Marius starał się utrzymać równowagę, nie chciał poddać się wichurze. Wiatr smagał jego twarz, śnieg przylepiał mu się do rzęs tak, że ograniczał mu i tak słabą widoczność. Śnieg, w którym kopał wydawał się coraz cięższy. Najemnik wbijał w niego łopatę i przerzucał zaspę śniegu za zaspą. Robił to już niemal automatycznie nie czując dłoni. Nagle poczuł klepnięcie i odwrócił się.
Piona stał koło niego i wdał mu rozkaz rozpalenia ogniska wskazując chrust.
Cezar kiwnął tylko głową i wbił szpadel w ziemię. Ogień mógł ich uratować, ale czy w tych warunkach rozpalenie ogniska było możliwe?
Jednak rozkaz trzeba było wykonać. Tileańczyk przebił się przez śnieżycę do miejsca w którym jeszcze niedawno były namioty i zaczął szukać w śniegu swojego worka. Gdy go znalazł wyjął z niego krzesiwo, oderwał kawałek materiału i wrócił po chrust. Położył drwa przy powstającym wiatrochronie i próbując jeszcze bardziej osłonić je od wiatru swoim ciałem zaczął rozpalać ogień. Drewno było mokre, ale miał nadzieję, że materiał był na tyle suchy by się zająć ogniem.
[Rzut w Kostnicy: 94] [Rzut w Kostnicy: 4] [Rzut w Kostnicy: 95]