Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2008, 23:20   #49
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

Wystarczyło się zdrzemną, a już wokoło magią czarną pachniało. Kiedy Gustav von Gertz wygłosił obwieszczenie, Gerard uśmiechnął się pogardliwie. Wystarczyło, iż ktoś zignorował jednego heretyka, a wokół już trupy padały. Takie były przecież skutki pobłażliwości rządzących wobec istot zrodzonych z czarnej magii. Od czasów niepamiętnych bratanie się z plugawymi nie przyniosło niczego dobremu żadnej istocie... Prócz wron i kruków. One miały mnóstwo żeru. Wnet jednak Ridefort przestał o tym myśleć, gdyż rycerz dowodzący strażą zaczął odchodzić...

- A gdzież ów człek występku owego niecnego dokonania próbę podjął? - rzucił Czarny Paladyn, skoro ta kropla przelała czarę.

Gustav von Gertz jedynie odszedł w milczeniu, co paladyna w żaden sposób nie zdziwiło. Żadnej odpowiedzi się nie spodziewał... Już poprzednim razem, gdy szef straży powstrzymał nazbyt gorące reakcje na ujawniony wampiryzm w "Przystani Jonasza", zdarzenie to nie przyniosło żadnych odpowiedzi. Gertz miał jakby niepokojący przynosić coraz to więcej tajemnic...

***

Czarny Paladyn i ser Armand de Perigold wszedli do jasno oświetlonego pomieszczenia, eskortowani przez dwóch strażników. Pośrodku komnaty, za ławą, siedział Gustaw, popijając powoli miód ze stojącego przed nim garnca, lecz jasnym było, iż to nie trunek przykuwał lwią część jego uwagi. Jego oczy były skierowane wprost na zakonnika w czarnym płaszczu. Wprawdzie Ridefort nie miał już na sobie swej zbroi, lecz wciąż mógłby utopić swe ostrze w piersi zbrojnych, więc spotkanie odbywało się na gruncie... Niemalże neuralnym. Znaczy, obaj zapewne by szybko zginęli, jeżeli spróbowaliby walki. Inną sprawą było, iż w sytuacji wszystkich trzech mężczyzn rozpoczęcie bitki byłoby skrajem głupoty. Tak więc, kiedy dowódca garnizonu głową pokazał im miejsce na ławie, ser Gerard ograniczył się do cichego prychnięcia.

- Panowie, trza mi waszej rady. Zabójca bowiem środki dziwne miał widać, zasię magiji użycie również podejrzewamy. I może być, iże cosię magicznego przy sobie miał... Pytania do was są: Któż zacz? Któż panować mu mógł? Kogo ma wśród wspolników?
- A czemuż Kościelnym zasadom bruździsz, o wąpierzyzm podejrzanych sądowi się przeciwiając? Prze-ć człek uczciwy bojaźni przede tymże żywić nie musi... Podejrzanyś samże...!
- Gerard zaczął swą tyradę. Błędem jego było to, iż przystopował swą tyradę dla podkreślenia wagi swych słów. Ser Gustaw miał zaś już przygotowaną na owe słowa ripostę...
- Czemu rzucasz kalumnie? Czemu służyć ma upowszechnianie sądów, które przerażą ludzi? Wampirami zajmą się "znawcy" i to będzie ich koniec. I ślad po nich zaginie. Uczynić zaś publiczne igrzyska zawsze można, byle postronnych nie było w pobliżu, bo to oni za to zapłacą.
- Wszakże znawcy owi błędów wiele popełniali... Jeżeli wiarę macie, iże wąpierza da się uwięzić, głupiście... Aliści stało się. Zasię jeśliże me oczy kiedyś znów spotkają jednego z owych krwiopijców... Marneż jego przeznaczenie. Aliści sprawie szyperskich występków przyjrzeć się trza. A cóże za plugastwo przy sobie miał...? Bowiem diabelstw imiona w tekstach świętych znaleźć można, a oni panują wszelkim bluźnierstwom i występstwom... Przeze służebników oni jednakowyż działają... I dopókiż nie ujrzą me oczy plugawstwa owego, sądu wydawać nie mogę.
- Okazane one zostaną później... Gdy koniec poszukiwań jego rzeczy, do którychże i wy przyłączyć się powinniście, nastąpi.
- A owe substancyje...? Był on słabością porażon, w desperacyi czy innszy był stan jego...? Zasię też... gdzież i w jakichże sposobach, na Niezwyciężonego

Pana naszego, powziął próbę dwóch strażników...?
- Przy bramie miejskiej... do miasta się chciał dostać wbrew zakazowi.


To już było dziwne. Znaczyć to tyle musiało, iż "But" najpewniej miał coś wielce przyciągającego uwagę. Gerard nie doświadczył bowiem kontroli przybramnej,

zaś samemu można było się przemknąć niepostrzeżnie, dołączając do innej barki. Strażnicy przecież raczej nie baczyli na każdego przybywającego. Powinni. Ale jak zazwyczaj było z tym, co człowiek robić powinien, zazwyczaj nigdy nie było to wykonywane.

- Czyż miał cosię niezwyczajnego przy sobie...? Cosię, cóże do zignorowania niemożliwym było...?
- Miecz miał i inkszy oręż, ale manatki wszystkie tu z karczmie zostawł, przez co szukać ich chcemy.


Sprawa zaczynała coraz bardziej śmierdzieć... Czarny Paladyn nie wiedział, jak często warty na przystani się zmieniają, lecz... Coś dziwnego było w tym, iż człowiek wolał forsować mury niźli próbować przekupić straże. Zwłaszcza, że do pokonania takiego muru potrzeba było pomocy z wewnątrz miasta... Dodatkowo dochodziła dziwna okoliczność. Mianowicie, paladynowi szkolonemu w zwalczaniu rzeczy magicznych odmówiono wydania rzekomo magicznych rzeczy do czasu odnalezienia wszystkich rzeczy "Buta"... Jakby dowódca garnizonu straży wiedział, co powinien znaleźć.

- A cóże było bluźnierczego w poczynaniach owego nikczemnika...? Wszak nie wszystkie magiji użycia są dla niewtajemniczonych do postrzegania możliwe... - tym razem nie było już wątpliwości... Gustaw był zdziwiony.
- Kiedy się wspinał, siarką zapachniało... Zasię jego ciosy nadludzką siłę miały, po murze zasię się wspinał...
- A czyż wielce blady był...? Z ranionego krew była...? Pazurami wywijał...? Czyż...
- Mieczem walczył. Kiedy głowę ucięto, walczyć przestał.
- Wąpierzem więc nie był... Jeszczeż pobłażliwość zguby nam nie przyniosła... Wszakże poszlak trza więcej... Jakaż będzie moja rola w ujawnianiu niegodziwych postępków, jeślibym pomóc zgodził...?
- Proszę was, byście baczenie na "Przystań Jonasza" mieli.
- I...
- przez kilka sekund widać było, iż Gerard się waha... widocznie nie ufał Gustawowi von Gertz - To uczynię. Czyż jednak w mojej mocy przesłuchiwanie tychże, których za istotnych uznam, jest...?
- Takoż jest. I ludzi do tegoż ci dostarczę. Ale nim komukolwiek rzekniesz, pierw mi o wynikach trza powiedzieć.
- Niechże tak będzie... A cóże ty chcesz rzec, skoroś nie gadał pierw, Armandzie...?
- Iż trza nam wiary... Słów marnotrawić więcej nie będę.


***

Ser Gerard de Ridefort gniewnie spojrzał na eskortującego. Z ogólnej liczby trzech ludzi, których oddał mu do dyspozycji nowy... sojusznik, paladyni mieli do swej dyspozycji po jednym. Przeciw takiemu układowi nikt nie protestował. Wszak nikt szczerze mówiąc strażników więcej nie potrzebował. Karczmy inni pilnowali. Gdyby i owi zajęli się pilnowaniem, Gerard nie miałby powodów do zmartwień. Dlatego swemu człowiekowi rozkazał przesłuchać Petera, aby on sam miał wolne ręce. Zamierzał rozmówić się z tym, którego zwali Olivierem. Kiedy strażnik udał się na poszukiwanie owego człowieka, Gerard szybko nakazał oberżyście przekazać rycerzowi informację, iż pragnie z nim pomówić. Sam. Gustawowi Czarny Paladyn nie ufał.

Sam zaś zainteresowany, Oliver zerkał to na Petera, to na kawałek płótna, a na jego twarzy przez chwilę rysował się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, poważny wyraz. Zachowywał się jednak przy tym niezwykle naturalnie, tak by nie wzbudzić podejście. Jedynie głos ściszył do szeptu, tak że Peter musiał się wysilać, by w pełni zrozumieć rycerza. "Nie tu i nie teraz. Nikomu więcej ani słowa. I schowaj to, jak najgłębiej. Jeśli trzeba, wsadź to sobie nawet w dupę, Wrócimy do tego." Po czym rozejrzał się i widząc zachęcający gest karczmarza, ruszył w kierunku lady. Tam na niego czekał już ser Gerard de Ridefort. A przy stoliku pewien strażnik zaczął urządzać przesłuchanie Petera.

- Mości Olivierze... Rzekłeś wczoraj, iże jeśli sprawę mam, jako mąż ją załatwiać mam... Tako i ja teraz chciałbym z tobą załatwić. Trza mi wiedzy o człowieku, "Butem" zwanym, co byłże twym towarzyszem. O ile Niezwyciężonemu miłe twe serce, mam nadzieję, iże łgać ani milczeć nie będziesz. - zaczął Czarny Paladyn, a choć jego słowa nie zawierały żadnych afrontów, można było poczuć ich pewną nienaturalność. Człowiek czuć mógł, iż Gerard przywykł do grożenia. I hamuje się jedynie dlatego, iż paladyni należną estymą otoczeni nie byli.
- Dobrze zatem. "But" owy kapitanem 'Żaby' był i ja, jako i inni moi towarzysze podróży, spływaliśmy do Brzegu. Ja sam - z daleka, witając na "Żabie" tam, gdzie O krzyżuje swe Biegi z rzeką Jastrią. Na barce onego "Buta" poznałem, a po podróży nasze drogi się rozeszły. - odpowiedział rycar, o dziwo, normalnie.
- Czyż ówże "But" jakoż dziwacznie się zachowywał...? Ostatecznie nieczęsto widuje się takowych, którzy towarzystwem wąpierzów nie pogardzą. - mimo niezmienności twarzy Gerarda, na końcu zdania można było słyszeć lekką ironię.
- Nieczęsto też widuje się ludzi, którzy nie widzą różnicy między siłą czterech a sześciu chłopa na wodach O. - uśmiechnął się - Nie nowina to, że w rozlewiskach grasują piraci, którzy i nas nie omieszkali napaść. I, niezależnie od moich prefeferencji co do towarzystwa, wąpierze stawali dzielnie. Takoż i "But".
- Wszakże nie o wąpierzach gadać chciałem... Wiadomym ci o losie szypra wszakże jest, nieprawdaż...? Sprawą zająć trza się.
- wewnętrzna złość zbierała. Musiał z powodu dziwactw owej krainy rozmawiać z jakimś bluźniercą... Wampiry rozgrzeszać, ponieważ dobrze stawały do walki... Tym kiedyś trzeba się było zająć.
- Zaiste, panie, słusznie prawisz... tym razem. - znów się uśmiechnął - Gdy żeś jeszcze raz o nim wspomniał, przypomniało mi się, że istotnie miał on przy łodzi dwóch pomagierów.
- Któż zacz...?
- Nie są mi znani. Kuto i Herb do nich wołał. Kiedyśmy mężnie potykali się z piratami, salwowali się ucieczką. But zdziwion nie był i po walce z powrotem ich przywołał.
- Zasię oni w oberży są czyżli ichże nie uświadczę?
- Niestety, panie, zniknęli z oczu wraz z szyprem.
- było to do przewidzenia. Czarny Paladyn nie ufał do końca w istnienie obu mężczyzn, lecz musiał się niestety tym zadowolić.
- Cóże, więc tylko wy zostaliście... - uśmiechnął się lekko. Uśmiech w jego wydaniu przekazywał prostą treść. "Spalę cię, jeśli mnie okłamałeś". - Interesuje mnie jednakże sprawka jedna... Gdzie ów szyper-zbrodzień swe manatki trzymał...? I czy cosię specjalnego posiadał...? Ser Gustaw wydaje się czegoś poszukiwać... A, jakoż mi powiedział, zbrodzień po pionowym murze, w siarki odorze, się wspinał.
- Albo tylko my zostaliśmy, albo waszym, panie, powołaniem nie jest śledczy
- odpowiedział z uśmiechem, który poczynał Gerarda irytować - Wiedziec musicie, ze ów But na Żabie miał zatarg z kupcem imieniem Otto Hagenau.
- Mord zlecony sugerujesz?
- niezależnie od zaufania do Olivera, paladyn postanowił sprawdzić owe doniesienie.
- Stwierdzam fakt - Ridefort zaczął rozważać, czy wyraz twarzy rycerza jest zawsze taki sam - Ów kupiec odmowil nam pomocy, wiedzac ze piraci wkoło. Odwrociwszy sie do nas niegodziwie zadem, pretensje miał, jako ze jego ladunek przypraw na dno pójść musiał. "But"pewnikiem miał przy sobie zapłatę od niego, rzuconą mu w twarz - sto lwów. Poza tym - cóż, jak to szyper na O -zbrojny był w kord i dobrze władał.
- Sprawdzić musiał będę... Acz, czy wieszże może, cóże może tak poszukiwane przez straży dowódcę...? Cóże, kord przy nimże znaleziony został, wraze z innym orężem, lecz pono wszelkie manatki ów zostawił. Wszak skoroż paladynowi przedmioty, magiją pachnące, wydane zostaną dopiero po wszystek znalezieniu, poważne szlaki kryć się tu musza... Albo zasię skryć coś chcą.
- tu paladyn znów się uśmiechnął, tym razem gorzko- A któże w pobliżu plugawych spraw przebywa, do skończenia samego bezpieczny nie jest...
- Być może. Nie spowiadał mi się on jednak z miejsca składowania swych manatek.
- Niechaj więc tako będzie... Wszelako, gdybyśże cosię znalazł, mamże nadzieję, iże mi to zaniesiesz... Z ramienia Gustawa von Gertz tą sprawą się zajmuję,chocie nie ufam mu... I wierę, iże jeszcze obchodzą cię trupy, które jego mocodawca... Czy też niepriatel pozostawić może.
- Liczę na wasze kompetencje.
- odpowiedział Oliver... Z uśmiechem.

