Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2008, 20:55   #220
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany


Azyl
„Wieczne Ogrody Zerachiela

”- Tego już za wiele! Macie mnie natychmiast przepuścić! Jestem umówiony z Lordem Zerachielem!

Dwa centaury, o ponurych minach, zdawały się w ogóle nie słyszeć słów posłańca. Dwie skrzyżowane włócznie strażników, o grotach lśniących w blasku słońca, skutecznie odgradzały drogę do dalszej części ogrodu. Posłaniec natomiast nie miał przy sobie ani broni, ani żadnych innych środków pozwalających na pertraktacje z dwoma ponurymi strażnikami.

- Jestem umówiony! Nie słyszycie wy skończone łachudry! Przeklęte kobyły zejdziecie mi z drogi, albo doniosę na was...

Strażnicy wciąż pozostali niewzruszeni, podczas, gdy mężczyzna wyrzucał z siebie kolejne przekleństwa i groźby. Wyglądało na to, że posłaniec po raz drugi nie zdoła uzyskać pozwolenia na widzenie z Lordem Zerachielem, a to oznaczało, że szef da mu poważnie popalić.

Ubrany w stylową czerń mężczyzna w końcu odzyskał spokój. Bynajmniej odzyskał go na tyle, by odwrócić się do centaurów tyłem i mocniej opatulić się płaszczem. Jego twarz powoli zaczęła odzyskiwać normalną barwę, w miejsce czerwieni, którą przybrała na skutek gwałtownego napadu furii. Posłaniec już postąpił krok przed siebie, poczym stanął jak wryty, gdy do głowy wpadł mu kolejny pomysł. Co prawda słyszał, że strażnicy wynajęci przez Lorda Zerachiela są nieprzekupni, ale czemu nie spróbować?

Odwróciwszy się na pięcie, mężczyzna sięgnął do pasa i odwiązał sporą sakiewkę. Następnie uniósł ją na wysokość oczu centaurów i potrząsnął tak, by rozległ się przyjemny odgłos złotych monet. Zanim jednak strażnicy zdołali zareagować w jakikolwiek sposób, zza pleców człowieka rozległ się melodyjny i cichy głos.

- Jeżeli chce pan przekazać datek na rzecz Wiecznych Ogrodów, proszę zostawić go...

Posłanie od razu rozpoznał ten głos, wiec natychmiast odwrócił się na pięcie i... Okazało się, że miał rację. Ta sama istota, która wczoraj kazała mu przyjść następnego dnia podkradła się do niego całkowicie bezszelestnie. Przeklęta suka! Gdyby nie ona, być może zdołałby dostać się do Zerachiela, a tym samym uniknąć konieczności tłumaczenia się z kolejnej porażki.

Doskonale wiedząc, że już nic nie zdziała, mężczyzna przypiął sakwę ponownie do pasa, rzucił kobiecie jadowite spojrzenie, poczym ruszył w kierunku wyjścia. Zanim zdążył przejść choćby parę kroków, dogonił go głos kobiety.

- Proszę jeszcze kiedyś odwiedzić Wieczne Ogrody. Z całą pewnością będzie pan tu bardzo mile widziany.
- Nie omieszkam dziwko. Nie omieszkam.- wymruczał pod nosem posłaniec.”





Azyl
„Wieża Czarowszytych”

Iomi Vete siedział rozparty w fotelu. Po jego prawej stronie na niewielkim drewnianym krześle ulokował się starszy mężczyzna, z uwagą badając oparzenie na ręce przełożonego. Tuż obok na metalowym stole rozłożone były buteleczki o rozmaitych kształtach i barwach. Po krótkiej chwili, medyk wyciągnął jeden z flakoników i ostrożnie wylał jego zawartość na oparzone ramie. Skóra w miejscu, gdzie dotknął ją niebieskawy płyn, błyskawicznie odzyskiwała pierwotny kształt i barwę.

Vete spojrzał na swoje ramię, poruszył nim zupełnie jakby chciał sprawdzić, czy dobrze funkcjonuje, poczym cicho wysyczał do siedzącego obok człowieka.

- Wynoś się.

Mężczyzna bez słowa schował wszystkie medykamenty i bezgłośnie wycofał się z pomieszczenia. Dopiero, gdy drzwi zamknęły się za medykiem, Czarowszytych przeniósł spojrzenie na klęczącą przed nim trójkę. W słabym świetle rzucanym przez dwie pochodnie, ich nieruchome sylwetki przypominały kamienne statuy.

- Schwytaliście ich?
- Nie panie.
- odpowiedziała jednak z klęczących osób, choć trudno było powiedzieć która- Zgubiliśmy ich ślad w okolicy Placu Sarvidosa.
- To, co tu jeszcze robicie idioci! Macie przetrząsnąć cały Azyl, jeżeli będzie taka potrzeba, ale macie ich znaleźć i przyprowadzić do mnie! A teraz wynoście się.
- Jak rozkażesz panie.


Trójka postaci podniosła się równocześnie, zupełnie jakby byli jedną i tą samą osobą. Cichy trzask towarzyszący otwieranym i zamykanym portalów i Iomi pozostał sam w półmroku. Mijały kolejne minuty, podczas których mag siedział nieruchomo w fotelu, wpatrując się w ciemność. Dłoń powoli uniosła się w górę i przejechała po bliźnie szepczącej jego twarz.

- Stara blizna nie daje o sobie zapomnieć, prawda?

Iomi poderwał się na nogi, odwracając w kierunku intruza. Dłoń zacisnęła się w pięść, a z pomiędzy palców zaczęło się sączyć srebrne światło. Twarz nieznajomego była słabo widoczna w półmroku, ale i tak Vete mógł dostrzec niemłode oblicze.

- Mów kim jesteś i jak się tu dostałeś, albo twoje szczątki będą zbierać w całym Azylu!
- Brzydka blizna. Widać, że Almirith nie był wobec ciebie łaskawy. Choć lepsza ona niż śmierć.


Tym razem Vete nie wytrzymał. Wspomnienie dawnego upokorzenia sprawiło, że jego gniew wyrwał się na wolność. Ręka wystrzeliła w kierunku nieznajomego, wypuszczając z dłoni kule srebrzystego światła. Zaklęcie było silne... dość silne by przebić na wylot ludzkie ciało. Jednak Iomi nie wiedział z kim ma do czynienia.

Nieznajomy nawet nie drgnął, a pomimo to czar rozpłynął się jakby nigdy go tam nie było. Zaskoczony czarowszysty cofnął się gwałtownie, rozpoczynając kolejną inkantacje. Nie zdołał jednak dokończyć zaklęcia, ponieważ jakaś niewidzialna moc poderwała go w powietrze i cisnęła na fotel z siłą wystarczającą, by przewrócić mebel na podłogę.

- Nędzny magiku. Myślisz, że te twoje sztuczki mają na mnie jakikolwiek wpływ.

Iomi poderwał się na nogi i ignorując słowa przeciwnika chwycił za różdżkę, którą miał włożoną za pas. Wycelował magiczny przedmiot w nieruchomego przeciwnika i wypowiedział słowo rozkaz i ... nie stało się nic. Oczy czarowszystego rozszerzyły się z przerażenia. Kim była ta istota, która tak łatwo potrafiła zablokować każde jego zaklęcie? Jego! Mistrza jednego z najpotężniejszych kolegiów Azylu! Vete nie spodziewał się odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie, ale i tak je otrzymał.

- Możesz nazywać mnie Sominusem, choć to i tak nie będzie miało dla ciebie większego znacznie. To pierwsze i mam nadzieje ostanie nasze spotkanie. A teraz usiądź, bo tak miotając się na wszystkie strony zrobisz sobie krzywdę. I lepiej nie krzycz. Jeżeli tylko zechcę, przemienię całą waszą wieże w coś, przy czym nawet sterta gruzu byłaby imponującym widokiem.

Przywódca Czarowszystych zawahał się, ale wtedy coś pchnęło go do tyłu. Mag spodziewał się ciężkiego lądowania na kamiennej podłodze, a zamiast tego zagłębił się w miękki fotel. Fotel, którego w tym miejscu jeszcze chwilę temu nie było.

- A teraz słuchaj uważnie. Wiem, że do Azylu niedawno przybyła znana ci już grupa. Wiem też, że znowu wpadłeś na ich trop. A teraz powiesz mi grzecznie, gdzie ich ostatnio widziano, a ja opuszczę ten jakże fascynujący przybytek nie robiąc nikomu krzywdy. Zrozumiałeś?

Vete przez chwilę analizowała swoje położenie. Nie wiedział kim jest ten Sominus, ale za to miał pewność, że ten nie żartuje. Na pewno nie w sprawie zniszczenia siedziby Czarowszystych. I choć Iomi nie był tchórzem, to coś w wyglądzie tego człowieka mówiło mu, że próba jego okłamania zakończyłaby się fatalnie. Zrobił wiec jedyne co mógł.

- Ostatnio widziano ich w okolicy Placu Sarvidosa.
- Świetnie, oto właśnie mi chodziło. A zatem, życzę owocnych poszukiwań, choć na twoim miejscu dobrze bym się zastanowił, czy na pewno chcę ich znaleźć. Żegnam.


W jednej chwili intruz zniknął. Nie było żadnych magicznych eksplozji, żadnych dźwięków, inkantacji, czy wybuchów światła. Po prostu w jednej chwili był, a w drugiej już nie. Natomiast Iomi jeszcze przez długi czas pozostał nieruchomy w fotelu, na którym siedział.



Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Learionie ja... Proszę cię, opowiedz nam o Fialarze.

Piękna kobieta uniosła spojrzenie na ślepego gnoma. W jej oczach widać było niepewność i strach przed odpowiedzią jaka mogła paść z ust Leariona. Czarodziejka była zła na siebie samą, że w ogóle się odezwała. Mogła przecież ugryźć się w język i milczeć. Jednak gdy zrozumiała swój błąd, było już za późno.

- Airuinath.

Gnom wypowiedział te słowa szeptem, a jednak w uszach Airuinath brzmiały one, jak najgłośniejszy krzyk. Okaleczona twarz Leariona skierowała się na nią, a spojrzenie pokrytych bielmem oczu sprawiło, że ciarki przeszły po plecach czarodziejki. Kobieta niemal natychmiast odwróciła wzrok, choć przyczyną tego prędzej był ból słyszalny w głosie Leariona, a nie jego puste oczy.

Learion nie poprzestał jednak na tym jednym słowie. Mówił dalej, choć Airuinath już wtedy wiele by dała, żeby cofnąć czas i nie pytać gnoma o Fialara. Jednak czarodziejka nie mogła zmienić tego, co się wydarzyło i teraz musiała słuchać wyjaśnień, których sama przed chwilą się domagała. Zimny głos, pełen pogardy, był tak niepodobny do Leariona, że z początku kobieta nie chciała uwierzyć, że to naprawdę on wypowiada te słowa.

Ten gnom, który miał w sobie tyle radości. Ten, który nie stracił ducha nawet w obliczu śmierci przewodnika. Ten, który ponad własne bezpieczeństwo przekładał przyjaźń i dla niej był gotowy zaryzykować własne życie. Teraz wydawał się załamany. Ślepiec, kaleka, biedak, w którym wielu zapewne widziało obiekt do pokazania swojej wielkiej litości i szczodrości. Jednak w oczach Airuinath, nawet teraz, Learion był kimś zupełnie innym. Był osobą, która miała w sobie tyle wewnętrznego ciepła, radości i chęci życia, że mogłaby się tym podzielić z całym Azylem, a wciąż pozostałoby mu dość, by pozostać niezmienionym, radosnym towarzyszem.

- Doskonale wiem, co czułaś zaraz po przybyciu tutaj, Airuinath. Uwierz mi, doskonale.

Learion z cała pewnością słyszał, jak kobieta gwałtownie wypuszcza powietrze, zupełnie jakby ktoś wymierzył jej cios wprost w brzuch. Nie mógł jednak widzieć, jak źrenice kobiety zwęziły się patrząc na niego z bolesnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.

”Jak możesz... Jak możesz mi to przypominać! Właśnie ty, który nadałeś mi nowe imię!”

Jednak Airuinath milczała, bo choć przed samą sobą nie chciała tego przyznać, to doskonale wiedziała, że Learion zrobił dokładnie to samo, co ona uczyniła jemu. Oko za oko, ząb za ząb. Być może gnom nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dotkliwe zranił kobietę, tymi paroma, niepozornymi słowami. Być może jedynie wydawało mu się, że wie, co czarodziejka czuła, gdy przybyła do Azylu. Teraz jednak nie miało to znaczenia.

Cichy szelest sukni i delikatne zawirowanie powietrza, towarzyszyły odwracającej się od gnoma postaci. Z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaciśniętymi wargami, Airuinath przeszła parę kroków. Nie słuchała już dalej słów Leariona... nie chciała słyszeć już nic więcej. Usiadła na pobliskim miejscu, podciągając nogi pod brodę i otulając je ramionami, zupełnie jakby było jej zimno. Czarodziejka pogrążyła się w myślach, z których wyrwał ją dopiero donośny głos Harpo.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem. Jakkolwiek niewielka z niej korzyść, skoro potencjał twego pomocnika jest nieznany. A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.

Airuinath z początku milczała spodziewając się, że ślepiec odpowie pierwszy. Tak się jednak nie stało i w grupie zapadło milczenie, które wciąż się przedłużać. Albo raczej przedłużało się dopóki do rozmowy nie wtrącił się Crois.

Kobieta uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę z pod przymrużonych powiek. Nie zauważyła nawet kiedy obudził się z tego dziwnego transu. Nawet teraz, gdy na niego patrzyła, miała przed oczami obraz człowieka rzucającego się w drgawkach na ziemi. W oczach tego dziwnego człowieka zdawała się dostrzegać coś... znajomego?

Przez krótką chwile, przez głowę przeszła jej myśl, że to właśnie ten z reguły milczący człowiek, może trzymać klucz będący rozwiązaniem wielu pytań. Odzywał się niewiele, ale za to zawsze mówił rozsądnie. Airuinath miała nadzieje, że może właśnie teraz Crois znajdzie odpowiedź na dręczące ich pytania i podzieli się z nimi swoją wiedzą.

Airuinath uważnie słuchała, jak Crois opowiada o sobie i swojej przypadłości. Choroba proroków? Nie znała jej, nie wiedziała na czym to polega, ale z tego co opowiadał mężczyzna domyślała się, że to nic przyjemnego. Zresztą, jaka choroba zaliczała się do przyjemnych? Czarodziejka nie zazdrościła towarzyszowi jego losu. Za nic w świecie nie chciała by mieć takiego przekleństwa i tylu niejasnych, poplątanych wizji, z którymi nigdy nie było wiadomo, czy są prawdziwe, czy nie. Airuinath już wielokrotnie słyszała o magach, którzy oszaleli, ponieważ próbowali wykorzystać magię do poznania rzeczy, które wykraczały poza wyobraźnie śmiertelników. Czy Croisa też mógł spotkać taki los? A może już spotkał?

- Learionie, Ariuinath? Moglibyście nam opowiedzieć o swoich zdolnościach magicznych? Za samo opowiadanie chyba nikt nas nie zgarnie...

Znowu zapadło milczenie. Czarodziejka chciała odpowiedzieć na prośbę człowieka, ale nawet nie wiedziała od czego miałaby zacząć. Te wszystkie wspomnienia, które miała... one były zwyczajnie niczym. Oszustwem, kłamstwem. Kto wie, czy nie próbowała gonić za swoimi majakami, zupełnie jak Crois, który podążał za swoimi wizjami?

Gdy czarodziejka już otwierała usta, by odpowiedzieć o swoich zdolnościach, mężczyzna znów zabrał głos. Tym razem jednak, jego spojrzenie zdawało się nieobecne, skierowane w pustkę, zupełnie jakby mówił sam do siebie i zapomniał, że komnacie są jeszcze inni. Airuinath spokojnie wysłuchała co mężczyzna miał jeszcze do dodania, a gdy ten zamilkł, wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.

- Wydaje mi się, że pamiętam wszystko. Że potrafiłabym opowiedzieć całe moje życie aż od dnia narodzin, do tej chwili. Ale okazuje się, że to wszystko... wszystko co pamiętam, to tylko fałsz. Tak naprawdę nie wiem o sobie nic. Nie wiem, jak wiele potrafię, gdzie się uczyłam, ani kto mnie wychował. Moje magiczne zdolności? Jeżeli miałabym zaufać moim wspomnieniem, to mój magiczny talent rozbudził...

Airuinath zawahała się na moment. Wspomnienie jej męża, nawet jeśli nieprawdziwe, wciąż było tak wyraźne. Kobieta nie była pewna, czy rzeczywiście chce go pamiętać pod imieniem Sominusa, tego drania i kłamcy, czy lepiej zachować ciepłe i przyjemne wspomnienia Deanlatha. Podjąwszy ostateczną decyzje kontynuowała swoją wypowiedź.

-... mój mąż Deanlatha. Jak już opowiadałam Learionowi, mag przygarnął mnie, jako osierocone przez jego przyjaciół dziecko. Od tamtej chwili, czyli odkąd skończyła dziesiąty rok życia, moje dni upływały pod opieką Deanlatha i Fristusa, jego sługi. Właściwie odkąd przybyłam do cytadeli, mój przyszyły mąż uczył mnie magii. Upływały lata, ja wydoroślałam i z małej dziewczynki stałam się kobietą i właśnie wtedy Deanlath zaczął mi okazywać swoje zainteresowanie nie tylko jako mentor, ale także mężczyzna. Niedługo później pobraliśmy się. W sumie, cóż jeszcze mogę powiedzieć? Później Deanlath pogrążył się w jakiś eksperymentach, coraz mniej czasu poświęcając innym sprawą, w tym również mi. Minęło parę lat, w czasie których mój mąż zapraszał do cytadeli różne osobistości, by służyły mu w jego eksperymentach. Przez długi czas nie wiedziałam, co tak naprawdę robi Deanlath. Dopiero, gdy do cytadeli przybył Learion, podsłuchałam jego rozmowę z moim mężem i poznałam układ jaki zawarli. Nie chciałabym jednak o nim opowiadać... nie dopóki nie porozmawiam o tym z Learionem na osobności. Jakoś do tej pory nie mieliśmy okazji, żeby spokojnie porozmawiać na ten temat. Co wydarzyło się dalej? W zasadzie niewiele. Postanowiłam pomóc Learionowi w zadaniu, które wyznaczył mu mój mąż i tak trafiłam do skarbca cytadeli. Resztę już znacie.

Kobieta urwała na moment i popatrzyła po zgromadzonych. Po jej wypowiedzi zapadła cisza, a większość osób patrzyła na nią wyczekująco, zupełnie jakby nie skończyła swojej opowieści. Dopiero po chwili czarodziejka przypomniała sobie, że nie odpowiedziała na pytanie dotyczące jej magicznych zdolności. Wzięła wiec głęboki oddech i podjęła wypowiedź, z lekkim rumieńcem widocznym na twarzy.

- Jak już wspomniałam, magii uczę się od dziesiątego roku życia. W przeciwieństwie do Harpo nie specjalizuje się w żadnej konkretnej dziedzinie. Można powiedzieć, że umiem wszystkiego po trochu, ale w niczym nie jestem mistrzynią. Cytadela była jednak miejscem bardzo dobrze chronionym, gdzie nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo, a ja rzadko opuszczałam bezpieczne mury. Idąc wiec za radą Deanlatha skoncentrowałam się na zaklęciach dzięki, którym można wpływać na myśli i uczucia innych.

Czarodziejka popatrzyła po towarzyszach spodziewając się jakieś nie do końca miłej wypowiedzi. Magowie utalentowani w tego rodzaju zaklęciach często zostawali szpiegami lub oszustami. Airuinath wcale nie zdziwiłaby się, gdyby jej słowa wywołały niepokój w grupie, jednak Crois wyraźnie podkreślił, że powinni być wobec siebie szczerzy. Kobieta miała tylko nadzieje, że jej słowa nie obrócą się przeciw niej.

Okazało się jednak, że wyznanie czarodziejki nie wzbudziło szczególnych emocji, bynajmniej nie u wszystkich, a w szczególności Sae. Niziołka uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciółki, poczym sama przejęła głos.

- Jeżeli o mnie chodzi, to moje zdolności magiczne zapewne nie są szczególnie imponujące. Po prostu od zawsze interesowałam się muzyką, a magia... magia jakby przyszła przy okazji. Dzięki różnym dźwiękom potrafię wywołać parę efektów, jednak zazwyczaj nie są to imponujące i widowiskowe czary. Magia muzyki jest tak subtelna, jak melodia, która ją tworzy. Można powiedzieć, że potrafię powołać do życia to co zagram, choć byłaby to znaczna przesada. W przeciwieństwie do Airuinath nie jestem czarodziejką i moja wiedza magiczna nie jest aż tak znaczna, podobnie jak umiejętności w tej dziedzinie. Natomiast jeżeli chodzi o pytania Croisa. Jeżeli chcecie mogę wam opowiedzieć, co wydarzyło się od początku naszej wędrówki... albo raczej odkąd pamiętam. Jednak to historia długa, a ja obawiam się, że nie mamy dość czasu, żeby go teraz na to poświęcać. Proponuje, żebyśmy wpierw ustalili jakiś plan działania, na wspominki przyjdzie czas później.
- Zgadzam się z Sae
- wtrąciła Airuinath- W tak dużym mieście muszą być jakieś biblioteki, albo coś w tym rodzaju. Jeżeli zdołalibyśmy jakąś odnaleźć, może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego o Azylu. Co o tym myślicie?
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 12-02-2008 o 09:13.
Markus jest offline