Bad rozbawionym spojrzeniem zmierzył żołdaka. "Taki pewny siebie, bo ma księcia za plecami" - pomyślał. - "Pewnie jeszcze nikt go w tyłek porządnie nie kopnął."
Nie spiesząc się dosiadł konia. Wierzchowiec nie był to najlepszy, ale czego można się było spodziewać po księciu. Jeszcze by koń nie wrócił i strata by się uczyniła...
Przelotnym spojrzeniem obrzucił wiszące na szubienicy ciało Henriego Brasseur'a. "Ciekawe, co przeskrobał" - przemknęło mu przez głowę. - "I czy obok znajdą się nasze niedoszłe towarzyszki..."
Ze względu na obecność w grupie książęcego ucha nie podzielił się z innymi tymi pytaniami. Poza tym i tak nie sądził, by któryś z kompanów mógł znać odpowiedzi.
Wraz z innymi podążał za jadącym dość szybko przewodnikiem. A może strażnikiem. Różnica była niewielka. "Czego on się tak boi noclegu w lesie" - pomyślał.
Ponieważ nikt nie podejmował rozmów, podróż upływała w milczeniu. Do chwili, gdy przed nimi pojawiła się dziwna postać.
Bad z lekko uniesioną lewą brwią wysłuchał słów padających z ust istoty tylko trochę przypominającej kobietę. Gdy ta zniknęła wśród zarośli powiedział obojętnie: - Nie da się ukryć, że wszystkich czeka śmierć. Kiedyś. I może nawet staniemy się pożywką dla kwiatków czy innego zielska...
Jeszcze raz spojrzał na ścieżkę, którą pobiegła dziwna kobieta. - To stałe zjawisko w tych stronach, czy tylko nas spotkał ten zaszczyt? - spytał zbrojnego. |