Po tym, obydwaj rozmówcy od siebie odeszli. Bez pożegnania - jasnym było, iż jeszcze widzieć się będą. Każdy poszedł swoją stronę - zaś Czarny Paladyn już po przebyciu kilkunastu kroków natknął się na wracającego z raportem strażnika...

***

- "Dzieła zebrane Jonathana Byrona"... i "Mroczna samotność"... Jawnie heretyckie dzieła zapewnie, przecie mrok jest... Trza zachować, wszak to dowód herezyj będzie. - wycedził przez zęby Gerard - Cóżeszcie zasię wy inszego znaleźli...?
- Nie ma inszych śladów.
- Wybornie... Przeszukiwanie tegoż pokoju juże za sobą mamy.


Właśnie skończyli przeszukiwać pokój, który wcześniej należał do Jonathana, wampira. Teoretycznie przeszukiwanie pokoi nie należało do zadań Czarnego Paladyna, lecz ów, korzystając z nieobecności Gustawa, uparł się przy osobistej inspekcji. Wszak poszukiwali manatek Gustawa. On zasię nad wszelakimi sprawami magicznymi, jak wampiry, jurysdykcję objął. Strażnicy towarzyszący paladynom protestowali, jednak widząc spojrzenie Gerarda, ustąpili. Ów już dał o swym temperamencie znać. Toteż teraz Dwight i Gerard przeszukiwali pokoje krwiopijców. Armand z jednym strażnikiem zaś począł szukać na polecenie Czarnego Paladyna Hagenau. On też miał być przesłuchany.

Tymczasem zaś Gerard wyszedł z pokoju, robiąc znak miecza w drzwiach. Już wcześniej w całym pokoju porozwieszał kilka główek czosnku, aby wampir nie wrócił. W gospodzie również, mimo protestów oberżysty, pojawiły się główki czosnku. Najwięcej ich zaś było w pokoju dzielonym przez Armanda i Gerarda. Ostrożności nigdy nie było za dużo. Kołki, zdobyte przez ludzi ze świty Armanda, już trzech paladynów miało pod ręką. Tak samo było z wodą święconą, przyniesioną z kościołu przez giermka de Perigolda.

Pozostał jeszcze jeden pokój, który zbadania wymagał. Pokój tego, który się Bronthionem zwał. A który, jeśli paladyn dobrze zrozumiał ser Gertza, miał być odstawiony do znawców w najciemniejszych częściach lochów... Gerard dał znak strażnikowi, aby otworzył drzwi... Nic nadzwyczajnego się nie stało. W pokoju też nic wartościowego nie było. Dopiero później, kiedy paladyni skończyli przeszukiwanie pokoju, wpadł do niego Bronthion...
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 28-01-2008 o 23:31.