sobie sprawę że wszyscy jesteśmy szaleńcami. I teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. Jeśli chodzi o choroby - zdajcie się na mnie - szewca, co bez butów chodził.

- Dziękuję wam
- dodał cicho po tym, jak lekko się uśmiechnął - zawsze byłem zdany na czyjąś łaskę. Learion ma Fialara. Jak on - ja też bym zginął bez przyjaciół, którzy nieraz musieli traktować mnie jak dziecko zagubione we mgle. A teraz wszyscy jesteśmy dziećmi zagubionymi we mgle. Okruszki, które rzuciliśmy by odnaleźć drogę powrotną do domu wydzione zostały przez kruki o skrzydłach utkanych z ognia. Magicznego ognia. I choć robię to niechętnie, to muszę przyznać rację Harpo. Nie mamy czasu na odpoczynek. I nie możemy wiecznie uciekać. Teraz musimy być wobec siebie jak najbardziej szczerzy. A potem poszukać bezpiecznego miejsca. Na pewno nie jest nim.. to miejsce.

Crois drgnął na myśl o przeczuciach co do miejsca ich aktualnego pobytu, a jednak uśmiechnął się lekko. Jego zapadnięta i blada wciąż twarz - jakby rozjarzyła się nowym blaskiem. Prośba o szczerość poruszyła chyba tylko Harpo. Przypomniał on bezużyteczność poprzedniego wyznania Leariona i pociągnął myśl:

-A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.

To już wiele. Zaczynamy ustalać konkrety. Crois jednak - ze zdziwieniem na granicy niechęci - zauważył, że zarówno ślepy gnom jak i piękna czarodziejka milczą.

- Chcemy tylko sobie zaufać. Znam was. Znam was lepiej niż myślicie, a wy znacie mnie lepiej niż pamiętam. Powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie. Ktoś bawi sie naszymi umysłami, ale nie umie zagłuszyć ich ostatecznie. Nie potrafi zagłuszyć naszych przeczuć, pewności co do wiszącego nad nami przeznaczenia, które kazało nam się spotkać... nie, nie teraz, lecz kiedyś. Więc znam ciebie, pięknooka czarodziejko - zwrócił się do Ariuinath. - choć wydaje mi się że jedynie w twoich oczach kryje się prawda o tobie. Znam ciebie, - przeniósł wzrok na Saennę - a raczej twoją muzykę. Czy umiesz zagrać melodię... - zawahał się, po czym machnął ręką. - znam ciebie - kontynuował, kierując głos w stronę Leariona - pamiętam twoje wahanie i twój głos - jestem pewien że to twój głos mówił o prawdzie starej jak świat, mówił o tym, że niektóre decyzję należy podjąć jak najprędzej albo zapomnieć o nich i nie podejmować ich nigdy. Mógłbym pewnie próbować chwycić więcej strzępów moich, przeczuć, wizji, informacji. Nie wiem co jest jawą a co snem. Nie wiem czy ja kreuję swoje losy czy ktoś popycha mnie powoli do przodu. Ale wiem jedno. Gdziekolwiek jestem, mój umysł nie zmienił sie. Mógł zostać oszukany, ale nie zmienił się. Wciąż jestem biednym szaleńcem, który doznaje objawień. I wciąż umiem posługiwać się biczem.

Może to oznaka desperacji - ale ja w pewnym sensie popieram Harpo. Nie możemy tu siedzieć dłużej niż to konieczne. Zaczepmy nawet o niejsane wizję, ale biegnijmy. Nieważne czy uciekając czy goniąc. Biegnijmy, bo może to nasza jedyna szansa na znalezienie czegokolwiek.



Znów zapadło niejasne milczenie. Crois czuł, że sie rozgadał.

- W moich stronach nazywano mą przypadłość chorobą proroka. - dorzucił jeszcze cicho - Mniejsza o to czemu. Ale jeśli ten tytuł znaczy cokolwiek - a wierzcie mi, wspominając swe wizje, wolałbym żeby tak nie było - to kiedy wszystko inne zawiedzie, powinniśmy pytać o Ryu'Jina. Jeśli tu jest - udzieli nam schronienia, wyekwipuje nas, po czym każe się wynosić. Ale to tylko niejasny majak. Jestem co prawda pewien że osoba o któej mówię, kiedyś tu była. Ale ja jestem tylko wariatem.

Nie wiem, na ile moja przemowa zdziałała cokolwiek. Może trudno wam wszystkim to przyjąć, ale musimy sobie zaufać, jeśli chcemy żyć. Nie mamy wyboru. Nie mamy wyboru. Learionie, Ariuinath? Moglibyście nam opowiedzieć o swoich zdolnościach magicznych? Za samo opowiadanie chyba nikt nas nie zgarnie..
.

Kolejny uśmiech zagościł na twarzy Croisa. Człowiek - swoim zwyczajem - zapatrzył się przed siebie i zamikł. Milczenie to było ciężkie, zapadło jak kurtyna, tak jak kurtyna, która po długim przedstawieniu odcina widza od przestrzeni, która nie istnieje nigdzie indziej niż na deskach teatru, bo w końcu teatr to melanż wspomnień, rojeń i marzeń. Czyż wszyscy nie byli po prostu aktoreami w jakiejś dziwnej sztuce, jakiejś dziwnej grze? Milczenie to było ciężkie. Jak kurtyna, która zapada, jak nagle urwany krzyk, jak szmer srebrnych dzwoneczków w uszach.
I choć dookoła panował gwar, dzwoneczki zdawały się pobrzękiwać nachalnie: dzyń. dzyń. dzyń...

Crois umilkł w sekundę, jakby wcale nie miał zamiaru skończyć, ale jego twarz wyrażała co innego. Po tej sekundzie wszystkim to milczenie zdało sie tak oczywiste, że pomyśleć by można, że młody człowiek o starych oczach nic nie powiedział, że ani jedno słowo nie padło z poruszających się przed momentem warg.

Tylko w jego niepewnym uśmiechu pobrzmiewało echo wypowiedzi.

"Znamy się. Znamy się lepiej niż myślimy. Czyż nie jesteśmy aktorami? Czy obudziłem się w cudzym śnie? Czyż nie trzeba biec, biec, biec..."

Croisowi zaś zdawało się po prostu, że jest już starcem, który grzejąc kości w swym domu opowiada wnukom jakąś bajkę.

Trzask ognia i gwar rozmów. I głosy. Na sekundę umilkły.

Ale, o czym trzeba pamiętać zawsze i czego trzeba mieć nieustanną nadzieję: zaraz odezwą się zbawcze - kolejne.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 04-02-2008 o 23:36.
Fitter Happier jest offline  
Stary 06-02-2008, 09:29   #219
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
...milczenie przedłużało się. Crois nie chciał już nic mówić, nie chciał już więcej zakłócać ciszy, która teraz zdałą mu się przyjemną.

Ale dopiero teraz z zimną logiką uderzyły go słowa, które - na wpół nie przytomnym będąc - przegapił, słowa, które zdały się już ulecieć bezpowrotnie, jak jasne myśli zniknęły za horyzontem i wydały się nigdy nie pomyślanymi.

Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete.

Iomi Vete... Nie, nie teraz. Nie daj się zwieść majakom. Czy znajome jest Ci brzmienie tego imienia? Nie, uwierz w to, że nie.
Chodziło o coś innego.


Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach...

..są WROGOWIE i wrogowie. Przed silniejszymi się kryjmy, ale mniejszych czas zacząć wykańczać.

Wygląda na to, że trzeba zacząć od Kolegium. Kolegium.

