Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2008, 02:39   #46
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Jonathan Byron

Wyszedł z czarnej wieży. Kątem oka obserwował swego wampirzego „sojusznika”, teraz musiał być bardzo uważny i czujny, musiał wznieść się na wyżyny przebiegłości by rozegrać to odpowiednio. Jego towarzysz był narwany, niecierpliwy, zachował tak wiele ludzkich cech, że Jonathan nie mógł się temu nadziwić. Bronthion nie został wychowany w poszanowaniu wampirzych zasad i tajemnic, które kierowały życiem każdego prawdziwego krwiopijcy. Te reguły pozwalały przetrwać w ludzkim świecie, w wszechobecnej pustce, gdy jedynym towarzyszem jest naglący głód - żądza krwi; w groźnym mroku nocy i promieniach palącego jak żywy ogień słońca.

Jonathan wiedział o wampirach więcej niż większość jego „gatunku”. Sarassani przekazał mu całą swoją wiedzę, zgromadzoną przez kilkaset lat życia jako krwiopijca. Tajemnice wampirów... Wszystkie ich słabości, nawet te o których nie wiedzą uczeni studiujący ten temat latami; nawet te, o których rzadko wiedzą same wampiry. Byron rozszerzył tą wiedzę, zagłębił się w najczarniejsze grimuary, od których lektury nawet jego nieumarłe, lodowate serce drżało, a z każdą przewracaną stronicą czuł jakby tracił cząstkę swego jestestwa – swej duszy. Dowiedział się rzeczy prawdziwszych niż sama śmierć. Jednak jednej rzeczy nawet te mroczne tomiska nie wyjaśniły poecie. Czym byli...

Bronthion pił krew, potrafił zmieniać się w nietoperza, a zwykła broń nie czyniła mu żadnej krzywdy, żył w nocy, w dzień ukrywając się, zabijał by się posilić i zabijał dla rozkoszy. Jednak... nie był wampirem. Mógł się za takowego uważać, wykrzyczeć to całemu światu, wyssać do cna tysiące ofiar ale nawet to nie uczyniłoby z niego prawdziwego wampira. Jonathan dobrze to wiedział i miał nadzieję, że to daje mu przewagę. Kim więc był Bronthion? Niczym więcej jak zwykłym pomiotem, bękartem wampirzego rodu, efektem nierozwagi swego pana, tak samo żałosnego jak i on sam. Wiedział, że będzie go musiał w końcu unicestwić, nie podobało mu się to, ale taka była cena jego przetrwania. Nie zawaha się, gdy nadejdzie czas. Jednak na razie Bronthion był użyteczny. Czas pokaże.

Doceniał mistrzostwo „Czarnego” w budowaniu napięcia, ten zakonnik swym mrocznym sercem mógł z powodzeniem dorównywać wampirom i demonom. Ten ton głosu, słowa wypowiadane z taką zimną obojętnością; z zamaskowaną pod kapturem nutką uśmiechu mogły przerazić prawie każdego. Prawie. Gdyż Jonathan miał równie czarne serce jak on, a może nawet czarniejsze? Bo wyprane z wszelkich emocji i ludzkich słabości. Tak samo jak jego mistrz, krew z krwi, był jego synem, a on go zostawił, opuścił. Poczuł ukłucie żalu, tak pierwotnego i znanego tylko temu, kto utracił swą jedyną miłość czy rodzinę... Dlaczego? Spytał się po cichu, był aż tak pyszny? Zrozumiał swój błąd, dlaczego on nie wrócił. Zostawił te myśli odcinając je chłodną ścianą obojętności.

Wszędzie dookoła było pusto, opuszczone domy z rozbitymi szybami i dziurami w ścianach, zdemolowane wozy. Ludzie nie zbliżali się do Bractwa, do czarnej wieży. Byli sami. Jednak Jonathan miał do załatwienia kilka rzeczy, w świetle ostatnich faktów.
- Spotkamy się tutaj. Jutro. W nocy. Będę czekał na ciebie. Nie zrób niczego... nierozważnego, nie chcemy rozgłosu. – kiwnął drugiemu wampirowi głową i oddalił się zaciągając mocniej kaptur na głowę.

***

„Ballistarius” mówił napis na szyldzie nad małym budyneczkiem na uboczu. Jednak wypytał ludzi na ulicach i wiedział, że tu mieszka prawdziwy „specjalista”, wirtuoz kusz i łuków. Na szczęście dla wampira właściciel warsztatu odpoczywał siedząc na drewnianym klocu przed oknem. Byron skłonił mu się lekko, jednak mimo to mężczyzna patrzył na niego nieprzychylnym wzrokiem.
- Gospodarzu.
- Czego chcesz? – odburknął starszy mężczyzna i wstał z kloca patrząc bacznie na nowo przybyłego mężczyznę.
- Mógłbyś zaprosić mnie do środka twego przybytku? Byśmy przedyskutowali robotę, którą dla mnie wykonać.- sięgnął do sakiewki i wyjął kilka złotych monet. Oczy miastowego rzemieślnika zalśniły chwytając błysk lwów.
- A no... Jak tak to zapraszam. – razem przekroczyli próg warsztatu.
- Chciałbym... Byś zrobił dla mnie... To. – wyjął z kieszeni kawałek papieru, na którym wcześniej narysował pewien szkic. Mężczyzna spojrzał na rysunek i zadrżał wyraźnie.
- Ale...
- Bez żadnego ale.- Jonathan spojrzał mężczyźnie w oczy. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi... Dostaniesz swoją zapłatę... Tylko zrobisz dla mnie tą małą przysługę. Nic co by wykraczało poza twoje umiejętności, jesteś w końcu mistrzem, prawda?
- Ta...ak... Panie....
- Znakomicie... Odbiorę ją jutro. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nie możesz.- uśmiechnął się obnażając zęby, ale mężczyzna już tego nie widział, był pochłonięty pracą. Jonathan wziął jeszcze leżący nieopodal mocny drewniany kołek i wsadził go sobie za pas, przysłaniając płaszczem. Musiał być przygotowany, na wszelki wypadek.
~~Wampir, wampirowi wilkiem.~~, uśmiechnął się pod nosem na irracjonalne brzmienie tych słów i wyszedł z warsztatu, wróci tu jutro i na pewno... nagrodzi mężczyznę. Telepatycznie kazał mu jeszcze zamknąć za nim drzwi i ruszył do kolejnego miejsca...

***

Kroki swe skierował na targ, tam mógł zrobić „odpowiednie” zakupy. Kluczył chwilę między straganami aż wreszcie dostrzegł to, czego tak bardzo teraz szukał. Podszedł do przekupki, która właśnie rozmawiała z jakimś bogato ubranym szlachcicem.
- Mamy wszelkie kruszce, najlepsza jakość, sprowadzane z największych krasnoludzkich kopalni!
- No nie wiem, a to srebro to niby czyste jest?
- Jak łza!
Szlachcic jeszcze marudził trochę i wreszcie nic nie kupił, jednak Jonathan nie chciał odchodzić stąd z pustymi rękoma. Uśmiechnął się lekko nie otwierając ust.
- Ja za to kupię, piękna pani. – spojrzał jej w oczy i jął przemawiać cicho i zachęcająco. - Jednak... To na pewno nie jest czysta ruda. Zapłacę połowę.
- Ale... – tutaj zawahała się, jednak nie mogła odwrócić wzroku od oczu wampira, nie mogła przestać słuchać dźwięczącego jej w uszach głosu... Wreszcie odpowiedziała, jak zahipnotyzowana. - To na pewno nie jest czysta ruda, przepraszam. Niech szanowny pan zapłaci chociaż połowę.
- Nic się nie stało, proszę, o to ćwierć ceny, na jaką się umawialiśmy.
- Dziękuję.- kobieta podała mu niemałe zawiniątko, lubił naginać wolę ludzką, prości ludzie byli łatwi do manipulacji, głupi. To nie było tak samo jak spoglądał w oczy Olivera, czy Rideforta, o nie. Zostały mu jeszcze tylko dwa miejsca do odwiedzenia... Ostatnie, by być przygotowanym, na kolejne dni i to co przyniesie los.

***

Bez trudu odnalazł kowala, który zgodził się by przetopić zakupiony srebrny kruszec i pokryć nim ostrze rapiera Jonathana. To było ostateczne zabezpieczenie. Byron nie chciał zabijać Bronthiona, ale gdy przyjdzie co do czego, to wolał być przygotowany. Nigdy nie sądził, że dla własnego przeżycia, będzie musiał się zmierzyć, no może nie z takim jak on, ale bardzo podobnym, osobnikiem...

***

Robiło się już późno, jednak zmrok był najlepszą porą na załatwienie tej ostatniej sprawy. Jeszcze się dziwił jak łatwo dostać w Brzegu wszystko, co się zapragnie. Teraz szedł na spotkanie z osobą, która mogła mu dostarczyć truciznę. Jego rozmówca czekał w umówionym miejscu. Bardzo dobrze. Jonathan raźnym krokiem podszedł do niego, kryjąc się za kapturem.
- Witaj. Wiem, że możesz mi... hmm nazwijmy to pomocą tak... możesz mi pomóc.
- Skąd wiesz, że chcę tobie pomóc? – Jonathan rzucił sakiewkę na ziemię. Zabrzęczała słodkim dźwiękiem monet. To była połowa jego pozostałych funduszy.
- Trucizna. Jednak w takiej formie. Jaką ja zechcę. – szybko objaśnił jaka to ma być trucizna i w jakiej formie.
- Dziwne, ale klient nasz pan. Przejdziemy do konkretów, co? – mężczyzna już schylał się po sakiewkę, gdy Byron złapał go za kark i rzucił o ścianę z nieludzką siłą.
- Gdy ją dostanę... Nie chcemy byś zniknął z pieniędzmi. Widzisz, że mam złoto, teraz ty pokaż, że chcesz mieć to, czego ja pragnę.
- Jutro. Ta sama pora. Czekaj tu. – wysyczał mężczyzna i bardziej ze zranioną dumą, niż ciałem czmychnął w boczną uliczkę znikając Jonathanowi z oczu.

~~Jutro... Do jutra...~~

***

Wrócił w okolice czarnej wieży, nie mógł wracać do karczmy, zresztą nie chciał. Odszukał jakiś opuszczony dom i z lekką nutką niepewności wkroczył do środka. Nie było tu pięknie, zniszczone łóżka, jedno całe krzesło i mały stolik. Jednak tutaj wiedział, że nikt go nie będzie szukał. Teraz mógł zacząć wprowadzać swój plan. Otworzył okno i przemówił na głos, mocno i dźwięcznie.
- Przybywajcie dzieci nocy... Jako ja... Was teraz wzywam!- po niedługiej chwili dał się słyszeć szelest wielu błoniastych skrzydeł nietoperzy. Wszystkie obsiadły Jonathana, meble, stolik. Czekały, połączone telepatyczną więzią z tym, który je przywołał.
- Lećcie... I szukajcie... Przekazujcie mi wszystko o tym gdzie są Dwight Godwrath, Gerard Ridefort i ten jego przydupas, oraz gdzie jest Bronthion. – przekazał im obrazy mężczyzn, tak jak oni będą je widzieć i gdzie mogą się znajdować. Nietoperze wyleciały z rozklekotanego domu. Teraz Jonathan mógł tylko czekać jutra. Może wyjdzie w nocy... By się posilić.
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 28-01-2008 o 12:59.