Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2008, 20:43   #48
Bronthion
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Bronthion

Po wyjściu z wieży czuł adrenalinę, wielką adrenalinę, kochał taką, ale teraz musiał trzeźwo myśleć, zacisnął pięści by się uspokoić. Nie obawiał się walki, ani z paladynami ani z Jonathanem, miał to we krwi. Widział w oczach drugiego wampira kpinę i pogardę, jakby brał sam siebie za co najmniej Boga, był pyszny, pewny siebie, zbyt pewny. ~Żebyś się kiedyś nie pomylił mój drogi, przygotowaniami do walki zajmę się później, teraz muszę porozmawiać z von Gertzem, te całe zadanie pachnie mi czymś o wiele gorszym...~ -przeszedł go dreszcz- ~Tak, z pewnością jest to coś takiego, a teraz... do Przystani Jonasza~
Na słowa Jonathana o spotkaniu tylko machnął ręką od niechcenia, był zajęty czymś innym. W Drodze do bramy miejskiej usłyszał głośno rozmawiające kobiety, z początku nie zamierzał na nie zwracać uwagi ale po chwili stanął za rogiem i słuchał.
- Znowu siedzi w gospodzie i pije? –zapytała jedna z kobiet-
- Właśnie tak moja droga! Właśnie tak, ostatnio to tylko to robi, a kiedyś był taki porządny…
- Tak jest z każdym chłopem, nie martw się i znajdź sobie lepszego, przecież młoda jesteś atrakcyjna jeszcze
–Bronthion wyjrzał na moment by sprawdzić atrakcyjność owej kobiety i gdy to zrobił natychmiast się schował-
- Ostatnio gada tylko o tych wampirach, wilkołakach i innym paskudztwie, wiesz ile on badziewia do domu naznosił? Mówi że kiedyś był wielkim łowcą potworów, że wampiry jego specjalnością były…
- Faktycznie, jakby teraz chuchnął na jednego to od razu by się w proch zmienił –przerwała wywód swojej poprzedniczce kobieta i zaśmiała się-
- Masz rację… ale ja nie mogę już tego znieść… chciałabyś mieszkać w domu do którego Twój mężczyzna naznosił jakieś zęby, kłaki, dziwnie śmierdzące rośliny, okropne kwiatki, masy alkoholu którego o dziwo nie pije, chla tylko w karczmie, ostatnio nawet parę wiader tłuszczu jakiegoś przyniósł!
- O mój Boże…
-skomentowała jedna z kobiet-
- Siedzi całe godziny i to wszystko miesza ze sobą, robi jakieś oleje, eliksiry… boję się że jest opętany. Ale to nie wszystko, wyobraź sobie, że ostatnio przyniósł do domu… srebrny miecz ! Ostry jak brzytwa, może i pięknie błyszczy, ale jak mi się nóż tak stępił ze marchewki nie mogłam już pokroić i pożyczyłam ten miecz od niego żeby obiad zrobić to mnie uderzył bydlak jeden ! Chciałam by jakiś jego rupieć przydał się w domu to mnie jeszcze uderzył… -tu głos kobiety się załamał-
- Nie martw się kochana -przytuliła ją- już tam nie wrócisz, przeprowadzisz się do mnie, chodź, idziemy.

Kobiety odeszły a Bronthiona każda szara komórka myślała, co się rzadko zdarza ~Specialista od wampirów? Opętany pijak? Oleje, mikstury i srebrny miecz? Bardzo ciekawe… to musi być prawda bo skąd by miał miecz? Ale teraz mi już nie zaszkodzi, poszukam go, może będzie miał coś co mi się przyda, odegram małe przedstawienie… tylko, tylko do cholery w której on karczmie siedzi?~ Wiedziony ciekawością chodził po ulicach i pytał co drugą osobę o opętanego pijaka o ciekawych zainteresowaniach w końcu ktoś odpowiedział mu coś konkretnego.

