Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2008, 00:38   #135
carn
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 2 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Niewielka postać przemierzała górskie ścieżki z wprawą mieszkańca tych rejonów. Niewprawne oko próżno doszukiwało by się szlaku, którego tak naprawdę nie było. Dlatego też i trasa sprawiała wrażenie chaotycznej zmuszana co chwila do omijania skalnych iglic, obchodzenia rozpadlin, czy mozolnego zygzakowania po zboczach zbyt stromych by pokonać je wprost. Wszystko to prócz obycia wymagało wytężonej uwagi gdyż nawet utarte szlaki po wiosennych roztopach mogły się zmienić z dnia na dzień czyhając na zbyt pewnych siebie wędrowców. Dlatego też skupiona na tym gdzie stawia swe stopy Togashi minąwszy pokaźny fragment skały stanęła oko w oko z dzikimi brązowymi źrenicami całkiem nie gotowa na tego typu spotkanie. Niewiele ponad metr od niej górska kozica równie zaskoczona nieoczekiwaną konfrontacją strzygła niespokojnie uszami. Reszta stada, ciągle nieświadoma obecności człowieka, pasła się spokojnie na górskich ziołach i trawach, pierwszych tej wiosny. Mające w kłębie około metra zwierzę o brunatnej barwie z ciemniejszą smugą wzdłuż grzbietu stało niezdecydowane kołysząc uzbrojoną w czarne, zakrzywione do tyłu rogi głową. Kyoko miała nadzieję, że zwierzę nie zdecyduje się z ich pomocą rozwiązać patowej sytuacji. Ostrzegawczy dźwięk dobiegający z głębi zbocza świadczył, że i przewodniczka stada dostrzegła stwarzane przez człowieka zagrożenie. Na ten sygnał jeszcze przed chwilą całkowicie zajęte pochłanianiem świeżej zieleni kozice poderwały się do ucieczki niesamowitymi susami lawirując między przeszkodami terenu. Wydawało się iż wybierały najtrudniejszą trasę pokonując ją w sposób nader karkołomny. Nierealnym wydawała się ta ich wspinaczka po niemal prostopadłych ścianach na których nawet człowiek miałby nie lada problem ze znalezieniem oparcia dla swych chwytnych dłoni. Już po chwili po zwierzakach nie było śladu.
- Podchodzisz zwierza niczym Skorpion zapatrzonego w swe odbicie Żurawia. -
Mimowolnie, czując niemal oddech na karku, odskoczyła do przodu w pół ruchu usiłując przezwyciężyć chęć ucieczki śladem kozic i zmienić go w zwykły krok. Nieporadnie.
- Czego nie można powiedzieć o zakradającym się od tyłu samuraju. Czyż nie ojiisan? -
Sparowała kwaśno kryjąc zmieszanie i nieustannie próbując okiełzać skaczące, chyba w poprzek, serducho.
- Czymże byłby Skorpion odrzucający swoją naturę, tym? -
Ostatnie słowa wypowiedziane z kpiną i ironią zmuszały do popatrzenia na wymawiającego je człowieka, który trzymał swój brzuch niejako w obawie, że mógłby coś zgubić. W odpowiedzi Togashi prychnęła niezadowolona i ostentacyjnie tupiąc ruszyła dalej.
Zawsze musi do tego wracać!
Jednak pojedyncza myśl przyzywa kolejną. Znów przed swymi oczami widziała te oczy. Być może pierwsze szczere spojrzenie tych patrzących znad metalowej maski źrenic należące do człowieka bez przekonania powstrzymującego swe wypływające wnętrzności. Lecz najgorsze czaiło się w tym mętnym spojrzeniu umierającego samuraja - odbicie małej zbluzganej krwią rozczochranej dziewczynki, która po raz kolejny użyje swojego miecza. I jeszcze raz. Jeszcze. Jeszcze. Nawet po tym jak ciało z lepkim plaśnięciem upadnie w niedawno stracone sploty nabrzmiałych jelit. I nie miało znaczenia, że przyczajony w naramiennym monie, dzierżący sieć, skorpion patrzył na nią z wyrzutem. Przecież musiała być pewna. Prawda? Musiałam!
Mimo, że na twarz rozczochranej dziewczynki wypełzł rumieniec gniewy szła dalej bez słowa, sporadycznie obserwując złośliwego mężczyznę kątem oka. Jak na samuraja był stary. Musiał mieć już za sobą i z czterdzieści zim. Wiek w którym każdy kroczący drogą bushido powinien zgolić głowę i zabrać się za szukanie oświecenia odłożywszy uprzednio miecze na stojak, wręczywszy je kolejnym pokoleniom. On tego nie zrobił i być może była to kwestia szacunku. Szacunku do samego siebie. Toporna niedogolona twarz wyzierająca spod strzechy tłustych nieprzystrzyżonych włosów. Ta fryzura była jednym z łączących ich szczegółów. Wielu. Chociaż Kyoko nie odrzucała tak lekką ręką dbałości o ich czystość, a jemu zdawało się to całkiem nie przeszkadzać. Poza tym modne, czy choć staranne uczesanie nie pasowało by do poznaczonej bliznami skóry i znoszonego, rozchełstanego kimona. Tuż poniżej linii wiecznych śniegów nosił się jak w ogrzane przez Amaterasu letnie popołudnie! Od samego patrzenia z jaką łatwością ignoruje zimno człowiek marzł niezależnie od grubości swego odzienia. Cokolwiek go nie dotyczyło było przez niego ignorowane, a świat z wdzięcznością nie upominał się o atencję. Zostawało jej przeto więcej dla Kyoko. I jeszcze jednej rzeczy. Miecze przybysza świadczyły o dbałości i trosce swego właściciela. Mimo, że noszone niedbale, niejako od niechcenia, nie zdradzały krztyny zaniedbania. Ta wyposażona w nieproporcjonalnie długie w porównaniu do obecnych rękojeści broń nie mieściła się w dworskich standardach. W końcu wykuto je w czasach gdy broń była narzędziem wojny, nie ozdobą dyplomacji, i tylko temu służyły. Tak jak ich właściciel. Dlatego też Kyoko nie polemizowała, gdy utyskiwał na "dzisiejszą młodzież" twierdząc, że tylko wśród ludzi fali można odnaleźć jeszcze echa prawdziwych wojowników. Dla Togashi płynął z tego tylko jeden wniosek. Jeśli rzeczywiście miał rację przyrównując do siebie roninów musieli być to rzeźnicy obeznani z swym rzemiosłem. Bo jej towarzysz dawno już pozostawił za sobą to piękno ruchów do którego dąży każdy szermierz. Pozostawała jedynie brutalna skuteczność obrana ze zbędnych na tym etapie wprawy ozdobników. Każdy z jego przeciwników tuż przed śmiercią poznawał, że oto nie jest w stanie zmusić go swymi umiejętnościami do wyrównanej walki. Niestety ostatni przeciwnik przy którym Ojiisan rozwinął swe umiejętności niczym górski kwiat swe płatki nie żył już od dawna.
Odgłos toczących się skalnych drobinek był jedynym ostrzeżeniem. Spóźnionym. Nogi tracąc podparcie rzuciły Kyoko do tyłu. Wprawdzie zdążyła zgiąć się w pół i zamortyzować nieco rękami jednak siła z jaką przyłożyła w stok swymi czterema literami wystarczyła by szczęknięcie zębów rozeszło się echem wśród milczących szczytów. Nie odwróciła się mając dość na ten dzień ironicznych spojrzeń swego towarzysza. Ruszyła dalej bardziej zła na danie mu kolejnego tematu docinek niż na sam fakt swojego upadku. Była pewna, że odtąd w ich rozmowach "przedkładanie jazdy na siedzeniu nad korzystanie z nóg" często przewijać się będzie przy byle okazji, tylko po to by wyprowadzić ją z równowagi. Najgorsza była świadomość, że i tak mu na to pozwoli.
Mimo nie tak znowu późnej pory zmierzchało. Amaterasu nie przepadała za górskimi ostępami. Cienie szczytów szybko połykały wszystko poniżej oddając te rejony we władanie nocy i tylko skrzące się zarysy górskich grzbietów przypominały, że poniżej, w Rokuganie, dzień trwa jeszcze w najlepsze.
Ostatnie szare chwile zmierzchy niewielka Togashi poświeciła na wybranie skalnego załomu w którym zamierzała spędzić noc. Otwarta przestrzeń groziła górskim wiatrem wyganiającym z ciała cenne ciepło. Za to głębsze rozpadliny mogły być leżem zwierząt, czego bez światła ognia nie dało się wykluczyć. Uprzątnęła swe niewielkie obozowisko z luźnych fragmentów skalnych i wymościła twardą górską trawą zebraną w okolicy. Warunki nie były być może zachwycające, lecz te wszystkie dotychczasowe lata przyzwyczaiły ją do trudów życia w stopniu wystarczającym do przetrwania samotnej nocy w górach. Tulona w skalną wyrwę i otulona swymi szatami drzemała w samotnie wyczekując pierwszych promieni słońca. Jej towarzysz przepadł gdzieś jeszcze podczas przygotowań do nocy. Niczym bajkowi ninja pojawiał się niezapowiedziany i znikał gdy tracił nią zainteresowanie lub wyprowadziwszy ją z równowagi nie zamierzał dać szansy na zebranie myśli i przeprowadzenie kontrataku.

Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 3 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Blask świtu mozolnie próbował przebić się przez mglisty opar, jak każdego ranka, zaścielający górskie doliny. Przeciągnąwszy się by przywrócić skostniałemu ciału choć podstawowy zakres ruchów zabrała się za poranny posiłek. Ryżowa kulka i kilka łyków wody z niewielkiej tykiewki było wszystkim co ograniczony udźwig samurai-ko przewidywał na śniadanie tego ranka. Nic więc dziwnego, że po jego zakończeniu Amaterasu nadal była nieobecna, skryta gdzieś za wilgotnym tchnieniem gór. Co dalej? Ojiisan nie wrócił oczywiście więc nie można było skorzystać z drzazg jego wiedzy wymykających się mu przypadkiem w chwilach zadumy lub gniewu. Oczywiście jego obecność nie oznaczała by jeszcze ratunku. Oczekiwania - tak. Ostra ocena - tak. Ale pomoc? Uważał, że to rozleniwia więc nie zamierzał wyręczać "marudnej dziewczynki". Nie pytała więc. Ale były też inne sposoby wskazujące kierunek na rozstaju ścieżek. Wyciągnąwszy z jednej z kieszonek niewielkie zawiniątko wysypała z niego garść kamyków. Były ciepłe, ogrzane bliskością jej ciała, tak przyjemne w dotyku dla zmarzniętych palców. Rozprostowawszy chroniący uprzednio kamyki materiał na ziemi i złożywszy dłonie z ciepłą zawartością w ich wnętrzu wzniosła bezgłośną modlitwę do Fortun. Z cichym trzaskiem obijania się o siebie skalne owale rozsypały się ciśnięte na przygotowany materiał. Obserwując ich układ Togashi przygryzła dolną wargę. Jej palce przebiegły po zagłębieniach runów jakby chcąc potwierdzić kabałę, czy może właśnie udowodnić własnemu spojrzeniu pomyłkę.
- "Czeka cię gorąca kąpiel i suty posiłek." Tak. Tak. To była by całkiem niezła wróżba. -
Stwierdziła sama do siebie. Zawinęła kamyki z powrotem i zebrała się w dalszą drogę. Mimo oczekiwań małej Smoczycy powietrze stało w miejscu nie zamierzając przegnać uciążliwego zamglenia.
- Kąpiel. Posiłek. Takie rozleniwienie lub niestrawność mogły by okazać się fatalne. -
Kontynuowała swój monolog ruszając w górę zbocza. Im wyżej, tym większa szansa na powiewy zdolne rozpędzić zalegające niżej mleko. W dodatku przy tak ograniczonej widoczności lepiej było by dłonie i stok znajdowały się po tej samej stronie, tak na wszelki wypadek.
- Albo: "Przed tobą romans, który stworzy własną legendę. - skrzywiła się - No dobra. To akurat dla Aneue. Zwłaszcza krwawa waśń na końcu. -
Dotarłszy do szczytu ruszyła dalej grzbietem. Bez pośpiechu. Świadoma, że we mgle nierozważny krok mógł prowadzić na dno przepaści. Poza tym poranna wróżba nie dotyczyła odpoczynku, jedzenia, ani nawet uniesień serca... Była o wiele mniej poetycka:

"Niebezpieczeństwo nadciągnie wkrótce"
 

Ostatnio edytowane przez carn : 24-02-2008 o 18:59. Powód: korekta
carn jest offline