Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2008, 17:30   #131
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwszy postój; poranek; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


- Czy można z tym coś zrobić? – wskazał samurajowi w masce swoją broń, przy której obręcze już całkowicie ściemniały.

Znajdował się w kuźni, której wewnętrzny mrok był rozpraszany jedynie przez malutkie palenisko. Dookoła były rozwieszone katany oraz inne rodzaje broni a także elementy zbroi.

- Niestety, Onin z miecza już Ciebie przeniknął Akito-san

Głos kowala był matowy, taki jak gdy ma się do przekazania zwykła, nieznaczącą informację. Kowal mógłby równie dobrze w ten sposób mówić o tym co zjadł poprzedniego dnia. W Akito tymczasem narastała fala niepokoju, strachu, lęku, gdy usłyszał kowala, ugięły się pod nim nogi, ale gorsze miało dopiero nadejść.

- Hahaha – zaszumiało mu w głowie, - Teraz już jesteś mój. Zniszczę całą Twoją rodzinę i wszystkich przyjaciół.

- Nie! – zakrzyknął Akito

- Będę Cię męczył w dzień i w nocy.

– Nieee!


Nagle samuraj w masce zmienił się w Kenku, ktoś inny widziałby w nim mityczne stworzenie, Akito dobrze wiedział, że istnieją. Ogromny ptak rzucił się na Akito, wydziobywał mu oczy, uszy, serce, ku zdziwieniu Akito, nie czyniąc mu samemu żadnej krzywdy. Wyglądało to tak jakby wydziobywał coś z niego nie czyniąc na ciele żadnej szkody. Kiedy już skończył, dziób i szpony ptaka były całe w ciemnej krwi, a Akito poczuł się znów wolny. Chwilę później obudził się ze snu wciąż dysząc.


Obudził go blask promieni słońca, które już zawisło dość wysoko nad głową Akito. W odruchu sięgnął po broń, gdyż pobudka w drodze, przy wartach, zazwyczaj wyglądała inaczej. Uspokoił się po chwili, gdy zobaczył przyjaciół wspólnie krzątających się po obozowisku. Ręka jednak wciąż spoczywała na katanie, co z kolei sprawiło, że Akito niesiony przemożną ciekawością spojrzał na obręcze.


Po porannej toalecie, zajął się Synem Wiatru. Kilka modlitw do Fortun zajęło mu nakłonienie ogiera do współpracy. Krab nie tracił przy tym cierpliwości, uznał, że takie zmagania stanowią doskonały test jego silnej woli. Nie miał innego wyjścia, wściekłość, która w nim tkwiła, choć nie wywierała na Akito żadnej presji, nie mogła zostać wyzwolona. Groziło to całkowitą utratą tak ciężko zdobytego okruchu zaufania, jakie okazał mu do tej pory koń. W „nagrodę” na koniec porannych zmagań, Syn Wiatru znalazł się w pobliżu Rinoko.


Akito naukę masażu potraktował niezwykle poważnie. Sumiennie powtarzał każdy ruch Manjego, czując przypływ sił przy jednoczesnym odprężeniu. Nauka którą przekazywał Skorpion, mogła stanowić zarówno lekarstwo jak i truciznę przy nieumiejętnym lub niewłaściwym stosowaniu. Potwierdzały to słowa Manjego, gdy wspominał o możliwościach użycia tej nauki do atakowania wrażliwych punktów na ciele.


Gdy już udało mu się w końcu osiodłać konia i wsiąść na jego grzbiet odczuł ulgę. Syn Wiatru już nie zrzucał go z grzbietu, choć nerwowe krążenie i liczne próby zatrzymania jazdy lub zmiany jej kierunku, jeszcze nie raz podczas porannej podróży wystawiały na próbę opanowanie i spokój Akito.


Spokojną monotonię jazdy – nie licząc zmagań z ogierem, przerwało napotkanie śladów po walce. Manji dostrzegł je pierwszy i od razu się nimi zajął. Krab przyjrzał się im, jak stare są to ślady, na ile krew wsiąkła już w ziemię, ile czasu mogło minąć od momentu zranienia, lub też zabicia ofiary? Poświęcił chwilę na przyjrzenie się śladom, próbując dociec ilu mogło być napastników i ofiar.


Rozważania Akito zostały przerwane przez Manjego

- Ktoś przelał krew i odszedł w tamtą stronę - Skorpion wskazał niewyraźny ślad - uważam, że powinniśmy zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, jeśli jest ranny, może to ktoś mający ważne informacje. Ruszajmy! - Pierwszy raz towarzysze Skorpiona słyszeli z jego ust ton nie znoszący sprzeciwu.


Akito spojrzał zdziwiony na Skorpiona, lecz nie ruszył się tak, jak zapewne Skorpion tego oczekiwał. Nie żywił urazy z powodu ostrości słów, jednak ich ton, nie znoszący sprzeciwu, wywołał naturalny opór Akito. Przyjrzał się spokojnie obu towarzyszom, przyglądając się ich emocją, szczególnie Manjemu. Zastanawiał się, czym taka ostra reakcja była spowodowana. Przecież ta sprawa, nie ma nic wspólnego z misją w jakiej wyjechali. Krab miał swoje polecenia na głowie, jednak zgodził się też towarzyszyć Smokowi. Teraz dochodziło kolejne wyzwanie, tak silnie poparte przez Manjego.

- Spokojnie Manji-san, to może być każdy, a zbaczając z celu wyprawy, narażamy też samą wyprawę.
Oczywiście może być tak, że ktoś pomocy potrzebuje i jestem skłonny sprawdzić co się dzieje, jeśli jednak Fukurou-san zdecyduje jechać dalej, pojadę wraz z nim.



Równie dobrze mógłby przemawiać do ściany na dnie jeziora. Manjego już przy nim nie było, a Smok aż kipiał ze zdenerwowania.

Dziwny i niebezpieczny ten jego pośpiech. Mnie tam bardziej niż chęć niesienia pomocy, do sprawdzenia śladów ciągnie ciekawość, a ta nie jest najlepszym doradcą w podejmowanych decyzjach. Myślę jednak, że Fortuny nie przypadkowo pozostawiły ślad na naszej drodze, a przejeżdżając obok nigdy nie dowiemy się co straciliśmy, lub czego nie zyskaliśmy.” – zakończył filozoficznie rozmyślania w trakcie „pogoni” za Manjim.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 27-01-2008 o 19:40.
Eliasz jest offline  
Stary 23-01-2008, 20:02   #132
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwszy postój; nocne warty; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Fukurou spoglądał na otaczające ich wzgórza, szare w mrokach nocy…Równie ponure jak za dnia. Wysunął katanę i spojrzał na jej ostrze…Był przywiązany do bushido i cenił ostrze które do stał po dziadku, ale w jednej sprawie różnił się od innych bushi…
Miecz to życie samuraja…To była nieprawda.

Ziemie Klanu Feniksa, Zamek Białego Dębu, wiele wiele lat wcześniej

Isawa Keiro wydawał się taki delikatny. Jak zwierzęta z origami, które czasem Fukurou robiła jego mama. Nie potrafił więc pojąć, jak taka chudzina, może być uważana za kogoś potężnego. Niekiedy miał wrażenie, że byle wiatr przewróci drobnego niepozornego shugenja niczym figurę z papieru. Pamiętał przecież opowieści Junzo. W nich shugenja byli mocarzami władającymi potężnymi duchami żywiołów. Istotami wprost nadludzkimi…A Feniks, ani nie buchał ogniem z ust, ani ogień w jego oczach nie płonął. W dodatku nie rzucił żadnego czaru...Czasami mały Smok zastanawiał się czy Isawa Keiro-sama nie zażartował sobie z niego i jego siostry twierdząc, że jest shugenja. Bo czyż shugenja zajmowałby się oprowadzaniem dwójki dzieciaków po Zamku Białego Dębu? Niemniej miał on dar…Isawa Keiro umiał opowiadać. I znał tyle ciekawych opowieści, które równały się tylko historiom Hameko. Junzo był bowiem heiminem i znał tylko bajki wieśniaków. Przemierzali kuźnię, znacznie większą niż ta w rodzinnym zamku Fukurou. Małemu Smokowi aż oczy zabłysły na widok tego oręża. Co prawda był jeszcze za mały, żeby udźwignąć katane w jednej dłoni, ale przecież był Smokiem, nie stronił od walki wakizashi.
Tymczasem Ai gładziła dłonią jedną z naginat mówiąc do Fukurou.- Tylko się nie pokalecz.
- Nie pokaleczę…Będę przecież kiedyś wielkim bushi.- rzekł w odpowiedzi Smok.
- Nie będziesz, jak utniesz sobie palce. Musashi-sama ci jeszcze nie pozwala dotykać mieczy. Walczysz bambusowymi.-rzekła Ai pokazując język jednocześnie się uśmiechając.
- A ty skąd to wiesz?- burknął zaczerwieniony Smok. Najbardziej wstydził się tego, że Keiro-sama to usłyszał.
- Podglądam treningi.- rzekła Ai.- W końcu muszę przypilnować mojego małego braciszka…Jeszcze się zgubisz w górach.
-Dzieci, a znacie tą historię...- Feniks zaczął opowiadać kolejną legendę, odciągając uwagę rodzeństwa od kłótni. Ich uszy napełniały się legendami i opowiastkami Keiro-sama...Zupełnie jakby stary shugenja znał ich nieskończoną ilość. Doszedł właśnie do kolejnej…O Togashi Nyoko studentce pierwszego Kaiu, shugenja, i pierwszej kobiecie, która połączyła magię z kuciem metalu; tworząc wiele ostrzy, najsłynniejszymi z których było pięć Mieczy Legendy.
- To pewnie mój dziadek nosi któryś z nich.- rzekł nieśmiało Fukurou, choć z pewną dumą. Wbrew oczekiwaniom smoka Keiro nie wybuchł śmiechem, ani nie zaprzeczył. Potarł tylko dłonią brodę i rzekł.- To możliwe, możliwe Mirumoto –san…A jak wygląda miecz twego dziadka?
Smok dziwnie się czuł z tym traktowaniem przez Isawę, jakby był już dorosły. Starał się więc dokładnie opowiedzieć jak wielki jest ów miecz, jak wygląda i na inne pytania, które zadawał Keiro-sama. Były one trudne, a docinki Ai bynajmniej nie ułatwiały Fukurou zadania. Niemniej po pół godziny przepytywania Isawa rzekł.- To możliwe Mirumoto Fukurou–san, to bardzo możliwe, że to jest Miecz Legendy.
Ta opowieść rozpaliła wyobraźnię młodego Smoka…Musiał potwierdzić…eee…znaczy się dowiedzieć prawdy. Keiro-sama zapewne wtedy nie podejrzewał, że jego zapoczątkuje jedną z największych przygód Fukurou z lat dziecięcych. Ale równie ważne wydarzenie i lekcja jednocześnie odbyła miesiąc się później.
Musashi-sama wykonywał właśnie poranne kata, gdy Fukurou zawitał do jego pustelni.
Wąż, bo pod takim przydomkiem był znany, nie przerywając kolejnej serii ciosów, spytał.- Wróciłeś Fukurou-kun. No i jak ci się podobały ziemie Feniksa? Ładniejsze od naszych gór? Według mnie nie, ale przyznaję, że gdy zimą wieją wiatry ze szczytów zazdroszczę staruszkom Feniksa ich siedzib.
- Zamek Białego Dębu jest niesamowity.- odparł mały Smok.
- Ładny, przyznaję. Ale główne siedziby rodów zawsze są pełne ładnych błyskotek.-rzekł Musashi.- Niech cię jednak nie zwiedzie ich blask. To co jest warte uwagi skryte jest pod tym całym blichtrem. Dlatego klan Smoka ma takie ubogie w ozdoby siedziby. My wiemy, że prawdziwe piękno kryje się w prostocie.- odparł Musashi.- Dotarły mnie wieści, że Ai przeszła gempuku? -
- Hai, ma teraz nowe imię, Yomiko.- odparł Fukurou.
- Zadziorna mała Ai. To do niej podobne.- zaśmiał Musashi, przerywając ćwiczenia.- Z nowym imieniem raczej nie złagodnieje. Bardziej z niej Jednorożec lub Lew, niż Smok.
- Dziadku? Czy twoje daisho to Miecze Legendy?- spytał Fukurou.
- Nie mam pojęcia. Daisho jak daisho. I nie ma znaczenia kto je wykuł, dopóki jest użyteczne. Jak długo będzie mi dobrze służyć, będę go używał. A jak będzie się źle sprawować to..- tu na moment przerwał, po czym z złośliwym uśmieszkiem dodał.- ...To ty je otrzymasz Fukurou-kun

Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwszy postój;2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Smok uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili. Musashi–sama napędził mu wtedy niezłego stracha. Niemniej wypłynęła z tej odpowiedzi jedna nauka. Nie przywiązywać do swego oręża, gdyż jego utrata nie jest tak ważna, jak utrata życia. W tym przypadku jednak, Fukurou nie za bardzo posłuchał dziadka. Daisho bowiem miał dla niego dużą wartość…sentymentalną. Fukurou rozpoczął ćwiczenia z kataną i wakizashi. Nie był to jednak pełny trening. Kata wykonywane przez Smoka były proste i nieskomplikowane. Uwaga Smoka podzielona pomiędzy ćwiczenia i poszukiwanie ewentualnych zagrożeń. Sam trening bardziej miał na celu rozruszanie kości, niż doskonalenie umiejętności.
Nadchodził świt, jednak Smok nie budził towarzyszy. Odpoczynek był bowiem bardzo potrzebny wszystkim bushi. W Lesie Stu Śmierci mogą nie mieć tak dobrej okazji do wypoczynku. Lepiej więc by wszyscy wkroczyli do niego w jak najlepszej formie.Zamiast tego, rozpalił bardziej ogień i przygotował suchy prowiant na posiłek.
- Widzę Fukurou-san, że pozwoliłeś aby Fortuna Błogiego Snu nas szybko nie opuściła.- rzekł wstając Manji-san.
-Wypoczynek to najlepszy sojusznik samuraja.-rzekł w odpowiedzi Smok.- Korzystajmy więc z okazji do wypoczynku. Póki jeszcze ją mamy.

Przed posiłkiem Smok oporządził Subayai i doprowadził do wodopoju. Przy posiłku zaś Manji-san udzielił im lekcji. Podczas której Fukurou starał się stłumić śmiech. Lekcja bowiem była prowadzona z taką powagą, że Smok mimowolnie wspominał swego ponurego nauczyciela kaligrafii.
Spakowanie obozu zajęło całej trójce bushi mniej czasu niż Smok się spodziewał. Pewnie ze względu na trwające czasami dłużej niż dzień wypady za mur Kaiu, prowadzone pod dowództwem doświadczonych Krabów. Jednak pod niecałym ri Manji-san zatrzymał grupę słowami.
- Ktoś przelał krew i odszedł w tamtą stronę - Skorpion wskazał niewyraźny ślad - uważam, że powinniśmy zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, jeśli jest ranny, może to ktoś mający ważne informacje. Ruszajmy! –
- Spokojnie Manji-san, to może być każdy, a zbaczając z celu wyprawy, narażamy też samą wyprawę.Oczywiście może być tak, że ktoś pomocy potrzebuje i jestem skłonny sprawdzić co się dzieje, jeśli jednak Fukurou-san zdecyduje jechać dalej, pojadę wraz z nim.- Krab jednak nie palił się aż tak bardzo do podążenia za śladem krwi.
Jednak Skorpion nie czekał na decyzję kompanów i ruszył za krwawym tropem. Przez moment Smok by zaskoczony tym działaniem, potem krew się w nim zagotowała.
- Kuso*! Musimy uratować tego baka** przed nim samym!- krzyknął do Kraba Fukurou.- Ta krew na drodze może być przynętą prowadzącą do pułapki. Ruszajmy za Manji-san, ale trzymajmy się z dala od niego. Wystarczy, że Skorpion może się znaleźć w opałach. My nie powinniśmy powtarzać jego błędów. I miej oręż w pogotowiu Akito-san. Oby Fortuny sprawiły by broń nie była potrzebna.
Wierzchowiec Smoka przyśpieszył poganiany przez swego jeźdźca. Zaś Fukurou, starał się zdusić w sobie gniew na impulsywność Manjiego…Cechę którą u Skorpiona nie spodziewał się zobaczyć.

*kuso - jedyne przekleństwo jakie znalazłem, wymawia się KSO
**- z jap. głupiec
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-02-2008 o 12:48. Powód: niespodziewane działanie Skorpiona
abishai jest offline  
Stary 26-01-2008, 04:18   #133
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Impulsywny Skorpion odsadził towarzyszy, szybkimi skokami przesuwając się wzdłuż wyraźnych śladów. Nie musiał biec daleko. Kilkanaście, może dwadzieścia parę susów dalej teren gwałtownie się obniżał, może o jakieś półtorej metra, tworząc niewielki wądół porośnięty trawą.

Obecnie także grób, schlapany krwią.

Drwal miał krwawy koniec, ciało było poszarpane i nadjedzone, ciężko było dociec co spowodowało zgon, choć Akito patrząc po krwi dojrzał, że dopiero co krzepła. Ktokolwiek zabił heimina uczynił to stosunkowo niedawno, najpewniej tuż przed świtem. Jeśli to był ktoś, a nie coś, bo patrząc po pogryzionym ciele każdy z trójki bushi spodziewał się nieludzkiego sprawcy.

Manji i Fukurou równocześnie dostrzegli jeszcze dwa szczegóły. Mężczyzna biegł niosąc kogoś w ramionach, z rusztowaniem na chrust na plecach. Smok, oglądając rusztowanie, doszedł do wniosku, że pierwszy atak przyjęły na siebie patyki - wiele z nich było połamanych. Siła uderzenia była tak mocna, że mężczyzna stracił równowagę i runął na dno dołu. Plama krwi znaczyła jego upadek. Manji spoglądając na odciski na ziemi, nie dostrzegł śladów napastnika, choć odciski bosych stóp heimina były wyraźne, nawet można było dostrzec gdzie pchnięty ciosem ześliznął się do wądołu, gdzie upadł, jak wskutek upadku pękł rzemienny pas trzymający rusztowanie z zebranymi patykami na plecach. Obaj mężczyźni dostrzegali nad ramieniem skulonego mężczyzny dziecięcą główkę, pokrytą ciemnymi włosami.

Cała trójka miała jasność - jak heimin padł, to już nie wstał. Ziemia tu była pulchna, dodatkowo teraz zroszona poranną rosą i krwią. Ślady były wyraźne. Napastnik zatem nie zostawił śladów, lub też je świetnie zamaskował...

Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; okolice Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 21 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Yuuki nie miała pojęcia, która jest godzina. Na pewno raz już przyszło jej nocować w lesie. Wdrapała się na drzewo, polecając się opiece Fortun, pierwszy raz w życiu czuła się tak bezbronna, nie miała nawet noża. Pierwszy też raz spała w lesie całkowicie sama, najbliższe jej istoty ludzkie to byli przecież jej niedawni oprawcy.

Czuła się brudna, spocona, jej pokryte strupem oko było jeszcze przewiązane jakąś szmatą. Ktokolwiek ją opatrzył, spieszył się, Daidoji też od samego początku nie uważała go za zdolnego medyka. Tych widziała w akcji i efekty wyglądały o niebo lepiej.

Teraz szła, w rzadkich chwilach, kiedy zza deszczowych chmur, grożących w każdym momencie ulewą wyglądało słońce, korygując kurs na taki, jaki miała nadzieje prowadził ją do Zamku Goblina i jej pana, Daidoji Sanzo.

Zastanawiała się tylko, co powinna mu powiedzieć w świetle tego, czego świadkiem stała się tej nocy...

* * *

Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; okolice Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; noc z 20 na 21 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Obudziło ją odkorkowanie butelki. Na moment myślała, że to po prostu Fuhisa-senpai częstuje którąś ze swoich kochanek sake. Senpai miał wiele miłostek, choć każda z nich była niezobowiązująca. Często nocą z jego łóżka słychać było szeptane rozmowy, urywane oddechy, a okazjonalnie - odgłos wyciąganego korka. Wszystko to było na tyle ciche, by nikogo nie obudzić, choć akurat korek budził młodą Daidoji zawsze, ku pewnej jej irytacji. Było coś takiego w tym cichym 'plomp!', że z miejsca otwierała oczy, jeśli nie była zmordowana do ostatnich sił.

"Kto tym razem?" z mieszaniną zaciekawienia i obojętności wobec częstego w końcu zjawiska Yuuki obróciła się... i zamarła w pół ruchu, orientując się w sytuacji.

Nie była w koszarach. Jeśli nawet Kakita-san tam dotarł, najpewniej nie śpi teraz tuż obok niej, a już na pewno nie on wyciągnął korek z butelki.

Bardzo powoli, ścierpnięta Daidoji odwróciła się tak, by widzieć miejsce, skąd dochodził odgłos. Ciarki poczęły jeść żywcem jej nogę, a przynajmniej tak się czuła. Wszelkie dziecięce opowieści o wygodnym spaniu na drzewie najwyraźniej należało włożyć między bajki. Albo to drzewo było jakieś felerne.

- Matko, witaj. Sumiko-san, wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. - Rzekł ktoś, wylewając coś na ziemię. - Nie przynoszę niestety nowego trofeum, choć jestem blisko. Powinienem jeszcze przynieść Ci cztery kciuki, dla Ciebie matko, nim przedstawię się ojcu i przyprowadzę go tutaj.

Głos był spokojny, ciepły. Równie dobrze można by dyskutować o planach na wycieczkę, czy kupnie drewna na opał. Zapadła długa cisza, przerywana bulgotaniem dochodzącym z dzbana. Ktokolwiek tam siedział, niezbyt przeszkadzała mu ciemność.

- Sumiko-san... gomen za ostatni raz. Przejrzałem ich. Nie do mnie przyszli moi nowi 'sojusznicy'. Pamiętam, jak się nimi ekscytowałem przy poprzedniej wizycie. Jak dziękowałem Ci za przewodnictwo, za przyprowadzenie ich do mnie. Gomen. Nie wiem jak, ale jeden z nich... - oddech mówiącego zrobił się chrapliwy, głos załamał się i odpłynął. - Jeden z nich pokazał mi Ciebie, Sumiko-san. Ja... gomen.

Kolejna długa chwila ciszy ciążyła intymnością. Yuuki zdała sobie sprawę, że jej obecność jest totalnie niezauważona. Zamarła w bezruchu na drzewie, gryzła wargi w odpowiedzi na niemy protest nienawykłego do takich warunków obolałego i sponiewieranego ciała.

Mogła gryźć wargi... albo jęczeć z bólu. Zdrętwiała noga powodowała teraz, że dziewczyna miała mroczki przed oczyma. Gdyby nawet mówiący przyniósł światło, Yuuki podejrzewała, że na niewiele by się jej przydało.

Po raz kolejny rozległ się odgłos polewania ziemi, a potem donośny, męski głos butnie rzucił:

- Ojcze, siódmy to rok w którym piję do ciebie, a jak wiadomo, siedem to szczęśliwa liczba, więc a nuż teraz się spełni. Obyś zdechł jak pies, którym jesteś, Daidoji Sanzo. Obyś zdechł żebrając o życie, tutaj, przy nich. Na pohybel ci!

Dłuższe bulgotanie zakończone zostało trzaskiem rozbijanego glinianego naczynia i gniewnymi krokami odmaszerowującego człowieka. Dla Yuuki usłyszana rewelacja była szokiem, który zepchnął nawet nieposłuszne ciało i jego problemy gdzieś w tył.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 30-01-2008, 23:07   #134
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Wewnętrzne dojo posesji Karo Toritaka Takatsukasa, Tani Hitokage- terytorium klanu Sokoła, poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110


Wszyscy spodziewali się że Toritaka Takatsukasa-sama niebawem powróci do domu. Co dzień rano wypatrywano wieści o tym że nadciąga, że przybędzie. Szczególnie gorliwie, wypatrywali go najbliżsi. Którzy spoglądali na Toritaka-sama nie w kategoriach obowiązków wobec daimyo i klanu. Lecz z punktu widzenia najbliższych. Kochającej rodziny. Tak samo młody Basura-kun szukał osoby będącej dla niego wzorem i opoką.
Swego ojca.

Tego dnia Toritaka-sama nie nadciągał. To nie dziś miały pojawić się na błoniach sztandary i proporce wojsk klanu Sokoła. Zamiast tego mlody Basura usłyszał wezwanie swego przewodnika i nauczyciela. Hatsushita-sensei był mężczyzną doświadczonym wiekiem. Bystrość umysłu, światłość, a nader to umiejętności i świadomość swego
posłannictwa – to co tak dobrze charakteryzowało ideał bushi – sprawiło że stał się idealnym przewodnikiem dla młodego Basury.

- Jestem, sensei – odezwał się, wchodząc do dojo. Odkąd gunso zaczął zajmować się Basurą, stał się właściwie domownikiem, zaś najczęściej lekcje odbywały się w przydomowym dojo. Przestronnym pomieszczeniu o jednej ścianie ze zdejmowalnych paneli shogi. Tylko w lecie było tu ciepło, zimą dało się zamarznąć. Ale widok na ogród był
zawsze piękny, odsunąwszy shogi można było spoglądać na altanę oplecioną bluszczem, w której uwiły sobie gniazdko jaskółki, oraz na plątaninę żywopłotów z okazjonalnym gniazdem kosów czy innych polnych ptaków, których Basura nie rozpoznawał. Pewnie dlatego zapalony myśliwy i ptasznik, jakim był Hatsushita, tak lubił to miejsce.

- Usiądź, Basura-kun. – Gunso wskazał poduszkę naprzeciw siebie, po drugiej stronie rozłożonej planszy do shogi.

Młodzieniec posłusznie zajął wskazane miejsce. Grał niegdyś w shogi, choć Jego znajomość tej gry sprowadzała się do poznania figur, ruchów oraz warunków zwycięstwa czy przegranej. Dlatego siadając czuł się niepewnie, ale był też zaciekawiony o czym będzie kolejna lekcja. Sytuację dało się dość szybko określić jako sprzyjającą dla gunso. Po stronie Hatsushity była większa ilość figur, miał też tak ufortyfikowanego króla, że zwycięstwo Basury musiało by przyjść po szeregu jego błędów. W porównaniu do szeregów jego armii, ta Basury prezentowała się żałośnie.

Hatsushita wskazał szerokim gestem swej sporej dłoni klocki po swojej stronie, i rzekł:
- Krab. – Potem wskazał na przeciwne, i dodał – Sokół. Potrafisz się tu wskazać, Basura-kun? - Rzekł gunso patrząc na swego ucznia.

Zainteresowanie klocami nagle spadło na dalszy plan. To prawda- wielu twierdziło że shogi to gra dla wytrawnych strategów i umysłów dowódców. To było coś więcej niż zabawa. Tym razem Sensei zdawał się nie stawiać tej teorii w szeregu aluzji. Ujął to wprost porównując klocki do sytuacji politycznej klanu.

Basura wpatrywał się w planszę, tak jakby chciał odgadnąć jakąś wielką tajemnicę sytuacji politycznej i militarnej klanu. O której tak po prawdzie niewiele wiedział. Miał pewną orientację, ale zdecydowanie dopasowana była ta wiedza do poziomu tak młodej osoby jak on. Przewiercał klocki wzrokiem w poszukiwaniu tajemnicy.

Zapadła cisza. A jednak Hatsushita nie reagował. Chłopak podniósł wzrok, chcąc czytać z twarzy sensei, ale ten nie dawał mu dalszych wskazówek.

Kim był? Jaka była jego rola? Pytanie było więcej niż poważne. Przypomniał sobie rozmowę rodziców sprzed kilku miesięcy. „Basura jest zbyt młody by rządzić… Zabiją nas… Jeśli nas zabiją, zabiją i jego…". Basura zadrżał. Obawy, wątpliwości, niewiedza. Perspektywa śmierci nie przerażała go tak jak perspektywa aby rządzić! Wyobrażenie swej funkcji dla młodzieńca było bardzo trudne. A jednak. Fakty były oczywiste…

- Sensei… - Basura przerwał milczenie, w chwili kiedy miał już wrażenie że za chwilę uczyni to Hatsushita – Myślę że w shogi, tak jak wobec woli czcigodnego Daimyo, każdy ma swoją rolę. I kiedy piony zawiodą, i figury są osłabione. Dlatego czy nie powinienem być tym gdzie Toritaka-sama zechce?
Basura był dumny ze swych słów. Tak naprawdę nie był pewien czy wyraził się słusznie. Ale towarzyszyła jemu nieodparta myśl iż jego ojciec tak właśnie by powiedział. A jednak Hatsushita nie odpowiedział od razu.
- Jeśli miałbym wskazać tutaj siebie – pochylił się nad figurami. Tego pewnie oczekiwał Sensei. – uznał bym że jestem… Myśli przebiegły mu przez glowę. Król to Daimyo. Jego ojciec zapewne będzie Generałem. A on? Dziś? Nie wiedział.
- Gońcem?

- Gońcem, ka? - zamyślił się sierżant, patrząc na wskazaną chłopięcym palcem figurę. Uśmiechnął się, patrząc przez chwilę z sympatią na Basurę.

- Cenisz się! Dobrze. Słuchaj więc. Oto co się niedawno stało.

Wprawnymi ruchami Hatsushita poprzestawiał pionki tak, że jedno ugrupowanie ze srebrnym generałem powróciło do klocków 'Sokoła'. Następnie pokazał ich 'przejście' do 'Kraba', niespecjalnie przejmując się ilością ruchów jaką gracz 'Kraba' musiałby wykonać by złapać tyle klocków przeciwnika. Tak, reguły shogi miały tu służyć ze ilustrację,
ogólne ramy opowieści najwyżej.

- Twój szlachetny ojciec – ręka Hatsushity uniosła srebrnego generała – Jest w tarapatach. Dla wywalczenia swej pozycji, udał się do naszych sojuszników, by pokazać, że pobyt na czyichkolwiek ziemiach to za mało, by uczynić z niego miękkie kluchy.

Szybkie, ostre spojrzenie w stronę Basury.
Ten nieco zmarszczył się, ale nie w złości, lecz zdziwieniu takim porównaniem. Nie było tajemnicą że dla wielu klan Żurawia kojarzył się z „ciepłymi kluchami". Ale dla Basury to porównanie nie było tak
oczywiste…

- Twój ojciec nawet tam jednak nie pozwala nikomu, poza Toritaka Yoritomo-sama, sobą powodować. Pomaga Krabom, ale nie daje zabić Sokołów bez potrzeby. Są tacy, którym to się nie podoba. Są tacy, którzy próbują wymusić na Takatsukasa-sama zmianę decyzji.

- Kto może tego próbować? – Spytał zaskoczony i przejęty. Po czym z dumą
wycedził – Mój ojciec słucha tylko Daimyo i nigdy nie ulegnie nikomu!

Brak odpowiedzi gunso było aż nader wymowne.

Szybkie ręce wiarusa przearanżowały klocki srebrnego generała Toritaka, tak, że znowu stały się one klockami Sokoła, głęboko w formacjach Kraba, w obrębie których również przeszło parę ruchów, niewiele zmieniając ich pozycję.

Wtedy Basurę odblokowało. Srebrny generał. Jedyny spomiędzy generałów, któremu promocja może się nie opłacać w niektórych przypadkach. Spojrzał na figurę. 'Kraby', pod dowództwem jednego ze swych złotych generałów, powoli blokowały jej ruchy!

- Czy wspominałem Ci, że wkrótce możemy spodziewać się gości? - Dodatkowo do już zaistniałej sytuacji, inne klocki 'Kraba' wylądowały w zamku 'Sokoła', pod dowództwem srebrnego generała. W pozycji idealnej do ataku na króla... oraz gońca.

Basura zaniemówił. Śledził uważnie każdy ruch. Ustawienie każdego klocka. Na twarzy chłopaka wykwitła harda mina. Dopiero po chwili się odezwał.
- Zasada gry mówi o ochronie króla ponad wszystko. Z poświęceniem każdej innej figury. – przerwał na chwilę. Oderwał wzrok od gry i spojrzał na sensei. Wzrokiem już nie tak hardym. Raczej spojrzeniem przestraszonego dziecka – Co to oznacza dla mnie? Czy jestem zagrożony?

Twarde spojrzenie było jednym. Dziarska mina. Wiara w swego Ojca. Ukochanego Ojca. Ale tak naprawdę Basura bał się. Nie rozumiał genezy tego zagrożenia. I nadal pozostawał małym dzieckiem. Które jak tylko potrafiło, chciało skryć swą słabość.

Hatsushita zachichotał, starczym chichotem wykrzywiła mu się twarz przez moment, gdy odpowiadał, ucieszony z niespodzianki jaką sprawił:

- Podróż. Czeka Cię podróż młodzieńcze. Zanim przybędzie tu szlachetny Hiruma Makasu-sama – palec znacząco popukał w srebrnego generała, znajdującego się w idealnej pozycji do ataku na króla jak i na gońca – niestety, powinniśmy wyjechać. Twój stryj i pan, Yoritomo-sama, nakazał inspekcję strażnic leśnych i ich okolic.
Ostatnio, na ziemiach Kraba wiele złego wyrządzili Leśni Zabójcy. Nasz pan chce mieć pewność, że strażnice Sokoła są gotowe spełnić swój obowiązek. A Ty poprowadzisz tę inspekcję, kakugyō-san*. Wyruszamy najpewniej z samego rana, w eskorcie może pięciu ludzi. Twoje rozkazy?



Basura wybałuszył oczy na starszego sensei. Właściwie uczynił to nie bardzo grzecznie. On? Dowodzić? Zwiad? Sam fakt iż owy patrol nie był niczym innym jak pretekstem do wyjazdu gdzieś zaginął w meandrach jego wyobrażeń. Rozpierała go duma i jednocześnie obawa. Nagromadzona przez te lata chęć bycia jak najlepszym samurajem nagle znajdowała ujście. I za wszelką cenę nie chciał zawieść. Czego też się bał.

Ale rozkazy? Jak taki zwiad wyglądał?

- Wyruszymy o świcie... kolejno... - zawiesił głos, bo zdał sobie sprawę z tego że nie do końca wie co mówi – Sensei-sama, czy będę miał miecz?

Hatsushita z widocznym wysiłkiem powściągnął śmiech, choć usta podejrzanie mu drżały, a oczy dziwnie lśniły.

- Hmmm... Komatta na**... - rzekł, pocierając w zamyśleniu swą wydatną brodę. Spoglądnąwszy w końcu bystro na wychowanka, rzekł – A sądzisz, że powinieneś? Mniemam, że jeśli będziesz nalegał, dadzą Ci wakizashi... Chciałbyś coś więcej, Basura-kun?

Basura zamyślił się. Starał się przywołać w pamięci obrazy. Opuszczenie ziemi Żurawia. Pożegnania, przygotowania, co mieli ze sobą. Obraz zatroskanej matki. Brzemię strachu.
Inne skojarzenia towarzyszyły ekspedycji Takatsukasa-sama. Pamiętał jak ten sposobił się do drogi. Jego zbroję, miecze, włócznię…

- Gunso-sama… – zaczął Basura – Wyruszymy o świcie. Konno. Tak, wszyscy konno. Będziemy mieli ze sobą żywność, broń i listy. Potrzebna nam również będzie mapa. Chciałbym abyś o to zadbał.

I w tym momencie pierwszy raz młody, jeszcze nie ostrzyżony po męsku Basura wydał polecenie. Tonem uprzejmym, lecz i władczym. A przynajmniej pierwszy raz w życiu poczuł się jak Jego Ojciec.

Hatsushita słuchał w skupieniu, potakując co pewien czas głową. W końcu rzekł:

- Dobrze. Konie, broń, zbroje - jak najbardziej. Żywność, namioty, garnki - też. Listy... wobec Twego słowa Basura-kun, słowa syna Twego ojca, jak i słowa Twego stryja, listy nie powinny być potrzebne... ale będziemy je mieli.

Gunso spojrzał na chłopca uważnie tutaj, sprawdzając, czy ten pojął niewypowiedziane. W chwilę później dodał:

- Mapę mam.

Powolnym ruchem wiarus rozwinął zwój, przykładając go tacką, kubkiem z herbatą i tanto po rogach. Czwarty róg pozostawił Basurze.

Listy... Basura nie do końca rozumiał zawiłości administracji. Istotnie! Teraz będą podróżowali po ziemiach klanu Sokoła, a nie Żurawia czy Kraba... Znów ukłucie dumy gdzieś w środku. Lecz młodzieniec w żaden sposób się nie odezwał i nie zareagował uśmiechem czy kpiną. Zachował obojętną minę. I był z tego dumny.

Sensei począł rozwijać mapę. Basura spytał:
- Gunso-sama, czy dobrze myślę że planując podróż... Mamy unikać kontaktów z przybywającymi figurami Kraba? Czyż więc w pierwszej kolejności nie wyruszymy z dala od ich granic?

Mówiąc to dość instynktownie nachylił się nad mapą i ręką odgiął ostatni narożnik. Szukając odpowiedzi na pytanie które zafrasowały młody umysł.

* kakugyō – goniec
** To kłopot, to problem. Jeśli na początku zdania, może być jako - A to
kłopot / problem.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 31-01-2008 o 15:49.
Junior jest offline  
Stary 02-02-2008, 00:38   #135
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 2 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Niewielka postać przemierzała górskie ścieżki z wprawą mieszkańca tych rejonów. Niewprawne oko próżno doszukiwało by się szlaku, którego tak naprawdę nie było. Dlatego też i trasa sprawiała wrażenie chaotycznej zmuszana co chwila do omijania skalnych iglic, obchodzenia rozpadlin, czy mozolnego zygzakowania po zboczach zbyt stromych by pokonać je wprost. Wszystko to prócz obycia wymagało wytężonej uwagi gdyż nawet utarte szlaki po wiosennych roztopach mogły się zmienić z dnia na dzień czyhając na zbyt pewnych siebie wędrowców. Dlatego też skupiona na tym gdzie stawia swe stopy Togashi minąwszy pokaźny fragment skały stanęła oko w oko z dzikimi brązowymi źrenicami całkiem nie gotowa na tego typu spotkanie. Niewiele ponad metr od niej górska kozica równie zaskoczona nieoczekiwaną konfrontacją strzygła niespokojnie uszami. Reszta stada, ciągle nieświadoma obecności człowieka, pasła się spokojnie na górskich ziołach i trawach, pierwszych tej wiosny. Mające w kłębie około metra zwierzę o brunatnej barwie z ciemniejszą smugą wzdłuż grzbietu stało niezdecydowane kołysząc uzbrojoną w czarne, zakrzywione do tyłu rogi głową. Kyoko miała nadzieję, że zwierzę nie zdecyduje się z ich pomocą rozwiązać patowej sytuacji. Ostrzegawczy dźwięk dobiegający z głębi zbocza świadczył, że i przewodniczka stada dostrzegła stwarzane przez człowieka zagrożenie. Na ten sygnał jeszcze przed chwilą całkowicie zajęte pochłanianiem świeżej zieleni kozice poderwały się do ucieczki niesamowitymi susami lawirując między przeszkodami terenu. Wydawało się iż wybierały najtrudniejszą trasę pokonując ją w sposób nader karkołomny. Nierealnym wydawała się ta ich wspinaczka po niemal prostopadłych ścianach na których nawet człowiek miałby nie lada problem ze znalezieniem oparcia dla swych chwytnych dłoni. Już po chwili po zwierzakach nie było śladu.
- Podchodzisz zwierza niczym Skorpion zapatrzonego w swe odbicie Żurawia. -
Mimowolnie, czując niemal oddech na karku, odskoczyła do przodu w pół ruchu usiłując przezwyciężyć chęć ucieczki śladem kozic i zmienić go w zwykły krok. Nieporadnie.
- Czego nie można powiedzieć o zakradającym się od tyłu samuraju. Czyż nie ojiisan? -
Sparowała kwaśno kryjąc zmieszanie i nieustannie próbując okiełzać skaczące, chyba w poprzek, serducho.
- Czymże byłby Skorpion odrzucający swoją naturę, tym? -
Ostatnie słowa wypowiedziane z kpiną i ironią zmuszały do popatrzenia na wymawiającego je człowieka, który trzymał swój brzuch niejako w obawie, że mógłby coś zgubić. W odpowiedzi Togashi prychnęła niezadowolona i ostentacyjnie tupiąc ruszyła dalej.
Zawsze musi do tego wracać!
Jednak pojedyncza myśl przyzywa kolejną. Znów przed swymi oczami widziała te oczy. Być może pierwsze szczere spojrzenie tych patrzących znad metalowej maski źrenic należące do człowieka bez przekonania powstrzymującego swe wypływające wnętrzności. Lecz najgorsze czaiło się w tym mętnym spojrzeniu umierającego samuraja - odbicie małej zbluzganej krwią rozczochranej dziewczynki, która po raz kolejny użyje swojego miecza. I jeszcze raz. Jeszcze. Jeszcze. Nawet po tym jak ciało z lepkim plaśnięciem upadnie w niedawno stracone sploty nabrzmiałych jelit. I nie miało znaczenia, że przyczajony w naramiennym monie, dzierżący sieć, skorpion patrzył na nią z wyrzutem. Przecież musiała być pewna. Prawda? Musiałam!
Mimo, że na twarz rozczochranej dziewczynki wypełzł rumieniec gniewy szła dalej bez słowa, sporadycznie obserwując złośliwego mężczyznę kątem oka. Jak na samuraja był stary. Musiał mieć już za sobą i z czterdzieści zim. Wiek w którym każdy kroczący drogą bushido powinien zgolić głowę i zabrać się za szukanie oświecenia odłożywszy uprzednio miecze na stojak, wręczywszy je kolejnym pokoleniom. On tego nie zrobił i być może była to kwestia szacunku. Szacunku do samego siebie. Toporna niedogolona twarz wyzierająca spod strzechy tłustych nieprzystrzyżonych włosów. Ta fryzura była jednym z łączących ich szczegółów. Wielu. Chociaż Kyoko nie odrzucała tak lekką ręką dbałości o ich czystość, a jemu zdawało się to całkiem nie przeszkadzać. Poza tym modne, czy choć staranne uczesanie nie pasowało by do poznaczonej bliznami skóry i znoszonego, rozchełstanego kimona. Tuż poniżej linii wiecznych śniegów nosił się jak w ogrzane przez Amaterasu letnie popołudnie! Od samego patrzenia z jaką łatwością ignoruje zimno człowiek marzł niezależnie od grubości swego odzienia. Cokolwiek go nie dotyczyło było przez niego ignorowane, a świat z wdzięcznością nie upominał się o atencję. Zostawało jej przeto więcej dla Kyoko. I jeszcze jednej rzeczy. Miecze przybysza świadczyły o dbałości i trosce swego właściciela. Mimo, że noszone niedbale, niejako od niechcenia, nie zdradzały krztyny zaniedbania. Ta wyposażona w nieproporcjonalnie długie w porównaniu do obecnych rękojeści broń nie mieściła się w dworskich standardach. W końcu wykuto je w czasach gdy broń była narzędziem wojny, nie ozdobą dyplomacji, i tylko temu służyły. Tak jak ich właściciel. Dlatego też Kyoko nie polemizowała, gdy utyskiwał na "dzisiejszą młodzież" twierdząc, że tylko wśród ludzi fali można odnaleźć jeszcze echa prawdziwych wojowników. Dla Togashi płynął z tego tylko jeden wniosek. Jeśli rzeczywiście miał rację przyrównując do siebie roninów musieli być to rzeźnicy obeznani z swym rzemiosłem. Bo jej towarzysz dawno już pozostawił za sobą to piękno ruchów do którego dąży każdy szermierz. Pozostawała jedynie brutalna skuteczność obrana ze zbędnych na tym etapie wprawy ozdobników. Każdy z jego przeciwników tuż przed śmiercią poznawał, że oto nie jest w stanie zmusić go swymi umiejętnościami do wyrównanej walki. Niestety ostatni przeciwnik przy którym Ojiisan rozwinął swe umiejętności niczym górski kwiat swe płatki nie żył już od dawna.
Odgłos toczących się skalnych drobinek był jedynym ostrzeżeniem. Spóźnionym. Nogi tracąc podparcie rzuciły Kyoko do tyłu. Wprawdzie zdążyła zgiąć się w pół i zamortyzować nieco rękami jednak siła z jaką przyłożyła w stok swymi czterema literami wystarczyła by szczęknięcie zębów rozeszło się echem wśród milczących szczytów. Nie odwróciła się mając dość na ten dzień ironicznych spojrzeń swego towarzysza. Ruszyła dalej bardziej zła na danie mu kolejnego tematu docinek niż na sam fakt swojego upadku. Była pewna, że odtąd w ich rozmowach "przedkładanie jazdy na siedzeniu nad korzystanie z nóg" często przewijać się będzie przy byle okazji, tylko po to by wyprowadzić ją z równowagi. Najgorsza była świadomość, że i tak mu na to pozwoli.
Mimo nie tak znowu późnej pory zmierzchało. Amaterasu nie przepadała za górskimi ostępami. Cienie szczytów szybko połykały wszystko poniżej oddając te rejony we władanie nocy i tylko skrzące się zarysy górskich grzbietów przypominały, że poniżej, w Rokuganie, dzień trwa jeszcze w najlepsze.
Ostatnie szare chwile zmierzchy niewielka Togashi poświeciła na wybranie skalnego załomu w którym zamierzała spędzić noc. Otwarta przestrzeń groziła górskim wiatrem wyganiającym z ciała cenne ciepło. Za to głębsze rozpadliny mogły być leżem zwierząt, czego bez światła ognia nie dało się wykluczyć. Uprzątnęła swe niewielkie obozowisko z luźnych fragmentów skalnych i wymościła twardą górską trawą zebraną w okolicy. Warunki nie były być może zachwycające, lecz te wszystkie dotychczasowe lata przyzwyczaiły ją do trudów życia w stopniu wystarczającym do przetrwania samotnej nocy w górach. Tulona w skalną wyrwę i otulona swymi szatami drzemała w samotnie wyczekując pierwszych promieni słońca. Jej towarzysz przepadł gdzieś jeszcze podczas przygotowań do nocy. Niczym bajkowi ninja pojawiał się niezapowiedziany i znikał gdy tracił nią zainteresowanie lub wyprowadziwszy ją z równowagi nie zamierzał dać szansy na zebranie myśli i przeprowadzenie kontrataku.

Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 3 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Blask świtu mozolnie próbował przebić się przez mglisty opar, jak każdego ranka, zaścielający górskie doliny. Przeciągnąwszy się by przywrócić skostniałemu ciału choć podstawowy zakres ruchów zabrała się za poranny posiłek. Ryżowa kulka i kilka łyków wody z niewielkiej tykiewki było wszystkim co ograniczony udźwig samurai-ko przewidywał na śniadanie tego ranka. Nic więc dziwnego, że po jego zakończeniu Amaterasu nadal była nieobecna, skryta gdzieś za wilgotnym tchnieniem gór. Co dalej? Ojiisan nie wrócił oczywiście więc nie można było skorzystać z drzazg jego wiedzy wymykających się mu przypadkiem w chwilach zadumy lub gniewu. Oczywiście jego obecność nie oznaczała by jeszcze ratunku. Oczekiwania - tak. Ostra ocena - tak. Ale pomoc? Uważał, że to rozleniwia więc nie zamierzał wyręczać "marudnej dziewczynki". Nie pytała więc. Ale były też inne sposoby wskazujące kierunek na rozstaju ścieżek. Wyciągnąwszy z jednej z kieszonek niewielkie zawiniątko wysypała z niego garść kamyków. Były ciepłe, ogrzane bliskością jej ciała, tak przyjemne w dotyku dla zmarzniętych palców. Rozprostowawszy chroniący uprzednio kamyki materiał na ziemi i złożywszy dłonie z ciepłą zawartością w ich wnętrzu wzniosła bezgłośną modlitwę do Fortun. Z cichym trzaskiem obijania się o siebie skalne owale rozsypały się ciśnięte na przygotowany materiał. Obserwując ich układ Togashi przygryzła dolną wargę. Jej palce przebiegły po zagłębieniach runów jakby chcąc potwierdzić kabałę, czy może właśnie udowodnić własnemu spojrzeniu pomyłkę.
- "Czeka cię gorąca kąpiel i suty posiłek." Tak. Tak. To była by całkiem niezła wróżba. -
Stwierdziła sama do siebie. Zawinęła kamyki z powrotem i zebrała się w dalszą drogę. Mimo oczekiwań małej Smoczycy powietrze stało w miejscu nie zamierzając przegnać uciążliwego zamglenia.
- Kąpiel. Posiłek. Takie rozleniwienie lub niestrawność mogły by okazać się fatalne. -
Kontynuowała swój monolog ruszając w górę zbocza. Im wyżej, tym większa szansa na powiewy zdolne rozpędzić zalegające niżej mleko. W dodatku przy tak ograniczonej widoczności lepiej było by dłonie i stok znajdowały się po tej samej stronie, tak na wszelki wypadek.
- Albo: "Przed tobą romans, który stworzy własną legendę. - skrzywiła się - No dobra. To akurat dla Aneue. Zwłaszcza krwawa waśń na końcu. -
Dotarłszy do szczytu ruszyła dalej grzbietem. Bez pośpiechu. Świadoma, że we mgle nierozważny krok mógł prowadzić na dno przepaści. Poza tym poranna wróżba nie dotyczyła odpoczynku, jedzenia, ani nawet uniesień serca... Była o wiele mniej poetycka:

"Niebezpieczeństwo nadciągnie wkrótce"
 

Ostatnio edytowane przez carn : 24-02-2008 o 18:59. Powód: korekta
carn jest offline  
Stary 04-02-2008, 19:38   #136
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Pędzący na koniu Smok nie miał trudnego zdania z trzymaniem się w pobliżu biegnącego Skorpiona.
A gdy dotarł na miejsce…Pobojowisko dawało wyraźne ślady co to tożsamości zabójcy.
Bestia...najpewniej z Krainy Cienia. Mur był niedaleko, a stwory za nim liczne. Nieraz zdarzało, że drobne grupki plugawych stworów Fu Lenga przelazły przez mur unikając wzroku czujnych Krabów. Na miejscu zbrodni zeskoczył Fukurou z Subayai i instynktownie, prawą dłonią wyciągnął no-dachi z saia. Czarne niczym noc ostrze miecza wydawało się być ponurym komentarzem do tej sytuacji. Mimo gniewu, który w tej chwili spowijał myśli Smoka, samuraj czuł, że nietoperz na jego karku jest gotów w każdej chwili się obudzić. Fukurou niemal czuł nosem unoszący się zapach śmierci.
Ale póki co Smok nie skupiał się na odczuciach, tylko od razu podszedł do Skorpiona i przekuwając gniew na słowa rzekł.- Czyżbyś zapomniał kim jesteś Manji-san, a może zostawiłeś przezorność w Kamisori Yoake Shiro?! Jakbyś nie wiedział, gdzie jesteś, to ci z chęcią przypomnę…TO ziemie KRABA…Od Muru Kaiu dzieli nas najwyżej kilkanaście ri ! Mogłeś nas wszystkich zaprowadzić prosto w pułapkę ogrów, a nawet oni… Ziemie Kraba, to nie miejsce na wygłupy godne dzieciaka przed gempuku! Gdzie jest twoja ostrożność, którą tak się chlubiłeś?! Jeżeli tak wyglądają twoje umiejętności zwiadowcze, to nawet Akito-san, który swym wzrostem przepłasza niedźwiedzie, jest lepszy w tej roli! Jeśli uczynisz podobnie szaloną wycieczkę w Lesie Stu Śmierci, to przysięgam na Fortuny, pozwolę by twa głupota cię zabiła!
Gdy Fukurou wykrzyczał swój gniew, przez chwilę skupił się na wyrównaniu oddechu i uspokojeniu myśli. Następnie ruszył w kierunku trupa, próbując na podstawie ran zgadnąć, jaka to plugawa kreatura Fu Lenga zabiła…Niestety wiedza Smoka nie była wystarczająca…Choć przyglądając się zwłokom Smok wyczuł zapach octu. Fukurou zacisnął dłoń na no-dachi…Ocet przypomniał Smokowi dawne czasy…Pamiętał, że Junzo wspominał o occie w którejś ze swych bajek. Ale Fukurou nie mógł sobie przypomnieć, o co dokładnie, wtedy chodziło. Wstał i oparł się obiema dłońmi na swym mieczu. Niespokojne rżenie Subayai lekko niepokoiło samuraja…Jego wierzchowiec, uczestniczył już w bitwach, zapach krwi nie powinien wzbudzać w nim lęku.
Niemniej, nie czas teraz rozważać przyczyny humorów wierzchowca. Właściwie to powinni zawrócić do Kamisori Yoake Shiro i zawiadomić o tym incydencie. Jednak oznaczało to cofnięcie się w drodze i stratę czasu…Co Smokowi niezbyt odpowiadało.
- Przeciwnik nadal może być blisko, więc musimy uważać. Mamy podpałkę, zatem możemy biedakowi wyprawić niewielki pogrzeb. Wątpię by shugenja chciał się fatygować na takie pustkowie by odprawić ceremoniał oczyszczenia.- rzekł już spokojnym głosem Fukurou.- Manji-san, twój wierzchowiec wydaje się być najszybszy. Powieziesz wieści do Kamisori Yoake Shiro. Jeśli dzieciak pod tym trupem żyje, podwieziesz go w pobliże twierdzy i niech on opowie o tym wydarzeniu bushi z twierdzy. My w tym czasie będziemy w wolnym tempie podążać dalej. Powinieneś nas, bez problemu, dogonić.
Co prawda zapewne szybszym od konia Skorpiona był wierzchowiec Kraba. Ale było to zbyt humorzaste stworzenie, by uznać je za niezawodne…
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2008 o 11:20.
abishai jest offline  
Stary 05-02-2008, 01:09   #137
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

W niewielkim wąwozie do którego wjechali czuć było zapach krwi, krwi i śmierci. Akito rozejrzał się uważnie, po czym zsiadł z konia. W okolicy panowała martwa cisza i bezruch. Gdyby nie trójka bushi miejsce to równie dobrze mogłoby być cmentarzem. Krabowi nie dane było jednak podziwiać, czy też trapić się okolicą. Wybuch Smoka na chwilę, na moment który nie powinien się przydarzyć, wyrwał Kraba z czujnej obserwacji terenu.

- Czyżbyś zapomniał kim jesteś Manji-san, a może zostawiłeś przezorność w Kamisori Yoake Shiro?! Jakbyś nie wiedział, gdzie jesteś, to ci z chęcią przypomnę…TO ziemie KRABA…Od Muru Kaiu dzieli nas najwyżej kilkanaście ri ! Mogłeś nas wszystkich zaprowadzić prosto w pułapkę ogrów, a nawet oni… Ziemie Kraba, to nie miejsce na wygłupy godne dzieciaka przed gempuku! Gdzie jest twoja ostrożność, którą tak się chlubiłeś?! Jeżeli tak wyglądają twoje umiejętności zwiadowcze, to nawet Akito-san, który swym wzrostem przepłasza niedźwiedzie, jest lepszy w tej roli! Jeśli uczynisz podobnie szaloną wycieczkę w Lesie Stu Śmierci, to przysięgam na Fortuny, pozwolę by twa głupota cię zabiła!

Krab był opanowany, mimo chwilowego szoku, drobna iluzja którą sobie utkał na temat Smoka, znikła bezpowrotnie. Mimo wszysto Krab nie płakał za tą iluzją, czy jakąkolwiek inną. Prawda nie była bolesna, bolesne mogłoby być jedynie odrywanie się od ustalonych stereotypów, które bolą bardzo gdy są odrzucane. Bolą, dopóki nie uświadomimy sobie, że sami je sobie wytworzyliśmy, a prawda jaka była taka będzie, oto jedna z tajemnic rzeczywistości.

Dopiero gdy Smok skończył, Akito zdecydował się odezwać. Nie śmiał przerywać samurajowi, tak jak nie chciał by i mu przerywano. Okrzyki jednak w pobliżu tak masakrycznej zbrodni narażały grupę na niebezpieczeństwo i były nie mniej groźne niż wybryk Skorpiona. Mówił kilka tonów niżej niż Smok, trochę głośniej od szeptu.

- Szanowny Fukurou-san, zważ iż nie miejsce to, ani czas na tak głośne dyskusje. To coś, bo ludzi nie podejrzewam, może wciąż być gdzieś blisko.

Na samą myśl o braku śladów spojrzał w górę, czy czasem bestia nie czai się pośród gałęzi. Wciąż obserwując dodał tylko.

- Proszę przyjaciele skupcie się teraz na obecnej sytuacji, wszelkie niesnaski zostawcie na czas obozu. Gdyby ktokolwiek z moich przełożonych widział co tu się dzieje, to złapał by się za głowę, delikatnie mówiąc.

Po chwili zastanowienia dodał jeszcze, patrząc Smokowi prosto w oczy.

- Uważam, że tego typu przysięgi, składane na Fortuny to obraza naszej wiary. Życzenie komukolwiek śmierci to jedno, lecz odwoływanie się w tym, lub podobnym celu do Fortun to już zupełnie inna sprawa. Tym bardziej, iż pamiętam, że o Fortunach wspomniałem, gdy wjeżdżaliśmy na tą ścieżkę.

Nie kontynuując dalej dyskusji, którą takim miejscu i w takich okolicznościach uważał za co najmniej niebezpieczną a już na pewno bezmyślną, Krab skoncentrował się na zwłokach.

Pochylił się nad martwym drwalem dłoń trzymając na rękojeści katany w każdej chwili gotów ją wyciągnąć. Obserwował drwala nie tracąc jednocześnie spojrzenia na to co znajdowało się ponad nim. Po prostu chwilowo nie skupiał wzroku, aby w razie niebezpieczeństwa mieć wszystko pod kontrolą. Dopiero gdy okoliczna cisza i bezruch dotarła w pełni do świadomości Kraba, skupił się na zwłokach i małej dziecięcej główce.

Wynalazł kawał gałęzi którą posłużył się by odwrócić zwłoki drwala. Robił to ostrożnie, choć nie bez pewnego obrzydzenia. Miał jednak w swym życiu, podczas walk kontakty z umarłymi. W sumie nic mu nigdy od tego nie było, ale zawsze też poddawany był rytuałom oczyszczającym.


