Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2008, 16:35   #111
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Revan, Cohen

Revan nadal siedział przy stole przypatrując się Cohenowi, zmierzającemu do miejsca, gdzie siedział starzec. W karczmie zrobiło się luźniej wielu ludzi już wyszło, pozostało nie więcej jak połowa z tego, co widzieliście wchodząc do środka. Nie trzeba było więc lawirować pomiędzy martwiąc się o żebra. Mimo tego Cohen został zaskoczony, kiedy z lewej strony ktoś chwycił go za rękę. Obrócił się szybko i spojrzał w czerwoną twarz młodego mężczyzny. Sądząc z wyglądu i oddechu spędził tu pewnie cały dzień, kiedy się odezwał zionął na ciebie paskudną mieszanką woni cebuli, piwa, gorzałki i bogowie raczą wiedzieć czego jeszcze. W jego bełkocie z trudem rozpoznawałeś poszczególne słowa.

-Panie. Daj pan na piwo. Skończyło się no i… no i… no i dupa no! Nie ma co pić no! Daj pan piwo albo dwa. Bo jak nie.. bo jak nie tooo…-

W tym momencie najwyraźniej skończył mu się koncept, przerwał i zaczął intensywnie wpatrywać się w Cohena błędnym wzrokiem. Z odległości Revan z uśmiechem na twarzy przypatrywał się całej sytuacji, wnioskując po minie Cohena sprawa była śmierdząca, nawet bardzo.

Louis, Justicar, Raziel

Na pytanie Louisa mężczyzna parsknął krótko śmiechem.

-Może nie zamieszki ale spora bijatyka to i owszem. Ale nie odwracajcie kota ogonem. Za to co tutaj widzę powinienem was wszystkich wsadzić na trzy dni i wlepić po grzywnie. To by was nauczyło jak się tu zapatrujemy na tego typu sprawy.-

-Chwileczkę panie sierżancie. Przecież nikomu nic poważnego nic się nie stało ot kilka otarć, drobne skaleczenie, nikt nie ucierpiał poważnie. Rozstańmy się w pokoju i nie rozpowiadajmy zbyt wiele o tym, co miało tutaj miejsce. W końcu nie chcemy, by ktoś dowiedział się czegoś, prawda?- głos należał do mężczyzny z korbaczem –Więc jak, dogadamy się?-

-Niech cię szlag, powinienem o wszystkim powiadomić twego ojca, on już by zrobił z tobą porządek- sierżant z wściekłością spojrzał na mężczyznę –Wynoś się stąd ty i twoi kompani pókim dobry.-

-Wiedziałem, że dojdziemy do kompromisu. Chodźmy panowie, nie ma po co tu sterczeć po próżnicy, zmitrężyliśmy i tak zbyt wiele czasu na tą hołotę.- uśmiechnął się drwiąco, a za nim ruszyła pozostał trójka, przy czym jeden z nich musiał być podpierany przez towarzyszy.

Chcąc skorzystać z okazji też mieliście zamiar się oddalić. Nie uszliście jednak nawet trzech kroków, kiedy ostry ton sierżanta zatrzymał was w miejscu i zmusił do obrócenia się w jego stronę.

-A wy gdzie? Z wami jeszcze nie skończyłem. Dobrze wiem coście za jedni, ale nie wiem co tu robicie. Gadać mi, po jaką cholerę przyszliście tutaj?-

Widać po nim, było, ż nadal jest zły. Lewy kącik ust nerwowo mu drgał kiedy patrzył się na was. Dopiero teraz zdaliście sobie sprawę, że zaczyna zmierzchać. Strażnicy jeden po drugim zaczęli zapalać latarnie, które każdy z nich nosił.

Barry, Balius

Ciemność była absolutna, nie dało się dostrzec gdzie ów istota może być. Powoli zaczynał to cię denerwować. Ostatnimi czasy cięgiem spotyka cię pech. Najpierw aresztowanie, potem ten durny mnich, następnie to, że towarzysze opuścili karczmę nie czekając na ciebie, a teraz to! Tak jakby wszystko w tym mieście sprzysięgło się przeciw tobie, zaczynało cię to drażnić.
Nagle zauważyłeś jak w okręgu światła padającego z otwartych drzwi pojawia się wypatrywana sylwetka. Chyba jednak miałeś rację co do tego, że ten ktoś planował zrobić wam coś szkodliwego i uciec. Uśmiechnąłeś się paskudnie i podniosłeś kuszę. Teraz wiedziałeś gdzie strzelać, jeśli byś musiał, światło co prawda lekko raziło cię ale nie na tyle by bardzo poważnie przeszkodzić.


Powoli mając za jedyną obronę swój sztylet wycofałeś się w pobliże wyjścia, Twój okrzyk został po prostu zignorowany, ale jedno było pewne ktoś tam jest. Upewnił cię w tym wykrzyczane w chwilę po twoim pytanie:
- Kto tam?
Ciemność skrywała go tak doskonale, że nie byłeś w stanie nawet określić, skąd może nadejść ewentualny atak, oczywiście o ile taki miałby miejsce. Zdenerwowany spoglądałeś to w prawo, to w lewo wciąż zbliżając się do zbawczego wyjścia. W końcu zostało do niego już tylko niecałe dwa metry. Na zakurzona podłogę poznaczoną śladami, które zostawiliście po południu padało teraz miękkie i ciepłe światło zachodzącego powoli słońca.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline