ks. Richard Rakus i Warren Gralowe
Eskapada Richarda nie przyniosła takiego skutku jak przypuszczał. Sprawa wydawała się coraz bardziej tajemnicza niż do tej pory przypuszczał. Do wieczornej mszy odwiedził rodzinę i starał się przepytać sąsiadów. Niestety, jak przysłowiowy kamień w wodę. Był zszokowany, nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Ani sąsiedzi, a tym bardziej rodzina, nie słyszała o żadnym Maksimie. Nie istniał w ich otoczeniu taki chłopak, rodzice zgodnie i bez żadnych zahamowań twierdzili, że nigdy nie mieli syna. Niewiarygodne, przecież jeszcze niedawno spotykał się z nimi i słodko gaworzyli o przyszłości chłopaka. Próbował wpłynąć na ich domniemaną amnezję, ale tylko pogorszył sprawę, musiał odpuścić. Gdziekolwiek się udawał, tam mur obojętności i negatywnych odpowiedzi. Maksim nie istniał i wydawało się, że tylko Richard nie stracił w jakiś cudowny sposób pamięci.
Wracając, do kościoła musiał przystanąć. Znalazł ławkę i przysiadł na chwilę. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak to możliwe? Działo się coś, albo z nim, albo ze światem. Bóg wystawia mnie na jakąś próbę, to musi być jakieś zadanie, przez które stanę się jeszcze lepszy i uzyskam lepszy status – tłumaczył sobie.
Wreszcie wpadł na jeszcze jeden pomysł, że pójdzie do szpitala, odwiedzić „człowieka, którego nie ma”. Jeszcze zdąży, jak się pospieszy. Poderwał się szybko z ławki i w tymże momencie zadzwonił telefon. Odebrał. Dzwonił do niego oficer, który prowadził sprawę napadu Maksima. Nie miał dobrych wieści. Richard wysłuchał z uwagą i schował komórkę. Rozejrzał się wkoło, już nie na żarty podenerwowany. Według relacji policjanta, podejrzany, w dziwnych okolicznościach, jak się wyraził, zbiegł ze szpitala i aktualnie miejsce jego pobytu jest nieznane. Prosi w związku z tym o ostrożność i, że wysyła funkcjonariuszy.
Najszybciej jak mógł, poszedł z powrotem do kościoła. Powiadomił proboszcza o sprawie i poprosił o zastąpienie go w mszy.
Postanowił iść nieco wcześniej do baru „Midnight Express”. Czuł, że być może tam jednak dowie się czegoś. W zasadzie nie wiedział co zrobić, nie miał nic do stracenia.
Po drodze cały czas myślał o chłopaku, czy się jeszcze pojawi, czy będzie próbował się zemścić, a może on faktycznie nie istnieje? Co się porobiło, różne rzeczy przychodziły mu do głowy. I tak doszedł do lokalu. Faktycznie, nie wyglądało to najlepiej. W środku uderzyła go głośna muzyka i wzrok klientów, wątpliwej szlachetności. Wszyscy byli o dziwo strasznie zdziwieni, widząc wchodzącego księdza. Stanął i rozejrzał się i wtedy podszedł do niego jakiś chłopak.
- Witam, ty musisz być ksiądz Richard. Jestem Warren, dzwoniłem do księdza, miło mi poznać - wyciągnął rękę w geście przywitania. – Też niedawno przyszedłem do tego przybytku, chodźmy do baru i pogadajmy wszyscy razem, bo myślę, że mamy o czym.
Richard ogarnął wzrokiem salę, która wręcz kipiała od alkoholu i dymu papierosowego. Istna jama i schronienie dla zmęczonych życiem i wiarą w siebie. Budujące, naprawdę budujące.
Wtedy zobaczył dziewczynę za barem, która wymuszenie uśmiechnęła się do niego i pomachała ręką. Spojrzał ponownie na Warrena i szybko pomyślał: Cóż za dobrane towarzystwo, każdy z innej parafii, ksiądz, chłopak wyglądający na inteligencika i dziewczyna o wątpliwej reputacji i wyzywającej postawie, potrafił to wyczuć. Bóg naprawdę musi mieć jakiś plan, ale on go nie rozumiał, na razie.
__________________ Wycofuję się na z góry upatrzoną pozycję |