Ale to będzie nasz koniec. - mruknął cicho Crois, być może nie zdając sobie sprawy że wypowiada swe myśli na głos - Mamy co najmniej trzech różnych wrogów, prawdopodobnie wzajemnych antagonistów. Niczym w czystej polityce - nie możemy składać ich jajko monolitu do puli czystego zła, które trzeba wykończyć. To głupota. Głupota.

Stara prawda życiowa mówi: tam gdzie nie ma przyjaciół, trzeba ich sobie stworzyć. Inaczej zginiemy.

A któż najrychlej może stać się sojusznikiem - może niechętnym, może zdradliwym, może czasowym, może zbyt podstępnie knującym - ale w świecie, gdzie każda z organizacji jest od nas potężniejsza - któż najprościej może się stać sojusznikiem, któż inny jak nie najsłabszy z wrogów?


Wargi Croisa przestały się poruszać, wzrok nieodmiennie wbity miał w ziemię.

Trzeba ich spytać... Koniecznie spytać. Od czego to się zaczęło? Co zdarzyło się w szkatule? A co przed szkatułą? Musimy złapać nić prowadzącą do samego kłębka.

Po czym umilkł zupełnie, wciąż patrząc tępo w ziemię.

Znów wszyscy milczeli.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 10-02-2008, 20:55   #220
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany


Azyl
„Wieczne Ogrody Zerachiela

”- Tego już za wiele! Macie mnie natychmiast przepuścić! Jestem umówiony z Lordem Zerachielem!

Dwa centaury, o ponurych minach, zdawały się w ogóle nie słyszeć słów posłańca. Dwie skrzyżowane włócznie strażników, o grotach lśniących w blasku słońca, skutecznie odgradzały drogę do dalszej części ogrodu. Posłaniec natomiast nie miał przy sobie ani broni, ani żadnych innych środków pozwalających na pertraktacje z dwoma ponurymi strażnikami.

- Jestem umówiony! Nie słyszycie wy skończone łachudry! Przeklęte kobyły zejdziecie mi z drogi, albo doniosę na was...

Strażnicy wciąż pozostali niewzruszeni, podczas, gdy mężczyzna wyrzucał z siebie kolejne przekleństwa i groźby. Wyglądało na to, że posłaniec po raz drugi nie zdoła uzyskać pozwolenia na widzenie z Lordem Zerachielem, a to oznaczało, że szef da mu poważnie popalić.

Ubrany w stylową czerń mężczyzna w końcu odzyskał spokój. Bynajmniej odzyskał go na tyle, by odwrócić się do centaurów tyłem i mocniej opatulić się płaszczem. Jego twarz powoli zaczęła odzyskiwać normalną barwę, w miejsce czerwieni, którą przybrała na skutek gwałtownego napadu furii. Posłaniec już postąpił krok przed siebie, poczym stanął jak wryty, gdy do głowy wpadł mu kolejny pomysł. Co prawda słyszał, że strażnicy wynajęci przez Lorda Zerachiela są nieprzekupni, ale czemu nie spróbować?

Odwróciwszy się na pięcie, mężczyzna sięgnął do pasa i odwiązał sporą sakiewkę. Następnie uniósł ją na wysokość oczu centaurów i potrząsnął tak, by rozległ się przyjemny odgłos złotych monet. Zanim jednak strażnicy zdołali zareagować w jakikolwiek sposób, zza pleców człowieka rozległ się melodyjny i cichy głos.

- Jeżeli chce pan przekazać datek na rzecz Wiecznych Ogrodów, proszę zostawić go...

Posłanie od razu rozpoznał ten głos, wiec natychmiast odwrócił się na pięcie i... Okazało się, że miał rację. Ta sama istota, która wczoraj kazała mu przyjść następnego dnia podkradła się do niego całkowicie bezszelestnie. Przeklęta suka! Gdyby nie ona, być może zdołałby dostać się do Zerachiela, a tym samym uniknąć konieczności tłumaczenia się z kolejnej porażki.

Doskonale wiedząc, że już nic nie zdziała, mężczyzna przypiął sakwę ponownie do pasa, rzucił kobiecie jadowite spojrzenie, poczym ruszył w kierunku wyjścia. Zanim zdążył przejść choćby parę kroków, dogonił go głos kobiety.

- Proszę jeszcze kiedyś odwiedzić Wieczne Ogrody. Z całą pewnością będzie pan tu bardzo mile widziany.
- Nie omieszkam dziwko. Nie omieszkam.- wymruczał pod nosem posłaniec.”





Azyl
„Wieża Czarowszytych”

Iomi Vete siedział rozparty w fotelu. Po jego prawej stronie na niewielkim drewnianym krześle ulokował się starszy mężczyzna, z uwagą badając oparzenie na ręce przełożonego. Tuż obok na metalowym stole rozłożone były buteleczki o rozmaitych kształtach i barwach. Po krótkiej chwili, medyk wyciągnął jeden z flakoników i ostrożnie wylał jego zawartość na oparzone ramie. Skóra w miejscu, gdzie dotknął ją niebieskawy płyn, błyskawicznie odzyskiwała pierwotny kształt i barwę.

Vete spojrzał na swoje ramię, poruszył nim zupełnie jakby chciał sprawdzić, czy dobrze funkcjonuje, poczym cicho wysyczał do siedzącego obok człowieka.

- Wynoś się.

Mężczyzna bez słowa schował wszystkie medykamenty i bezgłośnie wycofał się z pomieszczenia. Dopiero, gdy drzwi zamknęły się za medykiem, Czarowszytych przeniósł spojrzenie na klęczącą przed nim trójkę. W słabym świetle rzucanym przez dwie pochodnie, ich nieruchome sylwetki przypominały kamienne statuy.

- Schwytaliście ich?
- Nie panie.
- odpowiedziała jednak z klęczących osób, choć trudno było powiedzieć która- Zgubiliśmy ich ślad w okolicy Placu Sarvidosa.
- To, co tu jeszcze robicie idioci! Macie przetrząsnąć cały Azyl, jeżeli będzie taka potrzeba, ale macie ich znaleźć i przyprowadzić do mnie! A teraz wynoście się.
- Jak rozkażesz panie.


Trójka postaci podniosła się równocześnie, zupełnie jakby byli jedną i tą samą osobą. Cichy trzask towarzyszący otwieranym i zamykanym portalów i Iomi pozostał sam w półmroku. Mijały kolejne minuty, podczas których mag siedział nieruchomo w fotelu, wpatrując się w ciemność. Dłoń powoli uniosła się w górę i przejechała po bliźnie szepczącej jego twarz.

- Stara blizna nie daje o sobie zapomnieć, prawda?

Iomi poderwał się na nogi, odwracając w kierunku intruza. Dłoń zacisnęła się w pięść, a z pomiędzy palców zaczęło się sączyć srebrne światło. Twarz nieznajomego była słabo widoczna w półmroku, ale i tak Vete mógł dostrzec niemłode oblicze.

- Mów kim jesteś i jak się tu dostałeś, albo twoje szczątki będą zbierać w całym Azylu!
- Brzydka blizna. Widać, że Almirith nie był wobec ciebie łaskawy. Choć lepsza ona niż śmierć.


Tym razem Vete nie wytrzymał. Wspomnienie dawnego upokorzenia sprawiło, że jego gniew wyrwał się na wolność. Ręka wystrzeliła w kierunku nieznajomego, wypuszczając z dłoni kule srebrzystego światła. Zaklęcie było silne... dość silne by przebić na wylot ludzkie ciało. Jednak Iomi nie wiedział z kim ma do czynienia.

Nieznajomy nawet nie drgnął, a pomimo to czar rozpłynął się jakby nigdy go tam nie było. Zaskoczony czarowszysty cofnął się gwałtownie, rozpoczynając kolejną inkantacje. Nie zdołał jednak dokończyć zaklęcia, ponieważ jakaś niewidzialna moc poderwała go w powietrze i cisnęła na fotel z siłą wystarczającą, by przewrócić mebel na podłogę.

- Nędzny magiku. Myślisz, że te twoje sztuczki mają na mnie jakikolwiek wpływ.

Iomi poderwał się na nogi i ignorując słowa przeciwnika chwycił za różdżkę, którą miał włożoną za pas. Wycelował magiczny przedmiot w nieruchomego przeciwnika i wypowiedział słowo rozkaz i ... nie stało się nic. Oczy czarowszystego rozszerzyły się z przerażenia. Kim była ta istota, która tak łatwo potrafiła zablokować każde jego zaklęcie? Jego! Mistrza jednego z najpotężniejszych kolegiów Azylu! Vete nie spodziewał się odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie, ale i tak je otrzymał.

- Możesz nazywać mnie Sominusem, choć to i tak nie będzie miało dla ciebie większego znacznie. To pierwsze i mam nadzieje ostanie nasze spotkanie. A teraz usiądź, bo tak miotając się na wszystkie strony zrobisz sobie krzywdę. I lepiej nie krzycz. Jeżeli tylko zechcę, przemienię całą waszą wieże w coś, przy czym nawet sterta gruzu byłaby imponującym widokiem.

Przywódca Czarowszystych zawahał się, ale wtedy coś pchnęło go do tyłu. Mag spodziewał się ciężkiego lądowania na kamiennej podłodze, a zamiast tego zagłębił się w miękki fotel. Fotel, którego w tym miejscu jeszcze chwilę temu nie było.

- A teraz słuchaj uważnie. Wiem, że do Azylu niedawno przybyła znana ci już grupa. Wiem też, że znowu wpadłeś na ich trop. A teraz powiesz mi grzecznie, gdzie ich ostatnio widziano, a ja opuszczę ten jakże fascynujący przybytek nie robiąc nikomu krzywdy. Zrozumiałeś?

Vete przez chwilę analizowała swoje położenie. Nie wiedział kim jest ten Sominus, ale za to miał pewność, że ten nie żartuje. Na pewno nie w sprawie zniszczenia siedziby Czarowszystych. I choć Iomi nie był tchórzem, to coś w wyglądzie tego człowieka mówiło mu, że próba jego okłamania zakończyłaby się fatalnie. Zrobił wiec jedyne co mógł.

- Ostatnio widziano ich w okolicy Placu Sarvidosa.
- Świetnie, oto właśnie mi chodziło. A zatem, życzę owocnych poszukiwań, choć na twoim miejscu dobrze bym się zastanowił, czy na pewno chcę ich znaleźć. Żegnam.


W jednej chwili intruz zniknął. Nie było żadnych magicznych eksplozji, żadnych dźwięków, inkantacji, czy wybuchów światła. Po prostu w jednej chwili był, a w drugiej już nie. Natomiast Iomi jeszcze przez długi czas pozostał nieruchomy w fotelu, na którym siedział.



Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Learionie ja... Proszę cię, opowiedz nam o Fialarze.

Piękna kobieta uniosła spojrzenie na ślepego gnoma. W jej oczach widać było niepewność i strach przed odpowiedzią jaka mogła paść z ust Leariona. Czarodziejka była zła na siebie samą, że w ogóle się odezwała. Mogła przecież ugryźć się w język i milczeć. Jednak gdy zrozumiała swój błąd, było już za późno.

- Airuinath.

Gnom wypowiedział te słowa szeptem, a jednak w uszach Airuinath brzmiały one, jak najgłośniejszy krzyk. Okaleczona twarz Leariona skierowała się na nią, a spojrzenie pokrytych bielmem oczu sprawiło, że ciarki przeszły po plecach czarodziejki. Kobieta niemal natychmiast odwróciła wzrok, choć przyczyną tego prędzej był ból słyszalny w głosie Leariona, a nie jego puste oczy.

