Obóz nad Sołynką
Pan Ligęza popatrzył na na Panów Braci.
-
Waszmościowie ! Tę Hołotę od brańców trzeba odciągnąć, tedy rada pana Ankwicza przednia zresztą i pan Czetkowski sądzi. Mi do Was nic, gośmi jedynie jesteście ale nadzór nad taborem mój.
Panie Mihicz wezmiesz naszych ludzi i popłoch udając w las na brzegu zapadniesz za nami. Gdy hultajstwo na wozy się rzuci salwę dasz i w dym na nich uderzysz. O resztę się nie trapcie. Ja ot tu - wskazał ręką na największy z namiotów -
sobie siądę i z bukłaczkiem wina i tym kindżałkiem i sobie na Was poczekam.
Widząc pewne niezrozumienie w oczach Panów Braci roześmiał się.
-
Nie wierzycie Waszmościowie ! No to patrzcie !
Wyciągnął polskiego złotego i położył w namiocie.
-
O zakład idę że ta moneta jak wrócicie leżeć tu będzie. Wozy mamy muszkietami, saletrą beczkami śledzi solonych i pomniejszym dobrem załadowanymi. Tylko na jednym coś jest - dobra miałkiego trochę : a to naczyń nieco srebrnych, puzder, bakalii, materiału i takie tam - machnął ręką -
ale ono na wozie najbardziej od namiotu mojego oddalonym. Tedy tam się zobaczywszy co na innych jest hałastra się skupi i wtedy ognia trzeba dać.
- Pytasz się panie Michicz co tak cennego wieziemy że na nas tak nastają i dziwisz się gdy Ci odpowiadam bo zwyczajów naszych nie znasz.
Tu się 3 pokolenia o drzewo, chałupę, kładkę na potoczku, albo kto komu pierwszy zabzdził w karczmie potrafią wadzić a jak rozsądzą to tuzin trupów już leży na cmentarzu.
- Ale dość gadania bo mnie pragnienie męczy a wino w namiocie. Tedy ruszajcie tak jak powiedziałem waszmość Michicz komendę sprawujesz !
Wziął pistolet podany mu przez podoficera i wypalił w powietrze.
-
Ruszajcie