Robert przelotnie spojrzał na chwiejące się na sznurze ciało niedoszłego towarzysza.
"Ot wychodzi chłopskie, lub mieszczańskie pochodzenie. Szlachetnie urodzonych wpierw się sądzi, a gdy przychodzi co do czego to ścina się a nie wiesza. Oby tylko Pani nam sprzyjała w naszej podróży. Obyśmy powrócili cało i zdrowo, wykonawszy wpierw zadanie."
Milcząc wyjechał przez bramę. Po pewnym czasie zaczęli jechać przez ziemie uprawne, gdzie na żyznej ziemi rosło zboże cieszące oko rycerza i dające świadectwo zamożności krainy. Jednak im bardziej zbliżali się do granic z Mousillon, tym bardziej krajobraz stawał się ponury. Drzewa w lesie, który mijali, porośnięte mchem i innymi porostami wyglądały na chore. Wiele z nich było martwe i powalone rozkładały się powoli dając ponury przykład tego, co mogli spotkać później, gdy już wjadą na ziemie przeklętej prowincji.
Nagle na drogę przed nim wyskoczyła starucha krzycząc o zielonej pleśni oraz śmierci. Robert spojrzał na ścieżkę która umknęła. Kiedy usłyszał słowa Nikolaja, jego oczy zabłysły lekko a na twarzy pojawił się grymas gniewu. Odezwał się z pozoru spokojnym głosem, wznoszącym się w miarę tego jak mówił.
-Wesołe? Ty głupcze! Jeśli nie wiesz co dzieje się tam, na tych ziemiach, jakim prawem jest ci rozsądzać o ludziach mieszkających w okolicy? O okrucieństwach mających tam miejsce chodzą plotki po całej krainie! Ale zresztą cóż będę ci tłumaczył, wjedziemy jutro do Mousillon i sam się przekonasz. Teraz spieszmy się, nie wiadomo co czai się w mroku tak blisko tych skażonych terenów. Nie mam zamiaru narażać swego wierzchowca, zbyt cenny jest dla mnie.-
Ostanie słowa rycerz powiedział już niemal spokojnie, jednak w tonie jego głosu nadal pobrzmiewała złość.
"Nie dość, że o podejrzanej przeszłości, to na dodatek ignorant! Ale, spokojnie powściągliwość i opanowanie to cnoty, o których nie wolno mi zapominać. A co do zarazy to i rację mają zarówno starucha jak i ten zbrojny. Przed tym nie ochroni nas żaden pancerz, pozostaje pokładać nadzieję w tobie Pani." |