Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2008, 23:37   #11
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Spokojnym ruchem Brendan odebrał krztuszącej się Lukrecji, wyrwaną mu szklankę. Z nieukrywaną dezaprobatą odstawił ją na stolik. W głębi ducha przeklinał jej upór. Kiedy nagle w jego głowie rozległ się głos. Na moment trwający tyle co jedno uderzenie serca ogarnął go niepokój. Było to rzeczą normalną, odruchową. Nawet tak doświadczony telepata jak on, nie mógł przecież z radością powitać niespodziewanego gościa w swojej głowie. Pomimo tego żadna fizyczna reakcja nie zdradziła jego uczuć. Kiedy głos odbił się echem od granic jego świadomości, zalewał spokojem i ciepłem, jak morska fala muskająca nagrzany słońcem piasek. Głos był znajomy, choć brzmiał dziwnie gdy wydobywał się z jego własnych ust. Był to głos nikogo innego jak doktora McAlpina we własnej osobie – dosłownie we własnej osobie.

-Spokojnie, prędzej Jej zaszkodzisz niż pomożesz w ten sposób. Pomiętej o tym co jest najważniejsze - znajdź lek na Jej stan a nie walcz z wiatrakami jej nawyków.

Większość ludzi w chwilach spokoju, powtarza sobie racjonalne wnioski i sugestie, tego jak powinni postąpić kiedy znajdą się w określonych sytuacjach. Kiedy emocje wezmą górę. Przygotowują oręż żeby walczyć z samym sobą, tylko po to by - kiedy już będzie to potrzebne - nie być stanie go użyć. W chwili spokoju mówią do siebie samego jak do innej osoby. Brendan mając Wrodzony Geniusz, jak określali to jego dawni "pobratymcy” z Porządku Rozumu, mógł za promocją... Magyi jak określali to jego obecni "przyjaciele" przemóc własne ograniczenia. Zaimplantowana do podświadomości skomplikowana myśloforma będąca częścią jego jaźni, właśnie oddaliła do niego złe emocje. Wypełniając pozostałe po niech miejsce wspomnieniem każdego kroku jaki wraz z Lukrecją postawili już na drodze do wspólnego szczęścia.

Osiągał teraz w głębi ducha racjonalny , pełen pozytywnych wibracji spokój. Uczynił to wysiłkiem swojej własnej Woli, to o czym zapewne właśnie w tej sekundzie marzyło tysiące, jeśli nie miliony żyjących i walczących z samymi sobą śmiertelników.

Spokój jaki osiągnął, czystość myśli, jednak szybko został zburzony przez nieprzyjemne wspomnienia. Przez kolejne sekundy, wyznaczane uderzeniami serca, przypominał sobie swoje poprzednie "Wielke Dzieło" ,z czasów kiedy był jeszcze młody i głupi. Wierzył wtedy że ta prosta metoda, jaką było programowanie własnej podświadomości, by zmienić swoje złe nawyki czy odruchy, była panaceum na większość problemów ludzkości. Czasem nie wierzył jak mógł być tak ślepy, by nie rozumieć, że ta sama metoda nad którą wtedy pracował może posłużyć komuś innemu do programowania całych mas ludzi. Pamiętał gorliwe kazania Thomasa z "Kabały Czystych Intencji"... i jego zmasakrowane zwłoki podziurawione przez miniaturowe działko, oparte na projektach Gatlinga, trzymane w rękach jakiegoś anonimowego sk....yna z Nowego Porządku Świata. Podczas swojej odysei po najbardziej oddalonych od cywilizacji ostępach Azji poznał sztukę pozwalającą mu z pomocą jednego wejrzenia w czyjeś oczy, wyczytać więcej niż nieraz potrafili jego koledzy lekarze po godzinach diagnozowania. Poznał też sekret Złego Oka – jednego spojrzenia zdolnego rozerwać ludzką duszę na strzępy, wzdłuż skaz poczynionych w niej grzechami jej posiadacza. Brendan nie był mordercą i nigdy nie użył go inaczej niż by obronić przed śmiercią, siebie lub kogoś bliskiego. Zdarzył się jeden jedyny raz kiedy użył jego mocy. Dziś nie pokutował za duszę tego człowieka. Wtedy właśnie zrozumiał co tak naprawdę było celem tej nowej grupy, która Porządek Rozumu zmieniała w bękarta określanego mianem Technokracji. Ten... człowiek... nie miał już prawdziwej duszy. Nawet na dnie swojej podświadomości nie żałował niczego co uczynił, był tylko zaprogramowanym bezmózgim automatem. Dziś Brendan z trudem powstrzymywał odruch wymiotny, na samo wspomnienie tej chwili. Sama nazwa Porządek Świata powodował, że jego żołądek skręcał się nieprzyjemnie, a gardło paliło żywym ogniem a określenie ludzkości jako Mas wyprowadzało go z równowagi. Na te uczucia nigdy nie nałożył magiycznej blokady, by ulżyć wyrzutom sumienia, jakie miał z powodu współudziału w tym przedsięwzięciu. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli, żeby ta sztuczna metoda zapewniła mu ukojenie i wymazała poczucie winy...

Oczywiście wszystko w przyrodzie musiało pozostać w równowadze i Brendan miał poczuć to już za chwilę. Zbawienna myśloforma zablokowała chwilowo widocznie sygnały bólu płynące do mózgu. Ich źródłem była wiecznie jątrząca się rana nogi. Wystawiona na nagły wysiłek, kiedy podnosił się by odebrać szklankę od swojej podopiecznej, dała o sobie znać. Nagle psychiczna tama puściła i umysł doktora zalała olbrzymia falą bólu. Bólu po stokroć silniejszego do tego jaki powinien był odczuć. Brendan zrozumiał. W jego ciało z siłą rozpędzonej lokomotywy uderzył Paradoks. Wywołany użytym, o ten jeden raz za dużo, z pozoru niegroźnej drobnej auto-ingerencji we własny tok myślenia. Wyładowanie nastąpiło tylko w głębi jego głowy. Tylko ktoś inny władający sztuką sfery Umysłu, mógł zrozumieć co się działo. Pozostałym wydawało się, że lekarzowi po prostu doskwiera chora noga. Wytrawny obserwator mógł zauważyć, że nie tylko mała Lukrecja ma więcej lat niż na to wygląda. Brendanowi wydało się, że w jednym momencie usłyszał wszystkie wrzaski i jęki, każdego rannego żołnierza Korony, jaki trafił na jego stół, przez lata służby jako, lekarz polowy. Tajemnicza, nieuleczalna rana uczyniona zabłąkaną kulą, zrobiła z niego pól-kalekę na resztę życia. Teraz emanowała zimnem, tak przenikliwym i przejmującym, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie czuł. Wrażenie to przyćmiło nawet wspominania z tamtej upiornej zimy, która zmusiła ich wojska do odwrotu i zdziesiątkowała ich szereg,. nie gorzej niż kule wystrzeliwane przez Afgańskich górali. Brendan zachwiał się. Nie mogąc utrzymać równowagi, wsparł się na ramieniu siedzącego obok Edwarda. Wtedy na krótką chwilę miedzy dwoma dżentelmenami powstał rodzaj "pomostu", łączącego ich wzorce.
Victred poczuł nagle niewyobrażalnie silny rezonans Entropii generowany przez ranę, podpierającego się na nim mężczyzny. Rana ta - czuł to wyraźnie - była niezwykła i zadana z pewnością za pomocą potężnej Magyji Entropii. Ta ogromna siła pozostawiła po sobie taki wielki ślad, że nie osłabł on mimo upływu lat.

-Przepraszam pana, najmocniej-syknął lekarz, jednak ból malujący się na jego twarzy wyraźnie już ustępował. -Pamiątka z wojska, która nie daje o sobie zapomnieć.-Brendan zdobył się na przyjazny uśmiech w stronę siedzącego Euthanatosa. Kiedy mógł już samodzielnie stać, spróbował sięgnąć po opartą o stół rzeźbioną laskę. Odłożył ja zbyt daleko i potrzebował w obecnej sytuacji musiał by wykonać kilka kuśtyknięć by ją dosięgnąć. Sir Connors widząc co się dzieje, podał mu ją uprzejmym gestem. Kiedy Brendan wypowiadał -Dziękuję, już sobie poradzę. ich wzrok skrzyżował się. Ignatio zobaczył w jego oczach echo tego potwornego bólu skrywane za maską uśmiechu, okalanego przez gęsty rudy zarost.

-Co do pańskiej, jakże trafnej uwagi.-Ostatnie ślady przeżywanej udręki zniknęły z jego głosu. To morderca albo osobiście znał Violet lub użył czy to prawdziwej Magyji lub jakiejś podrzędnej jej imitacji, typowej dla istot paranormalnych, aby uśpić jej czujność. Z medycznego punktu widzenia mogę powiedzieć tyle że rany zostały zadane niezwykle ostrym narzędziem, świadczyć mogły o tym gładkie brzegi ran. Oprawca na pewno wiedział co robi... wstępnie, ryzykownie, pozwolę sobie na używanie wobec tej istoty miana człowieka. Aczkolwiek wedle mojej prywatnej oceny osoba ta wyautowała się z naszego gatunku poprzez czyny takie jak ten... -postawny lekarz rozmasował nieco swoje kolano, wolną dłonią i kontynuował wypowiedź. Kiedy wszyscy zaczęli powoli przemieszczać się w kierunku wyjścia, kontynuował -Wracając do tematu. Rany zostały zadane - mogę to stwierdzić za całą pewnością - narzędziami medycznymi, oprócz wspomnianych już przeze mnie gładkich brzegów ran, zauważyłem ślady na kościach pozostawione przez piłkę, jakiej my lekarze używamy w trakcie autopsji... może oszczędzę panom szczegółów. Fakt ten, nasuwa wniosek, że oprawca jest, był medykiem lub musi znać się na innym rzemiośle mającym do czynienia z oporządzaniem i oprawianiem niekoniecznie ludzkiego ciała. Budowa takiej, przykładowo za przeproszeniem świni nie różni się wiele od budowy człowieka. Tak więc mógł to być także rzeźnik czy nawet uzdolniony garbarz. Przechodząc do kwestii wyciętych denatce organów, muszę przejść też z punktu czysto medycznego i spojrzeć na sytuację okiem okultysty. Panowie... i Ty Lukrecjo, wybacz... niema się co oszukiwać co do przyczyn tych morderstw. O ile od czasu ataków na prostytutki można było przypuszczać że mamy do czynienia, z za przeproszeniem zwykłym dewiantem i mordercą. To teraz należy zwrócić uwagę na to, jakie organy są wycinane ofierze. Oprawca ma uknuty szatański plan, wszystko z czysto ezoterycznego punktu widzenia ma makabryczny sens. Wycięto organy które w większości znanych kultur są miejscem, gdzie w ciele mieści się dusza, siła życiowa, Chi czy inne elementy ciała astralnego jak byśmy je określili. Uwagę zwraca jednak pewien szczegół, moim zdaniem bardzo istotny. Pannie Violet wycięto akże wątrobę. Jest to dość ciekawe ponieważ była ona jednym z ważniejszych organów używanych w celach wróżbiarskich, a także oprócz mózgu głównym ośrodkiem podtrzymującym temperaturę organizmu, swoistym centrum energetycznym. Przypomnę też, że kobiecie wycięto wewnętrzne organy rozrodcze. Doprawdy, makabryczna układanka... -Brendan wydawał się niemalże nie potrzebować oddechu kiedy wygłaszał swoją tyradę. Kiedy skończył, stał już w otwartych drzwiach wyjściowych posiadłości. Zakładając na siebie cienki, wełniany płaszcz, w barwie ciepłego brązu. McAlpin pomagał już założyć płaszczyk swojej podopiecznej. Obejrzał się z uśmiechem na Connorsa.
 
Ratkin jest offline  
Stary 08-02-2008, 01:25   #12
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Lukrecja z wdzięcznością przyjęła pomoc Dr McAlpina, jeszcze nie doszła do siebie po serii koszmarnych zdarzeń. Otuliła się ciaśniej płaszczykiem i oparła na ramieniu Brendana. Na wysypanym drobnym żwirkiem podjeździe czekał na nich powóz ze stangretem.




Listki równo przyciętego żywopłotu zaszemrały, poruszone delikatnym powiewem wiatru. Zapowiadało się piękne popołudnie. Lokaj w liberii ukłonił się lekko, wychodzącym. Podszedł do powozu i otworzył drzwiczki. Sir Connors szarmancko podał Lukrecji dłoń i pomógł jej wsiąść do środka. Eteryta usadowił się na miękkim, obitym zielonym aksamitem siedzeniu, naprzeciwko dziewczynki. Nagle powóz zakołysał się gwałtownie. Drzwiczki pojazdu okazały się zdecydowanie za małe dla postawnego Szkota. Kiedy w końcu McAlpin zajął miejsce u boku Lukrecji, w drzwiach pojawiła się blada twarz Edwarda Victreda.

- Szanowni Państwo pozwolą, że nie będę im towarzyszył, nazwijmy to, z powodów osobistych… Ponad to chcę zbadać sprawę na własną rękę – powiedział powoli, swoim cichym, patetycznym głosem.

- Oczywiście Panie Edwardzie. Nie wnikam w pobudki jakie Panem kierują. Wie Pan gdzie nas szukać, w razie potrzeby. Życzę powodzenia, żegnam – odparła Lukrecja.

Oschły ton, nie pasował do delikatnej, uśmiechniętej dziewczynki. Sir Ignatio dostrzegł jak drobne piąstki, zaciskają się kurczowo na pasku małej, czarnej torebki. Niesubordynacja Eutanatosa, wyraźnie rozdrażniła Lukrecję. Drzwiczki zamknęły się, stangret zaciął konie i powóz ruszył. Po kilku minutach jazdy żwirową aleją, opuścili teren Fundacji przez wielką, kutą bramę. McAlpin wyjrzał przez okienko, kamienny faun uśmiechał się do niego złowieszczo na pożegnanie.




Powóz powoli toczył się brukowaną ulicą. Pasażerowie toczyli luźną, grzecznościową rozmowę.

- Drogi Ignatio, jak miewa się twoja matka, nadal niedomaga? – spytała dziewczynka, wygładzając fałdy obszernej, kremowej spódnicy.

- Dziękuję droga Lukrecjo. Jest już znacznie lepiej, wyjazd do Brighton dobrze jej zrobił.- odpowiedział uprzejmie Sir Connors – Ty też powinnaś spróbować, morskie powietrze potrafi zdziałać cuda.

Kiedy przejechali przez most, łączący ze sobą oba brzegi Tamizy, nagle we wnętrzu powozu, zrobiło się ciemniej. Lukrecja wyjrzała przez okienko, ulica spowita była gęstą mgłą, jakby nagle wjechali w zupełnie inny świat.




Biały opar wił się wokół ulicznych latarni, osnuwał budynki.




Wszystko znajdowało się jakby za mleczną, muślinową zasłoną. Dziewczynką wstrząsnął dreszcz.

- To zły omen – wyszeptała, pobladłymi wargami.

Dalsza droga upłynęła w ciszy. McAlpin podejrzliwie obserwował krajobraz za oknem, Lukrecja nerwowo bawiła się paskiem torebki a Sir Igatio utkwił zamyślony wzrok w gałce z kości słoniowej, która wieńczyła jego laskę. Atmosfera w powozie stała się ciężka i gęsta jak mgła na zewnątrz. Na twarzach podróżnych malowało się napięcie. Prawdziwą ulgę przyniosło im nagłe szarpnięcie, po którym, powóz zatrzymał się. Dotarli na miejsce. Ekscentryczna a wręcz dziwaczna posiadłość Hrabiego Foxa górowała nad całą okolicą. Potężny Euanatos wzniósł swój dom na podobieństwo warownego zamku. Strzeliste wieżyczki i wąskie, wysokie okna robiły imponujące wrażenie. W holu powitała ich stara służącą o skrzekliwym głosie.

- Proszę za mną - powiedziała i ruszyła w głąb domu.

Lukrecja rozglądała się dokoła ze zdziwieniem. Wiele się tu zmieniło, od jej ostatniej wizyty. Nie chodziło tylko o wystrój wnętrza, subtelna zmiana zaszła w aurze tego miejsca. Zanim jednak, zdążyła zastanowić się nad istotą tej zmiany, doszli do wielkich przeszklonych drzwi prowadzących do ogrodu zimowego.

Dziwne Sir Henry nigdy nie przyjmował gości w tym miejscu, zdążyło jej jeszcze przebiec przez myśl, zanim przekroczyli próg sztucznej, miniaturowej dżungli.

- Pani Hrabino, goście. Czy można już podawać herbatę i przekąski – zaskrzeczała staruszka.

Trójka nowo przybyłych stanęła twarzą w twarz z młodą, niezwykle piękną, odzianą w czerń kobietą. Lukrecja jęknęła i osunęła się na ziemię zemdlona.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 08-02-2008 o 22:25.
MigdaelETher jest offline  
Stary 09-02-2008, 07:34   #13
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Srebrny blask księżyca wlewał się do kościółka przez okrągłe okno znajdujące się nad chórem. Pozłacana rama specjalnie tworząca kształt krzyża dzieliła na cztery nierówne części świetlisty krąg tworzący się na posadzce między rzędami drewnianych ław. W słupie bladego światła chaotycznym tańcem krążyły drobiny kurzu, przepełniając płuca znajdującego się pośrodku kręgu mężczyzny.

Czerwonoskóry stał nieruchomo, zwrócony twarzą w stronę okna. Oddychał powoli jakby bojąc się, że niewielkie drobiny w końcu rozsadzą mu trzewia. Mimo pozornego spokoju malującego się na jego smagłej twarzy jego ducha przepełniała gorycz, żal i złość. Przymknięte oczy uciekały w głąb świadomości starając się dojrzeć odległe przestrzenie rodzinnych prerii, które Matu pozostawił za sobą.

Niewiele to jednak dawało. Umysł wciąż narzucał mu obraz jego zaginionej siostry i zmasakrowanych ciał jego rodziców, przyjaciół, powykręcanych w groteskowych spazmach śmierci wśród zgliszcz wioski. Wspomnienie odoru spalenizny uderzył w jego nozdrza wyciskając z oczu łzy i powlekając świat czerwoną mgiełką szału – wściekłości ukierunkowanej przeciwko zgubie jego krewniaków – kapitanowi MacArthurowi.
Indianin wiedział, że musi przetrwać w tym wrogim dla siebie środowisku, by wreszcie móc go odnaleźć i zatopić w jego ciele swoje ostrze, tak jak obiecał to sobie i duchom swoich przodków. Jego zemsta będzie miała swój czas - póki, co jednak musi cierpliwie szukać i czekać, na szczęście jego plemię dawno już nauczyło się cierpliwości w dążeniu do swych celów.

Niestety wszystko, co do tej pory widział nie przygotowało go na Londyn…
Paryż udawało mu się skrzętnie omijać, gdyż jego ścieżki wiodły raczej na łowieckie tereny francuskich prowincji – do dworków tamtejszych arystokratów arystokratów i choć lasy pachniały tam inaczej nie odczuwał tego napięcia, co w stolicy kraju wyspiarzy.
Londyn tętnił wręcz szaleństwem tworzenia i zarazem rozkładu. Brukowane ulice stały się cmentarzyskiem natury i żyjących w niej istot. Kamienne domy pięły się ku niebu, jakby rzucając wyzwanie Heliosowi i Lunie. Gdzie niegdzie tylko zieleniły się drzewa z rzadka tworząc masywniejsze grupy zwane parkami i ogrodami.

Dla Matu były to bolesne rany – świadectwa ucisku Matki Ziemi. Najgorsze były jednak tutejsze noce, przepełnione mlecznobiałą mgłą, szeptały litanie smutku i zepsucia. Mrok osnuwający miasto rozwierał swe trzewia wypuszczając na świat macki spaczenia.

Czerwonoskóry zapragnął wyć z rozpaczy za upadającym światem, usłyszał jednak za sobą kroki. Szybko otarł resztki łez z twarzy i odwrócił się prężnie do nadchodzących od strony zakrystii mężczyzn.
- Chwalcie Lunę, że jeszcze tak łaskawym wzrokiem spogląda na ten szaleńczy twór, jaki zwiecie Londynem. Uwielbiajcie Gaje, że nie zesłała jeszcze swych wojowników nakazując im zniszczenie tego gniazda Rozkładu…- rzekł uniesionym głosem, w tak nie miłym dla ucha Brytyjczyka językiem z Nowego Świata.

Matu- zwany przez braci „Szepczącym wiatrem” uderzył w czułe struny dumy młodszego z trójki przybyłych.
- Jak śmiesz dzikusie, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile wysiłku wkładamy w walkę z pomiotami Żmija w stolicy. A cywilizacja, którą Ty nazywasz szałem Tkaczki jest niczym więcej niż nieuniknionym postępem rodzaju ludzkiego. Nie ma w tym nic złego póki nad tym czuwamy…- nim jeden ze starszych Garou uciszył gestem szczenię, Matu podjął lekko się uśmiechając:
– ufam, że swój szał mężnie wykorzystasz przeciw wrogą Gai – westchnął cicho - nie po to jednak mnie tu wezwaliście. Mówcie więc cóż „moi bracia” chcecie ode mnie – skromnego Poszukiwacza ? – w jego głosie zabrzmiała ironia.
Starszy z trójki, odziany w modny aktualnie tak zwany surdut odezwał się uprzejmie:
- Szepczący Wietrze, już parokrotnie starszyzna naszego plemienia pomagała Ci w zdobyciu informacji na temat Kapitana MacArthura, Ty również nie pozostając nam dłużnym wspomogłeś nas. Pragniemy Cię znów prosić o pomoc.- zawiesił głos, lecz nie czekając na odpowiedź podjął:
- Z naszej Watahy zaginęło pewne szczenię, dokładniej kobieta. Jeden z naszych Krewniaków dowiedział się, że została bestialsko zamordowana kilka nocy temu. Jako, że daleko nam do wiedzy plemienia Utkena o sługach Żmija, chcielibyśmy byś wspomógł nas w odnalezieniu mordercy Córy Gai – podkreślił ostatnie słowa jakby chcąc przypomnieć Matu, kim wszyscy są. Nie ważne, z jakiego kontynentu pochodzili – wszyscy niezależnie od rasy, plemienia i patronatu byli dziećmi dziećmi wojownikami Gai. A gniew wilkołaków powinien być zwrócony przeciw ich wrogom, nie przeciw samym sobie. Szoda tylko – pomyślał Matu – że tak często o tym zapominamy.
- z radością przyłącze się do łowów – odparł Indianin.
- niestety raczej będziesz musiał działać sam, nie jesteśmy póki, co w stanie wspomóc Cię w śledztwie, ze względu na pewne wypadki, które zaszły nie dawno w Dover i Liverpool- urwał ze smutkiem w głosie.
Matu popatrzył na trzeciego milczącego cały czas mężczyznę, potem przeniósł wzrok na starszego, Garou
- oczywiście, zajmę się tym natychmiast…- jak tylko odnajdę mój fetysz, którego Wam do tej pory nie udało się zlokalizować, odkąd zniknął z częścią bagażu, ze statku, którym przypłynąłem.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 11-02-2008, 20:03   #14
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Evelyn na kilka minut przed spodziewanym przybycie gości czuła jak jej dłonie wilgotnieją.
Zupełnie nie wiedziała czego się spodziewać po tej wizycie.
Whitehous…Lukrecja Whitehous…
Nagle przypomniała sobie gdzie słyszała to nazwisko.
Ale…
Ale na boga, co dziecko, nawet nie wiedzieć jak inteligentne i nad wiek rozwinięto mogło mieć wspólnego z Henrym?
Przecież sama dla niego byłam prawie dzieckiem…

Bezwiednie zacisnęła palce na brzegu marmurowego stolika.
Delikatne rumieńce pokryły jej policzki gdy przypomniała sobie tamtą noc.
Tylko dzieckiem, nawet nie kobietą…

Może od tej traktowanej niestety jak maskotka własnej matki osóbki dowie się czegoś o nim…
Nigdy nie miała okazji jej poznać, wyłącznie o niej słyszała.


Gdy usłyszała kroki w korytarzu prowadzącym do oranżerii wciągnęła głęboko nieco wilgotne, ciepłe, nasycone wonią kwitnącego migdałowca powietrze.
Pierwsza stanęła przed nią Maud, która zawsze wydawała się Evelyn równie wiekowa jak dom.

- Pani Hrabino, goście. Czy można już podawać herbatę i przekąski? Spytała swym niskim, nieco skrzekliwym głosem stalowo włosa kobieta.

Młoda kobieta już otwierała usta chcąc powitać gości, gdy nagle zamarła na chwile wpatrując się w jedyną kobietę, dokładniej to dziewczynkę wśród nowoprzybyłych.
To…to przecież ta dziewczynka z jej snu.
Szybko powściągnęła emocje, miała w tym od jakiegoś czasu dużą wprawę, i ujrzała równie wielkie chyba jak jej samej zdumienie na obliczu Lukrecji.
Czyżby…Czyżby ona śniła ten sam sen co ja? Ale…ale to niemożliwe!!

W chłodnych, błękitnych i głębokich jak górskie jeziora oczach stojącej przy stoliku młodej kobiety malowało się niedowierzanie, zakłopotanie i niezwykły smutek.
Lśniące jak świeże kasztany włosy miała upięte w koronę z tyłu głowy, ich barwa kontrastowała mocno z bardzo bladą cerą, podkreśloną jeszcze bardziej czernią skromnej, jedwabnej sukni.
Smutek i wyraźne zmęczenie malujące się na obliczu tej ślicznej, smukłej kobiety dodawały jej kilka lat, ale wnikliwy obserwator mógł się zorientować, że ta oto osóbka ma nie więcej niż 18, może 19 lat…

Evelyn nie zdążyła nawet powitać nowoprzybyłych, gdy nagle dziewczynka będąca Lukrecją Whitehous osunęła się bezwładnie na ziemię z cichym jękiem.
Reszcie gości zostawały jak na razie tylko domysły czego świadkami byli przed chwilą, i czemu na ich powitania zamiast przywódcy jednej z silniejszych Fundacji w Londynie wyszła dziewczyna im zupełnie obca…
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 16-02-2008, 09:38   #15
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Brendan rozsiadł się w powozie, na tyle wygodnie na ile pozwolił mu wzrost. Pojazd był dla niego zdecydowanie za mały, dodatkowo komfortu jazdy nie poprawił fakt, że uprzejmy sir Ignatio usiadł na przeciwko młodej Lukrecji. Zajął on, oczywiście miejsce stosowne z punktu widzenia etykiety. Szkoda tylko, że było to zarazem jedyne miejsce na którym postawny mężczyzna nie musiałby siedzieć wygięty niczym paralityk. Kiedy powóz ruszył, Lukrecja z Sir Connorsem podjęli kurtuazyjną rozmowę. Oboje pozostawili wykręconego Szkota samemu sobie. Nieco ulgi w tej niewygodnej sytuacji przyniosło mu, może nieco niegrzecznie, wystawienie ramienia i głowy przez okienko powozu. Dyskomfort dawał się we znaki całemu jego ciału, lecz umysł już znalazł remedium. W pierwszym odruchu ogarnęła go obawa, że mógł zostawić swoje ukochane puzderko w Fundacji lub w bagażu, który obecnie kolebotał się na zydelku pod opieką woźnicy. Pierwsza fala ulgi przyszła już gdy jego ręka wyczuła, upragniony przedmiot w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął go pośpiesznie, z wielka ostrożnością . Pudełeczko okazało się nieduże, wykonano je z misternie zdobnego srebra. Była to tabakiera, o dość nietypowym kształcie, standardowy owal zastosowano tu sześciokątem. Uwagę mogły przyciągnąć jej wyrafinowane zdobienia. Kiedy odbezpieczona klapka odskoczyła, ukazując przechowywany wewnątrz specyfik, na twarzy jej właściciela pojawił się lekki uśmieszek. Siedzący na przeciw sir Connors na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na symbolu znajdującym się na wieczku. Porządek Rozumu, Krąg Hipokratesa – symbol najprawdopodobniej dobrze znany Synowi Eteru. Znak umieszczony na tak osobistym przedmiocie, należącym do doktora McAlpina, potwierdził tylko krążące plotki, co do jego domniemanej przynależności do tej frakcji. Kiedy powóz zwolnił na zakręcie, niedaleko bramy wjazdowej, Brendan skorzystał z sposobności. Przygotował sobie stosowną dawkę ciemnego, drobnego proszku z puzderka. Dla postronnego obserwatora nie był on niczym innym jak zwykłym tytoniem, używką powoli wychodzącą z mody w wyższych kręgach. Tabaka jednak stanowiła tylko część mieszanki. Zgodnie z brytyjskim trendem drobno zmielona i mocno aromatyzowana miętą, była tylko smakowym dodatkiem mającym złagodzić lekki szok, jaki następował po przyjęciu w tej formie reszty specyfiku. Zasadniczą jego część stanowiła specjalnie przygotowana, w laboratorium Brendana, mieszanka suszu z rozmaitych roślin halucynogennych. Lata badań i nie oszukujmy się, praktyki, pozwoliły doktorowi odnaleźć proporcje dające mieszankę o bardzo silnym, lecz krótkotrwałym działaniu. Początkowo miała ona być środkiem uspokajającym. Niestety jego terapeutyczne działanie nie występowało po innych formach aplikacji. Tak więc jego patent podszedł w odstawkę z racji małej przydatności. Po latach, zrozumiał, że preparat utrzymywał swoje właściwości tylko w jego rękach, a pożądane efekty wywoływała tylko Nawego własny organizm. Niestety, pewnej feralnej nocy, w narkotycznym widzie podarł wszystkie notatki dotyczące produkcji i składu tej niezwykłej mieszanki. Na ostatniej, ocalałej karcie, podsumowującej całe badania, zwilżając połamane pióro krwią kapiącą mu z nosa, naniósł krótki komentarz: "Moje wnioski są jednoznaczne. Moja chemia, jest różna od waszej szanowna Komisjo. Mój świat nie jest tym czym wasz, a moje prawa nie są już waszymi. Tak więc odrzucam wasze prawa. Brendan McAlpin, Alchemik..." Na jakiś czas przestał wtedy mieszać leki psychoaktywne z absyntem...Brendan jednym potężnym wdechem zaaplikował swojemu organizmowi przez nos potężną działkę proszku. Spojrzał przez okienko na otaczający go świat. Właśnie opuszczali ogród Lukrecji, kamienny faun wykrzywiał złośliwie, kamienna twarz, na pożegnanie. Uśmiechał się, sensie metaforycznym tylko dla toczącej, we wnętrzu powozu, rozmowę pary. Brendana faun obdarzył nie tylko krzywym uśmiechem ale, wyraźnie chciał jeszcze oddać coś od siebie. Niestety powóz dotarł już do bramy i kamienny bożek zmuszony był wstać z postumentu. W kilku susach dogonił uciekającego mu rozmówcę. Z jowialnym uśmiechem, wystawiając przed siebie wieńczącą jego kończynę raciczkę rzekł:

-Panie doktorze! Mnie też boli noga! Proszę obejrzeć moja kopytko... ale, co ja się proszę SKORO WŁASNEJ NOGI NIEPOTRAFISZ WYLECZYĆ KONOWALE!!!!!!!

Na twarzy Brendana odmalował się wyraz głębokiej konsternacji. Odwrócił się i z trudem skrył się powozie. Świat zewnętrzny przez chwilę przestał wydawać mu się interesujący, wyraźnie nie był to dobry dzień na eksperymentowanie z środkami relaksacyjnymi. Bał się odezwać do towarzyszy zanim, nie przejedzie pierwsza faza wizji. Poczekał, aż Pan Ignatio, znany, dobrze sytuowany właściciel fabryki sztućców, przestanie przypominać jeden z wyrobów swojej fabryki i wróci do swoich własnych kształtów. Kiedy gentleman raczył przestać przypominać, może elegancko ubrany, ale jednak widelec, Brendan stwierdził, że początkowe otumanienie przeszło. Zacząć czekać na dalsze efekty. Świat za oknem powoli zakryła mlecznobiała mgła, czy była w realnym świecie, czy była tylko kolejnym tworem jego pobudzonego umysłu, ciężko mu było określić. Zmiany w jego percepcji, był tego pewien, będą krótkotrwałe, jednak obecnie mogło mu się wydawać, że będę trwać całą wieczność. Ich podróż trwała może nieco ponad kwadrans, jednak Brendan zdążył już, co nie umknęło uwagi Lukrecji i Sir Ignasia, tuzin razy wyciągał swoją "cebulę" by sprawdzić dokładnie która jest godzina. Dla niego właśnie miała 4ta godzina jazdy, zgodnie z jego zegarem biologicznym czuł że jest późne popołudnie. Jego czy obserwowały jak ich powóz mknie z zawrotną prędkością przez ogarnięty mgłą, rozświetlony, ledwo przebijającymi się przez nią światłami latarni, Londyn w środku nocy. Nie patrzyła na zegarek bez przyczyny. Zaraz kiedy tylko zapadła noc, usłyszał małego zachęcającego do kupna wieczornego wydania brukowca, którym wymachiwał. Problem polegał na tym, że data którą usłyszał nie była dzisiejszą datą. To była noc popełnienia morderstwa na młodej Hermetyczce. Udało się. Przynajmniej tak sądził. Zaaplikowana Lukrecji dawka środka uspokajającego zadziałała nad wyraz dobrze i odcięła jej wizje w niedużej sferze snów, do której chyba właśnie udało mu się dotrzeć. Modlił się by nikt z jego towarzyszy nie wytracił go teraz z transu. Pomijając przerwanie wizji, ryzykował o wiele więcej. Przypomniał sobie niewybredne komentarze, co do tego, co zrobi z nim ten faun jeśli jeszcze raz go tam zobaczy. Groźby okraszone były obrazowymi epitetami, co do jego zainteresowania młodą panienką i prowadzenia się jego nieboszczki matki. Bardzo by nie chciał by w tym momencie dopadł go paradoks wynikający ze zdarzenia jego Geniuszu ze światem Śpiących... Na szczęście na razie wszystko szło zgodnie z planem. Może nie do końca, bo nie przyjdzie mu oglądać całej sceny z wizji Lukrecji z bliska, ale na pewno pozowali mu dowiedzieć się co takiego widziała dziewczynka. Zauważył , że już po raz trzeci powóz mknął długa ulicą, stanowiąca jeden wielki ciąg sklepików z najrozmaitszymi towarami. Czego ma szukać? Brendana zrozumiał dopiero wtedy, kiedy przestał przyglądać się szczegółom otaczającego go "świata". W witrynach mijanych sklepów, niczym w klatkach kinematografu odbijała się potworna scena morderstwa na uczennicy Lukrecji. Z powodu mgły nie widział szczegółów, twarzy mordercy czy nawet dokładnego przebiegu zdarzenia. Powóz jechał dla niego zbyt szybko, za każdym "okrążeniem" Szkot z zegarkiem w ręku oczekiwał kiedy przejadą kolejny raz ulica nierealnego Londynie przez który właśnie podróżował Nie stolicy Imperium Brytyjskim lecz Imperium Małej Lukrecji. Nagle usłyszał krzyk. Na ulicy, przed witrynami sklepów, których nadciągnięcia oczekiwał po raz dziesiąty lub jedenasty, stały dwie młode kobiety. Jedna była jeszcze dzieckiem, jakże mógłby nie poznać swojej małej Lukrecji. Drugiej nie znał, ale udało mu się choć na moment jej przyjrzeć. Była szczupła i wysoka, a czarna suknia w połączeniu z bladą cerą powodowały że wydawała się mieć jeszcze więcej wzrostu niż w rzeczywistości. Stała przerażona na przeciwko odwracającej się ku niej Lukrecji. Nie zobaczył dokładnie jej twarzy, ale zarejestrował ciepły brąz jakim mieniły się jej kręcone włosy. Targnięty niezrozumiałym odruchem krzyknął: -Stać! Stać do diabła! Zatrzymaj konie do cho... - nagle Brendan znalazł się z powrotem w centrum Londynu, o normalnej porze dnia. Tylko mgła pozostała równie posępna jak ta z jego wizji. Woźnica zatrzymał konie jednak bez pośpiechu, gdyż właśnie dojechali na miejsce. Sir Ignatio spojrzał na kompana jak gdyby widział go po raz pierwszy w życiu, z lekką trwogą o stan jego psychiki. Lukrecja nie odezwała się. Wiedziała, że Brendan z całą pewnością nie znał położenia celu ich podróży...

***

Minęło kilka chwil. Był osowiały kiedy wysiadali z powozu i kiedy wkraczali na teren posesji. Ożywił się dopiero kiedy zaczęła doskwierać mu noga. Rezonans Entropii był w tym miejscu wyraźnie wyczuwalny. Jednak dziwnie stłumiony, za słaby jak na to, czego spodziewa się po Fundacji Euthanatosów. Wyraźnie ktoś starał się zmienić charakter tego miejsca. Ucieszyło to Brendana, który miał na dziś dość problemów z chorą nogą, nadwyrężoną biegiem do majaczącej Lukrecji oraz uderzeniem Paradoksu. Podziwiał to przedziwne miejsce, w którym się znalazł. Cieszyło go tyle zieleni w otoczeniu, ta barwa zawsze go uspokajała. Zauważały jednak, że gdzie by się w tym miejscu nie obejrzał, jak kolwiek, nie padało by słońce i jak ciepłe barwy dobrano by do dekoracji wnętrza, wszystko wypadało jakby posępnie, a ciepło sprawiało wrażenie sztuczne. Natura miejsca walczyła z nowym wystrojem? Nieco go to uspokoiło, wiedział że Lukrecji nie wolno przebywać w miejscach o nadmiernie silnej aurze entropii. Jednak dziś nie starał się nawet kłócić z nią o przyjazd tutaj. Skarcił się w duchu za to, że jego tolerancja dla dzisiejszej wizyty w tym miejscu mogła być wynikiem jego chęci poznania sir Henry'ego. Ta sprawa mogła jednak poczekać. Stara służąca prowadziła ich teraz w kierunku oranżerii. Kiedy dotarli na miejsce chyba tylko sir Connors stał prosto na nogach. - Pani Hrabino, goście. Czy można już podawać herbatę i przekąski? – zaskrzeczała staruszka, kiedy przed przybyłymi pojawiła się młoda, odziana w czerń kobieta, o kasztanowych włosach. Brendan nie miał nawet chwili by się przemóc by coś zrobić lub powiedzieć. Nagle zrozumiał, że to najprawdopodobniej ta sama kobieta, którą zobaczył gdy sondował umysł swojej małej podopiecznej. Stał by tak pewnie, aż ktoś przerwałby ciszy, ale nagle stojąca obok niego Lukrecja osunęła się z jękiem na ziemię. Brendan zdążył złapać ją w ostatniej chwili za ramiona, co złagodziło nieco impet upadku. Przyklękał przy niej a na jego twarzy malowało się przerażenie. Znał jej kłopoty ze zdrowiem, teraz miał też świadomość jakim szokiem musiało być dla dziewczynki spotkanie z nieznajomą, odzianą w czerń damę z wizji. Nie chciał ryzykować, że to coś więcej niż szok. Nie mógł. -Na litość Boską! Wynieśmy ją stąd! -z trudem podniósł jej drobne ciałko na ręce. Nie czuł bólu w nodze, co znaczyło, że znów jego wewnętrzna siła zwalczyła chorobę. Na chwilę. Pośpiesznie ulokował ją w jakimś wygodnym miejscu i delikatnie zaczął cucić. Momentalnie znalazła się nad nim służąca ze szklanką wody. Brendan odtrącił jej rękę nieco zbyt mocno i naczynie wypadło z jej dłoni, rozbijając się głośno o posadzkę.

-Żadnej wody z tego miejsca! Zresztą, niczego z tego miejsca nie wolno jej jeść ani pić!-próbował się opanować. Przychodziło to z wielkim trudem. Nie zważając na otoczenie i niemiła atmosferę, którą jeszcze pogorszył, zaczął dokładnie oglądać małą pacjentkę. Sprawdził jej reakcje na bodźce i tętno, po czym z pewną ulgą odetchnął. Klęcząc przy Lukrecji, ze zwieszoną głową, zbierał siły. Wreszcie powoli wstał i odezwali się do nieznajomej.

-Proszę wybaczyć brak taktu z mojej strony, ale chyba sama panna... przepraszam, Pani, rozumie. Ubolewam nad moją porywczością i brakiem wychowania ale miałem powody by wszcząć taki raban. Pannie Lukrecji potrzebna jest chwila spokoju, ale pod żadnym pozorem nie wolno jej spożywać niczego z tego domu, nawet czystej wody jeśli była tu trzymana. Nawet to może zagrażać jej zdrowiu. Ech... jeszcze raz proszę o wybaczenie. Nazywam się Brendan McAlpin, osobisty lekarz panny Lukrecji...a ten gentleman, pozwolę sobie przedstawić, to jest pan Ignatio Connors, przyjaciel jej i jej rodziny.-Brendan nie wiedział co powiedzieć więcej w tak krępującej sytuacji...
 
Ratkin jest offline  
Stary 16-02-2008, 18:00   #16
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
Od rana sprawy układały się niepomyślnie. Wpierw nagłe wezwanie Lukrecji, następnie makabryczna zawartość słoja a teraz kompani, z jakimi przyszło mu brać udział w tej historii. O tyle, o ile panu Victredowi niewiele można było zarzucić, poza szybkim opuszczeniem towarzystwa, to zachowanie doktora MacAlpina pozostawiało dużo więcej do życzenia. Incydent z powozu poprzedzał zaś jedynie kolejne nieprzyjemne zdarzenie – nagłe zasłabnięcie Lukrecji w siedzibie Fundacji Euthanatosów. Przysłowiowy „gwóźdź do trumny” wbił osobiście szkocki medyk dokonując niezgrabnej, a do tego pospiesznej prezentacji. Cóż; Connorsowi pozostało tylko uśmiechnąć się dla pokrycia zażenowania i skłonić z szacunkiem pani domu.

- Proszę wybaczyć niefortunne okoliczności, jakie towarzyszą naszemu przybyciu. Jestem pewien, że gdy tylko Panna Whitehouse dojdzie do przytomności, zajdzie też sposobność, by i to wyjaśnić. Tymczasem, chciałbym prosić o zadośćuczynienie prośbie doktora MacAlpina, jakkolwiek dziwna by się nie zdawała. Ufam, że ten krok przyczyni się znacznie do poprawy stanu Panny Lukrecji.

To mówiąc zdał sobie sprawę, że oddaje inicjatywę w ręce doktora, który, choć może i był oryginałem, ale jednak zdołał sobie zaskarbić zaufanie Lukrecji. Ona zaś, musiał to przyznać, znała się na ludziach.

Sir Ignatio spoczął we wskazanym miejscu, rozglądając się uprzejmie po oranżerii. W istocie była to jedyna czynność, która w danej chwili wydała mu się jednako nieszkodliwa, co stosowna.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?

Ostatnio edytowane przez Lindstrom : 17-02-2008 o 20:01.
Lindstrom jest offline  
Stary 17-02-2008, 15:41   #17
 
Atanael's Avatar
 
Reputacja: 1 Atanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumny
Edward ustąpił miejsca wsiadającym do wozu, sam stanął tuż obok. Gdy drzwiczki się zamknęły, woźnica strzelił z bata i konie ruszyły. Victred spokojnym wzrokiem odprowadził powóz do bramy. Choć sam nie był najlepszym jeźdźcem, był za to wielkim fanatykiem koni i jeździectwa. Co również odbijało się w jego sportowych zamiłowaniach, do wszystkich dyscyplin z udziałem tych zwierząt. Jednak jeżeli chodzi o powozy uważa je, za niewygodne. Ponad to ich zawodna konstrukcja powodowała u Victreda poczucie zagrożenia i zbędnego niebezpieczeństwa. Osobiście był kilkukrotnie świadkiem wypadków takich pojazdów. Których przyczyną były odpadające koła, bądź inne wady konstrukcyjne. Niestety gdy nastało całe zamieszanie, Victred znajdował się w fundacji i nie miał możliwości sprowadzić tu swego konia, toteż został skazany na przedwieczny wynalazek matki natury... nogi.
Nim powóz zdążył przejechać przez bramę uwadze stojącego Victreda nie umknął wychylający się z okienka Szkot. Może była to część etykiety, której nie zdążył jeszcze poznać, bądź Doktor, nie był takim człowiekiem za jakiego chciał być uważany. Tylko w "swoim" otoczeniu porzucał wszystkich jak powinni się zachowywać i co jest związane z dobrym zachowaniem. Mógł jednak poczekać aż powóz opuści tereny fundacji. Gdy powóz zniknął mu z oczu, Edward uniósł delikatnie trzymany w ręce cylinder i ujął go drugą dłonią na wysokości klatki piersiowej. Jego wzrok spokojnie powędrował na zdziwionego lokaja, który nadal stał w drzwiach. Służący napotkawszy lodowaty wzrok Victreda natychmiast w nich zniknął. Edward był już co prawda przyzwyczajony do takich reakcji, było to jednak, bądź co bądź, nie uprzejme. Założył cylinder na głowę i sięgając za pazuchę płaszcza wyciągnął dziwaczny zegarek. Z początku przypominał on zwyczajny zegarek kieszonkowy z mniejszymi dodatkowymi tarczami, wskazującymi inne jednostki czasu. Wyjątkowe w tym zegarku było to, iż każda z wskazówek poruszała się w innym kierunku. Minuty kręciły się w lewo, godziny w prawo a sekundy idące w lewo właśnie zawróciły w przeciwną stronę. Edward sam lekko zdumiony spojrzał na zegarek i ponownie schował go w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zdawało się, że znów się zamyślił. Ostatnio zdarza mu się to zbyt często. Wyjaśniało by to zachowanie lokaja, jeżeli po dwugodzinnym osłupieniu nagle zwrócił się w jego stronę. Poprawił jeszcze tylko płaszcz i spokojnym krokiem udał się w stronę bramy.
Nietaktem było by teraz pokazywać się w fundacji sir Henry'ego, z którym nie układało mu się najlepiej. Zresztą i tak zapowiedział już Lukrecji, że nie przybędzie a ponad to minęło już tyle czasu. Swój spokojny krok skierował w stronę śródmieścia. Nie spieszyło mu się zbytnio, jak zapewne, żadnemu dobrze wychowanemu mężczyźnie spacerującemu ulicami Londynu.
 
__________________
Amatorzy zbudowali arke noego a profesionaliści Titanica...
Atanael jest offline  
Stary 23-02-2008, 11:40   #18
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Evelyn już chciała ruszyć ku nagle omdlałej dziewczynie gdy zatrzymały ją w miejscu najpierw ostry brzęk rozbijanej porcelany, a potem głos brodatego mężczyzny.

-Żadnej wody z tego miejsca! Zresztą, niczego z tego miejsca nie wolno jej jeść ani pić!
W dziewczynie zawrzało.
Cóż sobie wyobraża ów mężczyzna? Że sytuacja usprawiedliwi jego tak zjadliwe słowa? Jak gdyby śmiał sugerować, że w jej domu może być coś co może zaszkodzić komukolwiek.
Co za bezczelność!

Nim zdołała otworzyć usta, by cokolwiek rzec, impertynencki gość porwał omdlałą dziewczynkę na ręce i po chwili złożył jej bezwładne ciałko na szezlongu stojącym pod obsypaną białymi kwiatami kamelią.
Robiąc to dalej kontynuował swą wypowiedź.

-Proszę wybaczyć brak taktu z mojej strony, ale chyba sama panna... przepraszam, Pani, rozumie. Ubolewam nad moją porywczością i brakiem wychowania ale miałem powody by wszcząć taki raban. Pannie Lukrecji potrzebna jest chwila spokoju, ale pod żadnym pozorem nie wolno jej spożywać niczego z tego domu, nawet czystej wody jeśli była tu trzymana. Nawet to może zagrażać jej zdrowiu. Ech... jeszcze raz proszę o wybaczenie. Nazywam się Brendan McAlpin, osobisty lekarz panny Lukrecji...a ten gentleman, pozwolę sobie przedstawić, to jest pan Ignatio Connors, przyjaciel jej i jej rodziny.

Po tych słowach negatywne emocje opuściły Evelyn, ale mimo wszystko chciała wyjaśnić sytuację.
Już miała otworzyć usta, gdy jej wzrok został schwytany w skupione spojrzenie Maud.
Zdawało się ono mówić ” Milcz dziewczyno, na wszystkie pytania i odpowiedzi nadjedzie właściwy czas”. Evelyn czuła że powinna się zachować zgodnie z tym nakazem.

Na szczęście tej dziwnej wymiany wzrokowej nie dostrzegł ani AcAlpin skupiony na nieprzytomnej Lukrecji, a ni Connors udający iż z zainteresowaniem przygląda się niezwykłej różnorodności roślin rosnących w oranżerii.
Miało się wrażenie, że zostało się dziwnym trafem przeniesionym do zwrotnikowej dżungli, gdyż ani feeria zapachów, ani przyjemne ciepło w niczym nie przypominało wilgotnej, zamglonej aury Londynu.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 26-02-2008, 22:27   #19
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Białe kamyczki skrzypiały pod czarnymi, wypolerowanymi na wysoki połysk butami Edwarda. Wysypana żwirem alejka zaprowadziła go do wielkiej, kutej bramy. Eutanatos opuścił teren Fundacji. Spokojnym krokiem ruszył w dół, ulicą prowadząca do śródmieścia.
Dzień, który zapowiadał się, na jeden z tych pięknych, słonecznych dni kończących lato i rozpoczynających jesień, wyraźnie się popsuł. Edward szczelniej otulił się płaszczem. Powiew zimnego wiatru, wdarł się pod jego okrycie, niczym szpony śnieżnego demona. Przenikliwe zimno, przeszyło jego ciało tysiącem, małych lodowych igieł. Wstrząsnął nim dreszcz. Ulica była dziwnie, jak na tą porę, opustoszała. Powozy mijały go z rzadka, a ludzi, których spotkał po drodze, mógł policzyć na palcach obu rąk. Wszystko dookoła spowijała mgła. Niczym dym z fajki chińczyka palącego opium, wiła się, falowała. Oplatała drzewa. Budynki tonące w tym niesamowitym, białym woalu pojawiały się na chwile, by zniknąć po kilku krokach za mleczną zasłoną. Miasto spowijała aura tajemniczości. Eutanatos szedł powoli, zafascynowany tym niezwykłym, odrealnionym krajobrazem. Chłonął tę niesamowitą atmosferę, każdą cząstką swojego ciała. Tak go to pochłonęło, że o mały włos nie wszedł wprost pod nadjeżdżający ulicą powóz. Odskoczył do tyłu, zachwiał się lekko na nogach. Kiedy odzyskał równowagę, spojrzał w górę. Stał pod domem, w którym wczoraj razem z Lukrecją i Dr McAlpinem dokonał makabrycznego znaleziska.




Wszedł do klatki schodowej, już na dole usłyszał rozgorączkowane głosy. Powoli zaczął piąć się w górę po drewnianych schodach. Ściany sieni wyłożono drobnymi kafelkami. Była to ładna, dość ekskluzywna kamienica, jakich wiele można znaleźć w śródmieściu Londynu. Na półpiętrze zgromadziła się grupka osób, mieszkańców i przypadkowych gapiów. Zbiorowisko szumiało, jak ul pełen pszczół.

- Widział Pan! Podobno całe mieszkanie było zbryzgane krwią! A dziewczyna została poćwiartowana na drobne kawałeczki! – na wpół przerażona, na wpół zafascynowana, młoda kobieta w bieli, ściszonym głosem mówiła do tęgiego, szpakowatego jegomościa.

- Pewnie ją najpierw zgwałcił, dewiant! – tłuścioch otarł pot z czerwonej nabrzmiałej twarzy.

- To pewnie jeden z tych cudzoziemskich emigrantów. To nie ludzie, tylko zwierzęta! Tylko oni są zdolni do takich rzeczy! – starsza dam, aż trzęsła się z przejęcia.

- Tak oni albo Żydzi! Podobno oni lubią takie krwawe obrzędy. Słyszałem, że jedzą mace moczoną w dziecięcej krwi! – krępy mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy.

Edward stał za ich plecami i przysłuchiwał się ożywionej dyskusji. Drogę na piętro zagradzało dwóch, rosłych policjantów w granatowych mundurach.


***



Przejęty głos Brendana, wyrwał Lukrecję ze szponów demonów, szarpiących pazurami jej drobne ciałko. Dziewczynka otworzyła oczy i gwałtownie nabrała powietrza. Leżała na obitym czarnym aksamitem szezlongu, nad nią pochylała się kamelia cała obsypana białym kwieciem.




Szkot delikatnie ujął jej dłoń, wyciągnął z kieszeni zegarek na łańcuszku i zaczął mierzyć puls. Uspokoiwszy się nieco, pogładził ją delikatnie po głowie.

- Jak się czujesz? Lepiej? – gdy mała spróbowała podnieść się na łokciach, pomógł jej przyjąć pozycję siedzącą.

- Tak. Dziękuje, lepiej. To wszystko przez te ostatnie…- urwała.

Spojrzenie jej wielkich, niesamowitych oczu przeniosło się z doktora na gospodynię. Zdawało się mówić „ To Ty! ”. Głowę Evelyn wypełnił szemrzący, niczym podziemne źródełko szept „ To Ty jesteś kobietą ze snu ”. Jednak z ust małej padły zgoła inne słowa.

- Najmocniej przepraszam za kłopot, proszę wybaczyć. Moje zdrowie zostało w ostatnim czasie, znacznie nadwyrężone. Lukrecja Whitehous - skłoniła lekko głowę.

- Nie wiem czy w wyniku zaistniałej sytuacji, panowie zdołali się przedstawić. Sir Ignaio Connors i dr Brendan McAlpin. – dokonała uprzejmej prezentacji – Proszę mi wybaczyć pni hrabino, ale pilnie potrzebujemy spotkać się z pani mężem. Czy może hrabia Henry, wyjechał z Londynu? Jeśli tak proszę wysłać do niego posłańca, to naprawdę pilna sprawa.

Evelyn stała niemo wpatrując się w małego gościa, siedzącego na szezlongu. Kim jest ta drobna dziewczynka, że żąda czegoś takiego!?
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 27-02-2008 o 14:49. Powód: Literówki
MigdaelETher jest offline  
Stary 14-03-2008, 21:20   #20
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Brendan wysłuchał Lukrecje. Jeszcze raz chciał się
upewnić czy nic poważniejszego jej nie dolega. Przysunął się bliżej i
czule ujął jej drobniutką i delikatną dłoń. Poczuł się pewniej, choć
na jego obliczu wciąż malowała się troska i niepokój. Wiedział, że tak
jak aparycja jej doczesnej powłoki nie oddawała jej rzeczywistego wieku, tak
i ewentualne związane z tym problemy mogą na pozór tylko wydać się
błahe. Sam nie był biegły w Sztuce Entropii, jednak lokacja, w której
przebywali dosłownie kipiała od jej rezonansu. Można by powiedzieć, że czuł to
w kościach – nadnaturalnego pochodzenia rana nogi znów dawała o sobie
znać, pełniąc rolę bolesnego systemu ostrzegania. Zatroskany stanem Lukrecji
pomijał fakt, że otaczająca aura może okazać się szkodliwa również dla niego. Wiedział, że dla jej organizmu silny wstrząs w miejscu tak
przesiąkniętym energią zmian, może odblokować wstrzymane przez jej Awatar
procesy starzenia się a nawet je przyspieszyć. Powinien był powstrzymać Lukrecję przed wystawianie się na takie niebezpieczeństwo. Próbował podejmować takie środki zaradcze wobec podopiecznej już wcześniej. Jednak zawsze konfrontacja z zadziornym i nieustępliwym charakterkiem młodej
damy przypominała próbę zatrzymania
pędzącej lokomotywy. Z jednej strony powodowało to, że Lukrecja mimo małoletniego wyglądu jawiła się mu jako nad wyraz atrakcyjna istota, z
drugiej zaś doprowadzała go do białej gorączki swoim oślim uporem.

- Nic mi nie będzie. Nie dam się zamknąć w złotej klatce - zawsze słyszał z
jej ust.

Dobrze wiedział, że o ile w jej Fundacji taki wyciek Wzorca
przypominałby, co najwyżej, lekkie podtopienie, to w tym miejscu byłoby to niczym
zerwanie się tamy na olbrzymiej rzece.
To było silniejsze od niego – potrzebował pewności…

Wykonał kilka płynnych ruchów wolnym ramieniem. Dla postronnego
obserwatora wyglądało to zupełnie normalnie. Ot, doktor Brendan przed zbadaniem
tętna pacjentce chciał nieco rozluźnić palce by łatwiej wyczuć pulsowanie drobnych żył na nadgarstku pacjentki. Zaraz po tym, pozornie odruchowo chciał poprawić okulary, których jednak nie miał na nosie. W rzeczywistości doktor wykonał dwa gesty mające pomóc mu przestroić jego percepcję. Dawno już nie potrzebował
takich Narzędzi, jak rytualne gesty czy długotrwała medytacja. Wolał jednak
zachować pewne środki ostrożności, nawet przy tak prostym Efekcie. Pierwszy,
otwarty ruch był symbolicznym otrząśnięciem się z otaczających go
myśli, oddalającym go od wpływów otoczenia. Drugi – delikatne muśnięcie
znajdującego się na czole mistycznego „trzeciego oka”, pozwalający
otworzyć je.. Dla wprawnego obserwatora a będąc na terenie Fundacji
spodziewał się, że w każdym momencie jest bacznie obserwowany przez kilku wprawionych jegomości, nawet nie koniecznie
należących do jego gatunku. Stawało się oczywiste, że za gestami doktora
kryło się coś więcej niż tylko zwykły manieryzm…

Trzymając drobną prawicę panny Whitehous, badał jej puls. Ich wzorce
dostrajały się wraz z każdym słowem dochodzącej powoli do siebie Lukrecji.
Kiedy ta skończyła swoją wypowiedź doktor mógł już spokojne odetchnąć
będąc choć na chwilę pewnym stanu swojej pacjentki. Chcąc odegnać natrętne
myśli od faktu, że łączyła go z Lukrecją więź silniejsza niż tylko ta
miedzy pacjentem a opiekującym się nim lekażem, zdecydował się wykorzystać
Efekt również na otoczeniu. Korzystając z okazji postanowił zlustrować
otoczenie licząc, że dowie się czegoś ciekawego zanim Lukrecja wraz z ich
gospodynią wyjaśnią zaistniałą sytuację…
 
Ratkin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172