Learion nie poprzestał jednak na tym jednym słowie. Mówił dalej, choć Airuinath już wtedy wiele by dała, żeby cofnąć czas i nie pytać gnoma o Fialara. Jednak czarodziejka nie mogła zmienić tego, co się wydarzyło i teraz musiała słuchać wyjaśnień, których sama przed chwilą się domagała. Zimny głos, pełen pogardy, był tak niepodobny do Leariona, że z początku kobieta nie chciała uwierzyć, że to naprawdę on wypowiada te słowa.

Ten gnom, który miał w sobie tyle radości. Ten, który nie stracił ducha nawet w obliczu śmierci przewodnika. Ten, który ponad własne bezpieczeństwo przekładał przyjaźń i dla niej był gotowy zaryzykować własne życie. Teraz wydawał się załamany. Ślepiec, kaleka, biedak, w którym wielu zapewne widziało obiekt do pokazania swojej wielkiej litości i szczodrości. Jednak w oczach Airuinath, nawet teraz, Learion był kimś zupełnie innym. Był osobą, która miała w sobie tyle wewnętrznego ciepła, radości i chęci życia, że mogłaby się tym podzielić z całym Azylem, a wciąż pozostałoby mu dość, by pozostać niezmienionym, radosnym towarzyszem.

- Doskonale wiem, co czułaś zaraz po przybyciu tutaj, Airuinath. Uwierz mi, doskonale.

Learion z cała pewnością słyszał, jak kobieta gwałtownie wypuszcza powietrze, zupełnie jakby ktoś wymierzył jej cios wprost w brzuch. Nie mógł jednak widzieć, jak źrenice kobiety zwęziły się patrząc na niego z bolesnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.

”Jak możesz... Jak możesz mi to przypominać! Właśnie ty, który nadałeś mi nowe imię!”

Jednak Airuinath milczała, bo choć przed samą sobą nie chciała tego przyznać, to doskonale wiedziała, że Learion zrobił dokładnie to samo, co ona uczyniła jemu. Oko za oko, ząb za ząb. Być może gnom nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dotkliwe zranił kobietę, tymi paroma, niepozornymi słowami. Być może jedynie wydawało mu się, że wie, co czarodziejka czuła, gdy przybyła do Azylu. Teraz jednak nie miało to znaczenia.

Cichy szelest sukni i delikatne zawirowanie powietrza, towarzyszyły odwracającej się od gnoma postaci. Z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaciśniętymi wargami, Airuinath przeszła parę kroków. Nie słuchała już dalej słów Leariona... nie chciała słyszeć już nic więcej. Usiadła na pobliskim miejscu, podciągając nogi pod brodę i otulając je ramionami, zupełnie jakby było jej zimno. Czarodziejka pogrążyła się w myślach, z których wyrwał ją dopiero donośny głos Harpo.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem. Jakkolwiek niewielka z niej korzyść, skoro potencjał twego pomocnika jest nieznany. A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.

Airuinath z początku milczała spodziewając się, że ślepiec odpowie pierwszy. Tak się jednak nie stało i w grupie zapadło milczenie, które wciąż się przedłużać. Albo raczej przedłużało się dopóki do rozmowy nie wtrącił się Crois.

Kobieta uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę z pod przymrużonych powiek. Nie zauważyła nawet kiedy obudził się z tego dziwnego transu. Nawet teraz, gdy na niego patrzyła, miała przed oczami obraz człowieka rzucającego się w drgawkach na ziemi. W oczach tego dziwnego człowieka zdawała się dostrzegać coś... znajomego?

Przez krótką chwile, przez głowę przeszła jej myśl, że to właśnie ten z reguły milczący człowiek, może trzymać klucz będący rozwiązaniem wielu pytań. Odzywał się niewiele, ale za to zawsze mówił rozsądnie. Airuinath miała nadzieje, że może właśnie teraz Crois znajdzie odpowiedź na dręczące ich pytania i podzieli się z nimi swoją wiedzą.

Airuinath uważnie słuchała, jak Crois opowiada o sobie i swojej przypadłości. Choroba proroków? Nie znała jej, nie wiedziała na czym to polega, ale z tego co opowiadał mężczyzna domyślała się, że to nic przyjemnego. Zresztą, jaka choroba zaliczała się do przyjemnych? Czarodziejka nie zazdrościła towarzyszowi jego losu. Za nic w świecie nie chciała by mieć takiego przekleństwa i tylu niejasnych, poplątanych wizji, z którymi nigdy nie było wiadomo, czy są prawdziwe, czy nie. Airuinath już wielokrotnie słyszała o magach, którzy oszaleli, ponieważ próbowali wykorzystać magię do poznania rzeczy, które wykraczały poza wyobraźnie śmiertelników. Czy Croisa też mógł spotkać taki los? A może już spotkał?

- Learionie, Ariuinath? Moglibyście nam opowiedzieć o swoich zdolnościach magicznych? Za samo opowiadanie chyba nikt nas nie zgarnie...

Znowu zapadło milczenie. Czarodziejka chciała odpowiedzieć na prośbę człowieka, ale nawet nie wiedziała od czego miałaby zacząć. Te wszystkie wspomnienia, które miała... one były zwyczajnie niczym. Oszustwem, kłamstwem. Kto wie, czy nie próbowała gonić za swoimi majakami, zupełnie jak Crois, który podążał za swoimi wizjami?

Gdy czarodziejka już otwierała usta, by odpowiedzieć o swoich zdolnościach, mężczyzna znów zabrał głos. Tym razem jednak, jego spojrzenie zdawało się nieobecne, skierowane w pustkę, zupełnie jakby mówił sam do siebie i zapomniał, że komnacie są jeszcze inni. Airuinath spokojnie wysłuchała co mężczyzna miał jeszcze do dodania, a gdy ten zamilkł, wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.

- Wydaje mi się, że pamiętam wszystko. Że potrafiłabym opowiedzieć całe moje życie aż od dnia narodzin, do tej chwili. Ale okazuje się, że to wszystko... wszystko co pamiętam, to tylko fałsz. Tak naprawdę nie wiem o sobie nic. Nie wiem, jak wiele potrafię, gdzie się uczyłam, ani kto mnie wychował. Moje magiczne zdolności? Jeżeli miałabym zaufać moim wspomnieniem, to mój magiczny talent rozbudził...

Airuinath zawahała się na moment. Wspomnienie jej męża, nawet jeśli nieprawdziwe, wciąż było tak wyraźne. Kobieta nie była pewna, czy rzeczywiście chce go pamiętać pod imieniem Sominusa, tego drania i kłamcy, czy lepiej zachować ciepłe i przyjemne wspomnienia Deanlatha. Podjąwszy ostateczną decyzje kontynuowała swoją wypowiedź.

-... mój mąż Deanlatha. Jak już opowiadałam Learionowi, mag przygarnął mnie, jako osierocone przez jego przyjaciół dziecko. Od tamtej chwili, czyli odkąd skończyła dziesiąty rok życia, moje dni upływały pod opieką Deanlatha i Fristusa, jego sługi. Właściwie odkąd przybyłam do cytadeli, mój przyszyły mąż uczył mnie magii. Upływały lata, ja wydoroślałam i z małej dziewczynki stałam się kobietą i właśnie wtedy Deanlath zaczął mi okazywać swoje zainteresowanie nie tylko jako mentor, ale także mężczyzna. Niedługo później pobraliśmy się. W sumie, cóż jeszcze mogę powiedzieć? Później Deanlath pogrążył się w jakiś eksperymentach, coraz mniej czasu poświęcając innym sprawą, w tym również mi. Minęło parę lat, w czasie których mój mąż zapraszał do cytadeli różne osobistości, by służyły mu w jego eksperymentach. Przez długi czas nie wiedziałam, co tak naprawdę robi Deanlath. Dopiero, gdy do cytadeli przybył Learion, podsłuchałam jego rozmowę z moim mężem i poznałam układ jaki zawarli. Nie chciałabym jednak o nim opowiadać... nie dopóki nie porozmawiam o tym z Learionem na osobności. Jakoś do tej pory nie mieliśmy okazji, żeby spokojnie porozmawiać na ten temat. Co wydarzyło się dalej? W zasadzie niewiele. Postanowiłam pomóc Learionowi w zadaniu, które wyznaczył mu mój mąż i tak trafiłam do skarbca cytadeli. Resztę już znacie.

Kobieta urwała na moment i popatrzyła po zgromadzonych. Po jej wypowiedzi zapadła cisza, a większość osób patrzyła na nią wyczekująco, zupełnie jakby nie skończyła swojej opowieści. Dopiero po chwili czarodziejka przypomniała sobie, że nie odpowiedziała na pytanie dotyczące jej magicznych zdolności. Wzięła wiec głęboki oddech i podjęła wypowiedź, z lekkim rumieńcem widocznym na twarzy.

- Jak już wspomniałam, magii uczę się od dziesiątego roku życia. W przeciwieństwie do Harpo nie specjalizuje się w żadnej konkretnej dziedzinie. Można powiedzieć, że umiem wszystkiego po trochu, ale w niczym nie jestem mistrzynią. Cytadela była jednak miejscem bardzo dobrze chronionym, gdzie nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo, a ja rzadko opuszczałam bezpieczne mury. Idąc wiec za radą Deanlatha skoncentrowałam się na zaklęciach dzięki, którym można wpływać na myśli i uczucia innych.

Czarodziejka popatrzyła po towarzyszach spodziewając się jakieś nie do końca miłej wypowiedzi. Magowie utalentowani w tego rodzaju zaklęciach często zostawali szpiegami lub oszustami. Airuinath wcale nie zdziwiłaby się, gdyby jej słowa wywołały niepokój w grupie, jednak Crois wyraźnie podkreślił, że powinni być wobec siebie szczerzy. Kobieta miała tylko nadzieje, że jej słowa nie obrócą się przeciw niej.

Okazało się jednak, że wyznanie czarodziejki nie wzbudziło szczególnych emocji, bynajmniej nie u wszystkich, a w szczególności Sae. Niziołka uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciółki, poczym sama przejęła głos.

- Jeżeli o mnie chodzi, to moje zdolności magiczne zapewne nie są szczególnie imponujące. Po prostu od zawsze interesowałam się muzyką, a magia... magia jakby przyszła przy okazji. Dzięki różnym dźwiękom potrafię wywołać parę efektów, jednak zazwyczaj nie są to imponujące i widowiskowe czary. Magia muzyki jest tak subtelna, jak melodia, która ją tworzy. Można powiedzieć, że potrafię powołać do życia to co zagram, choć byłaby to znaczna przesada. W przeciwieństwie do Airuinath nie jestem czarodziejką i moja wiedza magiczna nie jest aż tak znaczna, podobnie jak umiejętności w tej dziedzinie. Natomiast jeżeli chodzi o pytania Croisa. Jeżeli chcecie mogę wam opowiedzieć, co wydarzyło się od początku naszej wędrówki... albo raczej odkąd pamiętam. Jednak to historia długa, a ja obawiam się, że nie mamy dość czasu, żeby go teraz na to poświęcać. Proponuje, żebyśmy wpierw ustalili jakiś plan działania, na wspominki przyjdzie czas później.
- Zgadzam się z Sae
- wtrąciła Airuinath- W tak dużym mieście muszą być jakieś biblioteki, albo coś w tym rodzaju. Jeżeli zdołalibyśmy jakąś odnaleźć, może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego o Azylu. Co o tym myślicie?
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 12-02-2008 o 09:13.
Markus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172