Carlos słysząc słowa Marco zaśmiał się. Ale nie szyderczo czy ironicznie a zwyczajnie i radośnie. Był jaki był, gdy poniosły go nerwy mógł dać w pysk najlepszemu przyjacielowi ale szybko mijała mu złość. Podszedł do najemnika i śmiałe jasne spojrzenie utkwił w jego oczach. Szeroki uśmiech cały czas gościł na jego wargach. Nie było po nim widać ani śladu złości która przed chwilą aż w nim kipiała. Teraz był po prostu wesoły. Odezwał się głosem dźwięcznym i czystym. -Nie lub mnie jeśli taka wola. Ale zrób dla mnie jedno. Podziękuj jej -Tu wskazał ręką Lialam.- jeszcze raz. Tym razem szczerze. Tak jak na to zasłużyła ryzykując życiem by nas wyratować z tamtego piekła. Jeśli na to się zgodzisz to nie będzie już między nami złości. I podamy sobie ręce jak przyjaciele. To jak?
Zapytał cygan wciąż z uśmiechem wyciągając do Włocha rękę. Zamarł w tym geście czekając na reakcję rozmówcy. Szczerość wyzierała z każdego jego ruchu i słowa. Jego zachowanie mogło dziwić każdego kto nie spotkał się nigdy z czystej krwi Hiszpanami. Bo naród ten równie szybko wpada w złość jak o niej zapomina i nie zwykł nigdy długo chować urazy.
__________________ Oj Toto to już chyba nie jest Kansas...
"Ideologia zawsze wynika z przyczyn osobistych, ja nie podaję wrogowi ręki chyba, że chcę mu połamać palce" |