Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2008, 07:34   #13
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Srebrny blask księżyca wlewał się do kościółka przez okrągłe okno znajdujące się nad chórem. Pozłacana rama specjalnie tworząca kształt krzyża dzieliła na cztery nierówne części świetlisty krąg tworzący się na posadzce między rzędami drewnianych ław. W słupie bladego światła chaotycznym tańcem krążyły drobiny kurzu, przepełniając płuca znajdującego się pośrodku kręgu mężczyzny.

Czerwonoskóry stał nieruchomo, zwrócony twarzą w stronę okna. Oddychał powoli jakby bojąc się, że niewielkie drobiny w końcu rozsadzą mu trzewia. Mimo pozornego spokoju malującego się na jego smagłej twarzy jego ducha przepełniała gorycz, żal i złość. Przymknięte oczy uciekały w głąb świadomości starając się dojrzeć odległe przestrzenie rodzinnych prerii, które Matu pozostawił za sobą.

Niewiele to jednak dawało. Umysł wciąż narzucał mu obraz jego zaginionej siostry i zmasakrowanych ciał jego rodziców, przyjaciół, powykręcanych w groteskowych spazmach śmierci wśród zgliszcz wioski. Wspomnienie odoru spalenizny uderzył w jego nozdrza wyciskając z oczu łzy i powlekając świat czerwoną mgiełką szału – wściekłości ukierunkowanej przeciwko zgubie jego krewniaków – kapitanowi MacArthurowi.
Indianin wiedział, że musi przetrwać w tym wrogim dla siebie środowisku, by wreszcie móc go odnaleźć i zatopić w jego ciele swoje ostrze, tak jak obiecał to sobie i duchom swoich przodków. Jego zemsta będzie miała swój czas - póki, co jednak musi cierpliwie szukać i czekać, na szczęście jego plemię dawno już nauczyło się cierpliwości w dążeniu do swych celów.

Niestety wszystko, co do tej pory widział nie przygotowało go na Londyn…
Paryż udawało mu się skrzętnie omijać, gdyż jego ścieżki wiodły raczej na łowieckie tereny francuskich prowincji – do dworków tamtejszych arystokratów arystokratów i choć lasy pachniały tam inaczej nie odczuwał tego napięcia, co w stolicy kraju wyspiarzy.
Londyn tętnił wręcz szaleństwem tworzenia i zarazem rozkładu. Brukowane ulice stały się cmentarzyskiem natury i żyjących w niej istot. Kamienne domy pięły się ku niebu, jakby rzucając wyzwanie Heliosowi i Lunie. Gdzie niegdzie tylko zieleniły się drzewa z rzadka tworząc masywniejsze grupy zwane parkami i ogrodami.

Dla Matu były to bolesne rany – świadectwa ucisku Matki Ziemi. Najgorsze były jednak tutejsze noce, przepełnione mlecznobiałą mgłą, szeptały litanie smutku i zepsucia. Mrok osnuwający miasto rozwierał swe trzewia wypuszczając na świat macki spaczenia.

Czerwonoskóry zapragnął wyć z rozpaczy za upadającym światem, usłyszał jednak za sobą kroki. Szybko otarł resztki łez z twarzy i odwrócił się prężnie do nadchodzących od strony zakrystii mężczyzn.
- Chwalcie Lunę, że jeszcze tak łaskawym wzrokiem spogląda na ten szaleńczy twór, jaki zwiecie Londynem. Uwielbiajcie Gaje, że nie zesłała jeszcze swych wojowników nakazując im zniszczenie tego gniazda Rozkładu…- rzekł uniesionym głosem, w tak nie miłym dla ucha Brytyjczyka językiem z Nowego Świata.

Matu- zwany przez braci „Szepczącym wiatrem” uderzył w czułe struny dumy młodszego z trójki przybyłych.
- Jak śmiesz dzikusie, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile wysiłku wkładamy w walkę z pomiotami Żmija w stolicy. A cywilizacja, którą Ty nazywasz szałem Tkaczki jest niczym więcej niż nieuniknionym postępem rodzaju ludzkiego. Nie ma w tym nic złego póki nad tym czuwamy…- nim jeden ze starszych Garou uciszył gestem szczenię, Matu podjął lekko się uśmiechając:
– ufam, że swój szał mężnie wykorzystasz przeciw wrogą Gai – westchnął cicho - nie po to jednak mnie tu wezwaliście. Mówcie więc cóż „moi bracia” chcecie ode mnie – skromnego Poszukiwacza ? – w jego głosie zabrzmiała ironia.
Starszy z trójki, odziany w modny aktualnie tak zwany surdut odezwał się uprzejmie:
- Szepczący Wietrze, już parokrotnie starszyzna naszego plemienia pomagała Ci w zdobyciu informacji na temat Kapitana MacArthura, Ty również nie pozostając nam dłużnym wspomogłeś nas. Pragniemy Cię znów prosić o pomoc.- zawiesił głos, lecz nie czekając na odpowiedź podjął:
- Z naszej Watahy zaginęło pewne szczenię, dokładniej kobieta. Jeden z naszych Krewniaków dowiedział się, że została bestialsko zamordowana kilka nocy temu. Jako, że daleko nam do wiedzy plemienia Utkena o sługach Żmija, chcielibyśmy byś wspomógł nas w odnalezieniu mordercy Córy Gai – podkreślił ostatnie słowa jakby chcąc przypomnieć Matu, kim wszyscy są. Nie ważne, z jakiego kontynentu pochodzili – wszyscy niezależnie od rasy, plemienia i patronatu byli dziećmi dziećmi wojownikami Gai. A gniew wilkołaków powinien być zwrócony przeciw ich wrogom, nie przeciw samym sobie. Szoda tylko – pomyślał Matu – że tak często o tym zapominamy.
- z radością przyłącze się do łowów – odparł Indianin.
- niestety raczej będziesz musiał działać sam, nie jesteśmy póki, co w stanie wspomóc Cię w śledztwie, ze względu na pewne wypadki, które zaszły nie dawno w Dover i Liverpool- urwał ze smutkiem w głosie.
Matu popatrzył na trzeciego milczącego cały czas mężczyznę, potem przeniósł wzrok na starszego, Garou
- oczywiście, zajmę się tym natychmiast…- jak tylko odnajdę mój fetysz, którego Wam do tej pory nie udało się zlokalizować, odkąd zniknął z częścią bagażu, ze statku, którym przypłynąłem.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline