Z dworu dobiegł jakiś hałas i czyiś głos, znacznie przytłumiony przez świst wiatru. Ci z obecnych, którzy obrócili głowy w stronę wejścia szybko zrezygnowali z wpatrywania się w drzwi, jak że do izby nikt nie wszedł.
Dopiero po paru minutach drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka garść płatków śniegu i podmuch lodowatego powietrza. Niewielki, bowiem mężczyzna, który wkroczył do izby szybko, acz cicho, zamknął drzwi odgradzając ciepłe wnętrze od szalejącej na zewnątrz śnieżycy.
- Witam - powiedział niezbyt głośno, ale jego dźwięczny tenor bez problemów dotarł do każdego z obecnych w izbie.
Zdjął kaptur i ściągnął gruby, podbity futrem płaszcz i otrzepał go starannie ze śniegu. Powiesił go na kołku, niedaleko drzwi i obrócił się w stronę wnętrza.
- Co za pogoda - stwierdził.
Z tonu można było wywnioskować, że nowo przybyły nie jest zbyt zachwycony śniegiem i mrozem, ale nie ma wielkich pretensji do niebios o zesłanie śnieżycy.
- Trochę za mocno dmucha - dodał.
Przelotnym spojrzeniem ogarnął wszystkich obecnych. Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień zdziwienia, chociaż zbieranina, jaka spotkała się w izbie, był zdecydowanie nietypowa. Łatwo było odgadnąć, że nie raz spotykał się z ludźmi z różnych sfer.
Ruszył w stronę kominka, by nieco rozgrzać zmarznięte ręce. Wtedy można mu było się dobrze przyjrzeć.
Nawet pobieżny rzut oka na twarz mężczyzny mówił jedno - to ktoś, w kogo żyłach płynie szlachetna krew wysokourodzonego pana.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Dość długie blond włosy opadały mu na ramiona. Z opalonej twarzy spoglądały na świat ciemnobrązowe oczy. Dość krótkie, starannie przystrzyżone broda i wąsy świadczyły o tym, że nawet w podróży mężczyzna dba o swój wygląd. Stan spodni i butów informował, że ich właściciel od dawna, pewnie od kilku miesięcy, nie zawitał w domu.
Pod niebieską, elegancką tuniką można było dostrzec koszulkę kolczą, a na zdobionym pasie, spoczywającym na biodrach mężczyzny wisiał długi miecz o bogatej rękojeści, tkwiący w ozdobnej pochwie.
Gdy mężczyzna podniósł lewą rękę, by poprawić włosy, na palcu błysnął złotem pierścień.
Po paru chwilach mężczyzna podszedł do baru. - Coś ciepłego do jedzenia... Najpierw jakaś zupa, jeśli jest. I pokój na noc. O ile jakiś jeszcze został.
Z sakiewki, która nagle zjawiła się w jego dłoni, dobiegł miły każdemu karczmarzowi dźwięk monet, świadczący o tym, ze gość jest wypłacalny. |