Marius spał niespokojnie, kręcił się i przewracał z boku na bok. Wichura dała mu się tak we znaki, że we śnie dawała mu spokoju. Gdy się obudził, poczuł w nozdrzach mroźne powietrze. Pogoda była dużo lepsza niż wczoraj i tego wrażenia nie zmienił nawet śnieg, który zaczął prószyć rano.
Tileańczyk dzień rozpoczął od pomocy Pionie w obrabianiu martwych koni. Szkoda ich było tak jak i żołnierzy, którzy zginęli. Konie to przecież szlachetne zwierzęta i dużo warte. Jednak teraz liczyło się ich mięso, które mogło im pomóc przeżyć kolejne dni w tym niegościnnym rejonie. Oddzielenie mięsa od kości z ciała konia, które zdążyło już zamarznąć, nie było łatwe. Marius męczył się próbując odciąć jakiś kawałek. W pewnych momentach musiał wręcz rąbać mieczem mięso, aczkolwiek po długim wysiłku udało im się wyciąć wystarczająco dużo.
Posiłek był syty i smaczny jak na te warunki. Rum skutecznie rozgrzewał.
-
Dzięki - powiedział chowając kubek. Wysłuchał uważnie sierżanta.
-
Wydaje mi się, - zaczął -
że powinniśmy udać się najpierw do tej sanicy. Rozkaz to rozkaz, jednak to czy dokończymy nasze zadanie najlepiej będzie jak zadecydujemy już w stanicy. Okaże się czy będzie tam wystarczająco dużo zapasów. Jeśli tak to wytniemy te zielonoskóre wszy, a jak nie do zrobimy to kiedy indziej - zakończył z uśmiechem.
[Rzut w Kostnicy: 69] [Rzut w Kostnicy: 65]