- Przeciwnik nadal może być blisko, więc musimy uważać. Mamy podpałkę, zatem możemy biedakowi wyprawić niewielki pogrzeb. Wątpię by shugenja chciał się fatygować na takie pustkowie by odprawić ceremoniał oczyszczenia.- rzekł już spokojnym głosem Fukurou.- Manji-san, twój wierzchowiec wydaje się być najszybszy. Powieziesz wieści do Kamisori Yoake Shiro. Jeśli dzieciak pod tym trupem żyje, podwieziesz go w pobliże twierdzy i niech on opowie o tym wydarzeniu bushi z twierdzy. My w tym czasie będziemy w wolnym tempie podążać dalej. Powinieneś nas, bez problemu, dogonić.


- Fukurou-san, pogrzebanie tego nieszczęśnika zajmie nam czas i narazi misję. Nie jesteśmy od tego by go chować a na najbliższym posterunku możemy zawsze poinformować straże o miejscu położenia zwłok.

Krab opuścił nieco ton, jak gdyby sam zastanawiał się nad tym czy to co zamierzał powiedzieć było prawdą.

- Gdyby to był samuraj, to nie narażałbym jego nieśmiertelnej duszy, która moim zdaniem jeśli miała trafić do krainy szczęścia to już tam trafiła. W tym przypadku możemy poświęcić krótką modlitwę do Fortun, aby zaopiekowały się jego ciałem, choć lepiej by było gdyby zaopiekowały się nami.

Krab na koniec znów pozwolił sobie na mały żart. Akito nie uważał pomysłu rozdzielenia za dobry. W tej chwili jednak wystarczyło, aby Smok przełknął choć kwestię nie chowania zmarłego. Obecnie skupił się nad tym czy dziecko jest żywe czy nie, przygotowany również i na to, że dziecko może wcale nim nie być.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 05-02-2008 o 01:37.
Eliasz jest offline  
Stary 05-02-2008, 07:13   #138
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Uważam, że tego typu przysięgi, składane na Fortuny to obraza naszej wiary. Życzenie komukolwiek śmierci to jedno, lecz odwoływanie się w tym, lub podobnym celu do Fortun to już zupełnie inna sprawa. Tym bardziej, iż pamiętam, że o Fortunach wspomniałem, gdy wjeżdżaliśmy na tą ścieżkę.- słowa Kraba dodatkowo stłumiły gniew Fukurou.
Smok rzekł w odpowiedzi.- Hai, masz rację Akito-san. Pozwoliłem by gniew przeze mnie przemówił…Ale wkroczyliśmy na tą ścieżkę razem i przed nami jeszcze długa, pełna niebezpieczeństw droga. Powierzyliśmy sobie nawzajem nasze życia. A ja nie lubię, gdy ktoś szafuje czyimś życiem, a zwłaszcza moim, tak lekkomyślnie.
Zaś, gdy Akito wyraził swój dowcipny komentarz na temat planu Kraba. Fukurou uśmiechnął. Sam też najchętniej poinformowałby o zwłokach najbliższy patrol. Gdyby miał pewność, że go napotka. Rzekł więc.- Mamy strzały…a trochę wyschniętej trawy i skrawek materiału wystarczy, by podpalić prowizoryczny stos pogrzebowy z odległości wystarczającej, by uniknąć dotykania zwłok. Nie będzie to idealny pogrzeb, ale może wystarczy, by dusza tego nieszczęśnika nie stała się duchem nawiedzającym to miejsce…A i krótka modlitwa do Fortun nie zawadzi. Niemniej to twoje rodzinne strony. Ty więc wiesz najlepiej, co czynić w takich przypadkach, Akito-san.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2008 o 07:46.
abishai jest offline  
Stary 05-02-2008, 17:38   #139
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Skorpion zlustrował trupa heimina i porozrzucane w nieładzie wnętrzności, rozglądał się za śladami zabójcy wieśniaka, lecz nigdzie nie mógł ich dostrzec.

"Skoro nie ma śladów to albo napastnik potrafił latać, albo używa magii i przy jej pomocy zapadł się pod ziemię, albo..." - Skorpion spojrzał na ciało - "albo ukrył się pod ciałem."

Nagle przeszkodził mu Smok. Ton głosu, dobyta broń no-dachi oraz sącząca się agresja wywołały u Manjiego jedyną właściwą bushi Skorpiona reakcję. Prawa dłoń mocno uchwyciła rękojeść Ai no Atae, którego zwalniana blokada wydała charakterystyczny 'klik'. Manji przyjął pozycję bojową, z której mógł wykonać błyskawiczne cięcie. Kontrolował oddech, spod gładkiej, lakowanej maski obserwował poczynania Smoka, był gotów na podjęcie walki, czekał. Już dawno nauczył się lekcji Mnicha i Togashiego, od kilku lat podążał drogą Niemyślenia i Niestrachu. Liczyło się tu i teraz, emocje nie gościły w jego umyśle był gotów zabijać lub umierać.

- Schowaj broń - powiedział spokojnie do Smoka.

Gdy Fukurou zwiększył dystans mocno to zdziwiło Skorpiona choć nadal pozostawał czujnym i w pozycji bojowej. Lecz Smok nic sobie z tego nie robił więc Manji się nieco rozluźnił dłoń jednak wciąż pozostawała na rękojeści odbezpieczonego miecza.

"Ten Samuraj zachowuje się jak heimin."

- Licz się ze słowami, Fukurou. I proszę cię, abyś następnym razem trzymał na wodzy swoje obawy, to że nie rozumiesz mojego postępowania nie znaczy wcale, że jest ono nierozważne lub pozbawione sensu. Domagam się przeprosin. Stał nieporuszony obserwując obydwu bushi, nie robił tego natrętnie, nawet mogłoby się wydawać, że Manji zachowuje się beztrosko.

Rozkaz Smoka postanowił zignorować i przemilczeć, jedynie jego dwaj sensei mogli wydawać mu polecenia nikt poza nimi, nawet jego ojciec jeśli coś chciał to prosił, Fukurou swym rozkazem zranił Manjiego.

- Uważaj Akito-san, napastnik mógł ukryć się pod ciałem swej ofiary - Bayushi nie zdążył dość szybko zareagować gdy Krab pochylił się nad ciałem - albo umiał latać, albo używał magii, a jeśli nie to jedynie tam mógł się ukryć. Ślady są zbyt świeże aby mógł się oddalić. Czy mógłbyś użyć którejś ze swoich drzewcowych broni aby odrzucić ciało na bok, wtedy się przekonamy co pod nim się skrywa.

Późniejszy słowotok obydwu bushi, Manji ignorował, jedynie się im przyglądał gotów w każdej chwili podjąć walkę.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 05-02-2008, 19:54   #140
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fukurou przyjął ze skruchą własny błąd i słowa Kraba… Pozwolił bowiem gniewowi zatriumfować nad rozsądkiem. Jeszcze raz wspomniał słowa Musashi- sensei. " Krytyka od przyjaciela nigdy nie przynosi ujmy na honorze, gdyż tylko nasi wielcy przodkowie i Shinsei osiągnęli doskonałość. Nam zaś pozostało tylko kroczyć ich przykładem.. "
Ale, o ile zauważył mądrość w słowach Akito, o tyle nie było ich w słowach Skorpiona. Tam jedynie spostrzegł urażoną pychę i przekonanie Skorpiona o własnej wszechwiedzy. Bardzo groźne połączenie…Dlatego też zajął się innymi sprawami. By gniew odpłynął zastąpiony przez spokój. Zignorował też słowa Skorpiona o broni. Przeciwnik mógł być blisko…bardzo blisko, dlatego jego dłonie spoczywały na no-dachi, choć nie zaciskały się na niej tak by można to było uznać jako gtowośc do ataku.
-Uważaj Akito-san, napastnik mógł ukryć się pod ciałem swej ofiary - Bayushi nie zdążył dość szybko zareagować gdy Krab pochylił się nad ciałem - albo umiał latać, albo używał magii, a jeśli nie to jedynie tam mógł się ukryć. Ślady są zbyt świeże aby mógł się oddalić. Czy mógłbyś użyć którejś ze swoich drzewcowych broni aby odrzucić ciało na bok, wtedy się przekonamy co pod nim się skrywa.
W tym przypadku Skorpion mógł mieć rację…Smok także brał pod uwagę taką możliwość.
Ale dotykanie zwłok czyni nieczystym, więc żeby Krab mógł przewrócić trupa i tak musiałby użyć odpowiednio długiej broni.
Po dłuższej chwili Fukurou wreszcie rzekł.- Mędrca poznaje się po tym, że potrafi on rozpoznać własne błędy. Domagasz się przeprosin Skorpionie? I otrzymasz je…O ile jesteś w stanie udowodnić słowami, że twe postępowanie rzeczywiście nie było nierozważne. W innym przypadku ich ode mnie nie usłyszysz.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2008 o 22:24.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172