- Prosiłbym o pięć szklanek. – powiedział
James do arabskiego kelnera.
Nie musiał długo czekać na spełnienie swojej prośby. Czyste szklanki, o grubych dnach szybko znalazły się na ich stoliku, kelner pomyślał, też o kostkach lodu, starannie ułożonych w małej kryształowej miseczce.
„Całkiem znośna obsługa” – pomyślał z zadowoleniem –
„są prawie tak dobrzy jak służba u mojego ojca”.
Wyciągnął butelkę brandy, którą dostał od
Evansa.
– Myślę panowie, że musimy wznieść toast - mówił odkręcając butelkę przedniego trunku. Rozlał zawartość do szklanek, włożył do swojej dwie kostki lodu i powiedział
– Panowie, myślę, że Historia nas zapamięta, a szkopy i makaroniarze popamiętają… Historia zresztą też… – uniósł swoją szklankę na znak toastu.
– Za szczęśliwy powrót… - pociągnął solidny łyk ze swojej brandy. Czuł na palcach przyjemne zimno…
- Mamy teraz czas wolny, wykorzystajcie go dobrze… O 19 zbiórka przy ciężarówce… ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. James wstał od stolika i ruszył w stronę baru. Już dawno ją zauważył… czekał tylko na sposobność by podejść do niej i porozmawiać jak gentelman. Jej piękne kasztanowe włosy spływały kaskadą na kształtną szyję. Siedziała przy barze, wyraźnie znudzona…Idąc ku niej
O’Riley zastanawiał się –
„Co taka piękna kobieta tu robi?” *****
- Co taka piękna dziewczyna tu robi? W samym środku wojennej zawieruchy? – słowa kapitana wyrwały ją z zamyślenia. Spojrzała na oficera swymi piwnymi oczami… pięknymi oczami…
- A co wg. pana, panie – zawahała się chwileczkę, ale szybko zerknęła na pagony
– panie kapitanie, miałaby tu robić kobieta? – miała piękny głos.
- W zasadzie to nie jest dla mnie istotne… panno… - Susane… Susan Willis – odpowiedziała z uśmiechem, widząc chwilową konsternację
Jamesa - Nie jest dla mnie istotne co pani tu robi. Dla mnie istotne jest to czy dałaby się panno Susane zaprosić na lunch i drinka? Jeśli oczywiście nie jesteś już z nikim innym umówiona, co jest bardzo prawdopodobne, zważywszy na pani urodę. – dobrze wiedział jak komplementować kobietę.
- Dlaczego nie panie kapitanie. Chętnie spędzę popołudnie w ciekawym towarzystwie. *****
Zapinał ostatnie guziki od koszuli, kiedy Susane poruszyła się na łóżku. Musiał przyznać, że wyglądała zjawiskowo leżąc wśród zmiętej pościeli. Piękny brąz jej włosów, wyraźnie odcinał się od śnieżnej bieli prześcieradła. Kapitan jeszcze teraz czuł słodki zapach jej skóry.
Przypinał do pasa pochwę z kukri i zakładał kurtkę, kiedy usłyszał jej głos:
- Już jedziesz? – smutek wyraźnie przebijał się przez jej słowa. Spojrzał na nią i zauważył smutną minę…
- Susane… muszę, takie mam rozkazy… - Wiem… mam… nadzieję, że… - głos jej się załamał
– wrócisz… - Wrócę… - jego głos był zdecydowany i pełen determinacji
– wrócę… - delikatnie zamknął za sobą drzwi…
*****
Była za pięć dziewiętnasta kiedy zszedł do recepcji. W holu zebrało się kilku gości, niektórzy czytali gazety… inni pili kawę… we tle grał gramofon…
Oddał klucz od pokoju recepcjoniście… Wyszedł przez szerokie drzwi na zewnątrz… Poczuł przyjemny chłód zbliżającego się wieczoru. Spoglądał jak słońce powoli zachodzi nad piaskami Sahary… widok był iście olśniewający… Tak samo piękny, jak te kilka popołudniowych godzin
. „Dobra James, teraz musisz się skupić, od tego zależy nie tylko twoje życie” – obiecał sobie.
*****
Kapral – kierowca ciężarówki wyprężył się jak struna, salutując mu na powitanie. –
Spocznijcie, żołnierzu. Mamy jeszcze pięć minut, chłopaki zaraz tu będą. – Wyciągnął paczkę Lucky Strików z kieszeni kurtki i wyciągnął ją w kierunku kierowcy
– Zapalicie kapralu. Podoficer wyciągnął rękę po papierosa
– Dziękuję, panie kapitanie…
Brzdęk zapalniczki i po chwili wdychał słodki dym papierosowy. Teraz był już skupiony tylko na
misji…