- A czemu wam Panie do tego cudaka tak spieszno hm?
- Bo mu mamusia pozdrowienia przesyła
–odpowiedział zimno-
- A no chyba że tak… -przechodzień zmieszał się wyraźnie- skoro mamusia to powiem gdzie go Pan znaleźć możesz. Widzisz Pan tu skrzyżowanie dróg? Idź Pan prosto, aż do trzeciego takiego dojdziesz, tam po lewo będzie stała karczma bez nazwy, można powiedzieć ze to jej nazwa… ale nieważne. W każdym razie na szyldzie będzie butelka rumu chyba namalowana i to tyle, miłego dnia życzę -oddalił się pośpiesznie-
-Miłego-tyle zdążył odpowiedzieć nim przechodzień zniknął za rogiem najbliższej uliczki-

Strasznie był ciekaw tych wszystkich cudów co człowiek ten musiał mieć w domu, a przede wszystkim tego miecza srebrnego, narzędzia na tyle potężnego by on musiał patrzeć na nie z respektem. Minął jedno skrzyżowanie, drugie i trzecie, poszedł w lewo i dojrzał „budynek” o którym przechodzień prawił. Szyld a raczej ledwo wisząca decha na jednym gwoździu faktycznie namalowaną miała na sobie butelkę rumu, choć Bronthion dałby sobie rękę uciąć że tak wykwintnego trunku w tej zapadłej dziurze nie serwowali.

Stał chwilę oglądając ruderę po czym po chwili jakiś pijak wyjrzał przez okno:
-Właź stary co tak stoisz! Nie wstydź się, dla nowego zawsze miejsce… -tu beknął i golnął sobie-
znajdzie się.

Bronthion darował sobie uwagę jak bardzo daleko mu do bycia kompanem w piciu w paczce owego pijaka i wszedł do środka starając nie wyrazić twarzą obrzydzenie dla tego miejsca. Ławy były ewidentnie tłuste jakby nikt ich nigdy nie czyścił po jedzeniu, krzesła tez wyglądały na brudne, karczmarz to samo i kufel, który czyścił też o szmatce którą to robił nie wspominając. Czwórka gości wcale na czystszych nie wyglądała. Trójka siedziała przy jednej ławie i opowiadała sprośne kawały zaśmiewając się do rozpuku, w przeciwnym krańcu sali siedział jeden człowiek. Siwy, długowłosy, wyglądający o niebo lepiej od tamtej trójki ale chodzącą elegancją to on nie był, przynajmniej nie śmierdział… dodatkowo bawił się kilkoma kostkami sześciennymi wyglądającymi na porządne i to właśnie on do wampira przemówił.
- Oooo witamy nową twarz –człowiek pokazał swe całe uzębienie w uśmiechu które wcale najgorzej nie wyglądało- wyglądasz na kogoś mogącego zapewnić starcowi odrobinę rozrywki, nie martw się kości są czyste i grać będziemy na specjalnym podłożu –tu wyciągnął z kieszeni białą lnianą szmatkę i położył na stole-
- Czy to Ty …-chwilę się zastanawia- masz żonę która chciała użyć miecza do krojenia marchewki?
Starzec spojrzał na niego dziwnie
- Tak mam, czemu pytasz? –twarz mu lekko stężała-
- Interesują mnie… interesuje mnie czym się zajmowałeś i to co zostało po Twojej działalności z przeszłości-mówiąc to wampir usiadł przed starcem w ławie-
- To niebezpieczna wiedza, dlaczego myślisz że powiem pierwszemu lepszemu który chce to wiedzieć?
- Możemy o nią zagrać
–uśmiechnął się pewnie-
- Zagrać powiadasz… -od razu można było zainteresowanie na twarzy starca zobaczyć- co ma być stawką?
- Jeśli wygram odpowiesz na wszystkie moje pytania i udzielisz pomocy jakiej zażądam… -starzec przerwał-
- Pomocy? Jakże ja nie mam pieniędzy, biedny jestem i nie młody…
- Nie przerywaj, a jeśli przegram oddam Ci ten miecz, albo te sztylety, lub wszystko na raz
- A po co mi to? Nie jestem już wojownikiem
–starzec jakby cieszył się chwilą zainteresowania i nie dawał za wygraną-
- W takim razie… -zastanawia się chwile, po czym wyciąga sztylet z za pasa i przeciąga nim silnie po skórze na której nie pozostał niemal żaden ślad- to ja odpowiem na wszystkie Twoje pytania łącznie z tym które właśnie chcesz zadać-uśmiechnął się zagadkowo, a starcowi mało oczy z orbit nie wylazły-
- Zgoda, zagrajmy, gramy do trzech, rzucasz trzema kostkami sześciennymi , ich wynik musi być większy od mojego, kto pierwszy osiągnie ilość trzech zwycięstw wygrywa, pasuje?
- Wchodzę
– odpowiedział wampir bez namysłu-
- Rzucam -rzekł starzec i rzucił-

(Żeby była większa przejrzystość zrobiłem to w takiej formie, WD rzucał za starca ;p S-starzec, B-Bronthion, Z- Zwycięstwo)
S-7 (Z)– B-6
S-13(Z) – B-12
S-3 – B-9(Z)
S-15(Z) – B-13

- No to kolego… chyba czeka Cię spowiedź, podejrzewam że dawno tego nie robiłeś –rzekł dumnie starzec-
- Żebyś wiedział jak dawno –wampir skrzyżował ręce zły nieco, miał nadzieje ze wygra- pytaj
- Ale to nie tu, na taką rozmowę zapraszam do mnie, tu zbyt wiele uszu, me imię brzmi Ernest

Nie czekając na odpowiedź nieznajomego starzec skierował swe kroki do wyjścia, szedł dość szybko jak na swój wiek, widać musiał o siebie dbać wbrew pozorom.

-Nie zostawaj w tyle młodzieńcze –powiedział starzec głosem symulującym bezzębną niedołęgę-

~Co ja najlepszego robie, dziad pewnie nic nie ma i będzie mnie tylko pytał, ale słowo to słowo.~ Szedł więc za nim krok w krok.

-Daleko jeszcze? -rzekł zniecierpliwiony wampir-
-To tu już –dziad otworzył drzwi z którego wydobyła się śmiertelna woń czosnku która odrzuciła Bronthiona na co najmniej 2 metry -
- Co Ty tu hodowle czosnku masz? –rzekł wampir ze łzami w oczach, nie dość że jako wampir nie mógł go znieść to miał na dodatek alergie, już mu oczy zaczynały łzawić-
- Ostatnio podobno potwory jakieś po mieście łażą i żona się boi, rozumiesz, myśli głupia że to wampiry, co by tu miał robić wampir! Też coś, ale ja też wolę dmuchać na zimne, dlatego tu tak dużo tego, no śmiało wchodź. –ponaglał a Bronthion zasłonił nos-
- Alergie mam…
- Uuuu… co to paniczyk nie powie, no ale dobra ciekawym jestem waszych odpowiedzi więc przewietrzę i zabiorę ten czosnek do piwnicy
–wszedł do domu i zrobił jak mówił, czosnek wylądował w piwnicy, otworzył wszystkie okna, po 15 minutach wyszedł-
- No już chyba tak nie śmierdzi, śmiało wchodź

Przekroczył więc próg domu zasłaniając nos bo zdawało mu się, że nadal czuje czosnek, ale tylko zdawało bo jak odsłonił to czuć było tylko świeże powietrze. Po domu prawie nie dało się chodzić, całą podłoga była zastawiona kwiatkami, kubłami pełnymi dziwnych substancji jak i pustymi, słoikami, słoiczkami, dziwnymi roślinami jak i tylko ich kłączami, oraz całą masą innych przedmiotów pochodzenia i zastosowania niewiadomego. Wszystkie szafki miały lekko uchylone drzwiczki, na półkach stołach i krzesłach walały się jakieś książki, jednym słowem nie było gdzie postawić nogi.

-Ładnie tu nie? –powiedział dziad z dumą- wczoraj sprzątałem.

Bronthion nie skomentował, nie chciał wiedzieć jak tu wyglądało przed sprzątaniem i już miał dziada ponaglić, gdy ten znów odezwał się pierwszy.

-Chodźmy na górę, do mojego pokoju, tam porozmawiamy.

Wampir ponownie zachował milczenie obserwując dokładnie pomieszczenie. Tu było o niebo porządniej niż na dole, na pułkach stały buteleczki różnych rozmiarów z etykietami na których były jakieś rysunki, np. czerwone usta, kocie oczy lub tryskająca z rany czarna krew. Jedne były puste, drugie pełne, można było mieć wrażenie iż są to eliksiry. Na innej ścianie Bronthion zauważył słoje z… tłuszczem? Lub czymś podobnym, owe tłuszcze miały różne barwy i były w różnych ilościach, posiadały również etykiety z obrazkami potworów, a na środku dużego pokoju znajdował się alembik z retortą i innymi urządzeniami alchemicznymi. Ściany były gołe koloru białego, meble były gustowne a łóżko proste jednoosobowe ale sprawiające wrażenie wygodnego. Wampir usiadł na pustym krześle i bezceremonialnie powiedział.

-Pytaj, nie mam czasu. –spojrzał w bok-

Starzec usiadł na drugim krześle i spokojnie zaczął bawić się srebrnym sztyletem patrząc na Bronthiona prowokacyjnie.

-Wiem kim jesteś, zbyt wiele razy widziałem takich jak Ty by nie poznać, ta pogarda w oczach gdy rozmawiasz z człowiekiem, jakbyś patrzył na posiłek i nie zaprzeczaj! –tu Bronth chciał coś powiedzieć ale Ernest przerwał- no, zbyt wielu takich jak Ty widziałem, zbyt wielu zabiłem, ze zbyt wieloma rozmawiałem… ale tu było kiedyś –przesunął szybko sztyletem po skórze Bronthiona zostawiając cienki czerwony ślad- wiedziałem.

-Zatem masz jeszcze jakieś pytania? I wiesz, że musisz zginąć? Wydasz mnie-starzec znów nie dał dokończyć-
-Po co miałbym to robić? Żeby przypodobać się strażnikom którzy przychodzą w nocy pod mój dom i smarują odchodami bluźniercze napisy na drzwiach i ścianach? Którzy rzucają kamieniami na dach i w szyby? A może żeby mniej bandytów ginęło? Tak, wiem że Ty to zrobiłeś, albo inny Twego pokroju, ale… co się stało z kobietą która tam była? Znałem ją… przynajmniej ona potrafiła na mnie spojrzeć dobrym okiem, potrafiła pocieszyć starego i co? Zabiłeś ją potworze !!
-Nie zabiłem jej… przechodziłem akurat gdy natknąłem się na tę sytuację, zabili jej męża wtedy wpadłem w szał bo byłem głodny, zabiłem ich a ją… odniosłem do domu nie czyniąc krzywdy.
-Naprawdę?
–starzec wyglądał jakby ducha swojej babci właśnie zobaczył-
-Chcesz to idź i sam sprawdź –wzruszył ramionami-

Starzec jakby uspokoił się.

-Ty tez chciałeś mnie o coś zapytać? Wiem że wygrałem ale odpowiem Ci bo chce, bo jesteś żywym przykładem że to co wmawiają mi teraz, że cała moja przeszłość to bujda… jest nie prawdą. Kiedyś naprawdę byłem… inkwizytorem.

-Jakie znasz praktyczne niestandardowe sposoby na wampiry? –wypalił od razu bojąc się że dziad uraczy go historią od narodzin aż po tę chwilę-
- A co nie wiesz jak chcesz zginąć? –bezczelnie powiedział dziad-
- Nie, na drogę wiary i pokuty się chcę nawrócić zabijając potwory mojego pokroju –odpowiedział butnie-
- Już bo, w każdym razie jak nie powiesz mi szczerze po co Ci ta wiedza możesz mnie zabić ale nic Ci nie powiem –odpowiedział hardo-
~Stary ma gadane, może być coś prawdy w tym co mówi~
- Być może będę musiał walczyć z kimś takim jak ja, chcę maksymalnie zawyżyć swe szanse.
- Hmm… to ciekawe jest co mówisz, jeśli Ci pomogę to być może jedna bestia zejdzie z tego padołu? Niech więc taki będzie mój wkład w naprawę tego świata, tyle mogę zrobić nim odejdę-mówiąc to wstał i postawił na stolę kilka buteleczek i słoi z tłuszczem-
- Słuchaj więc, wszelkie ludowe wierzenia jak czosnek, srebro, woda święcona i kołki są prawdziwe, lecz czasem to za mało, dlatego wymyślono to-wskazał na przedmioty na stole- to są eliksiry i oleje na broń, niesamowicie skuteczne, chcesz sprawdzić?
- A sprawdzę, chcę zobaczyć z czym będę mieć do czynienia
- Daj mi swoją broń –powiedział starzec-
Bronthion podał starcowi sztylet a ten delikatnie otworzył słój z tłuszczem i wziął na palec odrobinę karmazynowego tłuszczu, wtarł szybko w klingę, olej zaschnął momentalnie pozostawiając czerwonawą smugę na klindze.
-Żelazo nie zrobi Ci krzywdy prawda? Spróbuj tego, myślisz ze kościół ma fundusze na srebrną broń dla kilku korpusów? Dlatego wymyślono to, spróbuj się tym zranić, tylko delikatnie-oddał mu sztylet-

Wampir wziął klingę i szybko przesunął nią po skórze krzywiąc się, na skórze pozostała długa choć cienka rana która bardzo piekła.

- A te inne oleje? –zapytał zszokowany skutecznością- na co są?
- Różnie, na trupojady ,przerośnięte owady, na ludzi… trucizna, upiory… na wszystko jest sposób pamiętaj pomyśl jakbyś dostał szerokim toporem wysmarowanym tym olejem co też stałoby się naszemu potężnemu wampirowi.
-Wole nie Myślec… a te mikstury? Bo sądzę że to mikstury prawda?
- Tak, to są eliksiry, ale ja ich nie mógłbym już pić, mają negatywny wpływ na organizm choć dają wiele przydatnych efektów np. ten –wskazał na eliksir z ustami na etykiecie- nazywa się „Pocałunek” powoduje to że nie krwawisz, krew automatycznie krzepnie i nie ma krwawienia, a ten –wskazał na eliksir z czarną krwią tryskającą z rany na etykiecie- jest specjalnie na takich jak Ty zwie się „Czarna Krew”, jego zażycie jest bardzo bolesne, krew staje się czarna, jeśli jakiś krwiopijca napije się takiej… niemal od razu umiera, miłe prawda? Miałem taką sytuację… myślał, że już wygrał ale bardzo się pomylił –staruszek jakby wspominał-
- A coś co mi się przyda masz?
- Mam eliksir niwelujący sraczkę i kaca chcesz jakiś?
–zapytał śmiertelnie poważnie-
- Miałem na myśli coś co mogłoby mi pomóc w walce… choć te dwa też wezmę, mogą mi się przydać, tzn. „Pocałunek” i „Czarna krew” na sraczkę mi naprawdę zbędny.
- Hmm pomyślmy
–starzec zaczął szperać w skrzyni- o mam jeden „Borsuk” doda Ci nieco siły i wytrzymałości, więcej nie mam… nie robiłem ich od… od nie pamiętam kiedy i nie chce mi się robić, masz jeszcze to –rzucił mu 4 malutkie flakoniki z wodą święconą- jestem pewien że odpowiednio ich użyjesz, jednak nie pij tego, powoduje sraczkę… -starzec roześmiał się-
- Dzięki będę pamiętał-schował szybko flakoniki do najgłębszej kieszeni- przelej mi te mikstury do czegoś mniejszego a olej też do mniejszego pudelka jeśli można, więcej mi nie potrzeba -podszedł od okna i wyjrzał-

Po chwili wszystko było już gotowe, Bronthion wpakował wszystko do kieszeni (jakimś cudem) i schodzić już po schodach zaczął gdy starzec zatrzymał go.

-Czekaj mam coś jeszcze-podszedł do wampira trzymając długie pudełko- to… jest mój miecz. Używałem go kiedyś-wtedy otworzył pudełko i oczom wampira ukazał się… pięknej roboty miecz z najszczerszego srebra, o długiej klindze zwężającej się do góry, rękojeść była koloru karmazynowego , a garda w kształcie smoczych skrzydeł, na klindze były wyryte jakieś runy i to one przykuły jego uwagę.

- To podobno jakieś zaklęcie przeciw nieumarłym, demonom i innym istotom z piekła rodem, ale to bujda, tak naprawdę znaczy „Na pohybel skurwysynom” , uważaj na niego, jest… dość delikatny, nie stworzono go do walki z ciężkozbrojnymi, natomiast świetnie nadaje się do walki z wszelkimi potworami lub ze słabo opancerzonymi ludźmi –pouczył stary-
-Dziękuję… i też Ci coś powiem, jeśli spotkałbyś innego wampira, nic mu nie dawaj bo będzie on mym przeciwnikiem, noś jakiś święty symbol przy sobie, powieś czosnek spowrotem, nie zapraszaj go do środka, najlepiej rozlej wokół domu dużo wody, dom musi być nią otoczony niczym fosą i jeszcze jedno...-tu opisał starcowi dokładnie jak Byron wygląda- nie patrz mu w oczy.

Ernest pokiwał głową na znak że rozumie i dodał śmiejąc się
- A teraz zmiataj stworze piekielny bym Cię więcej nie widział !! –chciał dać wampirowi kopniaka ale kapeć mu spadł i nie trafił a Bronthion był już poza domem-

~Kto by pomyślał… to było stworzone do zabijania takich jak ja, a teraz ja dzierżę to ostrze, cóż, los bywa nieprzewidywalny~

Zawiesił miecz na plecach tak by krzyżował się z jego własnym i wyruszył w drogę. Zbliżając się do bramy miejskiej spostrzegł żołdaka pilnującego przejścia. Przyglądał mu się chwilę po czym poznał go, był to ten sam strażnik, który przepuszczał ich za pierwszym razem –odchrząknął-
-Czego? -odezwał się strażnik- aaa to wy, idźcie bylem was więcej oglądać nie musiał.
Mówiąc to otworzył bramę i zamknął tuż za plecami wampira, który skierował się do przystani. W drodze rozmyślał o tym wszystkim… i wcale nie napawało go to zadowoleniem, które zmniejszyło się jeszcze bardziej gdy zobaczył obstawioną karczmę. ~Jak zwykle wszystko się komplikuje…~ Niewiele myśląc podkradł się na pewną odległość do żołdaka znajdującego się najbardziej na tyłach karczmy, całe szczęście w pobliżu nie było prawie nikogo. Wychylił się z za najbliższego domu, wziął do reki kamień i uśmiechnął złośliwie po czym rzucił żołdaka trafiając w ramię.
- Kto to kurwa?! –zagrzmiał- Kto sobie jajca robi? Komu się nudzi? Znowu pewnie ten bachor, tym razem chłosta go nie minie, że też te baby nie potrafią pilnować dzieci.
Mówiąc to pobiegł w uliczkę z której przyleciał kamień mając nadzieję na złapanie owego bachora tyle że Bronthion już na dachu owego budynku siedział ~Aż dziw, że numer z kamieniem jeszcze działa~ Uśmiechnął się pod nosem, wdrapał po ścianie do okna i znalazł się w swoim pokoju.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline