| Olga spojrzała po zebranych zanim zabrała głos. - Ta stanica jest naszą nadzieją na przetrwanie. W zimie się nie podróżuje, a przyszła wyjątkowo wcześnie tak sroga. W takiej stanicy przeważnie jest trzech żołnierzy za zapasem dla dziesięciu, więc będzie na styk. Najwyżej, stopniowo będzie się konie zabijało, stopniowo jakby zabrakło, no i w sidła też coś może wpadnie. Co do zastawiania sideł można mogę popróbować, ale zawsze to ryzyko w taką pogodę.
Poczym sięgnęła do miski pajdą i wybrała z niej resztki sosu. - A więc wszyscy zgodni. – spojrzenie dowódcy ślizgało się po poszczególnych żołnierzach. - Postanowione jedziemy do stanicy i tam przezimujemy. Kończyć posiłek i w drogę, dość czasu i tak zmarnotrawiliśmy.
Ciężko było odejść od gorącego ogniska. Mróz odbierał ochotę do jakiejkolwiek podróży.
Przypadkowe dotniecie metalu gołą dłonią kończyło się bólem.
Konie z trudnością brnęły w ledwo zmrożonym śniegu, w niektórych miejscach była nawet na tyle twardym, by przez chwile utrzymać końskie kopyto, zanim to z trzaskiem zapadło się do połowy pęciny w śnieg. Bardzo drobne płatki śniegu, taki pył cały czas sypały z zachmurzonego nieba. Z trudem Olga, najlepszy wszak zwiadowca w armii, odnajdowała ścieżki, reszta oddziału nie widziałaby, które były zwierzęcymi, a które duktami, tak były zasypane.
Potok, przez który wczoraj przeprawiał się Felix w poszukiwaniu drewna, był prawie całkowicie zamarznięty. Żołnierze z obawami wchodzili pojedynczo na lód prowadząc za sobą konie.
Prawie słyszalne były ich myśli. „Wytrzyma, wytrzyma, musi wytrzymać”. Powtarzał w duchu „Niedźwiedź”. Oczyma wyobraźni widział już siebie pływającego twarzą do lodu, próbującego wydostać się, do czasu, gdy ostatnie pęcherzyki powietrza opuszczą płuca i zatrzymają się pod lodem. Największa obawa tego dzielnego Kislevity, wielu jego towarzyszy, dzielnych mołojców, znalazło śmierć pod lodem, w czasie różnych pochodów, dokonywanych w zimie.
Słońce, znajdujące się tuż nad koronami drzew, w tych krótkich chwilach, gdy chmury ustępowały i śnieg przestawał padać, raziło swymi promieniami odbitymi od śniegu oczy wędrowców. Nawet wtedy mróz nie ustępował.
Konie stępa człapały w wysokim śniegu. Nikt nie był na tyle głupi, aby pognić swojego do kłusa. Droga przed była najeżona była pułapkami, taki kłus z pewnością skończyłby się utratą zwierzęcia.
Znowu przerwa, drogę zatarasował olbrzymi zwalony pień, trzeba będzie go ominąć lasem w głębokim śnieg.
Zanim Otto wydał jakieś polecenie trwała długa chwila ciszy. - Omijajmy lasem, zejść z koni.
W oczach wszystkich był widoczny strach. Co będzie jeśli pod śniegiem nie dostrzegą jakiegoś wykrotu albo niewielkiego jaru. Toż to śmierć, koń skręci nogę i po was, nikt nie będzie czekał na marudera. Śnieg sięgał do pasa ludziom, zaś koniom prawie do brzuchów.
Klepsydra przedzierani się macania kijami w śniegu i spoceni zwiadowcy ominęli zawalidrogę. Z zadowoleniem spoglądali sobie w twarze, zroszone potem. Szybko, każdy wyciągnął jakaś szmatę, wytarł twarz, wszak mróz był dojmujący, a nikt nie chciał, aby pot zamarzł mu na odsłoniętej twarzy.
Zmęczenie i warunki powodują, iż niektórzy przysypiają ukołysani tempem jazdy. Konie nawet nie zauważają, iż nikt nim i nie kieruje, idą za przywódca stada.
Człap, człap, konie wolno człapią w śniegu myśli wolno podążają prze siebie.
Las w końcu się skończył, przed nimi otwarte równiny i wzgórza w oddali.
Po kwadransie jakieś poruszenie, Olga spięła konia, na chwilę przyspieszyła do kłusa wysuwając się znacznie przed oddział. - Ślady , gobliny i wargi.
Zmęczenie na chwilę ustępuje, ślady prowadzą wprost, jak strzał, po małej klepsydrze oddział dociera do miejsca obozowiska goblinów. Pośrodku obozowiska widoczny jest duży okrąg lodu.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |