Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2008, 22:36   #45
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Ta noc w „Przystani Jonasza” mijała powoli. Dyskursy żywiołowe zamieniły się w żywiołowe mniej. Wino, piwo i cieńkusz podawane przez coraz bardziej śpiącego karczmarza pojawiały się coraz to wolniej, choć nieborak starał się jak mógł i co raz to wychodził na świeże powietrze by sobie orzeźwienia zażyć. Jednak z czasem gości zaczęło ubywać a łuczywa jęły dogasać nie wymieniane, najpewniej celowo, przez karczmarza na nowe. W końcu zgasły ostatnie rozmowy a za ostatnim biesiadnikiem zaskrzypiały wiodące na pięterko schody. „Przystań Jonasza” pogrążyła się w nerwowym dla niektórych, a błogosławionym dla innych, śnie.

Świt w przystani brzeskiej budził się zwyczajnie, jak co dzień. Pierwsi wyruszyli na łów rybacy a ich skrzekliwe głosy gromko wykrzykujące obelg pod adresem kumotrów z innych łodzi budziły tych, których sen należał do słabszych. Zaskrzypiały drewniane pomosty, chlupnęły w wodę wiosła. Kolejne łodzie odbijały od brzegu niosąc tych, którzy z rzeki żyli, obciążone sieciami linami i hakami. Na sumy. Dzień jak co dzień, obwieściły nieco później koguty piejąc swój codzienny hejnał. Wśród pozostałych mieszkańców przystani szybko do swoich robót ruszyli portowi robotnicy, szkutnicy i sieciarze. Ludziska krzątali się spiesznie, chcąc z ranka wykonać jak najwięcej. Śpiący w gospodach wędrowcy nie widzieli ni powrotu rybaków, ni pospiesznego handlu rybą, ni w końcu nawet kilku bab, które z miasta dotarły do przystani by wybrać najświeższy towar. Kiedy pierwsi z gości przybyłych do Brzegu i objętych kwarantanną wstawał, przystań wróciła do swojej drzemki. Tylko strażnicy wartujący na pomostach, przy bramach miejskich i patrolujący wąskie i błotne uliczki podbrzeskiego podgrodzia zachowywali podziwu godną czujność. Oni jednak znali już wieści, które dla innych pozostały tajemnicą i mając świadomość, że gdzieś w przystani czai się krwawy morderca, wykazywali zdroworozsądkową ostrożność.


* * *


Jonathan, Bronthir:

Kułak z trzaskiem huknął w drzwi. Raz drugi, trzeci! Jakby ktoś, kto walił we wrota nie miał zbyt wiele czasu. Odziani już od bladego świtu w starannie dobrane, okrywające przed słońcem całe ciało ubranie otworzyli dostrzegając w drzwiach stojącego strażnika w barwach Brzegu.

- Pan Gustaw von Gertz kazali was budzić i czem prędzej prowadzić do miasta. Proszę tedy za mną. Wasze rzeczy zostaną wam dostarczone. Później.

Ruszyli pamiętając słowa ser Gustawa. Gospoda jeszcze spała, choć oberżysta już się krzątał na zapleczu, kiedy schodzili po schodach do biesiadnej. Żołnierz prowadził pewnie. Otworzył drzwi i ruszył w zalany słońcem poranek nie dostrzegając pewnego wahania tych, których prowadził. Jego słońce tak nie raziło jak ich. I nie czyniło mu tak wielkiej szkody, że musiał oblekać kolejne warstwy grubej przyodziewa by zachować zdrowie i całą skórę. Mimo to ruszyli, mając świadomość, że możliwym jest, iż to ostatnia taka wędrówka. Minęli kolejno kilka wąskich uliczek podgrodzia, bramę miejską, przez którą przepuszczono ich bez śladu zastrzeżeń, jakby wszystko było już dawno omówione i przygotowane. Tu właśnie czekał na nich poznany już wczoraj „Czarny”. Czekał i odprawiwszy żołdaka skinieniem równie miłym jak kopniak w dupę, ruszył nie zważając czy dwaj krwiopijcy podążają za nim, czy nie. Prowadził szybkim krokiem tak, że spod czarnego habitu błyskały jedynie gołe stopy odziane w sandały. Bladość bijąca od jego skóry była żywym dowodem na to, że nie oni jedni nie lubili słońca.

Uliczki Brzegu wypełniał radosny gwar. Młodzi ulicznicy z wyciem przebiegli obok, rozchlapując błotne kałuże w pogoni za wychudzonym, rozmiałczanym kotem. Zaraz za nimi mknął jakiś straganiarz, któremu smyki porwały po bułce. W beznadziejnej pogoni za sprawiedliwością. Kramarze wystawiali swe produkty a pierwsze przekupki wracały już do swoich domów objuczone pełnymi sprawunków, wiklinowymi koszami. Miasto powoli budziło się do życia. „Czarny” szybko minął kilka przecznic nie zważając na kilka plwocin, które ukradkiem zostały posłane w jego kierunku. Widać bractwo, do którego należał, nie cieszyło się przychylnością ogółu mieszkańców. Kiedy dotarli do jego siedziby obaj prowadzeni zrozumieli po części czemu. Czarna wieża przylegająca do miejskich murów, była okopcona w wielu miejscach, w kilku widać było świeży kamień i zaprawę, żywy dowód na to, że wieżę ktoś przywołał do życia z martwych. Jednak nie wieża a dwa rozwieszone na ścianie, wychudłe tak, że niemal przeźroczyste, ciała takich właśnie smyków jakie mijały trójkę wędrowców, budziły największą grozę. Rozwieszone na wmurowanych w kamień kajdanach. Napis wiszący na chwiejącym się na łańcuchu szyldzie był jasny „złodzieje”, co jednak nie tłumaczyło wiele. „Czarny” nie poświęcił im nawet cienia uwagi. Przywykł. Poprowadził do drzwi i zastukał stalową kołatką wsłuchując się w głuchy dźwięk jaki wydała. Dwaj jego towarzysze rozglądając się po okolicy uzmysłowili sobie, że okoliczne domy sprawiają wrażenie pustych. Jakby nikt nie chciał mieszkać w okolicy owej czarnej wieży, co wcale ciasnym mieście jakim był w swoich murach Brzeg, normalne nie było. Nie czekali jednak długo a wpuszczono ich. Przez wąskie odrzwia wprost w mroczną i ciemną czeluść. Do grobu. Z którego Bronthion i Jonathan nigdy już mięli nie wyjść.


* * *


Biesiadna zaludniała się powoli. Pierwsi zeszli dwaj kupcy, których człek wczoraj tak obelżywie potraktował Paladynów za co wzięto go w pęta. Później pojawił się sam ser Gustaw, zmęczony wyraźnie, najwidoczniej z racji nie młodego już wieku. Kolejno zapełniała się biesiadna bowiem każdy niemal, kto poczuł smakowity zapach warzonej kaszy z omastą, pieczonych skwarek i polewki budził się z burczeniem w brzuchu. Lub kacem, jeśli w dniu wczorajszym przeholował z napitkiem. Zwykła atmosfera poranku w karczmie nie pasowała nijak do „zarazy” która miała zaatakować miasto.

Podróżni z „Żaby”, którym dane było przetrwać noc, zdali się być jednymi z pierwszych biesiadników. Oni i Paladyni, którzy jakby nieco stracili na swojej wczorajszej zaczepliwości. Śpiący w kącie biesiadnej Peter nawet nie opuścił biesiadnej przez to też pierwszy dostrzegł poruszenie za oknami oberży. Przez wąską ulicę ku oberży szło pięciu zbrojnych niosąc jakieś tobołek. Szli wprost ku „Przystani Jonasza” i pewnikiem nie było by go to zdziwiło zupełnie, gdyby nie fakt, że szli pod bronią, w ciężkich i nieporęcznych kolczugach a nim jeden z nich wszedł do gospody pozostała czwórka rozeszła się na boki najwidoczniej obchodząc karczmę.

Wrota karczmy otworzyły się szeroko, kiedy strażnik niosący tobołek wszedł przez nie i ruszył żwawym krokiem ku dostrzeżonemu dowódcy garnizonu przystani, który właśnie się posilał. Ich rozmowa była jednak krótka i cicha a ser Gustaw zaraz, jak tylko usłyszał co mu ściszonym głosem mówi żołdak zajrzał do podanego wora i skinął odprawiając żołnierza. Sam siadł najwidoczniej się nad czymś zastanawiając. Dopiero po chwili, kiedy za żołnierzem zamknęły się drzwi karczmy, wstał i ruszył na środek gospody tutaj skupiając na sobie uwagę wszystkich biesiadników. Poczekał aż ucichną szepty, uniósł w górę prawicę prosząc o uwagę. Dopiero w zupełnej ciszy, jaką można by kroić, przemówił gromko:

- Stała się rzecz zła. Otóż jeden z gości tej oberży, człek zwany Butem, szyper wczoraj przybyłej łodzi, próbował zabić dwóch strażników. Został zgładzony, ale pewnym jest, że miał on cel i powód, dla którego czynił co czynił. Sądzę, że zbadanie jego sakw pozwoli na uzyskanie odpowiedzi na wiele pytań. Myślę też, że miał on wspólników. Być może to właśnie oni odpowiedzialni byli za wybuch „zarazy” która wczorajszej nocy zebrała tyle ofiar na podgrodziu i w mieście. Zatem, wiem to ponad wszelką wątpliwość, ów zbójca przybył na łodzi „Żabą” zwanej. Nakazuję więc by wszyscy, którzy przybyli wespół z nim, udali się do mojej komnaty po śniadaniu, celem udzielenia niezbędnych wyjaśnień. O to samo proszę również szlachetnych Paladynów, albowiem ich mądra rada wielce nam może w tej pachnącej czarną magią sprawie pomóc. Proszę owe prośby traktować jak rozkazy, które sam Książę, swoją powagą potwierdza!

Jego tyrada nie została przerwana przez nikogo. Kiedy zaś skończył skłonił się urodzonym po czym ruszył do góry nie zważając na to, że pozostawił za sobą grobową ciszę. Siedzący najbliżej jego Oliver milczał cały czas nie mogąc oderwać oczu od krwawej plamy, która powstała z posoki dobywającej się z dzierżonego przez żołdaka wora. Peter, który słyszał wszystko doskonale, nie mógł oderwać swego wzroku od czegoś zupełnie innego. Od małego pakunku, który niezdarnie wciśnięty wystawał właśnie z jego położonego pod ławą tobołka. O tym, że wcześniej go tam nie było, nie musiał się upewniać, bowiem zawartość swoich sakw znał aż zbyt dobrze…


* * *


Bronthion i Jonathan:

Wprowadzono ich do małej, zimnej i mrocznej komnaty, która tonęła w mroku oświetlona jedną tylko świecą. Im jednak ów mrok wszechobecnej w czarnej wieży „Czarnych” nie przeszkadzał. Ni wilgoć zalęgła w ich korytarzach. Nawet wycie potępieńcze niosące się wąskimi korytarzami dodawało murom charakteru. Siedzący za stołem człek, odziany w czarny habit z głębokim kapturem, czekał na nich samotnie. Jakby zupełnie nie dbał o niebezpieczeństwo, jakie mogło nieść dlań takie spotkanie. Lekkie drżenie magii wyczuć mogły najwrażliwsze ze zmysłów. On ich o takie nie podejrzewał. Dwa zydle na które skinął były ich miejscem spoczynku. On siedział na podobnym. Poczekał aż ochłoną, poczekał chwilę jeszcze, po czym odezwał się głosem, który zdawał się pochodzić z trzewi ziemi.

- Witajcie w Wieży. Wiem, że nie jesteście jeszcze jednymi z nas, ale to kwestia czasu. Dla takich jak Wy, jedynie wierna służba potędze dać może szansę ocalenia. Wieża wam ją da. Żądając w zamian jedynie jednego. Posłuszeństwa. Oddania całkowitego. Myślicie, że jesteście gotowi na taką ofiarę?

- Jaki mamy wybór, Panie? – głos Jonathana zagrzmiał grobowo. Właściwie zupełnie.

- Żaden. Wiecie o tym doskonale. Jednak ja mam wybór. Nie każdego do Wieży przyjmę. Chcę więc wiedzieć, że się do niej nadajecie. Dam wam zadanie. Ważne zadanie. Jeśli je spełnicie, będziecie jednymi z nas. Jeśli nie, czas wasz dobiegnie końca.

- Zapewne. Ciekawym…- Bronthion miał zdanie polemiczne, jako i zwykle, le nie dane mu było go skończyć. „Czarny” przerwał mu w pół słowa.

- Nie interesuje mnie czegoś ciekaw, krwiopijco. Zaspokój swą ciekawość gdzie indziej. Teraz masz słuchać. Do miasta, wiecie o tym, przybyło trzech Paladynów. Wieża nie chce, by włóczyli się oni ulicami miasta. Chce ich głów. Ale tak, by to wyglądało na wypadek. Czy to zrozumiałe? – obaj skinęli głowami, bowiem wiedzieli o kogo chodzi i gdzie owych szukać. Jednak „Czarny” miał w zanadrzu coś jeszcze. Coś, czym uraczył ich na „do widzenia”.

- Musicie jednak wiedzieć, że wypełnienie zadania to nie wszystko. Wieża, to miejsce elitarne. Tu nie przyjmuje się byle ścierciałki. Jesteśmy najlepsi. Wy też tacy będziecie. Do Wieży bowiem może wrócić tylko jeden z was. Z głową drugiego… - wypowiedziane na odchodnym słowa, były jasnym wyrokiem. Jednak oni wiedzieli również, że na polemikę nie jest to czas najlepszy. Wyprowadzani z Wieży spoglądali na siebie ważąc swe siły. Świadomi tego, że czas próby prędzej czy później, nadejdzie…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline