Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2008, 23:10   #218
Fitter Happier
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Powoli i cicho, niepostrzeżenie, Crois ocknął sie wpół przytomny...

Głosy. Zbyt dużo głosów.

Docierają do mojej świadomości z niemałym trudem. Sam muszę skłaniać umysł do tego by uszy słuchały, by oczy widziały, by splecione dłonie, drzące wciąż z zimna - czuły.

Od kiedy się ocknąłem: głosy. I muzyka. Potem - jak pijanego - prowadzono mnie tu czy tam. Gdzie właściwie jestem? Głosy. Muzyka... I Słowa. Dużo słów.

***

Oczy Croisa co rusz zasnuwały się mgłą, jakby mgłą rozmarzenia, co rusz to odzyskiwały dawny poblask. Patrzył wtedy bystro na towarzyszy. Przysłuchiwał się. Jakby wciąż nie mogąc powiedzieć nic, jakby wciąż siląc się na mamrotanie i niepewne podziękowania. Przysłuchiwał się.

Ale czy aby na pewno słuchał?

Jego myśli błądziły gdzieś w ogniu, w płonących czerwienią oczach. Na twarzach Fritza, Asmeny, Ishen, Elizy, Ryu'Jina, Almiritha, Saenny, Leariona, Harpo... Na kogo właściwie patrzył? O jakich czasach myślał? Do wielości wspomnień doszła jeszcze wielość postaci. Wspomnienia przyobleczone w ciało. Ciała przyobleczone w maski.

Tak, czuł przymocowaną do torby pod ubraniem maskę. Nie chciał nawet na nią spoglądać, nie chciał jej dotykać. Jeszcze nie czas.

***

Tak. To było to. Wśród płomieni. Właśnie płomieni, które oczyszczają, płomieni liżących skały - jedynych i niemych świadków katastrofy - właśnie wśród płomieni, bo w końcu wśród czego innego można zobaczyć jego cień - więc wśród płomieni go zauważył. I nieważne co myślano o jego szaleństwie. On tu był. On tu był. Może nie teraz, może nie w tym czasie. Ale prawdziwy psion nie zaszyje się w jaskini, nigdy. Niezależnie od tego jakiej jest rasy. On podróżował i zostawił swój sen tutaj, a Crois - tak głupio niewierzący samemu sobie! - dopiero teraz złapał cienką nitkę jego wspomnień. On tu był i zostawił coś... pomocnego. Co?

***

Kłócili sie. Słowa i krzyki. Powrót do rzeczywistości jest jak powolne wkładanie rozżażonej szpilki w ciało. Boli. I na pewno nie pozwala na ucieczkę w sen.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem.

Głos charczący i nieprzyjemny. Podniesiony, krzyczał, denerwował się, choć już nieco mniej niż przed chwilą. Inne kłótnie również ucichły. Na taką chwilę czekał Crois. Zebrał wszystkie siły w nadwątlonym atakiem ciele i powiedział, powoli, głosem stabilnym, choć cichym, jednak wyraźnym dość, dźwięcznym na tyle, by każdy go usłyszał.

- Mój umysł mówił mi że mam około pięćdziesięciu lat. Moje ciało mówi o dwudziestu paru. Moje sny - liczone razem, jako całość, wsyzstkie realne i prawdopodobne - sugerują niemalże setki. Nie jestem młodym człowiekiem. A przynajmniej nie powinienem być. Mówicie o amnezji, prawda? Moja amnezja to podróż w czasie do rzeczywistości tak odległej, że nawet jej nie pamiętałem. Jeśli wy nie macie wspomnień - to ja cierpię na ich nadmiar. Im częściej zamykam oczy, im częściej śnię, tym więcej wersji swego życia się uczę. I nie jestem wcale pewien po przebudzeniu czy na pewno śniłem swój sen. A może teraz obudziłem się w cudzych widzeniach?

Uznacie mnie za wariata. Po tym co wydarzyło się w ruinie, ostatnim miejscu które pamiętam równie czysto jak wasze twarze - na pewno za człowieka chorego i nieprzewidywalnego. Przepraszam za ten incydent. Jeśli znajdę odpowiednie składniki do swojego lekarstwa - być może nigdy więcej się to nie powtórzy. Nie chiałbym żeby się powtórzyło. Ani to przyjemne, ani pomocne.

Moje widzenia to za każdym razem walka ciała z umysłem. Z umysłem, który nie zgadza się z tym, gdzie jesteśmy i z tym, czego mogą dotknąć moje dłonie. Widzę rzeczy, które nie istnieją już, jeszcze, lub nie istniały nigdy.

I wybaczcie, że to powiem, ale w moich snach przewijają się linie, którymi zdążamy. Wszystkie kończą się bolesną śmiercią. A najbliższe spośród nich urywają się na zdarzeniach, w których zabijamy samych siebie. W których zabijamy samych siebie.


Nieprzytomnie wodził wzrokiem poi obecnych. Kiedy powtarzał ostatnie zdanie bezwiednie zatrzymał wzrok na Learionie. Wbił oczy - jak zahipnotyzowany, zauroczony, zachwytem zmożony - w białka jego oczu. Może tylko mu się wydawało, ale gnom chyba drgnął.

- Myślcie co chcecie. Ja wiem, że jestem chorym, słabym po ataku szaleńcem. Ale zdajcie sobie sprawę że wszyscy jesteśmy szaleńcami. I teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. Jeśli chodzi o choroby - zdajcie się na mnie - szewca, co bez butów chodził.

- Dziękuję wam
- dodał cicho po tym, jak lekko się uśmiechnął - zawsze byłem zdany na czyjąś łaskę. Learion ma Fialara. Jak on - ja też bym zginął bez przyjaciół, którzy nieraz musieli traktować mnie jak dziecko zagubione we mgle. A teraz wszyscy jesteśmy dziećmi zagubionymi we mgle. Okruszki, które rzuciliśmy by odnaleźć drogę powrotną do domu wydzione zostały przez kruki o skrzydłach utkanych z ognia. Magicznego ognia. I choć robię to niechętnie, to muszę przyznać rację Harpo. Nie mamy czasu na odpoczynek. I nie możemy wiecznie uciekać. Teraz musimy być wobec siebie jak najbardziej szczerzy. A potem poszukać bezpiecznego miejsca. Na pewno nie jest nim.. to miejsce.

Crois drgnął na myśl o przeczuciach co do miejsca ich aktualnego pobytu, a jednak uśmiechnął się lekko. Jego zapadnięta i blada wciąż twarz - jakby rozjarzyła się nowym blaskiem. Prośba o szczerość poruszyła chyba tylko Harpo. Przypomniał on bezużyteczność poprzedniego wyznania Leariona i pociągnął myśl:

-A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.

To już wiele. Zaczynamy ustalać konkrety. Crois jednak - ze zdziwieniem na granicy niechęci - zauważył, że zarówno ślepy gnom jak i piękna czarodziejka milczą.

- Chcemy tylko sobie zaufać. Znam was. Znam was lepiej niż myślicie, a wy znacie mnie lepiej niż pamiętam. Powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie. Ktoś bawi sie naszymi umysłami, ale nie umie zagłuszyć ich ostatecznie. Nie potrafi zagłuszyć naszych przeczuć, pewności co do wiszącego nad nami przeznaczenia, które kazało nam się spotkać... nie, nie teraz, lecz kiedyś. Więc znam ciebie, pięknooka czarodziejko - zwrócił się do Ariuinath. - choć wydaje mi się że jedynie w twoich oczach kryje się prawda o tobie. Znam ciebie, - przeniósł wzrok na Saennę - a raczej twoją muzykę. Czy umiesz zagrać melodię... - zawahał się, po czym machnął ręką. - znam ciebie - kontynuował, kierując głos w stronę Leariona - pamiętam twoje wahanie i twój głos - jestem pewien że to twój głos mówił o prawdzie starej jak świat, mówił o tym, że niektóre decyzję należy podjąć jak najprędzej albo zapomnieć o nich i nie podejmować ich nigdy. Mógłbym pewnie próbować chwycić więcej strzępów moich, przeczuć, wizji, informacji. Nie wiem co jest jawą a co snem. Nie wiem czy ja kreuję swoje losy czy ktoś popycha mnie powoli do przodu. Ale wiem jedno. Gdziekolwiek jestem, mój umysł nie zmienił sie. Mógł zostać oszukany, ale nie zmienił się. Wciąż jestem biednym szaleńcem, który doznaje objawień. I wciąż umiem posługiwać się biczem.

Może to oznaka desperacji - ale ja w pewnym sensie popieram Harpo. Nie możemy tu siedzieć dłużej niż to konieczne. Zaczepmy nawet o niejsane wizję, ale biegnijmy. Nieważne czy uciekając czy goniąc. Biegnijmy, bo może to nasza jedyna szansa na znalezienie czegokolwiek.



Znów zapadło niejasne milczenie. Crois czuł, że sie rozgadał.

- W moich stronach nazywano mą przypadłość chorobą proroka. - dorzucił jeszcze cicho - Mniejsza o to czemu. Ale jeśli ten tytuł znaczy cokolwiek - a wierzcie mi, wspominając swe wizje, wolałbym żeby tak nie było - to kiedy wszystko inne zawiedzie, powinniśmy pytać o Ryu'Jina. Jeśli tu jest - udzieli nam schronienia, wyekwipuje nas, po czym każe się wynosić. Ale to tylko niejasny majak. Jestem co prawda pewien że osoba o któej mówię, kiedyś tu była. Ale ja jestem tylko wariatem.

Nie wiem, na ile moja przemowa zdziałała cokolwiek. Może trudno wam wszystkim to przyjąć, ale musimy sobie zaufać, jeśli chcemy żyć. Nie mamy wyboru. Nie mamy wyboru. Learionie, Ariuinath? Moglibyście nam opowiedzieć o swoich zdolnościach magicznych? Za samo opowiadanie chyba nikt nas nie zgarnie..
.

Kolejny uśmiech zagościł na twarzy Croisa. Człowiek - swoim zwyczajem - zapatrzył się przed siebie i zamikł. Milczenie to było ciężkie, zapadło jak kurtyna, tak jak kurtyna, która po długim przedstawieniu odcina widza od przestrzeni, która nie istnieje nigdzie indziej niż na deskach teatru, bo w końcu teatr to melanż wspomnień, rojeń i marzeń. Czyż wszyscy nie byli po prostu aktoreami w jakiejś dziwnej sztuce, jakiejś dziwnej grze? Milczenie to było ciężkie. Jak kurtyna, która zapada, jak nagle urwany krzyk, jak szmer srebrnych dzwoneczków w uszach.
I choć dookoła panował gwar, dzwoneczki zdawały się pobrzękiwać nachalnie: dzyń. dzyń. dzyń...

Crois umilkł w sekundę, jakby wcale nie miał zamiaru skończyć, ale jego twarz wyrażała co innego. Po tej sekundzie wszystkim to milczenie zdało sie tak oczywiste, że pomyśleć by można, że młody człowiek o starych oczach nic nie powiedział, że ani jedno słowo nie padło z poruszających się przed momentem warg.

Tylko w jego niepewnym uśmiechu pobrzmiewało echo wypowiedzi.

"Znamy się. Znamy się lepiej niż myślimy. Czyż nie jesteśmy aktorami? Czy obudziłem się w cudzym śnie? Czyż nie trzeba biec, biec, biec..."

Croisowi zaś zdawało się po prostu, że jest już starcem, który grzejąc kości w swym domu opowiada wnukom jakąś bajkę.

Trzask ognia i gwar rozmów. I głosy. Na sekundę umilkły.

Ale, o czym trzeba pamiętać zawsze i czego trzeba mieć nieustanną nadzieję: zaraz odezwą się zbawcze - kolejne.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 04-02-2008 o 23:36.
Fitter Happier jest offline